Dom

Dom

wtorek, 24 listopada 2020

114. Porządek musi być, bo inaczej zwariuję!

2015-07-14

Wczoraj Marek pojechał na budowę około godziny 12, by budować swoje wymarzone i w pełni profesjonalne  studio nagrań. Wcześniej wykonał w pośpiechu zlecone mu zadania w swoim dotychczasowym, skromnym, aczkolwiek doskonale brzmiącym studio urządzonym w kawalerce w bloku na poddaszu, czyli zrobił mastering płyty koncertowej zespołu „Czerwone Gitary”. A potem, z pana od dźwięków zmienił się w pana od okładania ścian wełną mineralną.

A więc na jego czynności składały się: mierzenie taśmą mierniczą, docinanie profili przy użyciu nożyc do blachy, docinanie wełny przy użyciu nożyka technicznego wysuwanego, przykręcanie profili do ścian przy użyciu wkrętarki, wpasowywanie wełny w profile – czyli żmudna dłubanina, która dawała efekt „oklejenia” ścian w studio materiałem ocieplającym (co dla Marka było drugoplanowe), ale przede wszystkim wytłumiającym i pochłaniającym dźwięk. W studio dźwięk ma wpadać w ścianę i znikać. Żadnych odbić, żadnych pogłosów. Ma być głucho, żeby można było słyszeć własny oddech, bicie serca i krew przepływającą przez zastawki żylne. 

Ponadto wczoraj Marek zajmował się  „obrabianiem” okna studyjnego umieszczonego w ściance działowej między reżyserką a nagrywalnią. Więc pomimo spędzenia nad tym mnóstwa czasu, efekt ilościowy obłożonej wełną powierzchni w stosunku do poświęconego czasu nie zwala z nóg. Wolno to idzie, zwłaszcza, że Marek jest mega dokładny i nie pozwala sobie na pozostawienie choćby pół centymetra luzu między płytami wełny – wiadomo, akustyki się nie oszuka. Dźwięk jak woda, przedrze się prze byle szczelinę.



Mocowanie profili do ścian to robota trochę partyzancka. Jeśliby chcieć posługiwać się kołkami szybkiego montażu, trzeba celować nimi tylko w poziome spoiny między pustakami, czyli w zaschniętą zaprawę murarską. Jeśli bowiem chce się przykręcać profile poza spoinami, w same pustaki, trzeba mieć specjalne kołki do porothermu, bo kołki „szybkiego montażu” zwyczajnie nie wchodzą, łamią się. Czyli zwykłe okładanie ścian płytami ze sprasowanej wełny mineralnej okazuje się być sporą improwizacją: tu podciąć profil, tu wyciąć uchwyt, tam odgiąć, tu spasować – to takie hardcorowe puzzle, które aby do siebie pasowały trzeba podcinać nożycami do blachy i jeszcze na bieżąco obmyślać, co się chce z nich ułożyć.

Ja dołączyłam do Marka po pracy. Troskliwy małżonek zrobił sobie przerwę i przyjechał po mnie. Najpierw zjadłam szybko awaryjną chińską zupkę - mamy zapas na działce na takie okoliczności, gdy prawdziwy obiad będzie na kolację. Potem wypiliśmy kawę, po czym Marek powrócił do pracy na górze a ja postanowiłam posprzątać, bo uznałam, że zagraciliśmy się okropnie i w takim bałaganie niczego mądrego się nie wykona!

Na czas malowania ścian farbą podkładową wszystkie rzeczy (w tym regał z narzędziami, wałki z kuwetami, wiadra puste i te ze szpachlą oraz farbami, kanistry z uni-gruntem, bela styropianu robiąca za stolik z czajnikiem i radiem, stół turystyczny i krzesła oraz nasza nowa ławeczka, a także odkręcone ze ścian grzejniki, do tego mnóstwo śmieci – wszystko to wysunięte zostało spod ścian na środek salonu i w efekcie obecnie nawet nie ma jak przejść. A zaraz trzeba szykować miejsce na płyty kartonowo-gipsowe przewidziane do obłożenia ścian na górze, oraz na nowe bele wełny i nowe wiązki profili.




Ponieważ w salonie planowane jest docinane płyt kartonowo-gipsowyche, z których Marek zrobi ściany na górze w swoim wymarzonym studio, a także zapewne przycinanie płytek, zdecydowaliśmy, że nie będę na razie kończyć malowania salonu „na gotowo”, bo wszystko jeszcze się pobrudzi i zakurzy.

Może pomaluję tylko pierwszą warstwę kolorów? Ach, jak mnie to korci! Ale i tak jeszcze  trzeba pomalować dwa razy sufit, tikkurilą, tylko póki pracuję zawodowo to nie mam na to czasu :( Muszę albo czekać na weekend, albo na dni wolne.

W niedzielę też nie pracujemy, bo dzień święty święcić. I jesteśmy przekonani, że farba pomalowana w niedzielę na pewno odpadnie J

Gdy na dole zrobiłam błysk i odzyskałam powierzchnię, postanowiłam posprzątać również  u Marka na górze. Niestety, on tak bardzo zajął się robotą, że „zapomniał” sobie przed nią uprzątnąć  scenografii z kręcenia zdjęć do teledysku! Przepycha tylko rekwizyty i sprzęty z kąta w kąt, a są tam  zeskładowane na podłodze draperie z materiałów, wzmacniacze gitarowe, kable, światła na statywach, rzeźby drewniane pożyczone od Wojtka, kran kamerowy i wiele wiele innych rzeczy. Oczywiście wszystko to zdążyło się już porządnie zakurzyć. 






Co za bałaganiarz z tego mojego faceta co szkoda słów! Niemniej na szczęście ogarnęłam ten chaos i zrobiłam mu porządek oraz miejsce, aby mógł robić swoje wymarzone studio. Taka ze mnie dobra żona ;)