Dom

Dom

wtorek, 24 listopada 2020

114. Porządek musi być, bo inaczej zwariuję!

2015-07-14

Wczoraj Marek pojechał na budowę około godziny 12, by budować swoje wymarzone i w pełni profesjonalne  studio nagrań. Wcześniej wykonał w pośpiechu zlecone mu zadania w swoim dotychczasowym, skromnym, aczkolwiek doskonale brzmiącym studio urządzonym w kawalerce w bloku na poddaszu, czyli zrobił mastering płyty koncertowej zespołu „Czerwone Gitary”. A potem, z pana od dźwięków zmienił się w pana od okładania ścian wełną mineralną.

A więc na jego czynności składały się: mierzenie taśmą mierniczą, docinanie profili przy użyciu nożyc do blachy, docinanie wełny przy użyciu nożyka technicznego wysuwanego, przykręcanie profili do ścian przy użyciu wkrętarki, wpasowywanie wełny w profile – czyli żmudna dłubanina, która dawała efekt „oklejenia” ścian w studio materiałem ocieplającym (co dla Marka było drugoplanowe), ale przede wszystkim wytłumiającym i pochłaniającym dźwięk. W studio dźwięk ma wpadać w ścianę i znikać. Żadnych odbić, żadnych pogłosów. Ma być głucho, żeby można było słyszeć własny oddech, bicie serca i krew przepływającą przez zastawki żylne. 

Ponadto wczoraj Marek zajmował się  „obrabianiem” okna studyjnego umieszczonego w ściance działowej między reżyserką a nagrywalnią. Więc pomimo spędzenia nad tym mnóstwa czasu, efekt ilościowy obłożonej wełną powierzchni w stosunku do poświęconego czasu nie zwala z nóg. Wolno to idzie, zwłaszcza, że Marek jest mega dokładny i nie pozwala sobie na pozostawienie choćby pół centymetra luzu między płytami wełny – wiadomo, akustyki się nie oszuka. Dźwięk jak woda, przedrze się prze byle szczelinę.



Mocowanie profili do ścian to robota trochę partyzancka. Jeśliby chcieć posługiwać się kołkami szybkiego montażu, trzeba celować nimi tylko w poziome spoiny między pustakami, czyli w zaschniętą zaprawę murarską. Jeśli bowiem chce się przykręcać profile poza spoinami, w same pustaki, trzeba mieć specjalne kołki do porothermu, bo kołki „szybkiego montażu” zwyczajnie nie wchodzą, łamią się. Czyli zwykłe okładanie ścian płytami ze sprasowanej wełny mineralnej okazuje się być sporą improwizacją: tu podciąć profil, tu wyciąć uchwyt, tam odgiąć, tu spasować – to takie hardcorowe puzzle, które aby do siebie pasowały trzeba podcinać nożycami do blachy i jeszcze na bieżąco obmyślać, co się chce z nich ułożyć.

Ja dołączyłam do Marka po pracy. Troskliwy małżonek zrobił sobie przerwę i przyjechał po mnie. Najpierw zjadłam szybko awaryjną chińską zupkę - mamy zapas na działce na takie okoliczności, gdy prawdziwy obiad będzie na kolację. Potem wypiliśmy kawę, po czym Marek powrócił do pracy na górze a ja postanowiłam posprzątać, bo uznałam, że zagraciliśmy się okropnie i w takim bałaganie niczego mądrego się nie wykona!

Na czas malowania ścian farbą podkładową wszystkie rzeczy (w tym regał z narzędziami, wałki z kuwetami, wiadra puste i te ze szpachlą oraz farbami, kanistry z uni-gruntem, bela styropianu robiąca za stolik z czajnikiem i radiem, stół turystyczny i krzesła oraz nasza nowa ławeczka, a także odkręcone ze ścian grzejniki, do tego mnóstwo śmieci – wszystko to wysunięte zostało spod ścian na środek salonu i w efekcie obecnie nawet nie ma jak przejść. A zaraz trzeba szykować miejsce na płyty kartonowo-gipsowe przewidziane do obłożenia ścian na górze, oraz na nowe bele wełny i nowe wiązki profili.




Ponieważ w salonie planowane jest docinane płyt kartonowo-gipsowyche, z których Marek zrobi ściany na górze w swoim wymarzonym studio, a także zapewne przycinanie płytek, zdecydowaliśmy, że nie będę na razie kończyć malowania salonu „na gotowo”, bo wszystko jeszcze się pobrudzi i zakurzy.

Może pomaluję tylko pierwszą warstwę kolorów? Ach, jak mnie to korci! Ale i tak jeszcze  trzeba pomalować dwa razy sufit, tikkurilą, tylko póki pracuję zawodowo to nie mam na to czasu :( Muszę albo czekać na weekend, albo na dni wolne.

W niedzielę też nie pracujemy, bo dzień święty święcić. I jesteśmy przekonani, że farba pomalowana w niedzielę na pewno odpadnie J

Gdy na dole zrobiłam błysk i odzyskałam powierzchnię, postanowiłam posprzątać również  u Marka na górze. Niestety, on tak bardzo zajął się robotą, że „zapomniał” sobie przed nią uprzątnąć  scenografii z kręcenia zdjęć do teledysku! Przepycha tylko rekwizyty i sprzęty z kąta w kąt, a są tam  zeskładowane na podłodze draperie z materiałów, wzmacniacze gitarowe, kable, światła na statywach, rzeźby drewniane pożyczone od Wojtka, kran kamerowy i wiele wiele innych rzeczy. Oczywiście wszystko to zdążyło się już porządnie zakurzyć. 






Co za bałaganiarz z tego mojego faceta co szkoda słów! Niemniej na szczęście ogarnęłam ten chaos i zrobiłam mu porządek oraz miejsce, aby mógł robić swoje wymarzone studio. Taka ze mnie dobra żona ;)

środa, 12 lutego 2020

113. Ocieplanie murłaty i patent na czyszczenie wałka.

2015-07-08

Przedwczoraj malowałam.
Wczoraj malowałam.
Dziś będę malować.
Na jutro jeszcze nie mam planów, ale gdybym chciała malować, to mogę.
Na pojutrze też spokojnie mogę zaplanować malowanie.

I bynajmniej wcale nie w tym rzecz, że się guzdram i jestem powolna w robocie. Po prostu do pomalowania są miliardy metrów kwadratowych! Miliardy wychodzą z prostego przemnożenia powierzchni ścian i sufitów przez pięć, bo razem z gruntem na każdy metr kwadratowy muszę nałożyć minimum 5 warstw substancji chemicznych. Naprawdę jest co robić. No i wszystko wymaga czasu, pomiędzy kolejnymi warstwami musi upłynąć czas pozwalający farbie na wyschnięcie. Malowanie mokrym na mokre kończy się źle, bo wałek zamiast dawać nową warstwę ściera starą i jest gorzej niż przed malowaniem.
No, w kółko to samo. Ale widać już światełko w tunelu, że niebawem wszystkie sufity i ściany będą gotowe.




