Dom

Dom

piątek, 23 stycznia 2015

49. Dostawa więźby czyli niezdrowa siłownia

2013-09-16

Dziś pobudka o nieprzyzwoicie wczesnej godzinie. Musieliśmy wstać o szóstej rano, aby na siódmą stawić się na działce. Taką chorą godzinę dostawy więźby dachowej wyznaczył nam pan z tartaku. No dobra. Może na emeryturze odeśpię.

Pan Jarek i jeden z jego chłopaków też już byli na miejscu. Ale u nich to norma, ranne ptaszki. Zawsze są na budowie od wczesnego rana. Pewnie wstają o piątej.

Zanim przyjechał transport panowie zdążyli zdemontować bramę. Została ona zdjęta z zawiasów i przeniesiona gdzieś na bok, w głąb działki. W ten sposób poza furtką chwilowo nie ma ogrodzenia i jest dużo miejsca do wnoszenia elementów więźby dachowej.


Punktualnie o siódmej na działkę podjechało auto ciężarowe z odkrytą przyczepą, na której ułożone były różnego kalibru belki i słupy. Sporo tego drewna. Wszystkie elementy były powiązane ze sobą w grubaśne wiąchy i pościągane plastikowymi taśmami oraz linami.


Samochód nie miał funkcji "kipowania", czyli nie mógł zrzucić ładunku na ziemię przechylając część ładowną auta. Zresztą bele były na tyle długie, że „kipowanie” raczej by się nie udało. I nie wiadomo, czy wolno zrzucać słupy, bo mogą popękać? Tego nie wiem. W każdym razie wszystkie belki, po kolei, pojedynczo, panowie musieli ściągać z przyczepy na ziemię własnymi rękami. A to naprawdę potwornie ciężkie kloce!


Panowie wyładowywali transport we trzech, czyli robił to chłopak od pana Jarka i dwóch panów z tartaku. W czasie, gdy tamci przekładali bele z auta na ziemię, pan Jarek robił miejsce wewnątrz domu, gdzie belki miały był przeniesione. Uprzątnął przejście przez salon, między „drzwiami” wejściowymi a wyjściem na taras. W tym celu zdemontował ze środka salonu kilka stempli podpierających strop. U dołu walił je ciężkim młotem, żeby wybić je z pionu i „odkleić” od podłoża. Jak słup się nieco wysunął, traktował go potem z kopa i po kilku uderzeniach słup się przewracał. Niezła rozróba. Można się wyżyć.


Od zalewania stropu minęło niewiele ponad dwa tygodnie, a stemple podobno zdejmuje się po miesiącu. Zaniepokoiło mnie to, czy aby stemple nie są zdejmowane zbyt wcześnie, czy strop się utrzyma i nie ugnie. Ale pan Jarek zapewnił, że tych kilka sztuk ze środka nie ma znaczenia. Większość stempli zostaje nadal na miejscu. Ok, wierzę.



Panowie rozładowali bele z samochodu i ułożyli je na chodniku wzdłuż siatki. Najpierw położyli na trawniku trzy stemple w poprzek, a na nich dopiero układali równiutką stertę pozostałego drewna. Sprytnie, bo piętrowe układanie stosu belek na nierównym, pochyłym trawniku by się nie udało. Wszystko by się rozjechało już przy czwartej warstwie i całość mogłaby runąć na bok, miażdżąc komuś stopę. A tak – cała sterta wypoziomowana, na równiutko. Pięknie. No i drewno nie leżało w mokrej trawie i piachu, ale na podpórkach. Ważne jest, aby drewno nie było upiaszczone, bo potem, przy jego zbijaniu w konstrukcję dachu, ten piach będzie się sypał pracownikom do oczu przy każdym uderzeniu młotka.

Drewno miało kolor rudo-brązowy. Pan z tartaku tłumaczył, że to od chemicznego impregnatu, w którym bele były moczone przez jakiś czas, aby zabezpieczyć je przed szkodnikami. Pan podpowiedział, że po zbiciu dachu, przed ociepleniem stropu, dobrze by było jeszcze raz przemalować wszystkie belki jakimś impregnatem. Ale do tego jeszcze bardzo daleka droga.

