Dom

Dom

czwartek, 4 maja 2017

84. Mniejszy bezpiecznik równa się niższe opłaty

2015-01-03

Nasza wizyta do PGE Dystrybucja po fakturę za przyłączenie okazała się bezskuteczna. Pomimo zapewnienia przez faceta z okienka, że wszystkie formalności są spełnione i że fakturę otrzymamy pocztą lada moment, po pół roku czekania faktury nadal nie było!

Skoro wizyty osobiste, po których nie ma śladu, nic nie dają, postanowiłam rozpocząć z PGE rozmowę na piśmie. Usiadłam do komputera i wyskrobałam im lekko złośliwe pismo wytykające elektrowni opieszałość, z żądaniem doręczenia nam faktury. Pismo wysłałam  pocztą za zwrotnym potwierdzeniem odbioru, żeby mieć dowód "dialogu" w sprawie.

Pismo zadziałało. Wreszcie fakturę przysłali. Łaskawcy. Data otrzymania faktury wskazuje, że była ona antydatowana. Czyli wystawili ją po otrzymaniu mojego wezwania, natomiast napisali na niej datę wsteczną aby wyglądało, że wystawili ją przed moim pismem i że w sumie to niepotrzebnie pisałam bo sprawa jakby załatwiona. Najlepiej to sugerować, że wina poczty, ale głupi by się nie połapał że coś w datach nie gra, skoro między datą faktury a datą stempla pocztowego był miesiąc różnicy. Mniejsza z tym. Ważne, że faktura jest, bo skończyła nam się umowa na dostawę prądu tymczasowego z PGE Obrót, i to ta już przedłużana.

Za przyłączenie zapłaciliśmy prawie 1500 zł, i zgodnie z tym co mówił niemiły facet z PGE Dystrybucja, z dowodem opłacenia faktury, mieliśmy się stawić w elektrowni. Po certyfikat.

No więc stawiliśmy się. W koszmarnym miejscu na Tuwima 58. Oczywiście na 7 stanowisk-boksów czynne były tylko dwa, przy czym praktycznie jedno, bo pani gdzieś wyszła. No i jest kolejka. Czekamy.

Wreszcie paniusia wróciła, z kubeczkiem po kawie, i zaprosiła nas do obsługi. Niestety, znamy już tę panią i wiedziałam, że będą kłopoty z załatwieniem czegokolwiek, bo pani pisze na klawiaturze tylko jednym palcem wskazującym jednej ręki, co chwilę zapomina hasła do komputera, co ją wprawia w rozbawienie i nie zna się na niczym, w szczególności na swojej pracy. Baba-koszmar, znienawidzona zarówno przez swoich współpracowników, którzy wszystkie sprawy muszą załatwiać za nią, jak i przez petentów, którzy są przez nią systematycznie wprowadzani w błąd.

Ale cóż. Wyboru nie ma.
Pani zagadnęła:
- Słucham. W czym mogę pomóc? – usiedliśmy w fotelikach naprzeciwko niej, otworzyłam teczkę „elektryczną”, wyjęłam fakturę i potwierdzenie przelewu i zaczęłam referować:
- Prosimy o wystawienie certyfikatu. To jest dowód zapłaty faktury za przyłączenie.
Na co ona słodko:
- A wniosek państwo złożyli?

Aaaaaaaaaa!!!!!!! Wiedziałam!!!! Udoszę babsztyla za chwilę. Ale spokój. Tłumaczę:
- Wniosek o przyłączenie złożyliśmy już dawno, przyłączenia państwa firma dokonała w lipcu, fakturę, po naszej najpierw osobistej a potem pisemnej interwencji państwo łaskawie wystawiliście, oto zapłata. Więc teraz chcemy tylko certyfikat, aby móc zawrzeć umowę z PGE Obrót i założyć licznik – wytłumaczyłam babie, jak przebiega procedura załatwiania przyłącza w jej macierzystej firmie, bo zdaje się, że kojarzę więcej niż ta pani. Ale ona jakby nigdy nic:
- Ale wniosek państwo złożyć muszą!
- Jaki wniosek? – spytałam cierpliwie, zaciskając zęby.
- To momencik, ja się dowiem.
- Dobrze, to niech się pani dowie, natomiast ja panią informuję, że nie wyjdę stąd bez certyfikatu i naprawdę nie pozwolę się już odesłać.
- Od ręki? A kto tak powiedział? Składa pani wniosek … - przerwałam jej.
- Dobrze. Proszę o druk tego wniosku. Ja go wypełnię a pani wystawi certyfikat.
- To się okaże – powiedziała obrażona o poszła do kolegi po poradę.

