Dom

Dom

środa, 19 października 2016

77. Styropianowe puzzle i podłogówka w esy-floresy

2014-06

Przyszedł czas, abyśmy zakasali rękawy i zabrali się do roboty osobiście. Przed nami ułożenie warstwy styropianu, który stanowić będzie izolację termiczną i podkład pod wylewki.

Na dole styropian ocieplający posadzkę ułożony został, w dwóch warstwach po 4 cm każda, przez hydraulików. Na górze natomiast pan Kukułka pozostawił tę prostą podobno czynność do wykonania nam. Marek wyczytał, że rozłożenie styropianu i docięcie go tak, aby wpasował się między rury w otulinach rozprowadzających ciepło po domu, kosztuje 4 zł/m2, a więc do zaoszczędzenia mamy około 400 zł. Na poddaszu ułożony będzie styropian w jednej warstwie o grubości 5 cm.

Dobra. Pojechaliśmy do Obi, kupiliśmy potrzebne narzędzia, czyli wysuwane nożyki do cięcia, i do roboty.
Zaczęliśmy od kawy pod orzechem. Przyłączył się do nas sąsiad Wojtek, który usłyszawszy o naszych zamiarach „zabawy w puzzle styropianowe” wykrzyknął ochoczo:
- To ja wam pomogę!
Próbowaliśmy go powstrzymać, ale on jak zwykle się uparł, że on z przyjemnością, że i tak nie ma nic do roboty, no i jak się weźmiemy we troje, to raz dwa się uporamy. Ten to nie umie posiedzieć :)


Już po ułożeniu pierwszych białych arkuszy pomyślałam: jak to dobrze, że kiedyś się uparłam, aby dokładnie pozamiatać posadzki! Teraz to zaprocentowało, bo mieliśmy przed sobą "czystą" robotę, bez sprzątania. Na podłożu nie było żadnych kamyczków, żwiru ani piachu. Za to była na nim mnóstwo kurzu, który okazał się dość uciążliwy. Wprawdzie w błyskawicznym tempie przykrywaliśmy kurz białą „podłogą”, ale ten wzbijał się w górę od podmuchów tafli rozkładanych styropianów. Szybko zaczęliśmy kichać i prychać, co skłoniło nas do spowolnienia techniki. Styropian należało delikatnie i powoli kłaść, robiąc przy tym jak najmniej wiatru.



Na wolnych od rur przestrzeniach robota szła gładko i szybko. Przy brzegach, czyli ścianach, płyty styropianu należało dociąć tak, aby wpasować ostatni w rzędzie puzzel szczelnie w pozostałą do zapełnienia przestrzeń. Łatwizna. Styropian jest miękki i nożyk wchodzi w niego jak w masło. Wystarczy przyłożyć linijkę (u nas za linijkę robiła poziomica), i ciach. Resztę dołamać albo dociąć po kresce.

Robota mocno zwalniała, gdy na drodze pojawiały się rury doprowadzające wodę do grzejników. Wtedy zaczynało się sztukowanie, łuki i układanka jak z klocuszków. Praca dość łatwa i czysta, ale wymagająca sporo cierpliwości. Tak zwana dłubanka.
Ja zajęłam się układaniem całych płyt, a chłopaki obrabiali zakamarki między rurkami. Śmiałam się z nich:
- Ale się guzdrzecie! Ja ułożyłam już pół podłogi, a wy się certolicie z dwoma metrami kwadratowymi!


Na klatce schodowej, na niższej części podłogi, gdzie nie było stropu teriva tylko strop wylewany, zbrojony monolityczny, ze styropianu trzeba było ułożyć aż trzy warstwy. Dwie z nich stanowiły dorównanie do poziomu zero, żeby poziom podłogi z tym miejscu zrównał się z wylanym stropem teriva. A dopiero trzecia warstwa to była ta ostatnia.



Wojtek wykazał się dużą cierpliwością w styropianowej układance. Wyszły jego artystyczne zamiłowania do rzeźby i ewidentnie dobrze się bawił, pogwizdując przy robocie. Marek – przeciwnie, był wyraźnie poirytowany tą, jak określił, dłubanką:
- Ja tego nie będę rzeźbił! Niech zaleją betonem i już – chciał odpuścić. Ale po chwili mu przechodziło i znów docinał styropianowe kliniki.

Po ułożeniu wszystkich całych tafli ja także przystąpiłam do docinania styropianu i wpasowywaniu go w labirynty rur.
Potem posprzątałam folie z rozpakowanych paczek styropianów, które odrzucaliśmy na bok gdziekolwiek, i których całe mnóstwo zalegało na podłogach robiąc bałagan. Wszystko brudne i ukurzone, ubrudziłam się przy tym niemiłosiernie, aż po zakończeniu smarkałam czarnym kurzem.





Marek, klnąc pod nosem, zniósł na półpiętro ogromną, trzyelementową i ciężką drabinę należącą do nieznośnych elektryków. Drabinę tę Artek miał odebrać „następnego dnia”, a stoi w naszym domu już dwa tygodnie i zaczyna poważnie przeszkadzać. Na rozłożonym styropianie nie można jej ustawić, bo zrobi w nim dziury i doły. Tak więc drabina może stać tylko na schodach, utrudniając poruszanie się po klatce, bo i na dole i na górze rozłożony jest styropian. Nawet bez elektryków z elektrykami kłopot!

W łazience na dole oraz w pierwszym przedpokoju, czy jak go nazywają niektórzy - w wiatrołapie, zdecydowaliśmy się na ogrzewanie podłogowe. W łazience – wiadomo dlaczego, aby po wyjściu z wanny nie zderzyć się stopami z zimną płytką ceramiczną. A w wiatrołapie po to, aby zimą zmoczone śniegiem buty szybko i samoistnie wracały do stanu używalności.

W pozostałych pomieszczeniach domu zdecydowaliśmy się na tradycyjne ogrzewanie przy pomocy kaloryferów. Jest to decyzja wbrew obecnej modzie, bowiem większość ludzi zakłada podłogówki absolutnie wszędzie. Jeśli chodzi o koszty, podobno ogrzewanie tradycyjne i podłogowe są porównywalne cenowo, chociaż pewne różnice mogą wyniknąć przy zakładaniu podłóg. Do ogrzewania podłogowego raczej bardziej wskazane są płytki ceramiczne niż panele czy deski, bowiem ceramika lepiej odda ciepło. Nie chcieliśmy mieć płytek w całym domu, a już całkiem nie wyobrażam ich sobie w sypialni czy w salonie. Zimą, owszem, podłoga z płytek byłaby zapewne przyjemnie ciepła, ale latem, gdy dom nie jest ogrzewany, płytki pozostaną zimne jak kamienie.

Po czasie powiem, że nie żałujemy decyzji o pozostaniu przy kaloryferach. W domach, gdzie jest ogrzewanie podłogowe na całej powierzchni, jest nam stanowczo za gorąco. Może jest to kwestia ustawienia temperatury, ale chyba nie tylko.
Podłogówka powoduje swoisty zaduch i nadmierne wysuszenie powietrza. Od stąpania po ciepłej podłodze puchną mi nogi i zawsze po wizytach w takich przegrzanych domach, gdzie ciepło bije od podłoża, źle się czuję. Długo po powrocie mam wypieki na policzkach i wrażenie, jakbym miała stan podgorączkowy.
Podobno obniżenie temperatury otoczenia, w którym się mieszka, o każdy jeden stopień Celsjusza, wydłuża życie aż o trzy lata, ale oczywiście ciężko to sprawdzić. Niemniej nawet lekarze twierdzą, że temperatura w pokojach dziennych nie powinna przekraczać 21 st. C. W naszym domu Marek zarządził w dzień dość surowe 19,5 stopnia, a gdy czasem narzekamy (zwłaszcza ja), że chyba marznę, każe mi włazić pod koc, robić przysiady albo po prostu założyć sweter, skoro t-shirt z krótkim rękawem nie zapewnia mi komfortu termicznego.
Faktem jest, że sen w zbyt ciepłym pomieszczeniu nie daje odpoczynku, dlatego w sypialni najlepiej ustawiać termostat na 17-19 st. C. I z tym absolutnie się zgadzam. U nas w nocy temperatura zadana to 18,5 stopnia.
Najcieplej powinno być w łazience, nawet 25 st. C, ale przecież w tym pomieszczeniu przebywa się tylko chwilowo. Dlatego tu – podłogówka jak najbardziej jest przyjemna i pożyteczna.