 Najważniejsze, że z efektu jestem mega zadowolona. Przedwczoraj bowiem na dwóch ścianach w pokoju młodszego syna pojawił się pierwszy kolor. Farba ceramiczna magnat jest super! W zasadzie na jednokrotnym malowaniu mogłabym poprzestać, bo miałam świetnie przygotowane ściany i kolor pokrył niemal idealnie. Drugą warstwę położę tylko dla samej świadomości, że na ścianie jest wystarczająco gruba warstwa i że bez obaw można będzie ścianę szorować gdy się zabrudzi.

Wczoraj spędziliśmy na działce całe dopołudnie, ponieważ miałam „wolny” dzień (a nie tylko chwilę po pracy jak przedwczoraj). Więc zabrałam się za drugie malowanie salonu farbą gruntującą. To ogromna powierzchnia i trzeba mieć naprawdę dobry dzień, być wypoczętym, nie mieć obolałego i przeciążonego nadgarstka, aby porwać się na taki malowniczy maraton.
Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że pyknęłam ten salon w trymiga! Wystarczyło kilka dni odpoczynku i robota od razu idzie szybciej i jakby łatwiej. Przez chwilę nawet pomyślałam, że gdy znudzi mi się księgowość to mogę zająć się zarobkowym malowaniem wnętrz, bo zaczynam być w tym świetna! Dziś to już całkiem inna bajka niż wtedy, gdy zaczynałam malować kotłownię.




Marek także doskonali fach pracownika fizycznego od wykańczania wnętrz. Wczoraj przyleciał do mnie do salonu z rogalem na twarzy i z dumą rzekł:
- Zatynkowałem wykuty rowek, jednym pociągnięciem szpachelki! Czujesz? I jest idealnie równo! Ha! Jak sobie przypomnę początki, gdy z jedną niewielką dziurą w ścianie pieprzyłem się trzy dni i ciągle było coś do dotarcia i poprawki, no to teraz jestem specjalista od tynków! - chwalił się. Rzeczywiście, miał powód.

Wczoraj Marek zdemontował ze ścian na parterze niemal wszystkie grzejniki. Wcześniej oczywiście musieliśmy pojechać do OBI po odpowiedni klucz niezbędny do wykonania tej czynności. Następnie Marek wyrównał zaschnięty już tynk w miejscach wylotów ze ścian rur doprowadzających wodę do grzejników. Coś tam wygładził nowiutką i sprytnie ułatwiającą życie szlifierką oscylacyjną. Gdzie była potrzeba dołożył zaprawy, którą wcześniej rozrobił w wiadrze przy pomocy wiertarki z zamontowanym mieszadłem zamiast wiertła. Gdy wszystkie rurki były obrobione, Marek zagruntował ściany „za grzejnikami” i dziś będę mogła kończyć wreszcie malowanie. Przyznam, że upierdliwe to jest, ale inaczej się nie dało.




Marek przekuł też nowy otwór na kabel łączący panel sterowania piecem (który zawisł w salonie) z piecem, który wisi w kotłowni. Bo okazało się, że poprzednio wykuty rowek i dziura w ścianie na wylot jest nie w tym miejscu co potrzeba. Nie dogadali się z panem Kukułką gdzie to ma być zamontowane. Ale teraz dla Marka to nic wielkiego wykuć rowek, wypruć kabel a potem naprawić ścianę ponownie. Tylko tyle, że znów trzeba czasu aby to wyschło i znów trzeba to poranione miejsce pomalować. Na szczęście na razie jest tylko farba podkładowa, więc nie będę się awanturować.

Około godziny 14, gdy skończyłam malowanie, na budowę przyjechał kierownik budowy. Przywiózł zarejestrowany dziennik budowy garażu i kopie dokumentów w tej sprawie. Chwilę pogadaliśmy pijąc wodę w ten potworny upał, rozliczyliśmy się (ostatnio nie miałam przy sobie gotówki) i pojechał.
W naszym domu, pomimo 35-cio stopniowych upałów na dworze, panuje w miarę znośna i przyjemna temperatura:
- No, tu to można pooddychać, chwilę odpocząć, bo na dworze nie idzie wytrzymać – rzekł Krzysiek ubrany tego dnia w jasne długie spodnie i kraciastą hawajską koszulę, idealnie współgrającą z lejącym się z nieba żarem.

Podpytaliśmy go, czy można położyć wykładzinę dywanową na samą wylewkę, czy trzeba dawać jakiś podkład, robić podłogę. Na górze bowiem Marek zdecydował, że nie chce paneli, które do studia nagrań są zbyt głośne i które i tak będzie musiał przykryć jakimiś dywanami, aby akustyka pomieszczeń była jak należy. Więc lepiej od razu zrezygnować z paneli i dać wykładzinę dywanową na całość, zwłaszcza w kontekście nowego odkurzacza, jaki nabyliśmy drogą kupna, który sprząta mistrzowsko wsysając nawet zespoloną z wykładziną od miesięcy sierść kotów.

Krzysiek potwierdził nasze przypuszczenia, że dodatkowy podkład jest zbędny:
- A po co? Na górze nie potrzeba. Ciepło jest, nic nie ciągnie od podłoża, zresztą u was pod wylewką nawet chyba styropian jest, a nie wszyscy dają. Trzeba tylko zabezpieczyć wylewkę przed pyleniem, czyli zaciągnąć ją czymś, zagruntować porządnie i wystarczy. Wykładzinę dywanową można rozwijać.
- Zagruntować czym? Uni-gruntem po prostu?
- Nie, są takie specjalne farby do malowania wylewek. Musicie poszukać, bo nawet nie wiem teraz, co warto kupić. Materiały są coraz to nowe i coraz lepsze.

W drodze powrotnej z działki weszliśmy do dwóch sklepów z tapetami. Mamy bowiem ekstra zamówienie od młodszego syna, aby jedna ściana w jego pokoju była wytapetowana tapetą we wzór starej gazety. Niestety, choć tapeta gazetowa była, to tylko papierowa, za to w cenie ekstra-winylowej. Nie kupiliśmy.


