Dom

Dom

wtorek, 30 września 2014

40. Schody zabiegowe niczym zakręcony stos czekolad

2013-08

Niebawem przyjdzie czas na zalewanie stropu. Będziemy go zalewać bardzo mocnym betonem B-25, który wraz z pompą o długości 24 metry zamówiony jest na piątek na godzinę ósmą rano. Cóż, znów nie pośpimy. Według wstępnych szacunków pana Jarka ilość betonu potrzebnego na strop miała wynosić 14 m3, ale teraz, po dokładniejszych wyliczeniach, kazał zamówić 15,5 m3. Ciekawe, jak on to liczy. 

Dodatkowo beton ma być wzbogacony o składnik zapobiegający szybkiemu zastyganiu. Przy stropie to bardzo ważne, żeby beton wiązał i twardniał powoli. Nie wolno dopuścić do szybkiego wyschnięcia, żeby nic nie popękało. Pan Jarek kazał nam sobie zarezerwować najbliższe dni na pilnowanie betonu, który trzeba bedzie często zraszać wodą. Weekend spędzimy więc na pielęgnowaniu stropu. 

Pan Jarek poradził także, że warto kupić folię, którą rozciągnie się na polewany wodą strop. Ma ona zapobiec szybkiemu parowaniu wody na słońcu. Chodzi o zwykłą, czarną folię budowlaną, którą potem wykorzystamy do rozłożenia na posadzce. Folię tak czy siak trzeba będzie kupić, więc warto zrobić to już teraz i wykorzystać ją dwukrotnie, najpierw do zatrzymania wilgoci w stropie, a docelowo pod wylewki . Bo strop nie może popękać. Folia chyba nie jest droga. 

Kolejnym nieprzewidzianym wydatkiem jest wypożyczenie zagęszczarki do betonu. Koszt to 60 zł na dobę. Nam maszyna będzie potrzebna na dwie godziny, co liczy się jako doba. Taka dwugodzinna doba, ale doba. Ciekawe ile dób na dobę może wypracować jedna zagęszczarka. Dobra. Przeżyjemy, choć gdyby zliczyć te wszystkie nieplanowane wydatki to suma sumarum wyszłabyz tego pokaźna kwota. 
Zagęszczarka to taki ubijak wibracyjny. Pan Jarek przekonywał, że warto się nim posłużyć. Wprawdzie nie ma takiego musu i niektórzy nie zagęszczają betonu na stropie i na schodach, ale beton potraktowany wibrującą maszyną jest lepszy bo mocniejszy i bardziej zwarty. Oczywiście decyzja jest nasza i oczywiście jest zgoda. Strop kosztuje ponad  22 tysiące złotych, więc skoro za 60 złotych da się podwyższyć jego jakość, jestem za.  

Roboty od kilku dni jakby spowolniły. Albo nie, źle się wyraziłam. Raczej rodzaj wykonywanych prac nie daje tak spektakularnych efektów, jak to było przy wznoszeniu murów czy ścianek działowych. Nie oznacza to jednak, że ekipa się obija. Wprost przeciwnie. Bardzo dużo czasu zajęło im wiązanie zbrojeń, zbijanie drewnianych szalunków, ustawianie i mocowanie stempli podpierających belki stropowe, no i ułożenie stropu z pustaków. Każda deska i każdy stempel były docinane na wymiar, indywidualnie. Trzeba się było pochylić nad każdym węzełkiem z drutu, a ich ilość idzie w tysiące. Można by rzec koronkowa robota. 

Obecnie w naszym domu mamy gęsty las. Przez rozstawione stemple dom dramatycznie zmalał i będzie to trwało jeszcze przez kilka tygodni. Stemple będzie można zdemontować dopiero jak beton na stropie zwiąże na dobre, a to potrwa.