Wilgotność powietrza w domu powinna wynosić 40-60 proc., co przy ogrzewaniu podłogowym jest trudne do osiągnięcia bez stosowania dodatkowych nawilżaczy. Lekarze na portalach o zdrowiu piszą, że „przy temperaturze wyższej niż 21 st. C. wysychają śluzówki dróg oddechowych, co osłabia naturalne mechanizmy usuwania wirusów i bakterii z nosa i gardła. W rezultacie częściej się przeziębiamy. Jeżeli mieszkania są przegrzewane, pogarsza się także zdolność koncentracji uwagi i analitycznego myślenia, wzrasta uczucie rozdrażnienia. Częściej możemy odczuwać bóle głowy, spadek ciśnienia krwi, zmęczenie i osłabienie. Długotrwałe przebywanie w zbyt wysokiej temperaturze może przyczynić się nawet do odwodnienia organizmu, a także wywołać zaburzenia pracy serca”.

Tak więc zimno konserwuje i nie ma o czym gadać. A ostatecznym i namacalnym dowodem na to, że ogrzewanie podłogowe przesusza powietrze, jest dla mnie opinia zaprzyjaźnionego stroiciela pianin i fortepianów, który mówi:
- Jak pianino stoi w domu, gdzie masz podłogówkę, to praktycznie po roku jest do wyrzucenia. Instrument się rozsycha, drewno pęka i nie daje się go nastroić. To jest tragedia. Przy normalnych grzejnikach tak się nie dzieje – twierdzi Minister.

Ale koniec teorii, każdy sam musi zdecydować, czy woli grzejniki na ścianach, czy ciepłe rurki w podłodze. Wracam na budowę.

Panowie hydraulicy rozłożyli w dwóch pomieszczeniach (łazienka i wiatrołap) instalację ogrzewania podłogowego. Najpierw, na warstwie styropianu, rozciągnęli specjalną, srebrną folię. Folia ta ma odbijać ciepło do góry, aby nie wnikało ono w głąb podłogi, w styropian, ale rozchodziło się ku górze, do pomieszczenia. To tzw. ekran cieplny. Folia ta ma nadrukowany wzór kratki, który ułatwia równomierne rozłożenie rurek na całej powierzchni.




Na folii ułożone zostały esy-floresy z dość sztywnych, ale poddających się zginaniu i formowaniu rurek. W tym długim i pozginanym wężu, włączonym do obiegu centralnego ogrzewania, płynąć będzie gorąca woda oddająca ciepło podłodze. Wąż jest bez otuliny, a esy-floresy ułożone są tylko na tych powierzchniach, które mają być ciepłe. A więc np. pod wanną nie.

Rurki od podłogówki przytwierdzone są do styropianu plastikowymi spinkami, wstrzeliwanymi w podłoże specjalnym pistoletem. Spinki te są w kształcie litery U, gdzie każde ramię zakończone jest haczykami, aby mogło zakotwiczyć się w styropianie. Dzięki tym spinkom esy-floresy nie prostują się i tkwią na swoich miejscach.




Pan hydraulik zalecił:
- Tylko pamiętajcie, żeby przy robieniu wylewek dopilnować ekipę, by dali odpowiedni materiał. Na podłogówkę musi iść specjalna zaprawa, czyli taka z plastyfikatorem. Oni będą wiedzieć. Plastyfikator to taki płyn, kupuje się go w plastikowych kanistrach i dolewa się do zaprawy. Bez tego wylewka na pewno popęka, więc to ważne. No i potem, jak będziecie kłaść płytki, to też trzeba kupić specjalny klej nadający się na podłogówki – douczał nas pan Kukułka. 
No i słusznie, bo niby skąd mielibyśmy o tym wiedzieć? Dopiero od niego się dowiedziałam, że plastyfikator dodany do zaprawy uelastycznia beton i zapobiega jego pękaniu. Jest to szczególnie ważne własnie przy ogrzewaniu podłogowym, gdzie występują duże naprężenia związane ze zmianami temperatury bezpośrednio w betonie.

Pan Kukułka powiedział też, aby w miarę możliwości starać się nie deptać bezpośrednio po rurkach od podłogówki. Niby są one dość mocne i nic się nie powinno stać, ale po co kusić los. Dla sprawdzenia wytrzymałości rurek stawaliśmy na jednym, luźnym kawałku, który gdzieś tam sobie leżał z boku, i faktycznie, poza lekkim spłaszczeniem rurki nic wiecej się z nią nie stało.
W miejscach przechodzenia, czyli głównie w wiatrołapie, pan Kukułka ułożył na rurkach kładki z desek, aby chodzić po nich, a nie bezpośrednio po instalacji. Wtedy nacisk rozkłada się i prawdopodobieństwo zniszczenia czy odkształcenia rurek jest wyeliminowane.

W sobotę rano pan Kukułka przywiózł nam fakturę z hurtowni za dokonane zakupy i oddał resztę, 310 zł, jaka pozostała po zwróceniu niewykorzystanych materiałów. Założył też, zgodnie z obietnicą, plastikową rozpórkę na rurki przy prysznicu. To jest gość!

wtorek, 18 października 2016

76. Załamanie nerwowe

2014-06-22 niedziela

Elektryk przyjechał na spotkanie prawie godzinę przed umówionym czasem. Jak zwykle ten facet wszystko robi inaczej, niż powinien i inaczej, niż było umówione! Tylko przypadkiem tego dnia byliśmy na działce wcześniej, bo na budowie pracowali hydraulicy i chcieliśmy ustalić z nimi termin rozliczenia i zakończenia prac. W innych okolicznościach elektryk pewnie pocałowałby klamkę i musiałby godzinę czekać na nasz przyjazd. Oj, nie szanuje on czasu ani swojego ani naszego!

Na moją prośbę spisaliśmy z Markiem na kartce, w punktach, wszystkie uwagi do elektryka:
- Spiszmy to wszystko, bo w czasie rozmowy na pewno o czymś zapomnimy – upierałam się.
Marek mówił co jest źle, a ja notowałam.


Po przeanalizowaniu projektu instalacji elektrycznej, po przeczytaniu wielu artykułów w Internecie, po rozmowach z kilkoma fachowcami, Marek stwierdził, że elektryk nasze zlecenie wykonał źle. Poszedł po najmniejsze linii oporu, nie zastosował się ani do współcześnie obowiązujących standardów, ani do projektu, ani też do potrzeb użytkowych naszego domu. Jedyne co zrobił dobrze, to wziął pieniądze za usługę.

Wygląda na to, że pan w ogóle nie zajrzał do projektu instalacji, chociaż dostał go do łapy i osobiście przykleiłam mu żółtą karteczkę-sklerotkę na stronie, od której zaczynał się projekt instalacji elektrycznej. 


Wypisaliśmy kilka nieprawidłowości, czyli rzeczy, które powinny być zrobione (są uwzględnione w projekcie), a które pan elektryk sobie pominął:

1) Brak zabezpieczeń przeciwprzepięciowych. Kosztuje to jakieś grosze, a w czasie przepięć w instalacji, np. przy burzy, zabezpieczenie to chroni sprzęty przed spaleniem. Nie wolno tego pominąć. 30 zł zainwestowane teraz może ocalić nasze telewizory, laptopy i – co najważniejsze – bezcenne dane.

2) Brak wystarczającej ilości zabezpieczeń różnicowo-prądowych. Z tego co tłumaczył mi Marek zrozumiałam, że zabezpieczenia takie są wymagane przy niektórych odbiornikach, na przykład przy pralce, zmywarce. Wszędzie tam, gdzie istnieje potencjalne zagrożenie przebicia przy kontakcie z wodą. W naszej instalacji elektryk zrobił tylko jedno takie zabezpieczenie, a powinien zrobić ich co najmniej trzy. W projekcie jest ich przewidzianych pięć.

3) Brak wyłącznika głównego. Przy tym punkcie – jak twierdzi Marek – nie będzie się upierał, bo wyłącznik nie jest konieczny, chociaż działając zgodnie z projektem elektryk powinien go zrobić.

4) Za mała ilość obwodów. Nasz projekt przewiduje 19 obwodów. Elektryk zrobił ich tylko 6, a Marek policzył, że dla naszego domu potrzebnych jest minimum 12 niezależnych obwodów, zabezpieczonych osobnymi bezpiecznikami. Zwiększenie ilości obwodów wiąże się z koniecznością wymiany rozdzielni na większą. Tym samym zakupiona przez elektryka, zbyt mała skrzynka, jest do wyrzucenia. Dobrze, że przynajmniej nie była droga, niemniej 30 zł to też jest pieniądz, który nie powinien być wydany bezsensownie, w zasadzie wyrzucony. Nawet bez projektu elektryk powinien wiedzieć, że osobne obwody są potrzebne dla pralki (1.), dla zmywarki (2.), dla piekarnika (3.), dla pieca c.o. (4.), dla oświetlenia (na jednym obwodzie można zainstalować maksymalnie 20 punktów świetlnych, czyli w naszym domu na samo światło potrzebujemy dwóch obwodów) (5. i 6.), dla gniazdek (na jednym obwodzie może być maksymalnie 10 gniazdek) (7. i 8.). Jakby nie liczyć sześć to za mało nawet na część mieszkalną, a przecież jest jeszcze studio nagrań na górze! Wyraźnie zaznaczaliśmy, że do studia koniecznie potrzebujemy co najmniej dwóch, niezależnych obwodów.