Wieczorem pojechaliśmy do marketu sprawdzić listwy przypodłogowe i tchnęło mnie, aby wejść na dział tapet. Marek nie miał ochoty.
- Nie po to przyjechaliśmy, żeby łazić godzinę po sklepie. Mieliśmy sprawdzić listwy tylko.
- Nie marudź, chwilka, skoro już jesteśmy ...
Moja intuicja mnie nie zawiodła! Gazetowa tapeta była, identyczny wzór jak tej papierowej oglądanej wcześniej, za to ta była tańsza i winylowa! Kupiliśmy dwie rolki na ścianę plus klej i w ten sposób pokój syna możemy kończyć. Dziś maluję ścianę na zielono.


Wreszcie udało nam się wybrać listwy przypodłogowe. Od dawna mieliśmy z tym kłopot, bo niezbyt mamy ochotę na listwy z mdf. Każdy kto je ma - odradza i mówi, że nigdy więcej. Że są słabe, łatwo się rysują i uszkadzają, ani tego pomalować, ani zaprawić akrylem. Odstają w miejscach nierówności od ścian, bo nie są elastyczne, nie mają systemu łączeń i trzeba je kleić na rogach silikonem, który z czasem żółknie, w dodatku się kurzą i ładne są tylko na półkach sklepowych. No i nie są tanie.

Listwy drewniane z kolei są sporo droższe (a potrzeba ich na cały dom naprawdę mnóstwo). No i w zasadzie trudno je kupić. W marketach budowlanych prawie ich nie ma, a jak są, to drogie i brzydkie. No i my chcemy listwy białe, to trzeba by je malować. Bez sensu.

Wreszcie wczoraj wpadła mi w ręce listwa biała plastikowa. Świetna, wysoka, z odpinanym tunelem na kable i z miękkimi brzegami, które idealnie przylgną nawet do niezbyt idealnej ściany czy podłogi. Ten miękki brzeg ponadto – jak wyjaśnił nam sprzedawca - zabezpiecza szczelinę między ścianą a panelami przed dostawaniem się pod listwę wody przy myciu podłóg, działa jak uszczelka.
A więc same plusy. Może i listwy z mdf albo drewniane byłyby ładniejsze, na pewno bardziej ekskluzywne, ale ja stawiam na aspekt praktyczny i nie będę się męczyć z szorowaniem silikonu albo malowaniem drewna. Te listwy plastikowe zresztą mi się podobają. Sprzedawca zaproponował:
- Jak będziecie potrzebować większej ilości, to dajcie wcześniej znać, powinno się udać załatwić jakiś rabat, pogadam z kierownikiem.
Super! Musimy tylko wymierzyć ile listew potrzebujemy. Najważniejsze, że wybór został dokonany. Uff. Pewnie sprawdzimy jeszcze ceny owych listew w innych sklepach, ale jak wiadomo już czego i na jakim dziale szukać, to żaden kłopot.

Po czasie powiem, że nie jestem zachwycona plastikowymi listwami przypodłogowymi z miękkimi brzegami, które miały szczelnie przylegać do powierzchni ścian i paneli. Miękki brzeg w niektórych miejscach przy ścieraniu kurzu zawija się wpada w szczelinę między ścianą a listwą, tworząc brzydką krawędź. Siedzę potem z nożykiem przy podłodze i odwijam zapadnięty miękki brzeg. W dodatki słabym punktem montażu są plastikowe i łamliwe łączniki i narożniki, które są brzydkie i nietrwałe. Wystarczy stuknąć odkurzaczem i się łamią! Marek co jakiś czas je wymienia albo przykleja i klnie przy tym jak szewc. Gdybym miała decydować jeszcze raz, wybrałabym listwy z mdf, wyższe i bardziej eleganckie. Ale nic to, mamy plan, że listwy wymienimy przy najbliższym remoncie.

2015-07-09

Wczoraj pojechaliśmy na budowę prosto po mojej pracy. Obiad zjadłam w samochodzie – mój kochany mąż wziął dla mnie porcję w naczynku zawiniętym w kocyk, żeby nie wystygło). Zaczęliśmy od szybkiej kawy, ale już po chwili rzuciliśmy się w wir pracy.
Marek układał wełnę mineralną ocieplając dach, a ja - dla odmiany - malowałam! Ble, w kółko to samo. Już mi się plącze, czy to rzeczywistość, czy deja vu.

Marek zaszył się w łazience na górze, zabrał mi małą drabinę, bo duża się tam nie mieści pod skosem dachu, i siarczyście sobie przeklinał na głos pokrzykując, że utykanie wełny w zakamarkach jest najgorsze na świecie! Ciasnota za murkiem, pyląca się wełna, która swędzi na całym ciele, upał pod dachem i jeszcze utrudniająca oddychanie maseczka na ustach i nosie, żeby nie popsuć sobie płuc – to czynniki, które zebrane do kupy sprawiają spory dyskomfort. Marek docinał wełnę, układał ją po kawałku, sznurkował. No i jeszcze ocieplał murłatę, czyli przyklejał do drewnianej belki przytwierdzonej do muru (leżącej na nim) docięte arkusze styropianu, aby zlicować murłatę z murem. Wełna wychodzi po płaszczyźnie dachu nad murłatę (nad wełną jest oczywiście pustka powietrzna), ale dziura i prześwity poniżej wełny muszą być uszczelnione. Doklejanie styropianu od zewnętrznej strony będąc wewnątrz domu to karkołomne zajęcie, jest naprawdę niewygodnie. Ale udało się. Ten styropian od zewnątrz nie będzie widoczny, bo do dachu od spodu będzie zamocowana podpbitka, więc nie musi to wszystko bardzo elegancko wyglądać, za to musi być szczelnie.




Teraz styropian stoi pionowo na wieńcu, na ścianie kolankowej (murłata jest węższa od wieńca o 10 cm, więc jest po 5 cm zapasu z każdej strony) i przyklejony jest na płasko do murłaty klejem do styropianu. Od zewnątrz styropian jest więc równo zlicowany z murem.

Ja z kolei zajęłam się malowaniem wnęk okiennych w salonie (4 otwory) i zamalowaniem miejsc pod kaloryferami. Czyli efekt mojej pracy był dość mizerny, bo mało metrów kwadratowych malowania przybyło, a dłubanina przy tym straszna. Pracowałam powolutku z małym pędzeleczkiem w dłoni, żeby nie upaprać okna i parapetu i żeby precyzyjnie domalować wszystkie zakamarki, w które wałek nie dotrze. W dodatku nie miałam drabiny, więc górne krawędzie wnęk malowałam stojąc na dwóch wiadrach po farbie ustawionych piętrowo! Wyczyniałam akrobacje z narażeniem życia, bo wiaderka w piramidce zbyt stabilne nie są, zwłaszcza gdy stoi na nich lekko przyciężka osoba. No, ale jakimś cudem nie spadłam. Najważniejsze, że najgorsze dłubanki mam za sobą. A zeszło mi z tym ponad 3 godziny! Już wszystkie wnęki na dole mam zrobione. Teraz z malowaniem już poleci.