Po chwili wróciła i powiedziała milutko:
- No wszystko się zgadza. Bo państwo mają napowietrzne prawda? A jak tak, to oczywiście, że od ręki.

Odkręciła kota ogonem, uśmiechnęła się jak najlepsza przyjaciółka, po czym wręczyła mi wniosek do wypełnienia:
- Tylko ten wniosek jednak pani musi wypełnić.
I podsunęła mi wniosek o nazwie „zgłoszenie gotowości przyłączenia”. Ten sam, który był już dawno złożony i który, jestem pewna, do niczego już nie był potrzebny. Bo przyłącze przecież jest! Ale chodziło chyba o to tylko, by pani postawiła na swoim.

Wpisałam w ten nieszczęsny wniosek, po raz dwudziesty w tej cholernej elektrowni, swoje imię, nazwisko, adres, numer klienta, datę i podpis i podałam babie. Następnie pani zaczęła jednym palcem dziubać w klawiaturę. Trwało to całą wiczności, po czym pani powiedziała:
- To podejdą państwo za chwilkę do kolegi. On już wie, co tam wam potrzeba.

Aaaaaaa!!!! Zwariuję!
Dobrze. Odczekaliśmy, aż kolega, swoją drogą gruby buc, który jest niemiły, nic nie mówi ale przynajmniej wie coś więcej od tej kobity, skończy obsługiwać innego klienta. Wreszcie dobiliśmy się do niego. A ten faktycznie nie odezwał się ani słowem. Wziął od nas fakturę, zaczął klikać w komputerze, i ze wściekłą miną wydrukował nam upragniony certyfikat. Ciekawe, czy był wściekły na nas, czy też na koleżankę, za którą aktualnie pracuje. .

Tak sobie myślę, że ta paniusia nie tylko nie umie niczego załatwić, ale nawet nie może, bo widocznie nie dopuszczają jej do komputera, żeby nie narobiła bałaganu. Bo gdyby ona zaczęła wystawiać certyfikaty, gdzie określa się szereg szczegółowych danych technicznych i parametrów, to Łódź by wybuchła w powietrze.

Na szczęście udało nam się opuścić to miejsce tortur psychicznych z certyfikatem w dłoni.
Przeszliśmy do sali obok, aby umówić się w drugiej firmie, czyli w PGE Obrót, na założenie licznika. Niestety, w dużej sali jeszcze większa kolejka. Czynne dwa okienka. Łaaał. Spędzimy tu dwie godzinki co najmniej.

Nie. Zdecydowaliśmy, że jedziemy do biura obsługi klienta na Kościuszki. Tam przynajmniej jest nowocześnie, są numerki do kolejki, nikt się nie kłóci i obsługa też zdaje się być bardziej kompetentna.

Na Kościuszki również kolejka jak diabli. Ale trudno. Musimy czekać. I tak już pół dnia zmarnowane na elektrownię, więc nie ma sensu marnować na to kolejnego dnia. Lepiej nie będzie.
Wreszcie na wyświetlaczu pojawił się nasz numerek U025. Podeszliśmy do stanowiska 3. Bardzo miła pani w uniformie, w kolorach PGE, przywitała nas na stojąco uściskiem dłoni – pełne korpo – po czym obsłużyła nas perfekcyjnie. Szybko, miło, kompetentnie.

Przygotowała i wydrukowała umowę docelową na dostawę prądu, którą od ręki podpisaliśmy. Umówiła termin instalowania licznika na piątek, zapisując nam na kartce godzinę. Spakowała nam dokumenty w nowiutką teczkę z gumką z logiem PGE. Mało tego. Załatwiliśmy przy okazji sprawę nadpłaty za prąd, jaką mieliśmy do zwrotu z tytułu dostawy prądu za nasze obecne mieszkanie. Nie było problemu, że to nie to okienko, że tu są umowy a nie płatności. Weszła w system, posprawdzała stan konta, wydrukowała polecenie wypłaty i mogliśmy od razu podejść do kasy obok odebrać gotówkę.