5) Brak uziemienia. W projekcie przewidziane jest uziemienie w postaci sondy 18 mm długiej na 3 metry, która ma być wkopana, a raczej wbita w ziemię. Elekryk tego nie zrobił, a to chyba ważne dla bezpieczeństwa jest!

Marek miał jeszcze kilka pytań szczegółowych, na tematy o których nie będę pisać, bo naprawdę nie znam się na tym. Zanotowałam tylko, że pytał o jakiś układ TNC, co przechodzi w TNCS, o to, ile faz ma bezpiecznik różnicowy i o wiele innych rzeczy też. Smutne jest to, że za dwa dni pracy wykonanej przez elektryka po godzinach, między godziną 16 a 19, zapłaciliśmy elektrykowi 3 500 zł i wszystko zrobione jest źle! Gdy porówna się to z nakładem pracy, jaki w wykonanie instalacji wodno-kanalizacyjnej włożyli hydraulicy, montując wszystkie rury, grzejniki, piec, podejćia wodne, ogrzewanie podłogowe – wycena pracy pana elektryka zakrawa na kpinę i totalne zdzierstwo.

Facet przyznał, że robiąc podłączenie sugerował się tylko warunkami przyłączenia, czyli bardzo ogólnikowymi wytycznymi uzyskanymi z elektrowni.
- W projekt to ja nie wnikam. Wie pan, wszystko jest zrobione jak w warunkach. I tu się zgadza – tłumaczył się.
- No dobrze, ale warunki to nie wszystko. Bo przecież teraz trzeba rozprowadzić instalację po domu i okazuje się, że nie ma jak. A przecież mówiłam panu, że projekt instalacji jest wykonany. Dałam go panu do ręki, oglądał go pan. Pamięta pan?
- No, nie przypominam sobie …
- Ale ja sobie przypominam! Proszę, nawet kartkę panu przykleiłam, o tu. Nawet pan powiedział, że niepotrzebnie wydawaliśmy na niego pieniądze, bo elektryk i bez tego wie jak co zrobić.
- No bo tak jest – powiedział facet. – Projekt projektem a i tak w praktyce robi się tak, żeby było dobrze.
- Tylko że u nas, żeby było dobrze, trzeba teraz wymieniać rozdzielnię, prawda?
- Nie ma sprawy. To się wymieni. Nic się nie stało. Ja jestem człowiek ugodowy – facet zaczynał odkręcać kota ogonem, że jeśli mamy taką fantazję, to on poprawi.

Nie chciałam się z nim kłócić i prowadziłam rozmowę delikatnie, żeby nie wybuchnąć, żeby się nie obraził i nie polazł. Ale miałam ochotę go udusić!
Stanęło na tym, że kupimy nową, większą rozdzielnię, brakujące bezpieczniki różnicowo-prądowe, zabezpieczenia przeciwprzepięciowe i w poniedziałek po południu facet przyjedzie wszystko to zamontować i poprzełączać.


Coś tam chrzanił o wyjeździe do sanatorium, potem o zajętym weekendzie z powodu wesela wnuczka, że ciężko będzie mu znaleźć w weekend czas, i że wraca za trzy tygodnie.
- W takim razie musimy umówić się na tygodniu. Nie możemy czekać z instalacją jeszcze miesiąc. Zwłaszcza, że zgłosiliśmy gotowość przyłączenia i w każdej chwili może zadzwonić zakład energetyczny umówić termin podłączenia. Poza tym w obecnym stanie nie można kłaść instalacji w środku, prawda?
Wymusiliśmy, aby facet przyjechał poprawiać podłączenie w poniedziałek po południu.

Pomimo moich obaw rozmowa była dość spokojna. Facet przyznał rację, że trzeba to poprawić, i że to się zrobi. Napomknął mimochodem, że jeszcze mu wisimy 150 zł, niby za wypisanie papierów, których nie wypisał a tylko podstemplował, bo wypisywałam je ja sama! Nie przypominam sobie takiej kwoty. Owszem, w czasie negocjacji wspominał, że chce 3500 zł za robotę i 150 zł za papiery, ale ostatecznie zszedł do kwoty 3500 zł i powiedział:
- Aaa, no dobra. Te 150 opuszczę.
Teraz zapomniał.

Nie dyskutowałam z nim o tym, kiwnęłam głową, że wiem. Niech tylko poprzełącza kabelki, żeby przyłącze było zrobione dobrze, i rozstaniemy się bez żalu.
Nie zamierzam mu dopłacać ani grosza. Facet naraził nas na kupę stresów, zmusił Marka do nauczenia się, jak wykonać instalację elektryczną, kupił zbyt małą skrzynkę rozdzielni, która teraz do niczego się nie przyda i przez przedziurawienie dachu będziemy płacić dodatkowo dekarzowi za obróbkę sztycy na goncie. I on jeszcze śmie mówić o jakiejś dopłacie?!

Już nigdy nie wynajmę żadnego „fachowca”, którego pracy nie może pochwalić żaden z moich znajomych. Liczą się tylko ludzie sprawdzeni i polecani, żadnych ogłoszeń w prasie czy internecie ani przypadków!


Hydraulicy kończą prace. 
Od tygodnia nasza instalacja „stoi pod ciśnieniem” co oznacza, że próba szczelności trwa. Jej skutek jest – zgodnie z oczekiwaniami pana Kukułki – pozytywny. Nic nie przecieka, bowiem ciśnieniomierz zamontowany na jednej z rurek wskazuje stałą wartość, ciśnienie wody w instalacji nie spada, więc nie ma wycieku, czy choćby mikro-wycieku. Wszystko gitesowo.


Pan Kukułka wreszcie zagadał o pieniądzach. Do tej pory nie wziął od nas nawet zaliczki na materiały:
- Za same materiały wyszło nam około pięciu tysięcy. Jak pani da dane do faktury, to ja podjadę do hurtowni jutro rano, oddam jeszcze te niewykorzystane kilka rurek co tu zostały, to pewnie jakieś tam grosze będą jeszcze do zwrotu. No i za robotę … na razie .... 3400. Jak państwo zrobicie tynki, to wtedy zadzwońcie, to będziemy kończyć, czyli montować grzejniki i piec. To za robotę zostawiamy resztę na potem, na ten drugi etap.

O ile pamiętam umawialiśmy się na kwotę 4500 zł za samą robociznę, więc do dopłaty pozostanie nam jeszcze 1100 zł. No i oczywiście, aby otrzymać całość kosztów prac hydraulicznych trzeba jeszcze doliczyć zakupy materiałów. Na razie 5 tysięcy, a jeszcze nie jest kupiony piec c.o. (około 8 tys.) i grzejniki. Wszyscy mówią, że hydraulika najdroższa i to prawda.

Bardzo, bardzo jestem zadowolona ze współpracy z panem Kukułką i jego synem. Pełen profesjonalizm. Panowie nie mają w sobie ani odrobiny cwaniactwa. To naprawdę porządni, uczciwi ludzie.



Na „do widzenia” hydraulik powiedział, że zapomniał zamontować listwę rozpórkową przy ujęciu wody do prysznica, w łazience na górze. Obiecał, że zamontuje ją podczas następnej wizyty. Chodzi o to, by zdążyć to zrobić przed położeniem tynków. Wcześniej listwa ta do niczego nie jest potrzebna.

Owa listwa to plastikowa, płaska płytka, z dwoma otworami wywierconymi w odległości odpowiadającej rozstawowi baterii. Otwory te przytrzymują w odpowiedniej od siebie odległości rurki i zawory wyprowadzające wodę, aby dało się do nich potem dokręcić baterię. Do czasu położenia tynków rurki doprowadzające wodę nie są bowiem zamocowane na sztywno. Rurki są plastikowe, elastyczne, zwisające przy ścianie, a więc ich rozstaw nie jest stały. Natomiast gdy instalacja zostanie zatynkowana – rozstawu już nie będzie się dało skorygować bez kucia ścian. Dlatego należy zadbać, aby rozstaw zaworów do wody był standardowy i na to hydraulicy maja swoje sposoby.