2015-07-12

Ostatnio z Markiem głowimy się, jak zrobić sufit na poddaszu. Póki co nad głowami mamy tam krokwie złączone w szpic, a ma być płaski, obniżony sufit. Głównie głowi się Marek, bo ambitnie zamierza wykonać to samodzielnie, ale ja też się trochę głowię, gdy próbuję to pojąć i gdy razem oglądamy filmy, rysunki i instrukcje w internecie.

Problem polega na tym, że większość filmów instruktażowych na temat „jak zrobić sufit podwieszany” kręcona jest w idealnych pomieszczeniach, wytynkowanych i z płaskim sufitem, który fachowcy jedynie obniżają, tworząc równoległą płaszczyznę. A cały szkopuł tkwi w tym, że nam chodzi właśnie o zrobienie sufitu! Do czego mamy niby przykręcać te wieszaki? Do kalenicy, co znajduje się na 6 metrach wysokości licząc od stropu do dachu?

Wreszcie, po wielu rozkminach, Marek znalazł rozwiązanie. I wychodzi mu na to, że sufit na górze należy zrobić jako ostatnią płaszczyznę. Najpierw więc trzeba obłożyć płytami kartonowo-gipsowymi ściany poddasza, czyli ściany kolankowe, ściany szczytowe oraz ścianki działowe. Potem należy wyprowadzić skosy (czyli obłożyć je płytami karton-gips) i dopiero wtedy robić sufit, który dopasuje się do skośnych płyt.

Skoro jest koncepcja i plan działania, i skoro wiemy już co robić, to jedziemy do składu budowlanego po materiały.
Ponieważ Marek, ze względów akustycznych, zamierza nie tylko obłożyć ściany poddasza karton-gipsem, ale także wytłumić je wełną mineralną sprasowaną w płyty o grubości 5 cm, więc kupiliśmy następujące rzeczy:
  • profile stalowe do zabudowy karton-gips:
  • przypodłogowe UW 50 o długości 4 m – będę na nie mówić „poziome”
  • przyścienne ścienne CW 50 o długości 3 m – będę na nie mówić „pionowe” 
  • kołki „szybki montaż” o średnicy 6 mm i długości 40 mm
  • samowkręcające się wkręty to łączenia profili, takie króciutkie 
  • taśmę akustyczną – do podklejenia pod profil poziomy mocowany do podłogi 
  • wełnę mineralną skalną Rockwool, w płytach o grubości 50 mm, typu Rocklab – Marek twierdzi, że akustycznie jest świetna, wszystko o niej wyczytał i porównał z innymi produktami.






Na razie kupiliśmy po dwie wiązki profili (wiązki związane są ciasno plastikowymi taśmami po 8 szt) i jedną paczkę wełny, aby móc to samodzielnie przetransportować przez miasto na dachu naszego samochodu. Do bagażnika zmieści nam się jedna paczka wełny. Może i by dwie weszły, gdyby bagażnik był pusty i posprzątany, ale jak wiadomo opróżnianie bagażnika nie należy do ulubionych zajęć mojego męża, który wozi w nim prawie wszystko, co kiedykolwiek do niego załadował. Dopiero gdy bagażnik się przepełni przychodzi ten moment, gdy Marek dojrzewa do decyzji i mówi: „No, czas posprzątać bagażnik” i się za to bierze. Niestety, moment ten nie wystąpił przed zakupem wełny, zatem wieźliśmy jedną paczkę.

Cztery wiązki profili aluminiowych ułożyliśmy płasko na bagażniku dachowym, który na szczęście ma gumowe, antypoślizgowe listwy, z których profile, po mocnym ściągnięciu i dowiązaniu linami, mają szansę się nie wyślizgnąć. Oczywiście jazda w takim ładunkiem na dachu wyklucza wariactwo na drodze. Żadnych ostrych hamowań, żadnych szybkich zakrętów, i oczywiście żadnej prędkości.

Aby porządnie przymocować wiązki profili na dachu auta Marek wrócił się do sklepu i dokupił liny, bowiem każdą wiązkę należało mocować osobno. Dłuższe profile wystawały poza obrys samochodu, więc aby nie zapłacić mandatu należało do ich końca przywiązać czerwoną, powiewającą szmatkę. Marek zapytał:
- Masz czerwoną szmatę w torebce? – bo to przecież takie oczywiste, że ja w torebce mam absolutnie wszystko.
- Czerwoną szmatę? Ależ oczywiście! Mam ją zawsze przy sobie, bardzo często jest mi potrzebna! – odpowiedziałam sarkastycznie.
- Szkoda. Myślałem że masz.
Chociaż czerwonej szmaty nie miałam, to szybko znalazłam w kieszeni drzwi zastępstwo. Okazało się bowiem, że mam w aucie klucze doczepione do szerokiej i długiej smyczki.
- Czekaj, mam. To się nada!
- Ok., lepsze to niż nic.

Zapięliśmy dwie smyczki na końcu profili, jedną czerwoną, drugą białą, które powiewały na wietrze jak flaga państwowa i ostrzegały innych kierowców o tym, że jedzie „long wehicle”.
Powoli dotelepaliśmy się do działki.

Marek zaczął przykręcać profile do ściany kolankowej aby stworzyć konstrukcję pozwalającą na przykręcenie płyt karton-gips oraz do zamocowania płyt z wełny.
Najpierw należało przytwierdzić do wylewki (podłogi) profil poziomy w ten sposób, aby tworzył korytko, czyli literę U. Robi się to przy pomocy kołków szybkiego montażu, które polegają na tym, że wywierca się dziurkę w podłodze, a potem trach młotkiem i kołek, wraz z plastikową osłonką, siedzi na miejscu. Normalne kołki mocuje się wolniej – najpierw wiercenie, potem wbijanie plastikowego kołka rozporowego, a potem dopiero wkręcanie metalowego, nagwintowanego wkręta. Przy kołkach szybkiego montażu wystarczy jedno puknięcie młotka i całość jakoś tak się skręca, zazębia i rozpiera w otworze, że nie sposób tego wyciągnąć.

Do listwy poziomej, zanim została ona przytwierdzona kołkami do podłogi, Marek przykleił od spodu taśmę akustyczną. To taka zwinięta w szpulę pianka, samoprzylepna z jednej strony i szeroka dokładnie na szerokość profilu, więc klei się super. Na taśmie tej stanie konstrukcja z profili, dzięki czemu wyeliminowane zostaną wszelkie drgania i hałasy stalowych profili o posadzkę.