Rozliczyliśmy się za dostawę i wóz odjechał. Więźba kosztowała 6350 zł (w tym zaliczka 1000 i reszta rozliczona dziś przy dostawie).

Pan Jarek natomiast i jego pracownik, który już miał za sobą rozładunek drzewa z samochodu na trawnik, zaczęli przenosić drewno przez dom na podwórze za domem i układać je na rozstawione tam palety. Aż mi było żal tego chłopaka. Straszliwie się nadźwigał. Widziałam, że ma dość. Coś napomknął pod nosem, że "chyba się przegiął", ale nosił bele dalej. Nawet nie chcę myśleć, co się dzieje z jego kręgosłupem. Dziwi mnie takie nieposzanowanie zdrowia. Przecież można było proces noszenia drewna zorganizować bezpieczniej.
Zagadałam do pana Jarka w tej sprawie, że może powinni poczekać z noszeniem na resztę załogi, którą trzeba koniecznie ściągnąć. Gdzie pozostali dwaj panowie? Gdyby każdą belkę podnosili we czterech zamiast we dwóch, nikt by sobie krzywdy nie zrobił. Ale pan Jarek twardo stwierdził, że dadzą radę. Bardzo mi się to nie podobało.
Nie wyobrażam sobie, jak oni będą wciągać te kloce na górę. Ale może nie powinnam tak przeżywać? Ostatecznie to ich praca. Nie budują pierwszego domu i chyba wiedzą, co robią.

Drewna było naprawdę dużo. Po przeniesieniu powstało z niego kilka sporych stosów. Część leżała w domu, część obok domu i jeszcze kolejne belki pod orzechem.





Jak na złość rano padał deszcz, drobny ale gęsty, od którego natychmiast wszystko robiło się mokre. Niebo zaciągnięte było sinością, więc szybko nie przestanie. Pan Jarek powiedział, że wobec takiej psiej pogody tylko przeniosą bele z drogi na działkę i na dziś skończą. Nie ma sensu moknąć.




Oni dalej nosili we dwóch, a my pojechaliśmy do domu. Po chwili – o dziwo – jednak się wypogodziło, ale nie wiem, czy panowie zmienili zdanie i czy pracowali dalej, czy jednak też się zwinęli. Jutro się przekonamy. Sądzę, że powinni odpocząć po tej morderczej siłowni.

środa, 21 stycznia 2015

48. Komin systemowy i Matrix

Po zabiegach z wodomierzem pojechaliśmy do hurtowni stali dokupić dwa stalowe pręty o średnicy fi 12. Tak kazał pan Jarek. Pręty są potrzebne do zbrojenia ściany nad oknem w studio, czyli nad dziurą w ścianie między dwoma pomieszczeniami wewnątrz domu, jaką sobie zaplanował mój mąż. Nad dziurą bowiem nie będzie nadproża, jak to było przy otworach okiennych i drzwiowych. I aby pustaki znad dziury na czymś oprzeć – potrzebne jest właśnie zbrojenie. Pręty są dłuższe od szerokości okna, więc zostaną wsparte na pustakach i wmurowane w ścianę po obydwu bokach otworu. Ścianka nad otworem będzie jakby stać na prętach stalowych wtopionych w zaprawę. „Może nie spadnie” – śmiał się pan Jarek. 



Potem pojechaliśmy do naszej zaprzyjaźnionej już hurtowni budowlanej zamówić brakujące cegły.
No i wreszcie przyszedł czas zakupu klinkieru na komin. I tu zaczęły się pierwsze wybory dotyczące kolorów.
Wybór wśród cegieł klinkierowych jest spory, ale my tak naprawdę jeszcze nie bardzo wiemy, jakie barwy przyjmie nasz domek.
Pan Jarek kazał kupić cegły klinkierowe kratówki (czyli jakby z kratką w środku, z prześwitami na wylot), i mają to być cegły "połówki", czyli dwa razy węższe od typowych cegieł. Pan Jarek podpowiedział, że połówki wychodzą taniej niż standardowe cegły, bo potrzebna jest ich mniejsza ilość i przy murowaniu węższych cegieł zużywa się mniej zaprawy do klinkieru.
- Klinkier służy do obudowania komina, dla ozdoby. Niepotrzebna wam szeroka opaska na 12 cm, wystarczy na 6 cm, wygląda tak samo – wyjaśniał.