Najwięcej „zabawy” było przy układaniu schodów. To dopiero jest dłubanina! Pan Jarek spędził przy tym mnóstwo czasu. Na same schody poświęcił już dwa całe dni, a robota nadal nie jest skończona, 

Schody w naszym domu to tzw. schody zabiegowe. Nie wyglądają tak, jak na typowej klatce schodowej w bloku. Schody zwykłe składają się z biegów, czyli z części ze stopniami, oraz ze spoczynków, czyli z płaskich części schodów na piętrach i półpiętrach, na których łapie się oddech. 

Schody zabiegowe natomiast nie posiadają spoczynków, ale od samego dołu do samej góry mają wyłącznie stopnie. Aby utworzyć zakręt stopnie na półpiętrze mają kształt trójkątnych klinów. 
Dla wykonania takiego zakrętu potrzeba nie lada umiejętności. Ten zakręcik pan Jarek musiał dosłownie wystrugać z niewielkich drewnianych deseczek. Każdą z nich przyciął na kształt trójkątnego klina, aby razem po zbiciu stworzyły zawijas. Sposób ułożenia deseczek łatwo sobie wyobrazić przywołując w pamięci stosy czekolad, układanych na sklepowych półkach w zakręcaną piramidę. W czasach mojego dzieciństwa każdy socjalistyczny sklep spożywczy tak właśnie eksponował czekolady. 


Zakręcone drewniane mini-schodeczki zbite z kliników mają stanowić podłoże dla wylewania betonu. Od spodu wygląda do jak harmonijka złożona z mnóstwa załomów, każdy na grubość pojedynczej deseczki. Zapewne przy tynkowaniu wszystkie te kanty będę wypełnione zaprawą i powstanie gładka, równa powierzchnia.





Na razie nasze schody nie wyglądają jak schody. Stanowią bowiem ustawiony pod kątem, zbity z desek gładki blat, bez stopni. Trudno byłoby po nim wejść na górę, bo kąt jest spory, jak to przy schodach, a stopni brak. Stopy nie mają więc oparcia i się ześlizgują.
Na zakręcie natomiast, czyli na półpiętrze, znajduje się kilkadziesiąt mini-schodeczków zbitych z niewielkich klinów, każdy na wysokość pojedynczej deski, czyli 1 cala. Za zakrętem znów jest płaski blat wsparty o strop pod sporym kątem. Prawdziwych stopni jeszcze nie ma.


Panowie budowlańcy wchodzą jakoś po tych stromych blatach na górę, a wymaga to niezłej sprawności. Próbowałam się tam wspiąć, ale nie udało mi się. Zjechałam na butach w dół po trzecim kroku. Musiałabym chyba mieć specjalne haki w butach, żeby się zakotwiczyć w stromej, drewnianej podłodze. No, ale oni jakoś to robią. Kilka razy widziałam, jak pan Jarek pokonuje stromy blat. Rozpędza się, pierwszy i drugi krok ląduje na pochyłym blacie, a trzeci już na schodeczkowym zakręcie, na którym stopa łapie przyczepność. Po prostu trzeba tam wbiec, bo wejść się nie da. Nie ma tam drabiny, powierzcnie przysypane są drwnianym pyłem, którego jest tam mnóstwo od cięcia desek, a więc jest bardzo ślisko. Po pierwszej nieudanej próbie wejścia na górę wolałam więcej nie ryzykować i nie próbowałam tam wbiegać. Na pewno bym spadła.


Na schodowych pochylniach, czyli ułożonych pod kątem blatach, pojawiły się zbrojenia. Są to powiązane ze sobą w kratę stalowe pręty. Na zakręcie pręty te są odpowiednio powyginane w taki sposób, że „wchodzą” na górę. Sprytnie to panowie wyrzeźbili.


Jestem pełna podziwu dla pana Jarka za wykonanie naszych schodów zabiegowych. Wszystko dokładnie wyliczył, wymierzył, podocinał każdą sztukę klinika indywidualnie, bo każda była inna, i pozbijał w całość. I wszystko mu się elegancko zeszło i zgodziło. A trzeba było zgrać ze zobą wiele elementów, biorąc pod uwagę wysokość desek i szerokość klinów, aby prawidłowo wyprowadzić zakręt. Do tego trzeba pilnować poziomu i pan Jarek nie rozstawał się z poziomicą. Po żmudnych i precyzyjnych, jak na budowę niemal zegarmistrzowskich pracach, powstał wreszcie schodkowy zawijas. Sam pan Jarek przyznał, że to najtrudniejszy moment budowy i że nie każdy budowlaniec podejmuje się robienia schodów zabiegowych, czyli kręconych, bo to wyższa szkoła jazdy. Prawda.