Póki co pojechaliśmy do oddziału banku po gotówkę. Z bankomatu mogę podjąć tylko 4000 zł, więc troszkę nam braknie na rozliczenie, a nie chciałabym tego odkładać na potem ani rozkładać na raty.

W czasie drogi zadzwonił brat cioteczny Marka, który wiedząc o naszej budowie wyszedł z propozycją pomocy przy zakupach wyposażenia łazienek i kuchni. Jako wysoko postawiony pracownik sieci marketów ma możliwość zrobienia zakupów ze znacznymi upustami, i to całkiem legalnie. Tak więc gdy będziemy na etapie kupowania wanny, umywalek, brodzików i innych rzeczy, mamy się do niego odezwać i obiecał że pomoże.

Wszystko fajnie, rozmawiało się świetnie, aż tu nagle ... radiowóz policyjny! Zapalił się niebieski, migający kogut, krótka syrena dała znać, abyśmy zjechali w boczną uliczkę.
Jak pech to pech! Od rana przeboje z elektrykiem, a teraz jeszcze mandat! Do zapłaty 200 zł i 5 punktów karnych za gadanie przez telefon w czasie jazdy!

Bardzo mnie przygnębił ten incydent. Moje nerwy puściły. Całkiem się rozkleiłam, poryczałam i nie byłam w stanie się uspokoić. Ogarnęła mnie ogromna bezradność i niemoc. Wydawało mi się, że wszystko nam się wali na głowę. Siedziałam w aucie, szlochałam potrząsając ramionami i połykałam łzy nie mogąc opanować grymasu pomarszczonego od płaczu czoła i ust wygiętych w podkowę. Aż policjantom zrobiło się przykro i jakoś tak głupio. Zaczęli się tłumaczyć i przepraszać, że muszą nam wlepić ten mandat:
- Bardzo nam przykro. Naprawdę. Proszę, niech się pani uspokoi. No widzimy, że jesteście normalnymi ludźmi. I wiemy, że powinno się zakończyć ten incydent pouczeniem. Ale widzi pani tę kamerę w radiowozie? Wszystko jest nagrywane, naprawdę. A potem filmy oglądane są na komendzie jeszcze dwa razy przez naszych przełożonych, w dwóch komórkach. I jak jest wykroczenie, to po prostu musimy reagować i karać, bo inaczej to my dostaniemy po głowie. Nawet są zwolnienia z roboty za niedopełnienie obowiązków. A tu ewidentnie. Nie dość, że pan jechał bez świateł, to jeszcze rozmawiał przez komórkę. I to naprawdę jest widoczne na monitoringu jak na dłoni. Dla nas to też nie jest przyjemność karać państwa. Ale nie mamy wyjścia. Piszemy najniższy, 200 zł i 5 punktów. Sytuacje są różne, wiadomo. Jeśli macie państwo kłopoty finansowe proszę napisać podanie do urzędu miasta o rozłożenie mandatu na raty. Rozkładają bez problemu – gadał do mnie policjant wyraźnie rozstrojony moim chwilowym załamaniem nerwowym.

Sama nie rozumiem, czemu zareagowałam aż tak emocjonalnie. Gdy wypłacałam kasę w banku, miałam spuchnięte od płaczu oczy. Facet, który mnie obsługiwał pewnie pomyślał, że gotówka była mi potrzebna z okazji prawdziwej tragedii życiowej typu pogrzeb albo leczenie nowotworu. A to tylko błąd elektryka i mandat :)

Budowa zaczyna dawać mi się we znaki. Od ponad roku żyję w sporym napięciu ciągle się martwiąc, żeby wszystko wyszło jak trzeba i żeby budżet się dopiął. Coraz trudniej to znoszę. Przy każdym telefonie podskakuję z nadzieją, że może wreszcie dzwoni kupiec w sprawie naszej nieruchomości, którą wystawiliśmy na sprzedaż dość dawno temu, a na którą ciągle nie ma chętnych. Zastój na rynku nieruchomości w sytuacji, gdy potrzebujesz gotówki, jest naprawdę frustrujący.

Po czasie powiem, ze zanim doszło do kupowania wanien, brodzików i umywalek kuzyn zdążył zmienić pracę i z rabatów nic nie wyszło. A działkę udało nam się w końcu sprzedać i kasa się zgodziła. Za to mój mąż,  jak gadał przez telefon prowadząc auto, tak gada do dziś, i żaden mandat nie jest go w stanie tego oduczyć.
I tak sobie myślę, że budowa to wielki sprawdzian dla związków. Słyszy się zewsząd, że wiele małżeństw nie jest w stanie przejść tej próby obronną ręką. Poziom stresu wyzwala w nas złe emocje,  i wtedy warczymy na partnera o każde nieodłożone na miejsce wiertło, o każdą nie w to miejsce odłożoną deskę i o każdą inną pierdołę. 
Dlatego pragnę teraz wyrazić wielkie dzięki dla szanownego małżonka mego, który w chwilach moich roztrzaskanych nerwów umiał wzruszyć ramionami i powiedzieć "mandat? - phi, weź, wyluzuj, wolisz drinka z colą czy z tymbarkiem?". Teraz, po czasie, to wydaje się śmieszne, ale wtedy - nerwy na skraju wytrzymałości. 

środa, 12 października 2016

75. Dziura w dachu!

2014-06-06

Poniżej kilka słów sprzed kilku dni, z powodu bałaganu w chronologii notatek lekko cofam się w czasie …

Rano zadzwonił kolega z propozycją, abyśmy dziś rozliczyli się za styropian, który już dawno został przywieziony na naszą budowę, i który będzie rozkładany na podłogach stanowiąc izolację termiczną pod wylewkami. Przekazaliśmy pieniądze jego żonie, która akurat była w centrum. Łatwiej i szybciej było umówić się z nią w mieście, niż jechać do nich poza Łódź. Mimo wszystko trochę czasu nam to zajęło.
Za 47 paczek styropianu, czyli 14,1 m3, zapłaciliśmy 2100 zł. Styropian ma wystarczyć na rozłożenie dwóch warstw na dole (o grubości po 4 cm każda) i jednej warstwy na górze (o grubości 5 cm ). Razem to ponad 300 m2 styropianu do układania.


W drodze powrotnej podjechaliśmy na działkę sprawdzić, czy wszystko w porządku i zobaczyć, co też udało się zrobić wczoraj panom hydraulikom.
Jeszcze nie wysiedliśmy w samochodu, a mój małżonek prawie dostał zawału:
- Nosz k***a mać! Widzisz to!?




Marek wkurzył się okropnie! Okazało się bowiem, że panowie elektrycy zamontowali sztycę do przyłącza energetycznego, przebijając nasz piękny, skończony, pokryty gontem i orynnowany dach na wylot! Wstrętna, ocynkowana rura, przez którą będą przeprowadzone kable elektryczne biegnące od słupa na ulicy do skrzynki na domu, wystaje sobie teraz z dachu niczym dodatkowy mini-komin. Na tle gontu wygląda ona koszmarnie! Ale mniejsza z wyglądem. Najgorsze jest to, że panowie popsuli nam dach! Zrobili w nim dziurę, w którą wpuścili rurę!

Dokładnie takiej sytuacji chcieliśmy uniknąć. Uczulaliśmy na to elektryków kilkakrotnie, kategorycznie zabraniając wiercenia jakichkolwiek dziur w dachu. Uzgadnialiśmy z nimi, że sztyca ma być przymocowana do wysięgnika, od ściany domu w bok, i dopiero po przekroczeniu linii dachu ma piąć się w górę! Zresztą tak jest w projekcie, co również pokazywaliśmy naszemu niedorozwiniętemu elektrykowi!

- Oczywiście. Tak tak. Dachu nie ruszamy – przytakiwali obaj elektrycy podczas tych uzgodnień. Mieli też zakaz wykonywania jakichkolwiek czynności pod naszą nieobecność, bo Marek zdecydowanie przestał im ufać i wolał mieć ich działania na oku. Niestety, panowie całkowicie zignorowali nasze ustalenia! Zrobili jak chcieli, nawet nas o tym nie informując, nie pytając o zgodę. Po prostu przewiercili się przez dach i już. Ręce opadają!

I co teraz?
Marek się wściekł. Wykrzykiwał, że nie zapłaci im ani grosza, a jeszcze ich pozwie o zwrot kosztów naprawy dachu!
- Przecież po tej rurze będzie spływać woda, prosto w płyty OSB, i dalej do wełny ocieplającej strop, i jeszcze dalej w styropian ocieplający elewację. I po dwóch latach płyta zgnije, wełna dostanie grzyba i nowy dom szlag trafi! Co za barany! A mówiliśmy tyle razy, nie tykać dachu! Chyba ich pozabijam! - mówił trochę do mnie, a trochę do siebie, paląc trzeciego pod rząd papierosa.
- Może da się to jakoś odkręcić, załatać – zapytałam nieśmiało.
- Dać to się da. Wszystko się da. Ale musimy znów wynajmować dekarzy. Przecież na dach nie wejdziesz sama i nie będziesz wymieniać gontów, bo się na tym nie znasz. Ja też nie. Barany jedne ....