Czyli da się!

Jeszcze jedno - zapomniałam o najważniejszym! Pani podpowiedziała nam, jak uniknąć wyższych opłat za prąd, jakie przyjdzie nam płacić za okres między obecnym założeniem licznika, gdy jesteśmy jeszcze na taryfie budowlanej, a zmianą taryfy na domową, co będzie możliwe dopiero gdy dom będzie prawie gotowy do przeprowadzki – czyli co najmniej tynki powinny w nim być.

Odbiór techniczny całego budynku i pozwolenie na użytkowanie nie są konieczne, aby przejść na taryfę domową, ale dom powinien być w stanie wskazującym, że etap budowy w praktyce się zakończył i że można mieszkać (na tę okoliczność trzeba złożyć stosowny wniosek – pisałam o tym w poprzednich postach).

Otóż jest tak, że obecnie jesteśmy na taryfie budowlanej, czyli mamy prąd o wiele droższy niż tzw. prąd bytowy. Poza płaceniem za zużycie energii (wskazywane przez licznik na słupie - w prowizorce budowalnej) płacimy także opłatę stałą za każdy kilowat energii. Na prowizorce, obecnie, mamy 4 kilowaty i stosowny do tego bezpiecznik, który nie pozwala pobrać energii o większej mocy.

Jednak docelowo będziemy mieć 14 kilowatów. A więc teraz, zawierając umowę docelową, gdzie zainstalowany będzie licznik w skrzynce na domu, mamy zainstalowany bezpiecznik odpowiedni dla 14 kW. Tym samym opłaty stałe zwiększą nam się znacznie, z 4 do 14 kW. Nie wiem dokładnie jakie to koszty, ale Marek szacuje, że to jakieś 150 – 200 zł miesięcznie więcej – za samą tylko moc, z której de facto nie korzystamy.

Pani podpowiedziała, że skoro nic się na budowie nie dzieje, bo jest zima, i skoro musimy pozostać jeszcze na taryfie budowlanej (bo tynków jeszcze nie ma i dom nie nadaje się do zamieszkania), to w naszej skrzynce prądowej na domu można założyć mniejszy bezpiecznik i pozostać przy obecnej mocy 4 kW. Natomiast docelowe 14 kW i zmianę bezpiecznika zrobimy wtedy, gdy będziemy przechodzić na taryfę domową.

I to jest super wiadomość! Bo to oznacza, że będziemy mieć ważną umowę, docelową, taryfę budowlaną jeszcze przez kilka miesięcy, i opłaty od niższej mocy – takiej jak obecnie.

Nie wiedzieliśmy, że tak można i gdyby nie uprzejmość pani z PGE, to zapewne płacilibyśmy za nic. Dziękujemy pani z całego serca! Wreszcie jakieś uczciwe podejście do klienta. Póki co te 4 kW w zupełności nam wystarczą, aby uruchomić wiertarkę, czajnik elektryczny czy też włączyć żarówkę.

PGE Obrót podoba mnie się coraz bardziej. Korporacyjne szkolenia i system pracy oraz szkoleń sprawdza się. Jakże to inna firma od PGE Dystrybucja, gdzie bufony zza biurek nadal mają nieograniczoną władzę nad błądzącymi jak we mgle petentami, gubiącymi się w gąszczu procedur i formalności.

Martwi mnie tylko, jak zamienić ten bezpiecznik na mniejszy. Założony jest ten duży, dla 14 kW, a prąd jest tam w kablu podłączony. Wiadomo, że prąd jest prąd i z prądem nie ma żartów. Ja się do kabli pod prądem nie dotykam i Markowi chyba też nie pozwolę. Trzeba będzie poszukać jakiegoś elektryka, który wie jak się nie dać zabić.
Marek wprawdzie twierdzi, że to żadna filozofia i że wie, jak to bezpiecznie wykonać, ale zobaczymy jeszcze.