Po długich namysłach, wizytach w trzech składach budowlanych, analizach i porównaniach urody cegieł w stosunku do ceny, wyszło nam, że kupujemy klinkier czarny, a zaprawę grafitową. Wybrana przez nas cegła nazywa się Matrix, więc już za samą nazwę Marek przyznał jej punkty. Ale najważniejsze, że ta czerń nie determinuje nam żadnego z późniejszych kolorów - ani dachówki, ani ścian. Bo do czarnego wszystko pasuje. Więc kolor naprawdę bezpieczny.
Oczywiście najtańszy był klinkier czerwony, ale kto by chciał mieć czerwony komin. My w każdym razie nie.

Za namową wzbudzającej zaufanie starszej pani sprzedawczyni, kupiliśmy zaprawę lepszą i droższą, która niby wolniej wiąże i podobno się nie wykrusza.
Ostatecznie materiały na obudowanie komina kosztowały ok. 720 zł. Szacowałam między 600 a 800, więc niech będzie. Mieścimy się. I oby nic się nie wykruszało!

Po powrocie do domu utonęłam w Internecie w poszukiwaniu inspiracji kolorystycznych dla naszego domu. Przejrzałam dziesiątki zdjęć domów w stylu wiejskim, podobnych do naszego.
Wiedziałam od początku, że przed moim domem będą wyłącznie niskie kwiaty w kolorze intensywnej czerwieni. I żadne inne. I teraz do tych czerwonych kwiatków musiałam dopasować kolory domu. 
Znalazłam śliczny dworek - idealny! Dokładnie takie kolory przeniesiemy do siebie. Dach będzie szary, niejednolity, przypominający stare, drewniane gonty. Ściany będą białe, a szczyty poddasza siwe. Okna i drzwi będą białe, parapety ciemne, okiennice czarne, a elementy drewniane, jak słupy i wykończenie ganku - ciemnobrązowe. Nawet młodszy syn pokiwał głową z aprobatą, chociaż dotąd był zagorzałym przeciwnikiem okiennic jako-takich w ogóle.


Pisałam już o tym? Hmm, tak czy siak wtedy właśnie trafiłam na owe zdjęcie, a dziś, gdy publikuję posta po pewnym czasie dodam tylko, że z powyższych kolorów nic nie wyszło.

Po południu pojechaliśmy na działkę raz jeszcze, aby trochę posprzątać pod orzechem, który zaczął zrzucać pierwsze owoce. Trawnik pod drzewem zarósł chwastami i jeśli teraz nie zrobimy z tym porządku, to trudno będzie znaleźć w tym gąszczu orzechy.
Ponadto pod drzewem leżały drewniane pozostałości "siłowni" ugrdulonej przez poprzedniego mieszkańca zburzonego już domu. Marek zajął się rozbrajaniem tej koszmarnej konstrukcji i wreszcie pożal się Boże „urządzenia” zniknęły w ognisku.
Trawę skosiłam osobiście moją ręczną kosiarką bębnową, która działa na popych a nie na prąd. Kamienie przerzuciliśmy na jedną kupkę, teren wygrabiłam i teraz jest ładnie i czysto. Zrobiło się więcej miejsca i wszystkie spadające orzechy można łatwo wyzbierać. A są pyszne!


Dziś, w poniedziałek, nie byliśmy na działce, bo ekipa też zrobiła sobie przerwę do wtorku. Nie muszą się teraz spieszyć, bo więźba dachowa nie dojedzie wcześniej niż 16-go września.

2013-09-15

W minionym tygodniu prace nie posuwały się zbyt szybko. Niby panowie coś tam codziennie robili (z wyjątkiem poniedziałku i jeszcze jednego dnia, gdy padał deszcz), ale efekty - w porównaniu z dotychczasowym tempem – są mało spektakularne.

Najważniejszym z nich jest komin. Już skończony, dumnie wystaje ponad przyszłą kalenicę dachu. Jest czarny, czym pan Jarek nie jest zachwycony:
 - Przynajmniej nie będzie się brudził – komentował wzruszając ramionami z dezaprobatą.
Cegiełki wymurowane są równiutko i pan Jarek zajmował się tym osobiście. Nie dopuścił do tej precyzyjnej roboty żadnego ze swoich chłopaków, ale sam dopieszczał wszystkie fugi.

