Dom

Dom

wtorek, 30 września 2014

40. Schody zabiegowe niczym zakręcony stos czekolad

2013-08

Niebawem przyjdzie czas na zalewanie stropu. Będziemy go zalewać bardzo mocnym betonem B-25, który wraz z pompą o długości 24 metry zamówiony jest na piątek na godzinę ósmą rano. Cóż, znów nie pośpimy. Według wstępnych szacunków pana Jarka ilość betonu potrzebnego na strop miała wynosić 14 m3, ale teraz, po dokładniejszych wyliczeniach, kazał zamówić 15,5 m3. Ciekawe, jak on to liczy. 

Dodatkowo beton ma być wzbogacony o składnik zapobiegający szybkiemu zastyganiu. Przy stropie to bardzo ważne, żeby beton wiązał i twardniał powoli. Nie wolno dopuścić do szybkiego wyschnięcia, żeby nic nie popękało. Pan Jarek kazał nam sobie zarezerwować najbliższe dni na pilnowanie betonu, który trzeba bedzie często zraszać wodą. Weekend spędzimy więc na pielęgnowaniu stropu. 

Pan Jarek poradził także, że warto kupić folię, którą rozciągnie się na polewany wodą strop. Ma ona zapobiec szybkiemu parowaniu wody na słońcu. Chodzi o zwykłą, czarną folię budowlaną, którą potem wykorzystamy do rozłożenia na posadzce. Folię tak czy siak trzeba będzie kupić, więc warto zrobić to już teraz i wykorzystać ją dwukrotnie, najpierw do zatrzymania wilgoci w stropie, a docelowo pod wylewki . Bo strop nie może popękać. Folia chyba nie jest droga. 

Kolejnym nieprzewidzianym wydatkiem jest wypożyczenie zagęszczarki do betonu. Koszt to 60 zł na dobę. Nam maszyna będzie potrzebna na dwie godziny, co liczy się jako doba. Taka dwugodzinna doba, ale doba. Ciekawe ile dób na dobę może wypracować jedna zagęszczarka. Dobra. Przeżyjemy, choć gdyby zliczyć te wszystkie nieplanowane wydatki to suma sumarum wyszłabyz tego pokaźna kwota. 
Zagęszczarka to taki ubijak wibracyjny. Pan Jarek przekonywał, że warto się nim posłużyć. Wprawdzie nie ma takiego musu i niektórzy nie zagęszczają betonu na stropie i na schodach, ale beton potraktowany wibrującą maszyną jest lepszy bo mocniejszy i bardziej zwarty. Oczywiście decyzja jest nasza i oczywiście jest zgoda. Strop kosztuje ponad  22 tysiące złotych, więc skoro za 60 złotych da się podwyższyć jego jakość, jestem za.  

Roboty od kilku dni jakby spowolniły. Albo nie, źle się wyraziłam. Raczej rodzaj wykonywanych prac nie daje tak spektakularnych efektów, jak to było przy wznoszeniu murów czy ścianek działowych. Nie oznacza to jednak, że ekipa się obija. Wprost przeciwnie. Bardzo dużo czasu zajęło im wiązanie zbrojeń, zbijanie drewnianych szalunków, ustawianie i mocowanie stempli podpierających belki stropowe, no i ułożenie stropu z pustaków. Każda deska i każdy stempel były docinane na wymiar, indywidualnie. Trzeba się było pochylić nad każdym węzełkiem z drutu, a ich ilość idzie w tysiące. Można by rzec koronkowa robota. 

Obecnie w naszym domu mamy gęsty las. Przez rozstawione stemple dom dramatycznie zmalał i będzie to trwało jeszcze przez kilka tygodni. Stemple będzie można zdemontować dopiero jak beton na stropie zwiąże na dobre, a to potrwa.








Najwięcej „zabawy” było przy układaniu schodów. To dopiero jest dłubanina! Pan Jarek spędził przy tym mnóstwo czasu. Na same schody poświęcił już dwa całe dni, a robota nadal nie jest skończona, 

Schody w naszym domu to tzw. schody zabiegowe. Nie wyglądają tak, jak na typowej klatce schodowej w bloku. Schody zwykłe składają się z biegów, czyli z części ze stopniami, oraz ze spoczynków, czyli z płaskich części schodów na piętrach i półpiętrach, na których łapie się oddech. 

Schody zabiegowe natomiast nie posiadają spoczynków, ale od samego dołu do samej góry mają wyłącznie stopnie. Aby utworzyć zakręt stopnie na półpiętrze mają kształt trójkątnych klinów. 
Dla wykonania takiego zakrętu potrzeba nie lada umiejętności. Ten zakręcik pan Jarek musiał dosłownie wystrugać z niewielkich drewnianych deseczek. Każdą z nich przyciął na kształt trójkątnego klina, aby razem po zbiciu stworzyły zawijas. Sposób ułożenia deseczek łatwo sobie wyobrazić przywołując w pamięci stosy czekolad, układanych na sklepowych półkach w zakręcaną piramidę. W czasach mojego dzieciństwa każdy socjalistyczny sklep spożywczy tak właśnie eksponował czekolady. 


Zakręcone drewniane mini-schodeczki zbite z kliników mają stanowić podłoże dla wylewania betonu. Od spodu wygląda do jak harmonijka złożona z mnóstwa załomów, każdy na grubość pojedynczej deseczki. Zapewne przy tynkowaniu wszystkie te kanty będę wypełnione zaprawą i powstanie gładka, równa powierzchnia.