Gdy listwa pionowa dolna została dokręcona do podłogi, na piance, przyszedł czas na docinanie na odpowiednią wysokość profili pionowych. Marek robił do szlifierką kątową, szybko, łatwo i na prosto. Cięcie profili nożycami do blachy nie jest wygodne i szarpie brzegi, a wtedy łatwo się pokaleczyć o ostre krawędzie blachy. Marek twierdzi, że bez szlifierki kątowej nie wyobraża sobie tej pracy.

Profil pionowy wstawiany jest do środka profila poziomego (do U) w taki sposób, aby patrząc z góry tworzył literę C. Następnie do utworzonego w ten sposób kąta z profili bocznego i dolnego wsuwana była płyta z wełny mineralnej, wpasowywana w środek profili, i następnie Marek wstawiał do U kolejny docięty profil pionowy C. Gdy zbudował już taką ściankę z wełny na konstrukcji z profili dolnego i dwóch pionowych, zamknął ściankę od góry profilem poziomym, nasuwając go na wełnę o profile pionowe (U do góry nogami). Czyli jakby opakowywał każdy plaster wełnianej płyty w ramki z profili.

Teraz należało obmyśleć, jak przymocować górny profil poziomy zamykający ściankę z wełny do ściany kolankowej albo do murłaty. Ścianka wełniana póki co stoi sama, ale trzyma ją tylko profil dolny. To oczywiście nie wystarczy, aby do tej chwiejnej konstrukcji przykręcać płyty kartonowo-gipsowe, bo konstrukcja może się przewrócić.

Marek wymyślił więc, że co kilkadziesiąt centymetrów przykręci od góry do profila górnego nawiercony kątownik (blaszkę zgiętą pod kątem prostym), którego drugi bok posłuży to przymocowania go do ściany kolankowej. Kątowniki Marek szybko zrobił sobie sam, wycinając je z wieszaków do mocowania profili na skosach (przy pomocy nożyc) i wyginając je w kąt prosty (przy pomocy kombinerek). W ten sposób kątownik kosztuje kilkadziesiąt groszy (wieszaki są tanie) zamiast kilku złotych, jak złącza budowlane.


Jedna ścianka kolankowa została obrobiona w jedno popołudnie. Już można do niej dokręcać płyty i na poddaszu niebawem pojawi się pierwsza ściana gotowa do malowania.

Dodatkowo Marek ocieplił murłatę leżącą na okładanej wełną ścianie kolankowej, okładając ją paskami wełny i doklejając styropian (klejem montażowym do styropianu, niebieskim, z tuby podobnej do silikonu, do którego używa się pistoletu).






Ja w tym czasie co robiłam?
Oczywiście malowałam! Tym razem sypialnię. I w tym temacie nie mam nic nowego do opowiedzenia. Może poza jedną rzeczą – że opracowałam autorski patent na czyszczenie wałka.

Otóż chodzi o to, że różne pomieszczenia maluję różnymi kolorami farb. Ba, nawet w obrębie jednego pomieszczenia czasem używam dwóch różnych kolorów. I wymaga to albo bardzo dużej ilości wałków (do każdego koloru nowego), albo trochę mniejszej ilości wałków, za to konieczności ich prania po każdej zmianie koloru. Mycie kuwety i pranie wałka nasączonego mnóstwem nasączającej go farby to głupie zajęcie. Wałek wyjęty z farby, mimo „wymalowania” go, wciąż jest pełen farby, jest od niej aż ciężki i wypłukanie tego to zmarnowanie i farby i wody, która zlatuje ciągle brudna i brudna.



Wzięłam raz do ręki zwykłą, metalową łyżkę stołową, ustawiłam wałek pionowo na kuwecie (oczywiście trzymając go za rączkę) i zaczęłam ściągać farbę z wałka na łyżkę, pocierając nią po wałku od dołu do góry. I tak dookoła wałka, raz koło razu. Okazało się, że w ten sposób odzyskiwałam mnóstwo farby, kilkadziesiąt łyżek, którą strząsałam z powrotem do puszki. W ten sposób farba została odzyskana zamiast spłukana do kanalizacji (będzie więcej na drugie malowanie), a wałek był niemal suchy, lekki, prawie bez farby, łatwy teraz do prania. Polecam ten patent! Sprawdzony.

środa, 29 maja 2019

112. Jak pomalować ścianę za grzejnikiem? Zdemontować grzejnik. Proste.

2015-06-27

Ostatnio niemal zamieszkaliśmy w marketach budowlanych, bo potrzebnych jest mnóstwo rzeczy. A to farba, a to uni-grunt, a to wiertło, a to papier ścierny albo siatki ścierające (do usuwania nierówności tynku przed malowaniem), a to rękawice robocze, a to profile lub wieszaki. I tak w kółko. Mimo, że gro prac wykonujemy własnoręcznie, kasa leci jak woda. Ale nic to. Nie da się zbudować domu za darmo.

W Castoramie kupiliśmy trzy krawędziaki o długości 4 m każdy. Krawędziak to taka drewniana, nieoheblowana, za to zaimpregnowana belka. Krawędziaki są potrzebne do zbudowania rusztowania na klatkę schodową. Marek zakończył już układanie wełny mineralnej na wszystkich dostępnych mu z drabiny połaciach dachu. Do ocieplenia pozostał tylko ten niebezpieczny fragment nad klatką schodową. A tam jest bardzo wysoko, w dodatku na schodach zabiegowych nie da się ustawić drabiny!
Można więc:
- albo kupić rusztowanie – takie do ustawiania na krętych schodach kosztuje ok. 12 tys., więc odpada
- albo wynająć rusztowanie – koszt ok. 50 zł za dobę,
- albo zbudować rusztowanie z krawędziaków (3 x 27 zł/szt), stempli (których sterta leży pod orzechem) i blatów (które zostały z budowy i leżą pod tarasem oparte o ścianę).
Czyli wybór jest prosty.


Oczywiście krawędziaki wieźliśmy na bagażniku dachowym naszej nieocenionej skody, przywiązując je mocno sznurem. Oj, chyba powinniśmy sobie sprawić jakieś liny do szybkiego i łatwego mocowania ładunków na dachu, bo często ostatnio musimy motać i rozplątywać sznurki. To czasochłonne, a gdy sznurek się spląta – irytujące, choć Marek zdaje się być specjalistą w tej dziedzinie.


Dziś zajęłam się przygotowaniem salonu do malowania, a Marek zatynkowywał dziury w ścianach pod grzejnikami w miejscach, gdzie rury doprowadzające wodę do kaloryferów wychodzą ze ścian. Pan hydraulik zamontował grzejniki na ścianach i podłączył je do rur z wodą, jednak tynkowanie nie leży w jego gestii:
- Przykro mi, ale na tynkowaniu to ja się nie znam i się do tego nie dotykam – powiedział z rozbrajającą szczerością. 

Zrobiła się taka patowa sytuacja, bowiem przed zainstalowaniem grzejników nie da się pomalować ścian bo do poprawienia jest tynk, a po zainstalowaniu grzejników także nie da się pomalować ścian, bo nie ma dostępu do powierzchni za grzejnikami.
Przed montażem grzejników nie można dziur i rur zatynkować na sztywno, bowiem trzeba je dopasować i dokręcić do kaloryferów. Rurki te są lekko elastyczne, dają się naginać. Z końcówek rur hydraulik zdjął otulinę ocieplającą, przyciął rurki na pożądaną długość tak, aby idealnie pasowały do grzejników. Teraz dopiero, gdy grzejniki wiszą na ścianach, rury w miejscach wylotów ze ścian można zatynkować.
- A co z malowaniem panie Darku? Jak niby mam zamalować ścianę za grzejnikiem? Przed założeniem grzejników się nie dało, bo dziury, po założeniu grzejników się nie da, bo nie dosięgnę pędzlem, nawet zakrzywionym, no i przecież ubrudzę farbą cały grzejnik? – zapytałam.
- Spokojnie. Najpierw zatynkujcie. Jak rurki będą zatynkowane i zaprawa wyschnie, czyli rurki będą na sztywno osadzone, wtedy grzejniki będzie można odkręcić. Tam pod spodem są takie specjalne nakrętki, i zdjąć z szyn na czas malowania. Tak się własnie praktykuje. 





 Uff. Teraz wszystko rozumiem. Nakrętki od grzejników to nie są zawory, które trzeba uszczelniać pastami albo pakułami. Nakrętki posiadają uszczelki i pasują do reszty instalacji, więc odkręcenie ich i ponowne przykręcenie nie jest zajęciem wymagającym umiejętności hydraulicznych. Działa to tak samo jak przykręcanie wężyka od spłuczki. Spokojnie, możemy sobie poradzić z tym sami.

Marek zajął się zatynkowywaniem rurek od grzejników. Biedaczek spędził sporo czasu na kolanach, kucając albo wręcz leżąc pod kaloryferami, bo dostęp do tych miejsc nie jest zbyt wygodny.
Rozrobił zaprawę cementowo-wapienną w wiadrze, tę pozostawioną przez tynkarzy na poprawki, i zaczął wypełniać dziury równając na ścianie masę szpachelką. Niektóre dziury są całkiem duże:
- Sporo zaprawy trzeba będzie tam wkleić. To będzie schnąć i schnąć zanim będzie można równać i malować,. No ale przecież nie napcham w te dziury pogniecionych gazet, jak socjalistyczni robotnicy w serialu Alternatywy 4 – myślał Marek na głos. Na to odezwał się pan Kukułka:
- Ja bym się tak nie śmiał z tych gazet. To wcale nie jest zła metoda. Do dziś wielu tynkarzy tak robi. Jak są duże ubytki, to właśnie gazety się dobrze sprawdzają. Jak da się sam tynk, to będzie go za grubo i będzie pękał. W rurkach przecież woda ma różną temperaturę, to wszystko pracuje, rozszerza się i kurczy. A gazety świetnie to amortyzują. No i mniej tynku idzie.
- Naprawdę?
- No naprawdę. Tak się robi.
- A jakbym zamiast gazetami wypełnił te dziury wełną mineralną? Można tak? Bo ścinków z ocieplania dachu mam mnóstwo.
- No jasne, wełną nawet lepiej niż gazetami, bo nie dość, że się wypełni luki, to jeszcze jest ciepła.




Tak też Marek zrobił. Najpierw napchał w dziury wełnę mineralną, a potem tynkował ścianę na prosto. Oczywiście na tyle, na ile to było możliwe. Powierzchnia póki co nie jest idealna i będzie równana gdy zaschnie, po zdjęciu kaloryferów. 
Marek w międzyczasie pojechał jeszcze do pobliskiego OBI aby kupić nóż do szpachlowania. Szpachelka bowiem okazała się niewygodna, zbyt szeroka i nie dało się nałożyć nią zaprawy dokładnie wokół rurek. Nóż do szpachli, taki spiczasty, sprawdził się znakomicie. Dobre narzędzia to podstawa!

Gdy Marek tynkował kaloryfery, ja zajęłam się przygotowaniem salonu do malowania. Najpierw omiotłam ściany i wnęki okienne, siatką na pacy sczesałam ze ścian nierówności z tynku. Wreszcie dokładnie pozamiatałam wylewkę, prawie na kolanach, miękką zmiotką, wymiatając dokładnie pył z podłogi. No i na koniec zagruntowałam uni-gruntem, przy pomocy wałka futrzanego na kiju, całą wylewkę w salonie, kuchni i łazience. Teraz wszystkie podłogi na parterze mamy już czyste, sklejone uni-gruntem. Wreszcie się nie kurzy. Mogę malować! 



2015-06-30

Dziś pomalowałam pierwszy raz sufit w salonie. Farbą podkładową gruntującą Śnieżką lateksową. Naskakałam się po drabinie, namachałam się wałkiem, ale udało się! Pomalowanie 45 m2 zajęło mi 3 godziny i 15 minut! 
Wszystko mnie boli, ale radość jest wielka. Jeszcze tylko trzy takie malowania (raz gruntująca i dwa razy tikkkurila) i najgorszy etap malowania będę mieć za sobą. A przyznam, że bałam się tego sufitu. To naprawdę ogromna powierzchnia, a trzeba przecież rozpocząć i zakończyć o raz, żeby równo schło. Nie za bardzo da się to podzielić na etapy. Jednak mam już sporo wprawy po pomalowaniu reszty domu, więc udało mi się.
Jutro jadę na działkę malować sufit po raz drugi – o ile będę w stanie się ruszać :)



Marek też ciężko dziś pracował na budowie. Najpierw kładł w ścianie kabel łączący piec gazowy z panelem sterowania. Panel ma wisieć obok włącznika światła w salonie. Należało więc przewiercić się przez ścianę na wylot z kotłowni do przedpokoju, następnie w przedpokoju puścić kabel po ścianie i przewiercić się nim znów przez ścianę, tym razem do salonu.
Najpierw mieliśmy pomysł, żeby kabel puścić wierzchem, na ścianie, w jakimś tam plastikowym tunelu. Bo w miejscu jego przebiegu, w przedpokoju, i tak będzie stała szafa. Jednak potem zdecydowaliśmy, że lepiej będzie wykuć w ścianie rowek w tynku, ułożyć kabel w rowku i go zatynkować. W ten sposób kabel będzie schowany i szafa będzie mogła by dosunięta idealnie w sam róg, bez odstępu. 