- Panie Jarku, a nie można było zrobić zwykłych, prostych schodów, ze spoczynkiem? Przecież my się nie upieramy, żeby schody skręcały. Nasz architekt tak sobie to wymyślił, ale nam to w zasadzie nie robi różnicy. Nie trzeba było spytać, czy nie ułatwić sobie sprawy? - zapytałam.
W tym miejscu Marek szturchnął mnie lekko łokciem, żebym się nie wychylała z takimi propozycjami ułatwień. Bo skoro architekt tak zaprojektował, to widać tak jest lepiej. Już nie raz pan Jarek narzekał na wnęki w murach, które potem okazywały się bardzo korzystnym powiększeniem łazienki albo miejscem na szafę.
- Ale to się tak nie da – powiedział pan Jarek. – Ja bym z chęcią zaproponował schody proste, ale tu jest za mało miejsca. Proste schody musiałyby wam wchodzić aż do salonu, musiałby być dwa razy więkrzy przedpokój. Na tej klatce tylko schody zabiegowe się zmieszczą. Gdyby się dało to pewnie, że byłoby o wiele, wiele łatwiej. No, ale tak prawdę mówiąc to zabiegowe schody są lepsze. Nie traci się powierzchni na klatkę schodową. Ja u siebie w domu też robiłem zabiegowe. Sprytnie wam to wymyślił ten wasz rysownik. Dla mnie trudniej, ale w sumie dom zyskuje - powiedział szczerze majster.

A więc wszystko jasne. Faktycznie nasza klatka jest dość mała, a schody mimo to są wygodne. Są one szerokie, na naszą prośbę zostały poszerzone przez architekta ponad standard, aby można było łatwo wnosić na górę różne sprzęty i instrumenty. A przedpokój pozostaje naprawdę spory.

Na klatce schodowej do ścian dolegających do zewnętrznych krańców „schodów”, przytwierdzone zostały na płasko deski. Są one przybite pod kątem, tworzą jakby pochyłe poręcze, ale jak na poręcze znajdują się zbyt nisko, bo tuż ponad przyszłymi stopniami. Domyślam się, że deski te stanowią pomocnicze linie, które będą wytyczać szczyty przyszłych stopni.



W murze na klatce schodowej, również po zewnętrznej, wykonane zostały specjalne podcięcia, jakby wyżłobienia spłycające grubość ścian. Na nich wsparte są zakręcające deseczki, a więc ciężar schodów spoczywać będzie nie tylko na zbrojeniach, ale też po zewnętrznej na murze, na wyciętych w nim stopniach. Nie jest łatwo to wyjaśnić opisem, ale sądzę, że po obejrzeniu zdjęć wszystko będzie jasne.

Kompletnie nie wyobrażam sobie, jak będzie wyglądało poddasze. Już się nie mogę doczekać, żeby tam wejść!

wtorek, 23 września 2014

39. Pajęczyna w suficie czyli zbrojenie stropu


2013-08-28

Dziś niemal nad całą powierzchnią parteru naszego domu pojawił się sufit. Na razie jest on oczywiście nieskończony i nie wygląda jak prawdziwy sufit. Trzeba go będzie jeszcze otynkować, wygładzić i pomalować na biało. W każdym razie będąc w domu i patrząc w górę nieba już nie widać. Nasz sufit ułożony jest z pustaków stropowych leżących na belkach. Nie jest biały, tylko ciemny, szary, w kolorze pustaków. Przez ten kolor pomieszczenia wydają się ciemne, bo kto to widział sufit w kolorze zimnej stali! Ale na szczęście to stan przejściowy. Pan Jarek zapewnia, że w domu nie będzie ciemno i to ponure wrażenie zniknie po wykończeniu wnętrz.