Komin zbudowany jest z gotowych elementów, czyli ze specjalnych pustaków z dwiema dziurami w środku. Mówią na to „komin systemowy”.
W jednej dziurze układa się okrągłe, ceramiczne walce, które po zestawieniu jeden na drugim tworzą pionową, ceramiczną rurę (wnętrze komina). Druga dziura w każdym z pustaków pozostaje pusta i po zestawieniu pustaków jeden na drugim tworzy pionowy kanał wentylacyjny.
Ceramiczna rura z walców otulona jest z zewnątrz wełną mineralną, która wypełnia przestrzeń między ceramiką a pustakiem.
Do pionu pustaków kominowych (tych z rurą ceramiczną i kanałem wentylacyjnym w środku), z boku doklejony jest drugi pion pustaków systemowych komina, tworzący kolejne dwa kanały wentylacyjne. Razem mamy więc w kominie ceramiczną, ocieploną rurę i trzy kanały wentylacji.

Wysoko, tam, gdzie komin będzie wystawać ponad dach, został on obłożony klinkierem Matrix. Aby było na czym ustawiać te czarne, ozdobne cegiełki, robotnicy najpierw "wylali płytę".
Jak usłyszałam, że będą „zalewać komin”, kompletnie nie wiedziałam o co im chodzi. Nie naleją przecież do środka tak misternie poskładanej i ocieplonej rury cementu – myślałam.
Okazało się potem, że „zalewanie komina” polega na utworzeniu wokół niego betonowej opaski, jakby podstawki, na której będą ustawiane okalające komin cegiełki klinkierowe.
Szalunki do wylewania płyty/opaski wokół komina wykonane były z desek. I cała konstrukcja była oczywiście zbrojona prętami stalowymi, aby opaska pod naporem klinkieru nie runęła w dół. Pręty podobno przewiercone są przez komin na wylot, ale jak dokładnie zostało to wykonane nie mam pojęcia, bo nie mieliśmy możliwości wchodzić na rusztowania. Zresztą nawet gdyby pan Jarek nam pozwolił tam wejść, to ja się wcale nie palę. To naprawdę wysoko.

Na budowie u naszych znajomych podstawa pod klinkier okalający górną część komina wykonana została z grubej blachy z otworem w środku, a nie z opaski betonowej jak u nas. Można widać i tak. 

Część komina poniżej klinkieru, czyli ta wewnątrz domu, zostanie po prostu otynkowana. Ale komin ponad dachem, na zewnątrz, podobno lepiej jest obłożyć klinkierem, który jest odporny na pękanie, na mróz, deszcz, wiatr i upływ czasu. Oby tak było.





Pierwszą turę cegieł klinkierowych i specjalną do nich zaprawę przywiózł samochód ze składu budowlanego. W piątek jednak pan Jarek stwierdził, że potrzebne będzie dodatkowo 12 sztuk cegieł szerszych, czyli nie połówek, a całych. Będą one stanowić wykończenie komina, czyli ostatnią, górną opaskę. Pojechaliśmy do hurtowni po te 12 cegieł i zawieźliśmy je panu Jarkowi od ręki. 
Gdy dotarliśmy do domu pan Jarek znów zadzwonił z informacją:
- Z tymi cegłami to ja źle policzyłem wysokość i jeszcze ze 30 sztuk, tych węższych, będzie potrzebne. No i dodatkowy worek zaprawy – mówił.
Dodał na koniec, że on to musi mieć na jutro, czyli na sobotę, na 8 rano! Bo jak w sobotę nie skończy komina, to w poniedziałek nie zacznie dachu, a przecież drewno ma już być!

No dobra. Marek już poszedł do studia, zarabiać na ten dom, a ja z powrotem do samochodu i jadę do hurtowni po 30 cegieł i 1 worek cementu. Było już po godzinie 15, a skład czynny do 17, więc nie było na co czekać. W godzinach szczytu cała wyprawa zajęła mi ponad 2 godziny, ale najważniejsze, że cegły i zaprawę dowiozłam na budowę.
Mało tego, sama wszystko przeniosłam z bagażnika samochodu do domu. Worek zaprawy waży 25 kilo i przyznam, że ledwie wtaszczyłam go do domu, pod dach, i ułożyłam pod schodami na suchym pustaku. Jakby to zmokło to do wyrzucenia. Nie wiem, jak ci faceci noszą po dwa takie worki na raz. Ja wymiękam.