Marek najpierw przy pomocy młotka i dłuta wykuwał rowek, przewiercał się przez ściany, a potem kładł kabel mocując go przy pomocy plastikowych spinek, po czym zatynkowywał tunel szpachelką. W tym miejscu ściana jest oczywiście do wyrównania, ale to gdy zaprawa wyschnie. No i trzeba będzie pomalować łaty farbą podkładową pewnie ze trzy razy, żeby wyrównać biały kolor. Ale będzie pięknie.

Marek poprawił też kabel, jaki wychodził ze ściany w kuchni, do zasilania okapu nad kuchenką. Panowie tynkarze niestety zatynkowali go zbyt płytko i przy byle poruszeniu kabla wyrywał się spod zbyt cienkiej warstwy tynku, krusząc go. Marek wyszarpnął fragment tego kabla, odrywając tynk nad nim, podkuł głębszy rowek i w nim dopiero przymocował spinkami kabel głębiej w ścianie, a potem całość zatynkował, wyrównując powierzchnię szpachelką. Gdy zaschnie trzeba będzie równać, wygładzić powierzchnię siatką ścierającą. Za to kabel już siedzi w ścianie mocno i głęboko, nie wyłazi i tynk się nie kruszy. Trochę tu panowie tynkarze się nie spisali. 


Potem Marek zajął się budowaniem rusztowania. Nosił na górę z podwórka stemple i blaty, przycinał krawędziaki, wiercił, piłował, wkręcał śruby, mocował zastrzały aby konstrukcja się nie chwiała. Teraz wystarczy tylko rzucić na nią kilka blatów i „podłoga” nad klatką schodową gotowa! Można śmiało wchodzić, nawet ustawiać drabinę, i mamy dostęp do dachu nad klatką. Można ocieplać, układać wełnę, przykręcać wieszaki, profile, płyty kartonowo-gipsowe i gruntować oraz malować. Brawo mój mąż! 






W tym czasie pan Kukułka z synem montowali – drugi już dzień z rzędu – piec gazowy z zasobnikiem. Dziś zajęli się łączeniem rurek wychodzących z pieca z tymi w ścianach. Niewielkie miedziane rurki i kolanka skręcali ze sobą, przesmarowywali je specjalną pastą do lutowania, potem podgrzewali łączenia palnikiem gazowym, aby połączyć rurki na gorąco. Montowali jakieś zawory, pokrętła, pompę cyrkulacyjną (taka czerwona kostka dokręcona do zasobnika, która ma zmuszać gorącą wodę by szybciej dochodziła do kranów). Ciągle coś przykręcali i uszczelniali. Maszyneria to wielka. Mnóstwo wlotów i wylotów, zaworków, rurek i kabelków. Nie skończyli dziś wszystkiego, bo to – jak powiedział Kukułka, żmudna dłubanina, nie przyspieszy się. Mają kończyć jutro.
Tynkowanie kaloryferów jeszcze nie wyschło. 







2015-07-02

Wczoraj o 9 rano na działkę przyjechał kierownik budowy. Wypiliśmy kawę, chwilę porozmawialiśmy. Potem zrobił kilka wpisów w dzienniku budowy naszego domu, korzystając z kalendarza i moich podpowiedzi o tym, co kiedy było robione. Przystawił swoją pieczątkę na wszystkich dotychczasowych wpisach.
Potem założył nowy dziennik dotyczący budowy garażu. Wypisał stronę tytułową, wypiął z projektu budowalnego oryginał decyzji o pozwoleniu na budowę i mówi:
- Decyzję trzeba przystemplować w urzędzie miasta, że jest prawomocna. No i trzeba zarejestrować dziennik budowy. Dopiero wtedy na Warecką (do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego) można zgłosić rozpoczęcie prac.
Rozpoczęcie oczywiście będzie fikcyjne, bo nie zaczynamy jeszcze budować garażu. Jednak trzeba tych formalności dokonać, aby nie przegapić terminu ważności pozwolenia na budowę.
Kierownik miał przy sobie potrzebne druki, które podpisaliśmy. Resztę ma załatwiać on sam. Wizyta pana kierownika budowy, czyli kilka wpisów i formalne rozpoczęcie nowej inwestycji (garażu) kosztowała nas 300 zł.

Zapytałam Krzyśka – kierownika, czy faktycznie niepotrzebnie zbudowaliśmy porządny komin, skoro do pieca gazowego komin w zasadzie nie jest potrzebny. Wystarczyłby kanał ze zwykłych pustaków, bowiem i tak hydraulik do komina wprowadził rurę, która była w komplecie z piecem. Czyli nasz komin, ceramiczny, ocieplony i porządny, stanowi jedynie tunel dla rurki wyprowadzającej spaliny gazowe. Czy miał okazać się niepotrzebny?
- Krzysiu, a powiedz mi, po co my właściwie ten kmin kupowaliśmy? Nie mogłeś nam powiedzieć, że jest zbędny?
- Jak to zbędny?
- No, podobno przy piecu gazowym komin ceramiczny nie jest potrzebny.
- A, to nie do końca tak jest. Piece gazowe są różne, niektóre wymagają komina, inne nie. Poza tym nie wyobrażam sobie wybudować domu bez komina. Teraz masz ogrzewanie gazowe, ale jak będziesz chciała zmienić piec na inny, bo na przykład gaz bardzo zdrożeje, to masz taką możliwość. Wybudowanie komina w skończonym domu to nie jest taka prosta sprawa. Komin jest i dobrze że jest. W każdym porządnym domu musi być porządny komin!
Gdy Krzysiek pojechał znów zajęliśmy się pracą.

Ja – jak od dłuższego już czasu – malowałam. Udało mi się pomalować po raz drugi sufit w salonie, gruntującą śnieżką. I bardzo się tym zmęczyłam. Jednak po chwili odpoczynku zrobiło mi się szkoda czasu, aby po prostu siedzieć, więc zagruntowałam wszystkie ściany w salonie plus wnęki okienne. No i padłam na dobre, z bąblem na palcu wskazującym prawej ręki od ściskania drążka z wałkiem i z obolałymi stopami i zdrętwiałym karkiem. Przesadziłam. 