Dzwonimy do Artka – elektryka. Nie odbiera.
Wkurzeni wracamy do domu. Po drodze Artek oddzwania. Marek zaczął z nim rozmawiać, o dziwo nawet całkiem spokojnie. Zapytał rzeczowo, czemu przebili nam dach.
Artek wyjaśnił, w ogóle nie zbity z tropu, że po konsultacji z kilkoma jeszcze innymi elektrykami ustalili, że takie rozwiązanie jest lepsze:
- Mocowanie sztycy na wysięgniku, czyli najpierw prostopadle do ściany a potem równolegle w górę, jest niestabilne – referował. - Śruby przy tym rozwiązaniu się obluzowują, a woda po takim wysięgniku spływa wprost do ocieplenia. Lepszym rozwiązaniem jest przebicie się sztycą przez dach i uszczelnienie otworu specjalnym lepikiem. Wtedy woda spływająca po sztycy zostanie zatrzymana przez uszczelniacz i spłynie sobie na dach, po gontach, do rynien – tłumaczył Artek.

Może i jest to lepsze rozwiązanie, ale jakim prawem panowie zastosowali je bez uzgodnienia z nami! To niedopuszczalne.
Trudno. Przepadło. Już nic się nie poradzi. Możemy teraz albo wymontować sztycę i reperować gonty oraz łatać dziurę, albo spróbować uszczelnić miejsce, w którym sztyca przebija dach na wylot.
Skoro dziura już jest, rozsądniejsze wydawało się wyjście drugie, czyli zabezpieczenie otworu. Ale trzeba to zrobić naprawdę profesjonalnie, czego z całą pewnością nie możemy powierzyć owym pożal się Boże elektrykom. Chcieliśmy taniej, to mamy paproków! Ech.

Jak to uszczelnić? Marek dalej próbował ustalić z Artkiem plan działania:
- No dobra. Może i na wysięgniku, jak twierdzisz, byłoby gorzej. Ale co z dziurą? Przecież tam się będzie lać woda, która wejdzie w płyty osb, rozpulchni je, rozmoczy, potem woda wejdzie w ocieplenie i za trzy lata dach będzie do wymiany, co nie?
- Nic się nie będzie lać. Uszczelnimy to specjalnym uszczelniaczem, napchamy go między rurę a otwór i woda nie przejdzie. Spokojnie – zapewniał lekko, jednak nawet przez chwilę nie uwierzyliśmy w jego rację.

Woda ma to do siebie, że znajdzie sobie drogę w najmniejszej nawet nieszczelności. Aby uszczelnienie naprawdę zadziałało, sam lepik okalający rurkę i "napchany" do szczeliny nie wystarczy. Dach bowiem cały czas pracuje, poddany warunkom atmosferycznym kurczy się i rozrzesza. Nie ma takiego lepiku, który z czasem się nie rozszczelni. Marek twierdzi, że może gdyby na sztycę zamontować specjalny kołnierz, którzy będzie szerszy od otworu pod nim, i dopiero uszczelnić całość, to ewentualnie takie rozwiązanie mogłoby zadziałać. Ale sam lepik – w życiu!.

No i pozostaje jeszcze kwestia estetyczna. O ile na płaskim dachu taki dzwon-kołnierz można sobie jakoś wyobrazić, żeby go dokleić, to na dachu o spadku 38%, gdzie cała połać jest widoczna z drogi jak na dłoni, już mniej. Jak to będzie wyglądać?
- A ty widziałeś tą rurę, jak ona wygląda paskudnie na tle tego gontu? Przecież to tak nie może zostać. Jeśli już rura ma wychodzić z dachu, to musi być czarna, tak samo jak komin i rynny. A póki co to mamy takie coś brudno-srebrne kostropate. Zeszpeciło to paskudnie wygląd dachu – mówiłam.
- Nie ma problemu. To się pomaluje – odrzekł w słuchawce beztrosko Artek.
- Niby jak? Przecież to powinno być pomalowane przed zamontowaniem. Jak teraz wejdziesz na dach?
- Dam sobie radę, mam uprząż - Artek nie dawał za wygraną.

O nie! Jeszcze tego brakowało, żeby nam Artek po dachu chadzał! Wykluczone! Dach ma wokół zainstalowane plastikowe, delikatne rynny i obróbki blacharskie, które zrobione są z dość miękkiej blachy. Boję się, że oparcie o nie drabiny pozostawi wgniecenia i odkształci blachę. W wyobraźni już widziałam te pogięte blachy, pourywane rynny i sfatygowany gont. No kompletnie nie wierzę w fachowość Artka i jego starszego kolegi!

Po powrocie do domu zadzwoniliśmy do pana Andrzeja – dekarza, wykonawcę pokrycia naszego dachu:
- Dzień dobry panie Andrzeju – zaczął Marek, po czym się przedstawił i przypomniał adres naszej budowy.
- No witam, pamiętam.
- Otóż mamy chyba problem z naszym dachem. Mogę zająć chwilkę? – zaczął złowieszczo Marek, a ja już sobie wyobrażałam, jaki zamęt tym groźnym wstępem zasiał w głowie pana Andrzeja, co też tam jego ekipa schrzaniła, że nowy dach stwarza problemy.
- No mam chwilkę, mam. Siedzę na dachu, mam więc świetny zasięg. Co tam się dzieje? – zagadał jak zwykle żartobliwie pan Andrzej, choć w jego głosie brzmiał niepokój.
- Ano to się dzieje, że niedorozwinięci elektrycy przebili nam dach na wylot i w dziurze umieścili sztycę na kable elektryczne! I to samowolnie! Wyobraża pan sobie to?!
- Aaaaa - pan Andrzej wyraźnie odetchnął - Aaaaa, to normalne. Już myślałem, że coś się naprawdę stało – powiedział pan Andrzej zupełnie niezaskoczony - Oni tacy już są ci elektrycy, łobuzy jedne. Robią tak, jak im łatwiej. I co? Trzeba uszczelnić co nie?
- No … właśnie dzwonię po ratunek.
- Spoko, drobiażdżek. Zrobi się. Już się wystraszyłem, że coś się naprawdę stało z dachem, ale jak tylko elektrycy, to damy radę. – Pan Andrzej nie zdziwił się ani trochę i uznał nasze zlecenie za typowe.

Uff, bardzo nas to uspokoiło.
- Panie Andrzeju, bo ci elektrycy powiedzieli, że sami uszczelnią, że napchają jakiegoś lepiku między rurę a płytę, ale ja nie jestem przekonany, czy oni dobrze to zrobią. Przecież tamtędy woda będzie się lała w płytę i w wełnę, jak pan myśli?
- No będzie, będzie. A gdzie ma się lać, jak nie w płytę. Najpierw się wleje trochę, potem więcej, a potem będę miał nowe zlecenie hi hi. Wie pan co panie Marku, niech oni lepiej na dach nie wchodzą. Proszę im zabronić, bo narobią tylko jeszcze więcej szkód. Zakazuję. Ja to załatam, bez problemu. Podjadę w przyszłym tygodniu i zrobię odpowiednią obróbkę. Samo napchanie lepiku wcześniej czy później się rozszczelni i będzie kuku. A nie chcemy kuku. Tam trzeba będzie zrobić taki kołnierz z blachy, dookoła, Zdzwonimy się w przyszłym tygodniu. Proszę się tym nie przejmować, ale od dachu niech pan ich trzyma z daleka, dobra?

Uff. Pan Andrzej na pewno zrobi to dobrze, a kosztami jego usługi postanowiliśmy obciążyć elektryków. Nie będą zachwyceni, ale trudno. Nie wykonali usługi zgodnie z umową. Na razie, dopóki nie skończą roboty, postanowiliśmy im o tym nie mówić. Zadzwoniliśmy tylko do Artka z kategorycznym zakazem, aby więcej sam na dach nie wchodził i żeby nie kupował żadnych uszczelniaczy, bo umówiliśmy już dekarza, który profesjonalnie uszczelni sztycę. Oczywiście przytaknął, co oczywiście nie daje nam gwarancji, że tym razem się posłucha i nie wlezie na dach.