Po wniesieniu worka przenosiłam cegły, po 3 sztuki, bo nie miałam żadnej torby ani pudełka, a więcej nie mieściło mi się w dłonie. No i nie chciałam się ubrudzić. Dobrze, że miałam rękawiczki robocze w bagażniku. Wykonałam 10 kursów od samochodu do domu z tymi cegłami, które potem przerzucałam po schodkach na górę. I byłam z siebie dumna! Własnoręcznie nosiłam cegły, więc prawie budowałam dom! A że następnego dnia bolały mnie mięśnie od zakwasów to już inna sprawa.


Pan Jarek czasem wszystkiego nie przemyśli i trochę nas czołga z tymi zakupami, ale nic to. Nawet się zbytnio nie zdenerwowałam, że źle policzył cegły.


Komin jest skończony. Jego wlot jest obwiązany folią – chyba żeby deszcz nie padał do środka i żeby wełna nie nasiąkała (ale głowy nie dam, czy po to, bo przecież do komina zawsze pada). Tak więc nawet go tak naprawdę całego nie widzieliśmy. Ciekawe, czy domontowane są srebrne elementy, które kiedyś widziałam w garażu. Była tam jakaś srebrna niklowana przykrywka w kształcie kapelusza od grzybka, tylko z dziurą, i jakieś metalowe drzwiczki. W poniedziałek zapytam.



W piątek kierowca z hurtowni przywiózł paletę węższych pustaków porothermu, co go zabrakło na ścianki działowe i który domawialiśmy. Przy okazji zabrał z powrotem do składu dwie palety pustaków szerszych, których zostało. Zabrał też 24 sztuki na palecie rozpoczętej.
W sobotę podjechaliśmy do składu i otrzymaliśmy fakturę korygującą na ponad 715 zł oraz zwrot pieniędzy w gotówce. Jak miło, że była taka możliwość. Sami pewnie byśmy na to nie wpadli, ale pan Jarek nam podpowiedział, żeby zrobić zwrot i że to normalna na budowie praktyka. Nie było z tym problemu. Wprawdzie najpierw pani sprzedawczyni w składzie powiedziała, że mogą odebrać tylko pełne, nierozpakowane palety, ale kierowca zabrał wszystko co zostało, czyli dodatkowe 24 sztuki też. Przy wypłacie okazało się, że z tej niepełnej palety mogą uznać tylko 15 sztuk, bo reszta pustaków była potłuczona. No dobra, lepsze 15 niż nic. I tak byliśmy zadowoleni.

A swoją drogą trzeba stwierdzić, że gdy palety przywozili na budowę, to już wtedy zauważyłam kilka pękniętych i potłuczonych pustaków. I nie było wtedy mowy, żebyśmy za te potłuczone sztuki nie płacili. Paleta jest paleta - kupione i koniec. Na niepełnej zaś palecie z 24 pustakami do zwrotu wszystkie cegły były całe. Sama to sprawdzałam. Może im się coś stłukło przy załadunku, a może w tych pełnych paletach ktoś zauważył stłuczki. Ale mniejsza z tym. Miło jest dostać 715 zł. Pan Jarek przekonywał, że i tak mieliśmy bardzo mało odrzutów, bo kupiliśmy dobry gatunek porothermu. Oryginalny Wienenberger. Podobno inne kruszą się o wiele bardziej.
Inni fachowcy też chwalili jakość muru. Przy wstawianiu okien i drzwi, przy montowaniu stelarzy do wc, przy podkuwaniu ścian pod piony kanalizacyjne – wszyscy stwierdzali, że ściany super. Że po nawierceniu nie odpada pół pustaka ale dokładnie tyle, ile się nawierci. Jakość gites.