Po bokach, przy ścianach zewnętrznych, w stropie pozostawione są wąskie paski prześwitów, przez które można jeszcze zobaczyć fragmenty nieba. Zanim dojdzie do wylania betonu na stropie, w miejscu prześwitów pojawią się deski szalunkowe. W przeciwnym razie półpłynny beton wlewałby się tymi dziurami do środka. Wszystkie dziury będą więc zabudowane deskami i dokładnie uszczelnione.



Nad klatką schodową mamy fragment sufitu o odmiennej konstrukcji i technologii wykonania. Mianowicie nie ma tam pustaków stropowych ani belek, za to pojawiła się prostokątna platforma zbita z desek. Deski dolegają ściśle do siebie, bez żadnych szczelin, i patrząc od dołu tworzą lity, drewniany blat, jakby drewniany sufit nad klatką. Od góry natomiast na tym drewnianym fragmencie ułożone jest zbrojenie z powiązanych ze sobą stalowych prętów. Pręty tworzą splątaną kratę. Wyjaśniło się, dlaczego pan Jarek polecił kupić o wiele więcej prętów i drutu, niż potrzebne było do zbrojenia ław fundamentowych. Teraz nastąpił ciąg dalszy zbrojeń, a i tak jeszcze nie cała zakupiona stal została wykorzystana. Widać na tym się nie skończy. Kolejne pręty i drut nadal leżą na podwórku i czekają na swoją kolejkę.




O tym, że nad klatką schodową, na drewnianym blacie leży stalowe zbrojenie powiedział nam pan Jarek. Sami nie mogliśmy go dostrzec, bo na razie nie ma jak wejść na górę. A z dołu nic nie widać. Oczywiście panowie budowlańcy jakoś tam wchodzą, po drabinie albo po rusztowaniach. Układają przecież te pustaki i belki, wiążą zbrojenia i zbijają blaty z desek.
- Ale dla was wstęp wzbroniony – zagroził pan Jarek – Dopiero jak zbijemy schody, to będziecie mogli wejść na górę i porobić zdjęcia dla kierownika.

Na murach dookoła domu i na ścianie nośnej poprzecznej biegnącej wewnątrz, również ułożone zostały zbrojenia. Identyczne jak te zalane w ławach fundamentowych. Są to powiązane z prętów i drutu długie, szkieletowe prostopadłościany.




Zbrojenia te, oprócz tego, że leżą poziomo na murach, pojawiły się też jako elementy pionowe. Stalowe konstrukcje wystają nad murami pionowo ku niebu i jest ich po kilka na każdej ścianie.
- Te zbrojenia pionowe będą trzymać ścianki kolankowe – mówił pan Jarek.

Co to jest ścianka kolankowa? Wiele razy o niej słyszałam nie mając pojęcia, o czym mowa. Ale teraz przyszedł czas, by się dowiedzieć.
Otóż ścianka kolankowa to ścianka dobudowana na wieńcu ostatniej kondygnacji budynku w celu podniesienia dachu i tym samym zwiększenia powierzchni użytkowej poddasza. Dzięki ściankom kolankowym powstaje poddasze użytkowe. Jest to więc ta ścianka na poddaszu, na której „leży” dach tworzący skos. Im ścianka kolankowa jest wyższa, tym bliżej można podejść do niej na stojąco, nie uderzając głową o skos dachu.

Do konstrukcji stalowych leżących poziomo na murach przywiązane zostały drutem wszystkie belki stropowe. W samych belkach też są zbrojenia, wystają z nich trójkątne, stalowe wypustki. Teraz wszystkie te elementy zostały spięte, związane razem do kupy.