Nie wiemy tylko, kto i jak pomaluje tę rurę na czarno. Taka brudno-srebrna nie może zostać.
Poza tym, że sztyca brzydka i dach przebity, przyłącze wygląda na zrobione dość solidnie. Kable wychodzące ze skrzynki na murze złączone są w wiązkę, która niebieską, elastyczną rurą karbowaną wprowadzona jest do sztycy. Sztyca przymocowana jest solidnymi śrubami do muru przy pomocy półokrągłych objemek. Wszystko wydaje się być solidne, stabilne i schludne.




Rozejrzeliśmy się po okolicznych domach i wiele z nich miało przyłącza na sztycach wystających wprost z dachu. A więc możliwe, że jest to rozwiązanie dobre. W sumie, gdyby sztyca była czarna i gdyby mieć pewność, że dziura w dachu zostanie odpowiednio obrobiona, to wygląda to znacznie lepiej, niż sztyca na wysięgniku. Cóż, zobaczymy jak to wyjdzie.

Po czasie powiem, że zamocowanie sztycy przebijającej dach było dobrym rozwiązaniem. Nic się nie chwieje, nie luzuje. Wymaga to tylko dobrej obróbki blacharskiej, którą profesjonalnie wykonał nam dekarz. Faktycznie trzeba przyznać rację elektrykom, że gdyby sztyca była na wysięgniku, to woda z pewnością miałaby dużo większe pole do niszczycielskiej działalności, lałaby się po metalowych, rdzewiejących z czasem konstrukcjach wysięgnika, potem po elewacji, niszcząc tynk rdzawym brudem. Rury ocynkowanej natomiast nie maluje się. Z czasem sama śniedzieje, nabiera czarnego koloru, i to dzieje się dość szybko.
Czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Gdybym miała decydować dziś, czy dziura w dachu czy wysięgnik, wybrałabym dziurę w dachu.

W tych nerwach związanych z dziurawym dachem zerknęliśmy tylko pobieżnie na postępy prac hydraulików. O jakość usług tych panów jakoś się nie obawiam.

A więc od ostatniego razu prace posunęły się do przodu. Na parterze, we wszystkich prawie pomieszczeniach (z wyjątkiem kotłowni i przedpokoju) na posadzce rozłożona została czarna folia budowlana. Na folii, na całej powierzchni domu porozstawiane są paczki styropianu, które jeszcze wczoraj ułożone były piętrowo przy ścianach. Teraz „zagracają” cały dom.




W dwóch pokojach styropian został już ułożony na folii. Folia została przycięta tak, że jej powierzchnia była większa od powierzchni podłóg, więc zapasy folii z czterech boków, o szerokości około 20 cm, wywinięte były na ściany.


Paczki grubszego styropianu 5 cm wniesione zostały na górę. Tam pod styropianem folii nie będzie, bowiem nie ma potrzeby przeciwwilgociowego izolowania podłogi na poddaszu, tam woda nie podejdzie.

W obydwu łazienkach zamontowane zostały stelaże od wc, do których potem, po założeniu płytek, przykręcone zostaną ceramiczne muszle klozetowe. Jeden stelaż nawet mocno poszarpałam żeby sprawdzić, jak się trzyma. Zawsze bowiem mam obawy, czy sedes wiszący "w powietrzu" na pewno mnie utrzyma (do najlżejszych osóbek nie należę niestety). Ale trzyma się dobrze. Stelaż, przytwierdzony zarówno do podłogi na której stoi, jak i do ściany, do której przylega, ani drgnął. Może więc sedes się pode mną nie zarwie.



Przez dziurę w stropie, w rogu łazienki, poprowadzony został pion siwych rur. Podobno to jakieś odpowietrzenie kanalizacji, które ma zapobiegać cofaniu się zapachów do domu. Wylot tego odpowietrzenia ma się znajdować powyżej poziomu sufitu na poddaszu, żeby zapachy uciekały w dach, a nie w dom. Z kolei inna siwa rura wychodziła aż nad dach, wpięta do plastikowego kominka wywietrznikowego w dachu. Niestety, nie zgłębiłam dokładnie o co w tym chodzi, który kanał jest odpowietrzeniem kanalizacji, a który jest do wentylacji łazienki. I tak już pozostanie, nie mam siły tego rozgryzać. Grunt, że pan Kukułka wie w czym rzecz.




I na razie tyle.

Dziś hydraulicy nie pracują. Będą jutro, w sobotę, od 9 rano. My także wybieramy się na działkę. Postanowiliśmy zabezpieczyć przed zniszczeniami nasze piękne, nowe drzwi wejściowe, zanim do domu wkroczy ekipa od wylewek. Zobaczymy, jak nam to wyjdzie i co wymyślimy.

A ha. Przypomniała mi się jeszcze jedna sprawa.
Pan Andrzej w czasie rozmowy z Markiem wspomniał, że chce samodzielnie wmontować rury od wentylacji w wywietrzniki, które zamontował w dachu. Obawia się bowiem, żeby ktoś nie naruszył i nie uszkodził tych kominków, żeby nic się tam na dachu nie rozszczelniło. Zapowiedział, że gdy będzie się wybierał w sprawie uszczelniania sztycy, to kupi też odpowiednie rury wyprowadzające i to zainstaluje. Ok.



Pomyślałam, że chyba powinniśmy o pomyśle pana Andrzeja powiadomić hydraulika. Żeby nie było tak, że obaj panowie zakupią rury w tym samym celu.
No i miałam rację. Pan hydraulik powiedział, że nie widzi problemu w podłączeniu się do wywietrzników w dachu, że on to zamierza zrobić i że nie ma możliwości, aby cokolwiek naruszyć czy uszkodzić, bo to się robi na elementy wsuwane, które nie są wciskane na siłę. Mamy się więc nie obawiać i nie ma potrzeby ściągać dekarza.
No to odwołaliśmy kupowanie rur przez pana Andrzeja. Skoro pan Kukułka robi wentylację i skoro jest kumaty i skoro mu ufamy, tym lepiej - powiedział.

 



Dziś nasz dom wygląda w środku na strasznie zagracony, wszędzie walają się paczki styropianu. Już nie mogę się doczekać, kiedy styropian zostanie rozłożony na wszystkich podłogach.

wtorek, 4 października 2016

74. Wylewki lada moment, klucz techniczny i nieco wstępu o kłopotach z otworami na drzwi

2014-06-24 wtorek

Wczoraj po południu na naszej budowie odbyło się spotkanie z facetem od wylewek, którego polecił nam dekarz:
- Ja tam jestem zadowolony - mówił pan Andrzej, po czym udostępnił nam numer telefonu do ekipy. Poczta pantoflowa jest jak zwykle niezawodna.

Zadzwoniłam z pytaniem o cenę. Facet wycenił robociznę na 11 zł/m2. Do tego trzeba będzie doliczyć materiał, czyli z grubsza cement i piach. Jaka będzie całościowa cena za metr - nie wiadomo.
Postanowiłam sprawdzić ceny na rynku, aby mieć orientację, czy oferta jest atrakcyjna. Szukałam, dzwoniłam, dopytywałam się. Ceny robocizny kształtowały się od 12 do 15 zł/m2.
Gdy spytałam jednego gościa, czy jest możliwość obejrzeć gdzieś jego pracę, odpowiedział dość nieuprzejmie:
- Ja tam nie będę na budowę obcych ludzi wpuszczał. Już dostałem opieprz kilka razy. Inwestorzy nie lubią, jak się przyprowadza nie wiadomo kogo. Jak pani nie ufa, to się nie dogadamy. Ja też nie chcę pracować z takimi ludźmi, co to mnie podejrzewają o nie wiadomo o co!

Oooo, ostro mnie pan zbeształ. Widocznie ma dużo zleceń i nie zależy mu na nowych klientach. Nie kontynuowaliśmy rozmowy, bo szkoda czasu. Ale niestety, po rozczarowaniu elektrykiem zaczęliśmy być bardziej nieufni i wolelibyśmy sprawdzić jakość robót zanim zawrzemy umowę.