Marek – jak od dłuższego już czasu – ocieplał dach. Zbudowane przez niego rusztowanie okazało się stabilne i zdało egzamin. Można na nim spokojnie ułożyć blaty, na których można również spokojnie ustawić drabinę. Problem jest tylko we wchodzeniu i schodzeniu po schodach, bowiem przez te blaty, stanowiące przedłużenie podłogi poddasza nad klatką schodową, na górę wchodzi się na czworaka, z tułowiem płasko przyklejonym do schodów, aby zmieścić się w szczelinie pod blatami. No cóż, już się nauczyłam. Trzeba tylko mieć rękawiczki na dłoniach, bo hasanie po brudnych i szorstkich schodach na czterech kończynach naraża dłonie na otarcia.

Po południu przyjechali panowie hydraulicy – Kukułka z synem – i kończyli podłączanie pieca. Przycinali i lutowali rurki, których końcówki smarowali pastą do lutowania, potem złączali rurki i ogrzewali miejsce łączenia palnikiem gazowym, otwartym ogniem. Ciągle przykręcali, stękali przy tym, siłowali się, co chwilę słychać było „łubu-du”, gdy rzucali narzędzia do skrzynki narzędziowej, z łomotem. Robili, robili i nie skończyli. Jeszcze jutro przyjadą.

Dzień następny

Dzisiaj dotarliśmy na działkę późno, po 16, bo po wczorajszym moim przepracowaniu się nie dałam rady wystartować od rana. Musiałam się zregenerować i odpocząć, co polegało na nadrobieniu zaległości w obowiązkach zawodowych – czyli "lekka" praca biurowa, z komputerem i papierkami, gdzie gimnastykuje się tylko mózg. Marek też do południa pracował w studio.

No, ale po południu znów daliśmy czadu.
W drodze na działkę oczywiście zahaczyliśmy o Castoramę. To już tradycja. Dziś potrzebny był klej do styropianu, którym Marek rozpoczął zapełnianie szczeliny między dachem a murłatą, nad gankiem, czyli w miejscu, gdzie trzeba to zrobić od środka domu, bo od zewnątrz nad stromym daszkiem ganku się nie dosięgnie.



Gdy byliśmy w Castoramie zadzwonił pan Kukułka z pytaniem, czy będziemy na działce, bo właśnie skończyli montaż pieca.
- Tak tak, właśnie jedziemy.
- A, to ja poczekam.
- Dobra, pospieszymy się.
Mieliśmy jeszcze w planach zwiedzić dział lamp, ale skoro Kukułka czeka, to lampami zajmiemy się innym razem.
Znaczy się pan Kukułka skończył. Oddał nam klucze. Zainkasował 1300 zł za robociznę, uścisnęliśmy sobie dłonie i pojechał.
Teraz mamy się spotkać po przyłączeniu gazu, na uruchomienie pieca, które nasz hydraulik będzie robił wraz z serwisantem z firmy Vailant (producenta pieca).

- Rurki może sobie pani pomalować, jak pani chce, żeby były wszystkie jednakowe – powiedział gdy przyglądałam się plątaninie rurek.
- A próby szczelności były jakieś robione?
- Teraz to nie trzeba. Piec jest włączony, jest pod ciśnieniem, nic nie spada, czyli jest w porządku.
- A kaloryfery można teraz odkręcić i zdjąć do malowania? – spytał Marek.
- Tak, jak najbardziej. Można malować. Kotłownię chyba też trzeba będzie poprawić, bo przy tym montażu trochę się pobrudziło w kilku miejscach. 



Pan Kukułka zamontował na zewnątrz domu czujnik temperatury, niewielkie białe pudełeczko na kabelku, który wychodzi z kotłowni, przez otwór przewiercony na zewnątrz przez gazowników (tam jest zapianowane ale Kukułka jakoś przebił się z kabelkiem przez pianę). Kabelek przytwierdzony jest plastkowymi opaskami zaciskowymi do rurki gazowej i na jego końcu znajduje się przymocowane do ściany budynku pudełeczko. Oznacza to, że mamy piec zaawansowany, z automatyką pogodową, który reaguje na temperaturę nie tylko wewnątrz, ale i na zewnątrz. 


W salonie, obok włącznika światła, w miejscu przez nas wskazanym (po sprzeczce gdzie to ma wisieć) pan hydraulik zamontował programator do pieca. Ten panel nie jest jeszcze podłączony, bo to właśnie do niego Marek montował kabelek rozkuwając ścianę. Ale okazało się, że w wyniku niezrozumienia się kabelek wychodzi w kotłowni w złym miejscu, więc czeka nas poprawka. Trzeba będzie znowu wykuwać zatynkowany już z powrotem fragment, wypruć z niego kabelek i przewiercić się do kotłowni w innym miejscu!


Ech, te poprawki mnie denerwują! Nie można zakończyć malowania raz a dobrze, tylko ciągle się coś tynkuje, szpachluje, potem schnie, potem się gruntuje i dopiero można zamalować. Ale trudno, niczyja to wina. Ani ja ani Marek nie wiedzieliśmy wcześniej, że ten kabelek będzie potrzebny, a Kukułka nie uprzedził o tym i nie wytłumaczył zrozumiale, o co chodzi i jak kabel ma biec. Dobra, poprawi się.

No i szkoda, że zamontował ten panel już teraz, przed malowaniem ściany, skoro i tak nie jest podłączony. Musiałam ten sterownik zabezpieczyć, okleić taśmą malarską i osłonką z miękkiej pianki aby go nie uszkodzić i nie zaciapać urządzenia i wyświetlacza farbą. No i malowanie wokół czegoś takiego wystającego ze ściany nie jest fajne, bo zamiast jednego ruchu wałkiem czeka mnie zabawa z pędzelkiem w ręku i domalowywaniem ściany dookoła programatora. 



Przed malowaniem ścian okleiłam taśmą malarską rurkę od gazu w kuchni. Ściany za kaloryferami na razie musiałam pominąć w malowaniu bo okazało się, że nie mamy odpowiedniego klucza, aby odkręcić i zdjąć grzejniki. Za grzejnikami zamierzam więc malować jutro.

Faktury za piec i grzejniki oraz inne niezbędne do podłączenia materiały jeszcze nie ma. Pan Kukułka wziął moje dane do zawarcia umowy na montaż tych urządzeń, tak więc zakup będzie usługą a nie dostawą, czyli VAT 8% zamiast 23%. Dokładnej kwoty jeszcze nie znamy, Kukułka mówi, że wyjdzie ok. 12 tys.

No i tyle na dziś.