Aby podejrzeć te wszystkie zbrojenia na stropie Marek wspiął się na stromą górę humusu. Z tego wysokiego punktu widokowego zrobił kilka zdjęć. Dostrzegliśmy na nich, że wszystkie wiązania są dodatkowo wzmocnione zagiętymi pod kątem prostym prętami, które ułożone zostały w narożnikach domu i w newralgicznych punktach przy klatce schodowej oraz nad ściankami działowymi. Pręty wchodzą więc zarówno w płaszczyznę sufitu, jak i w płaszczyzny ścian, dowiązując strop do murów. Pręty te wiązane są drutem do zbrojeń wystających z belek oraz do zbrojeń prostopadłościennych ułożonych na murach. Żadna belka ani żadne zbrojenie nie leżało więc luzem, ale było zespolone z resztą elementów w jedną całość. Chcąc podnieść jedną belkę trzeba by podnieść cały strop. Wszystko było ze sobą misternie utkane i związane, niczym pajęczyna.




Na zdjęciach zrobionych z humusowej góry nie widać szczegółów. Ciekawość nas zżera, ale pan Jarek nie pozwoli nam wejść na strop po rusztowaniu. Musimy czekać na schody. Nie mogę się doczekać, żeby wdrapać się na górę. Przed zalewaniem betonu muszę porobić dokładne zdjęcia zbrojeń do opinii Krzyśka.
Rusztowania są rozstawiane tylko na czas pracy robotników. Na koniec zmiany panowie codziennie je składają i chowają w garażu, żeby nie stały się łatwym łupem dla złomiarzy. A bez rusztowań nijak nie da się wdrapać na górę. Póki co musimy się więc zadowolić widokiem z humusowej góry.



Przypuszczam, że jutro panowie będą zbijać z desek szalunki przedłużające zewnętrzne ściany tak, żeby dookoła domu utworzyć jakby barierki dla betonu. Powstanie drewniana ścianka tworząca opaskę wokół całego domu. Gdy na strop wylany zostanie beton, te drewniane ścianki muszą go zblokować, utrzymać. W ten sposób powstanie wieniec zespolony z całym stropem. Konstrukcja szalunków z desek będzie skręcana przy pomocy gwintowanych prętów. Wszystko musi być bardzo mocne, żeby beton po wlaniu nie rozepchnął desek siłą naporu. A będzie to ogromny ciężar kilkunastu ton.




Na zbicie wszystkich drewnianych konstrukcji i szalunków przy stropie zużyto mnóstwo desek. Aż ich zabrakło. Pan Jarek wyliczył, że mamy dokupić 11 sztuk. Pyk, 50 zł. Dziś przywieźliśmy je z tartaku na bagażniku dachowym. Przy rozładunku wlazła mi w palec paskudna drzazga i czuję, że boli mnie ta budowa.  W życiu nie myślałam, że do budowy niedrewnianego domu potrzeba aż tyle drewna :)

środa, 10 września 2014

38. Strop Teriwa, czyli belki, pustaki i stemple

2013-08-23

Jak co dzień rano pojechaliśmy na budowę. Dotarliśmy na miejsce około dziewiątej i byliśmy przekonani, że panowie budowlańcy sprzątają jeszcze zasypane stemplami i deskami wejście. Drewna było tak dużo, że nie sposób uporać się z tym bałaganem w godzinkę. Nam przerzucenie stempli z drogi i z bramy, zaledwie o dwa, trzy metry dalej, zajęło ponad dwie godziny, a przecież teraz stemple muszą zostać przeniesione na znacznie odleglejsze miejsce.



Oczywiście pomyliliśmy się. Wczorajsza wielka sterta stempli, czyli nieokorowanych, niezbyt grubych pni drzew o długości 3 m każdy, była już całkowicie posprzątana. Część z nich była ułożona z boku przy bramie, w miejscu, gdzie wczoraj stały dwie palety z elementami na komin, a część została wyniesiona gdzieś dalej, w głąb działki. Wszystkie stosiki zabezpieczone zostały pionowo wbitymi w ziemię kołkami zapobiegającymi sturlanie się stempli ze stosu. 


Nasza budowa jest piękna! Nie dość, że wszystko na niej jest logicznie posprzątane, ułożone i zabezpieczone, to jeszcze zakwitło mnóstwo kolorowych kwiatków, które kiedyś zasiała tu poprzzednia właścicielka. Ja zbytnią fanków kwiatków, zwłaszcza różowych, nie jestem, ale jak na budowę - efekt wyśmienity!