Polecany przez dekarza pan od wylewek prezentował zgoła inne podejście do potencjalnych klientów i sam zaproponował, żebyśmy najpierw, zanim ewentualnie go wynajmiemy, przyjechali na jego aktualną "robotę" i zobaczyli sobie, jak to wygląda.
Podczas spotkania na naszej działce, po krótkich oględzinach, facet wycenił wykonanie wylewek całościowo na 34 zł/m2.
- No, powiem panu, że to nie jest tanio. Mieliśmy propozycję za 25 zł/m2 - postanowiłam być twardym negocjatorem.
- 25? No może, ale nie wierzę, że wylewka w tej cenie będzie dobra. Pewnie dają piasek przesiewany zamiast płukanego, to już mają taniej. No i pewnie cement też jest nie do wylewek, tylko najtańszy. Niektórzy tak robią, tanio. Można. Ale ja tak nie robię. Ja pani gwarantuję, że materiały nie są oszukane, piasek jest płukany, cement biorę od producenta, i to najlepszy, ale cenę u niego mam ekstra. Gdyby pani chciała kupić cement tej klasy na rynku, to zapłaci pani o 50 zł na tonie drożej. Naprawdę mam dobre źródło. No i u mnie cała posadzka jest podwójnie zbrojona. Oprócz zbrojenia z metalowej siatki daję dodatkowo na całości zbrojenie z włókna. A, no i oczywiście całość jest plastyfikowana. A wiem, że inni tak nie robią. Na pewno nie w tych pieniądzach, o których pani mówi. 25 zł za metr kwadrat, z robocizną, to się nie da. Niech mi pani wierzy, że przy takiej cenie materiał, który pani wrzucą w te posadzki to najtańsza tandeta. Potem się ludzie żalą, że coś pęka, albo że się sypie, kruszy, wymywa. Do tego oczywiście robimy dylatacje, kładziemy dookoła taśmy, no i robimy szczeliny dylatacyjne. Wie pani, mnie na robocie zależy. Bo ja wiem, że jak zrobię dobrze u jednego, to potem robota sama przychodzi. Z polecenia, jeden drugiemu, i ja tam nie narzekam. Ja nie mam czasu, żeby się anonsować i ogłaszać w internecie. A jak ludzie biorą takich, co to się ogłaszają po gazetach, to ja potem po nich poprawiam.

Facet gadał logicznie, ale jeszcze kręciliśmy nosami na tę cenę. A nuż uda się coś urwać.
Facet dumał, chodził po domu, drapał się w głowę. Wreszcie zadzwonił do jakiegoś znajomego i zapytał, czy w pobliżu naszej działki jest jakiś sensowny sprzedawca piachu. Okazało się, że jest, czyli piachu płukanego nie trzeba będzie wozić z daleka. Wyciągnął z kieszeni komórkę, uruchomił kalkulator, zaczął coś przeliczać i stwierdził:
- Jakbym piach brał stąd, to trochę na transporcie by się udało urwać. No to, ja wiem, do 31 z metra mógłbym zejść. Ale niżej to już naprawdę nie mam z czego.

Umowa stoi! Ustaliliśmy cenę za całość, około 200 m2, na kwotę 6200 zł.
Po czasie powiem, że umówienie ceny z góry na całość robót, okazało się dla nas bardzo korzystne. Pomimo dokładnych pomiarów i liczenia na kalkulatorze, facet niedoszacował zapotrzebowania na materiały:
- Trochę się przejechałem na ilości cementu, za mało policzyłem, ale niech już, umowa to umowa, moja strata - powiedział przy rozliczeniu końcowym.

Facet wziął od nas klucz od bramy i niebawem ma przywieźć piach, który wyładują gdzieś na podwórku przed domem. Umówiliśmy się, że gdy będzie potrzebował wejść do domu, aby rozpocząć prace, ma po nas dzwonić odpowiednio wcześniej. Nie przekazaliśmy mu klucza od domu, choć ja byłam bliska, ale na szczęście Marek mnie przyhamował:
- Eeej, nie bądź taka wyrywna. Dorobić klucz to żaden kłopot, a chyba nie chcesz zmieniać atestowanych zamków. Nie bądź taka uprzejma , please.

Fakt. Nie pomyślałam. Obcy ludzie nie powinni dysponować naszym kluczem. Wprawdzie do tej pory udostępnialiśmy klucz hydraulikowi, ale to swój człowiek, mam do niego pełne zaufanie.
Teraz, kolejnym ekipom, będziemy sami otwierać i zamykać dom.

Kiedyś słyszałam, że dobrym rozwiązaniem na czas budowy jest tzw. klucz techniczny. Niektórzy sprzedawcy drzwi mają takowe w swojej ofercie. Rzecz polega na tym, aby w czasie budowy posługiwać się wyznaczonym kluczem technicznym, innym od kluczy docelowych, aczkolwiek pasującym do zamontowanych zamków. Klucz ten jest inaczej wykrojony, ma mniej ząbków i nie porusza wszystkich zapadek. Gdy budowa się kończy, wystarczy jeden jedyny raz zamknąć zamek przy pomocy klucza docelowego, a wtedy wszystkie zapadki zostają uruchomione i klucz techniczny staje się bezużyteczny. Już nie da się nim otworzyć zamka. Niestety, do naszych drzwi klucz techniczny nie był przewidziany, ale warto o tym wiedzieć na przyszłość i przy zakupie spytać, czy firma oferuje zamki z kluczem technicznym.

Facet od wylewek, zagadnięty przeze mnie o jakość styropianu, jaki rozłożony został pod nasze wylewki, przyznał:
- Pewnie, że byłoby lepiej, gdyby była setka, czyli ten, no, EPS 100, twardszy. Ale bez przesady. Ludzie kładą czasem takie badziewie, styropiany o wiele wiele gorsze od waszego, i wylewki też się na to daje, nie ma problemu. W zasadzie ciężko jest stwierdzić, czy jest jakaś różnica. Reklamacji nie miałem, a czasem naprawdę tylko pył fruwał, tak się styropian kruszył. Wszystko i tak przykrywa wylewka. Nie widzę problemu w styropianie. Ten jest całkiem ok.


Facet obejrzał dokładnie i górę i dół naszego domu. Teraz całe powierzchnie podłóg wyłożone są styropianem. Przy schodach, w miejscach, gdzie będą barierki, czyli na skajach wylewek, które nie dochodzą do żadnej ściany, część styropianu będzie musiała być usunięta:
- W tym miejscu to my będziemy musieli styropian wyciąć i usunąć, bo tu będzie instalowana poręcz od schodów. To ona nie może pod wylewką wchodzić w styropian, bo by się gibała. Tylko to na całej grubości musi pójść beton - tłumaczył.
W życiu bym na to nie wpadła! Ale fakt, dobrze myśli.



Po czasie powiem, że o tym betonowym wzmocnieniu skraju stropu całkiem zapomnieliśmy. Gdy montowaliśmy barierki do schodów kombinowaliśmy tak, aby przymocować ją do stropu z boku, poniżej warstwy wylewki, a nie do podłogi od góry. Wyszło dobrze, choć pewnie łatwiej byłoby zamocować barierki do podłogi. Ale cóż. Skleroza.

Potem facet latał z miarką od okien do drzwi i z powrotem. Wyliczał, jak grubą wylewkę może zrobić, aby zmieściły się nakładki na stopnie schodów, panele i płytki. Trzeba było to zgrać z wysokością otworów na drzwi. Okazało się, że o ile na dole wysokość wnęk na drzwi jest standardowa, ościeżnice i drzwi spokojnie się zmieszczą, tak na górze do standardowej wysokości zabraknie około 3 cm:
- No, tu wnęki macie trochę za niskie. Coś się majster musiał pomylić, albo dał za gruby strop, albo jest za grubo styropianu. Nie wiem, czy nie będziecie musieli obcinać od dołu drzwi i ościeżnic. Bo jak damy wylewkę, to trochę braknie. Powinno być 2,10 a tu po wylewkach będzie jakieś 2,06.

No cóż. Nikt z nas tego nie pilnował, bo i nikt nie wiedział, że może być z tym kłopot. Możliwe, że pan Jarek się machnął. Ale nic to. Będziemy się tym martwić na etapie montażu drzwi. Na szczęście na górze do zamontowania będą tylko trzy skrzydła, najwyżej się je od dołu przytnie. Trudno. Nie ma sensu się tym martwić, skoro niczego już nie da się zrobić. Grunt, że na dole, w części mieszkalnej, wszystko gra.

Po czasie powiem, że wszystkie standardowe drzwi w swojej konstrukcji mają przewidziany na dole pas do odcięcia. Choćby całe drzwi były z płyty albo z papieru albo z innego badziewia, to na dole mają wklejony kawałek litego drewna. Bardzo często bowiem i ościeżnice (futryny), i drzwi wymagają skrócenia. W Castoramie nawet jest usługa „obcinania drzwi”, co kosztuje 7 zł, gdy skrzydło kupi się u nich lub 17 zł, gdy przywiezie się drzwi obce.

Oczywiście najlepiej jest, gdy otwory drzwiowe są o kilka centymetrów za wysokie niż o kilka centymetrów za niskie. Szczelinę 3-5 cm bez problemu wypełni piana montażowa, a potem zamaskuje, czyli zasłoni ją ościeżnica. My, przy montażu pierwszych drzwi, podkuwaliśmy lekko tynk i pustaki, robiąc wielki kurzowy bałagan. Dopiero potem wpadliśmy na to, że drzwi się przycina. Łatwiej jest drzwi obciąć od dołu o centymetr czy dwa, niż walić w pomalowane ściany młotkiem i przecinakiem, ryzykując spękanie tynków.

Dziura na drzwi powinna być na tyle duża, aby po złożeniu elementów ościeżnic, czyli po skręceniu U, móc swobodnie wstawić ościeżnicę w otwór. Oczywiście to U wstawia się do góry nogami, dnem ku górze. Na dole boki ościeżnicy stawia się wprost na podłodze, czyli na panelach, deskach albo płytkach. Nic tu nie powinno być wciskane, wbijane na siłę, nie powinny występować żadne naprężenia, bo ościeżnice, które jak wiadomo nie są robione z najwyższej jakości materiałów (mowa o tych tańszych), mogłyby się odkształcić i drzwi by się nie zamykały.

Od góry i po bokach, między ścianami a ościeżnicą, powinno być trochę luzu, 2-3 centymetry, aby wstrzyknąć tam pianę montażową.. Po zapianowaniu i zastygnięciu pianki, do osadzonych części ościeżnic domontowuje się kolejne listwy maskujące, które elegancko zasłaniają pianę i szczeliny, zachodząc na ściany niczym wywinięty kołnierz. Należy więc zadbać, żeby zrobić miejsce na swobodne wstawienie ościeżnic i aby nie musieć skracać drzwi albo powiększać otworu. No i w drugą stronę też, trzeba pilnować, aby otwory nie były zbyt duże, aby potem, przy montażu drzwi, nie trzeba było szpachlować, uzupełniać tynkiem zbyt wielkich szczelin, których nie będą w stanie przykryć maskujące kołnierze od ościeżnic.

Kolejne drzwi przycinaliśmy, choć trzeba przyznać, że bez profesjonalnych, dużych pił stołowych nie było to łatwe zadanie. Jednak nie chciało nam się wozić skrzydeł do Castoramy lub do stolarza, bo po zdjęciu fabrycznych zabezpieczeń z pewnością by się poobijały w transporcie na dachu naszego auta. Marek poradził sobie z obcięciem drzwi zwykłą wyrzynarką zaopatrzoną w nowe ostrze przeznaczone do cięcia płyt laminowanych, które nie szarpie krawędzi. Użył też ścisków, którymi przytwierdził do drzwi listę prowadzącą, aby dociskając do niej wyrzynarkę równo prowadzić ostrze. Udało się pięknie, niemal idealnie.

Ale bardzo polecam zadbać, aby otwory od początku zrobić w odpowiednim rozmiarze.

Wysokość ościeżnic jest standardowo taka sama dla wszystkich drzwi i wynosi 205 centymetrów. Szerokość natomiast może być różna, w zależności jakie drzwi kupujemy (siedemdzesiątki, osiemdziesiątki czy dziewięćdziesiątki). Przy osiemdziesiątkach szerokość ościeżnic wynosi 85 cm. Oczywiście mówię o tych wymiarach, które mają się zmieścić i są wstawiane w światło otworów, bez kołnierzy zachodzących na ścianę.



Powyższe wymiary (205 x 85) oznaczają, że aby swobodnie wstawić ościeżnicę w otwór i pozostawić po 2 centymetry zapasu na pianowanie, potrzebny jest otwór co najmniej o wysokości 207 i szerokości 89 centymetrów. Chodzi oczywiście o otwór gotowy, czyli gdy są już ułożone styropian (u nas na dole 8 cm a na górze 5 cm), wylewka (u nas ok. 6 cm) i podłogi (czyli np. panele 8 mm plus podkład 3 mm) lub płytki (grubość kleju plus grubość płytki, przy czym płytkarz mówił, że grubość kleju powinna się równać grubości płytki).
Te wszystkie wymiary trzeba przewidzieć na etapie stawiania ścian działowych, aby odpowiednio wysoko kończyły się górne krawędzie otworów drzwiowych. Oczywiście nie musi to być z dokładnością co do centymetra, bo kołnierze ościeżnic mają szerokość 5 cm, więc całkiem spore szczeliny są w stanie zasłonić.




Znam przypadek, gdy budowlańcy całkiem zapomnieli o pozostawieniu odpowiednio wysokich otworów na drzwi. I o ile przy drzwiach wewnętrznych sprawę dało się stosunkowo załatwić poprzez obcięcie drzwi, tak przy drzwiach zewnętrznych trzeba było rozwalać mury, wycinać nadproże, po czym z powrotem osadzić go odpowiednio wyżej. To była masakra!

Ale wracam to naszych wylewek. Fachowiec orzekł, że wylewki będą zrobione w dwa, góra trzy dni. Przyznam, że tempo imponujące. Powiedział też, że przez kolejne dni wylewki będą wymagać systematycznego zraszania wodą, żeby się nie rozeschły i żeby cement dobrze związał na całej swej grubości:
- Wie pani, to jest bardzo ważne. A ludzie nie pilnują i nie polewają, jak mówię. Beton zasycha od góry, a pod spodem, jeśli nie dostanie odpowiedniej ilości wody, to jest miałki, jak piach. Tak więc uczulam na to, proszę nie bagatelizować tej sprawy i naprawdę pozwolić tej wylewce porządnie się związać. Ja jeszcze potem wszystko wytłumaczę.
Czyli znów będziemy olewać he he. Nawet to lubię.

Facet mówił też, że na wygładzoną wylewkę nie wolno wchodzić od razu, aby nie pozostawiać w niej dołów po butach. Wprawdzie jej twardnienie pozwala na wejście, na przykład w celu polewania wodą, dość szybko, po dwóch, trzech dniach. Ale z kładzeniem podłóg, czyli płytek albo paneli, dobrze jest odczekać co najmniej miesiąc, a lepiej i dłużej. Pozwoli to na dobre związanie się betonu (tu polewamy), a potem na należyte i całkowite odparowanie wody, którą wcześniej wylewa się w podłogę w dużych ilościach. Kładzenie paneli na nieodparowaną, mokrą wylewkę, grozi ich zgniciem i wytworzeniem się pod folią przykrych, pleśniowych zapachów. A tego nie chcemy.

Już nie mogę się doczekać tych wylewek!
Mam nadzieję, że facet wykona robotę ekstra, bo cena wcale nie jest niska. Ale oczywiście bez przesady z tą ceną. Zamawiając tradycyjne wylewki w technologii z „miksokreta” zdajemy sobie sprawę, że poruszamy się w najniższej kategorii cenowej, rozważamy wylewki najtańsze.
Inne typy wylewek potrafią kosztować sporo więcej.
Są na przykład wylewki samopoziomujące się, których stosowanie zapewnia uzyskanie idealnego poziomu na całej powierzchni. Są też wylewki jastrychowe, podobno bardziej elastyczne, lepiej dostosowane do ogrzewania podłogowego. Pewnie zainteresowani znajdą w internecie mnóstwo wiedzy na ten temat. Orientacyjna cena wylewek jastrychowych wynosi ok. 50 zł/m2.

Ech, powoli budowa zaczyna mnie męczyć. Zwłaszcza, gdy sprawy nie idą dobrze, jak w przypadku naszego przyłącza kanalizacyjnego. Myślę sobie, że o wiele łatwiej jest budować dom, zlecając inwestycję od A do Z jednemu, generalnemu wykonawcy. Podpisuje się wtedy umowę z jedną firmą, która wykonuje absolutnie wszystko, od kopania humusu, poprzez fundamenty, mury, dach, instalacje, przyłącza, wylewki, tynki, aż po docieplenie. Czyli niemal pod klucz. I wtedy wszystko jest na głowie majstra. To on się martwi o kolejne etapy budowy. To on organizuje cały proces budowy i kolejne ekipy.
Czasem z zazdrością spoglądam na znajomych, którzy właśnie tak budują dom i nie muszą sami rozstrzygać o wszystkim, robić zakupów i martwić się, czy elektryk, hydraulik, tynkarz albo dekarz wykonają robotę należycie.


Gdy trafi się na dobrą, zaufaną i polecaną ekipę, czasem nie warto samemu angażować się w budowę aż tak, jak my to robimy. No, ale wszystko trzeba przekalkulować, bo nic nie jest za darmo. Moja zazdrość znikała, gdy porównywaliśmy koszty budowy prowadzonej samodzielnie systemem gospodarczym z kosztami budowy zleconej jednemu wykonawcy. Oszczędności są znaczne i wynoszą około 1/4 kosztów budowy całego domu. No, ale bywa, że czas jest cenniejszy od pieniędzy.