W piątek dostaliśmy od pana Jarka rozpiskę na gwoździe do zbijania dachu. Potrzebne były gwoździe różnego kalibru, od papiaków do gwoździorów tak długich, jakich jeszcze w życiu nie widziałam - jak moje przedramię niemal. Do tego mamy kupić nakrętki, pręty gwintowane, kołki rozporowe - ostatecznie kilka kilogramów żelastwa za ponad 420 zł.
Przy kupowaniu tego asortymentu oczywiście mieliśmy kilka pytań od sprzedawcy: jak długie, jaki rodzaj, jak szerokie - wszystko ustalaliśmy telefonicznie z panem Jarkiem, bo przecież my nie wiemy ani do czego to potrzebne, ani jak to ma wyglądać. Na szczęście telefony działają i udało się dobrać materiały bez dwukrotnego jeżdżenia.


Na koniec dokupiliśmy kątownik w składzie artykułów metalowych. To taki gruby element z wygiętej, albo raczej sprasowanej blachy. W przekroju kąt prosty o wymiarach 8 x 8 cm, dwa elementy po pół metra każdy.
Zeszło nam w tym składzie metalowym bardzo długo, bo najpierw nie miał nam kto wystawić zlecenia do magazynu, potem nie miał kto wydać towaru, potem trzeba było czekać na jego docięcie - tak więc ogólnie nerwowo, bo to strasznie przykre, gdy nam się spieszy a pracownikom jakby nie. Ale nie było wyboru, trzeba było czekać.
Cięcie metalu to niezłe fajerwerki. Iskry lecą że ho ho. Aż żal. że nie była z nami na tym wiodowisku dzieci. Ja miałam autentycznie frajdę. Tylko uszy trzeba było zatykać.


Kątownik jest potrzebny panu Jarkowi do przytwierdzenia ganku do ściany domu. W projekcie jest to w ogóle - zdaniem pana Jarka – nieprzemyślane:
- Narysował sobie coś tam, ale jak to ma się trzymać to już nie pokazał. A wystarczyło dać ganek o 20 cm wyżej i by się wszystko zgrało i samo trzymało. A nie ja teraz muszę kombinować jakieś wsporniki i podpórki, żeby było na czym oprzeć kontrukcję – marudził.
- Ale poradzi pan sobie z tym panie Jarku? Może jak jest jakiś problem to kierownik budowy coś podpowie? Jak pan chce, to zaraz go tu zaangażujemy, żeby myślał jak to zrobić – spytałam.
- Nie, już wiem jak to ma być. A kierownik tu był wczoraj.
- Był? Nawet nie wiedzieliśmy. No i co? Wszystko dobrze?
- Chyba dobrze. Nic nie mówił, żeby było źle, he he. Popatrzył, coś tam popisał w dzienniku i pojechał. Wszystko w porządku. Zresztą co ma być nie w porządku, wszystko jak w projekcie, a miejscami lepiej wzmocnione.


No i dobrze. Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego niektóre domy są takie brzydkie. To wsparcie ganku o 20 cm wyżej wprawdzie ułatwiłoby wykonanie prac, ale wtedy proporcje ganku byłyby całkowicie inne. Daszek miałby inny niż obecnie kąt, byłby zbyt płaski i po prostu nieładny.
Pan Piotr narysował tak, żeby było ładnie, a nie żeby było łatwo wykonać. A że teraz pan Jarek ma trochę kombinowania przy wykonaniu - trudno. Nie będziemy zmieniać projektu dla ułatwienia budowy, bo nasz dom ma być najpiękniejszy!

Jutro musimy być na działce na 7 rano. Przyjeżdża drzewo z tartaku na dach, czyli więźba dachowa. Nareszcie początek końca.

Ścianki działowe na poddaszu nie są dobudowane do samej kalenicy. Tylko dwie ściany szczytowe zewnętrzne tworzą trójkąt, którego wierzchołek dochodzi do wysokości kalenicy. Inne ścianki, te wewnątrz poddasza, wznoszą się tylko troszkę ponad otwory drzwiowe. Pewnie dobudują je w górę trochę później. Albo i nie, może będzie obniżany sufit? Zobaczymy.


Dokończone zostały także stopy fundamentowe pod taras i pod ganek. Dobudowane zostały szalunki wystające ponad poziom gruntu, takie jakby drewniane kwadratowe donice zapełnione cementem, w którym zamurowane zostały stalowe podstawy pod słupy. Teraz wyraźnie widać, że słup od ganku jednak jest nieco z boku i nie wejdzie w światło drzwi.




Matrix na kominie :)