Pustaki i elementy na komin zniknęły sprzed domu. Gdzie się podziały? Otóż zostały już wymurowane albo stanęły w domu i czekają na wymurowanie. Komin podrósł do wysokości przyszłego stropu.
Kiedy oni to wszystko zrobili? W tą godzinę, od której są na budowie? No, najwyraźniej tak. Ciągle nie mogę się nadziwić naszym budowlańcom. To szalenie pracowici ludzie!


Pan Jarek ze swoją ekipą zajmowali się przygotowywaniem ścian do ułożenia na ich szczytach belek stropowych. Od wewnętrznej strony, czyli od środka domu, mocowali do murów poziome, grube deski. Nabili je na mury dookoła całego obwodu. 


Najpierw wbijali w deskę dwa bardzo długaśne gwoździe, które przechodziły przez nią na wylot. Miejsca na wbicie gwoździ wyznaczane były precyzyjnie, miarką i ołówkiem. Następnie tą „uzbrojononą” deskę panowie „zawieszali” na murze w ten sposób, że deska przylegała płasko do muru wystając nieco ponad jego poziom, a gwoździe jakby leżały na jego szczycie. Teraz poziomicą sprawdzali, czy deska trzyma poziom. Jeśli tak - w ruch szła wiertarka i deska była mocowana do muru przy pomocy kołków rozporowych, w kilku miejscach. 


Obłożyli tak deskami cały dom od wewnętrznej strony, wszystkie ściany. Deski dolegały płasko do muru i wystawały ponad niego na kilka centymetrów.
To co opisuję, to przygotowanie szalunków pod zalewanie przyszłego wieńca. Pomyślałam, że zejdzie im z tymi deskami cały dzień, bo to niezła dłubanina. A ponieważ pan Jarek nie potrzebował dziś żadnych zakupów, więc pojechaliśmy do domu. 

Po południu, około szesnastej, nie mogliśmy już usiedzieć na miejscu. Strasznie byliśmy ciekawi, co zadziało się na budowie przez ten dzień. Spekulowaliśmy, że pewnie ekipa skończyła pracę, jakąś godzinę wcześniej, więc już ich nie będzie.
Pojechaliśmy po raz drugi tego dnia na działkę i co? Nic z tych rzeczy! Oni nadal pracowali pełną parą! Naprawdę nie wiem, kiedy odpoczywają. Zachrzaniają okrutnie. No, ale to ich decyzja. Uzgodnione w umowie wynagrodzenie to ryczałt za postawienie całego domu, więc sami decydują, jak szybko chcą i są w stanie to wykonać. 

Na budowie pojawiła się maszyna do cięcia drewna, czyli krajzega. Jak byłam mała to mówiłam na to niebezpieczne urządzenia trajzega  (podobnie jak na kanister mówiłam karnister a na Konrada Kondrat). Ale dziś już mówię prawidłowo, bo przy najmniejszych wątpliwościach pytam o wszystko wujka Googla. 

W tym miejscu odżyły moje wspomnienia z dzieciństwa. Jako kilkuletnia dziewczynka bardzo często miałam okazję "pracować" na "trajzedze". Cięłam na niej deski, z których potem zbijane były trumny. Oczywiście wszystko pod nadzorem i czujnym okiem pana trumniarza. Wychowałam się w podwórku, gdzie działał zakład stolarski produkujący trumny a pan trumniarz to był bardzo fajny i pogodny facet. Jego żona zresztą też. To znaczy ona była pogodną kobietą, nie facetem, chociaż miała miękki wąsik pod nosem. I ci państwo trumniarze pozwalali mi sobie "pomagać", co czyniłam z wielką pasją.
Tak więc najpierw cięłam deski na trumny, potem je heblowałam, następnie zbijaliśmy trumny, najpierw koryta, potem wieka. I dopóki koryta nie były malowane i lakierowane, mogłam się w nich bawić. Przesiadywałam w tych pachnących świeżym drewnem korytach całe dnie, robiąc sobie w nich domki z kocy i piaskownice. Potem trumny były polerowane papierem ściernym, następnie bejcowane i lakierowane. Wreszcie następowało usypywanie poduszek i wyściółek z trocin (podwyższenia pod głowę usypywałam osobiście, żeby nieboszczycy mieli wygodnie). Potem przybijanie białego sukna, mocowanie uchywtów i czarno-srebnych dekoracji. A na koniec coś najpiękniejszego - wypisywanie tablic trumiennych, czyli umion, nazwisk, dat, rysowanie krzyża, liści wieńca laurowego i literek ś.p. A wsyztko piękną, srebrną farbą. Uwielbiałam patrzeć, jak żona pana trumniarza, wprawną ręką maluje pędzlem te wszytkie zawijasy i idealnie obłe literki. Zawsze marzyłam, żeby też tak umieć. 
Ale to było dawno. 
Na naszej budowie krajzega służy przycinaniu stempli i desek i nie ma nic wspólnego z trumnami. I dzięki Bogu. 



Po południu okazało się, że nad przeszło połową domu, czyli nad salonem z kuchnią oraz nad sypialnią, są już rozłożone belki stropowe! Panowie kończyli właśnie podpierać je stemplami.



Betonowe, zbrojone belki Teriwa wsparte były na ścianach nośnych, a konkretniej na przybitych do nich deskach. Belki biegły regularnie co kilkadziesiąt centymetrów, równolegle do siebie, rozsunięte na szerokość pustaków stropowych. Przy końcach belek włożone były pierwsze pustaki deklowane, po jednym z każdego końca. Pustaki te wyznaczały właściwy rozstaw belek, bo pustaki i belki to przecież komplet, pasują do siebie idealnie. Pustaki mają specjalne wgłębienia, jakby ranty, do zawieszenia ich na belkach. Wydaje się to nieco zawiłe w opisie, ale w sumie jest proste i zdjęcia wszystko wyjaśnią.





Trochę nas zdziwiło, że betonowe belki stropowe zostały położone na deskach przymocowanych płasko do ścian zaledwie kilkoma wkrętami na kołki rozporowe. Przecież już same te belki są ciężkie, potem na nich ułożone zostaną pustaki, które wypełnią całą przestrzeń, a na to wszystko wylane zostaną tony betonu! Więc jak kilka wkrętów ma to wszystko utrzymać? Oj, coś mi tu nie pasuje. Postanowiłam zapytać o szczegóły pana Jarka. Jak niby delikatna konstrukcja kilku kołków rozporowych na metr bieżący ma utrzymać cały, ciężki strop?
No i wyjaśniono mi, że całą robotę robią stemple. To właśnie stemple trzymają wszystko. Stemple podpierają zarówno belki stropowe, jak i przyłapane do muru kołkami rozporowymi deski.

Olśnienie! Faktycznie, dopiero teraz, po przyjrzeniu się, zauważyliśmy stemple ustawione tuż przy samych ścianach. Na górze każdy z nich miał zrobione wcięcie, czyli tzw. stopkę, która podpierała krawędź deski przy murze. W ten sposób deski stały na sztorc na podciętych odpowiednio stemplach, czyli leżały na „stopkach”, a nie wisiały jedynie na kołkach rozporowych.




Każdy stempel był dopasowywany do układanego stropu indywidualnie. Każdy docinany był na wymiar, o kilka milimetrów wyższy niż wysokość od chudziaka do belki. Dlatego każdy stemplem wbijany był młotkiem na wcisk pod belki na właściwe miejsce.

Stemple nie były ustawiane bezpośrednio na chudziaku, ale ustawiane były na dociętych deskach. Podobnie od góry, między stemple a belki stropowe również podkładane były deski. W ten sposób siła naporu stropu rozkładała się na powierzchnię podkładanych desek górnych i dolnych, a tym samym stempel nie działał punktowo na chudziak i belki.

Stawianie i mocowanie stempli to żmudna robota. I od dołu i od góry każdy stempel był bowiem przybijany do podłożonych desek gwoździami, żeby nic się broń Boże nie wysunęło pod naporem ciężaru przy zalewaniu. Dodatkowo przy podłodze pod stemple wbijane były trójkątne, drewniane kliniki, też przytwierdzane do podstaw z desek gwoździami. Konstrukcja naprawdę solidna.



W całym salonie mamy teraz las nieokorowanych pni. Jeszcze widać niebo między belkami, ale jutro pewnie panowie uzupełnią wszystkie dziury, powkładają tam pustaki i będziemy mieć prawie sufit. 

Oczywiście powierzchnia naszego salonu diametralnie zmalała od tych stempli. Było ich tak dużo i stały tak gęsto, że trzeba było uważać przy przechodzeniu między nimi, aby nie zaczepić się o wystające gdzie niegdzie sęki. Cóż, pan Jarek uprzedzał, że wrażenie masakrycznego zmniejszenia powierzchni wystąpi. I wystąpiło. Na szczęście to etap przejściowy. 

Jak już pisałam, pustaki stropowe skrajne są deklowane, czyli zaślepione. Dalsze pustaki, środkowe, mają natomiast przeloty na przestrzał. W naszych pustakach tych przelotów jest dwanaście w każdym, bo – jak sama nazwa wskazuje - to pustaki dwunastokanałowe. 

Nie wiem jeszcze, czy belki stropowe są jakoś powiązane ze sobą albo czy są w jakiś sposób przytwierdzone do muru na końcach. Sądzę, że jakieś wiązania powinny być, ale nie wchodziłam na rusztowanie, żeby to zobaczyć, a pan Jarek zbyt rozmowny nie jest. Nadal twierdzi, że "za gadanie mu nie płacą". 

Nad wnęką stanowiącą wejścia do pokoi chłopców, w miejscu, gdzie nie zbiegły się ze sobą ścianki działowe (to miejsce bardzo denerwowało pana Jarka, który mruczał pod nosem epitety na architekta), wykonane zostało szerokie koryto z desek. Pewnie będą tam wlewać beton, żeby wszystko się jakoś zespoliło. I pewnie będzie tam też jakieś zbrojenie? Spróbuję to podejrzeć. 


Zauważyliśmy, że w jednym miejscu, nad kuchnią, dwie belki stropowe są ze sobą złączone. Nie są one rozdzielone pustakami jak reszta, ale leżą na murach równolegle jedna przy drugiej. Czemu tak? Nawet Marka to zaintrygowało i zapytał:
- Panie Jarku, a czemu tu są dwie belki połączone?
- A, bo na nich na poddaszu, będzie stała ściana działowa. Pod ściany daje się dwie belki. Zawsze. A ten wasz rysownik narysował jedną! – powiedział lekceważąco i z satysfakcją w głosie pan Jarek - Ja tam dam dwie, ściana to ściana, ma być fachowo, a nie na słowo honoru – dodał triumfalnie. 


Oczywiście wierzymy i cieszymy się, że pan Jarek czuwa i weryfikuje poprawność projektu. Pewnie nie jedno jeszcze pozmienia, żeby było dobrze i jak się należy.

Znam historię, która przydarzyła się mojej znajomej. Mianowicie u niej budowlańcy rozłożyli strop Teriwa bardzo nieumiejętnie. Nie znam szczegółów, bo gdy owa znajoma o tym opowiadała nie wiedziałam nawet co to jest strop Teriwa i nie wszystko zarejestrowałam w głowie. Ale znam skutki partactwa. Otóż strop Teriwa, po jego ułożeniu z belek i pustaków oraz po zalaniu betonem, spadł w nocy na posadzkę! Po prostu się zawalił i roztrzaskane pustaki wraz z kupą betonu wylądowały na podłodze w środku salonu. Szczęście, że gdy się waliło, nie było na budowie ludzi. To zdarzenie uzmysławia mi, jakie to szczęście, że nasz dom buduje fachowy pan Jarek. On myśli o wszystkim i jest bardziej nawet przezorny niż architekt. Super!