Na razie nasze schody nie wyglądają jak schody. Stanowią bowiem ustawiony pod kątem, zbity z desek gładki blat, bez stopni. Trudno byłoby po nim wejść na górę, bo kąt jest spory, jak to przy schodach, a stopni brak. Stopy nie mają więc oparcia i się ześlizgują.
Na zakręcie natomiast, czyli na półpiętrze, znajduje się kilkadziesiąt mini-schodeczków zbitych z niewielkich klinów, każdy na wysokość pojedynczej deski, czyli 1 cala. Za zakrętem znów jest płaski blat wsparty o strop pod sporym kątem. Prawdziwych stopni jeszcze nie ma.


Panowie budowlańcy wchodzą jakoś po tych stromych blatach na górę, a wymaga to niezłej sprawności. Próbowałam się tam wspiąć, ale nie udało mi się. Zjechałam na butach w dół po trzecim kroku. Musiałabym chyba mieć specjalne haki w butach, żeby się zakotwiczyć w stromej, drewnianej podłodze. No, ale oni jakoś to robią. Kilka razy widziałam, jak pan Jarek pokonuje stromy blat. Rozpędza się, pierwszy i drugi krok ląduje na pochyłym blacie, a trzeci już na schodeczkowym zakręcie, na którym stopa łapie przyczepność. Po prostu trzeba tam wbiec, bo wejść się nie da. Nie ma tam drabiny, powierzcnie przysypane są drwnianym pyłem, którego jest tam mnóstwo od cięcia desek, a więc jest bardzo ślisko. Po pierwszej nieudanej próbie wejścia na górę wolałam więcej nie ryzykować i nie próbowałam tam wbiegać. Na pewno bym spadła.


Na schodowych pochylniach, czyli ułożonych pod kątem blatach, pojawiły się zbrojenia. Są to powiązane ze sobą w kratę stalowe pręty. Na zakręcie pręty te są odpowiednio powyginane w taki sposób, że „wchodzą” na górę. Sprytnie to panowie wyrzeźbili.


Jestem pełna podziwu dla pana Jarka za wykonanie naszych schodów zabiegowych. Wszystko dokładnie wyliczył, wymierzył, podocinał każdą sztukę klinika indywidualnie, bo każda była inna, i pozbijał w całość. I wszystko mu się elegancko zeszło i zgodziło. A trzeba było zgrać ze zobą wiele elementów, biorąc pod uwagę wysokość desek i szerokość klinów, aby prawidłowo wyprowadzić zakręt. Do tego trzeba pilnować poziomu i pan Jarek nie rozstawał się z poziomicą. Po żmudnych i precyzyjnych, jak na budowę niemal zegarmistrzowskich pracach, powstał wreszcie schodkowy zawijas. Sam pan Jarek przyznał, że to najtrudniejszy moment budowy i że nie każdy budowlaniec podejmuje się robienia schodów zabiegowych, czyli kręconych, bo to wyższa szkoła jazdy. Prawda.

- Panie Jarku, a nie można było zrobić zwykłych, prostych schodów, ze spoczynkiem? Przecież my się nie upieramy, żeby schody skręcały. Nasz architekt tak sobie to wymyślił, ale nam to w zasadzie nie robi różnicy. Nie trzeba było spytać, czy nie ułatwić sobie sprawy? - zapytałam.
W tym miejscu Marek szturchnął mnie lekko łokciem, żebym się nie wychylała z takimi propozycjami ułatwień. Bo skoro architekt tak zaprojektował, to widać tak jest lepiej. Już nie raz pan Jarek narzekał na wnęki w murach, które potem okazywały się bardzo korzystnym powiększeniem łazienki albo miejscem na szafę.
- Ale to się tak nie da – powiedział pan Jarek. – Ja bym z chęcią zaproponował schody proste, ale tu jest za mało miejsca. Proste schody musiałyby wam wchodzić aż do salonu, musiałby być dwa razy więkrzy przedpokój. Na tej klatce tylko schody zabiegowe się zmieszczą. Gdyby się dało to pewnie, że byłoby o wiele, wiele łatwiej. No, ale tak prawdę mówiąc to zabiegowe schody są lepsze. Nie traci się powierzchni na klatkę schodową. Ja u siebie w domu też robiłem zabiegowe. Sprytnie wam to wymyślił ten wasz rysownik. Dla mnie trudniej, ale w sumie dom zyskuje - powiedział szczerze majster.

A więc wszystko jasne. Faktycznie nasza klatka jest dość mała, a schody mimo to są wygodne. Są one szerokie, na naszą prośbę zostały poszerzone przez architekta ponad standard, aby można było łatwo wnosić na górę różne sprzęty i instrumenty. A przedpokój pozostaje naprawdę spory.

Na klatce schodowej do ścian dolegających do zewnętrznych krańców „schodów”, przytwierdzone zostały na płasko deski. Są one przybite pod kątem, tworzą jakby pochyłe poręcze, ale jak na poręcze znajdują się zbyt nisko, bo tuż ponad przyszłymi stopniami. Domyślam się, że deski te stanowią pomocnicze linie, które będą wytyczać szczyty przyszłych stopni.



W murze na klatce schodowej, również po zewnętrznej, wykonane zostały specjalne podcięcia, jakby wyżłobienia spłycające grubość ścian. Na nich wsparte są zakręcające deseczki, a więc ciężar schodów spoczywać będzie nie tylko na zbrojeniach, ale też po zewnętrznej na murze, na wyciętych w nim stopniach. Nie jest łatwo to wyjaśnić opisem, ale sądzę, że po obejrzeniu zdjęć wszystko będzie jasne.

Kompletnie nie wyobrażam sobie, jak będzie wyglądało poddasze. Już się nie mogę doczekać, żeby tam wejść!

1 komentarz: