Dom

Dom

środa, 11 lipca 2018

105. Panelowa siłownia i modlitwa o suszę

2015.05

Dziś na naszą budowę dotarł transport z panelami podłogowymi. Średniej wielkości samochód dostawczy z Bricomana dostarczył 43 paczki, z których każda ważyła blisko 15 kilogramów. Okazuje się, że panele wcale nie są takie lekkie. Trochę mnie to zaskoczyło, bo gdy bierze się do ręki pojedynczą „deseczkę”, to ciężaru się praktycznie nie zauważa.

Podłużne paczki z panelami ułożone były w samochodzie na palecie i cały pakunek owinięty był wieloma warstwami przezroczystego streczu. Kierowca dotarł na działkę przed nami i musiał chwilkę poczekać, ale najwyraźniej nie spieszyło mu się. Nie wykazywał zniecierpliwienia.

Niestety, auto nie było wyposażone w żaden dźwig, musieliśmy więc cały ładunek rozpakować i po prostu poprzenosić wszystkie paczki paneli z samochodu do domu. Kierowca dysponował jedynie ręcznym wózkiem widłowym, którym przetransportował paletę z panelami z głębi auta na jego tylną platformę. Ale poza samochód zjechać się nie dało.


Stamtąd, paczka po paczce, przenosiliśmy panele do przedpokoju. Pan kierowca od razu zaznaczył stanowczo, że on jedynie robi transport i że nie ma w umowie rozładunku. I nie zamierzał przekraczać swoich obowiązków chociaż widział, że jesteśmy tylko we dwoje, a w zasadzie oceniając moją tężyznę fizyczną, to można nawet powiedzieć, że stanowimy półtorej osoby, bo ja jeśli idzie o dźwiganie ciężarów zaliczam się do wybitnych słabeuszy.

Kierowca ograniczył się do podsuwania mi kolejnych pakunków, wysuwając pojedyncze paczki ze zwartego stosu, abym mogła je łatwiej chwycić i unieść. Sam jednak nie dźwigał, jedynie suwał paczki. W sumie to mu się nie dziwię, pewnie też na jego miejscu bym się nie wyrywała do dźwigania. Ale oczywiście wolałabym, żeby jednak się wyrywał.
Ja zdejmowałam paczki z auta i nosiłam kilka kroków przez ganek, po prowizorycznym i dziurawym podeście z palet, na których łatwo skręcić kostkę. Marek odbierał ode mnie paczki, układając z nich stos pod ścianą w przedpokoju. On miał jeszcze gorzej niż ja, bo musiał się dodatkowo schylać. No, ale on jest silnym facetem. 


Niby to tylko kilka kroków, całkiem blisko, ale powiem szczerze, że przymusowa siłownia okazała się dla mnie mocno forsowna.
Po dziesiątej paczce byłam pewna, że jutro będę mieć zakwasy w mięśniach. Ale jeszcze miałam entuzjazm i mówiłam sobie, że troszkę ruchu nie zaszkodzi. Po dwudziestej zaczęłam się martwić o swój kręgosłup. Po trzydziestej znienawidziłam kierowcę, który widząc moje ciężkie dyszenie, rozpalone policzki i pot na całej twarzy powinien okazać się facetem i chociaż mi te paczki podawać! A po czterdziestej już niczego nie czułam, nie wiedziałam co się dzieje, machinalnie się odkręcałam, ręce mi mdlały, zaczynałam się potykać na prostej drodze i kręciło mi się w głowie. Ale dokonaliśmy tego!

Upociłam się przy tym dźwiganiu jak dzika świnia, a każda kolejna paczka paneli była cięższa od poprzedniej, aż ostatnia ważyła chyba ze sto kilo! Naprawdę miałam serdecznie dosyć. Oczywiście wybrudziłam się przy tym nieziemsko, bo paczki paneli były strasznie zakurzone. Gdy wróciliśmy z działki byłam cała brudna i spocona. Moja kobieca atrakcyjność wyparowała wraz z potem. Natychmiast wskoczyłam do wanny próbując utulić mdlejące mięśnie ciepłą wodą.

Za to mamy panele do całego domu. Leżą i czekają na swoją kolej. Śliczne! 


Trochę się martwimy, czy aby w naszym domu nie jest zbyt wilgotno do przechowywania paneli. Niestety, pogody mamy ostatnio deszczowe, a dodatkowo tynki na ścianach nadal oddają w powietrze mnóstwo wilgoci. Gdy zjawiam się na budowie i przebieram się w ubrania robocze, są one nieprzyjemnie wilgotne. Tylko na górze, pod dachem, powietrze jest ciepłe i suche. Na dole natomiast, pomimo non stop uchylonych okien, wilgoć jest bardzo duża. Oj, przydałoby się trochę upałów, żeby to wszystko wysuszyć.

Przez chwilę zaświtał nam w głowie pomysł, żeby przenieść panele na górę, aby nie naciągnęły wilgoci, ale na samą myśl o noszeniu tych paczek po schodach robiło mi się niedobrze. Potem uspokoił nas nieco wujo-płytkarz który powiedział, że panelom nic się nie stanie. Każda paczka jest bowiem zafoliowana, więc bez przesady. Wystarczy tę stertę paneli ostreczować w kupie i mogą sobie czekać. No powiem, że mi ulżyło, bo dźwigać to wszystko na górę po schodach, aby po chwili znów znosić na dół do układania - to bez sensu. Na razie panele leżą w przedpokoju i zagracają wejście, utrudniając malowanie sufitu i uniemożliwiając malowanie ścian. Tak czy siak czeka nas przeniesienie ich w inne miejsce domu.

Panele kupiliśmy w promocji z cyklu „końcówka serii – ostatnie 43 paczki”. Producentem jest niemiecka firma Krono, podobno bardzo dobra. Sprzedawca zapewniał, że panele są normalne i pełnowartościowe, nie żadne tam braki. Są pierwszego gatunku, w klasie ścieralności AC4, i są naprawdę dobre mimo niskiej ceny. Pan wyjaśnił, że ich przecena z 48 do 30 zł/m2 wynika z polityki firmy. Mianowicie to końcówka serii i należało kupić cały zapas ze sklepu, czyli ostatnie 43 paczki, mniej nie chcieli sprzedać. Poza tym to panele ze starej kolekcji, wzór zeszłoroczny, który schodzi już z ekspozycji i sprzedawca chce zrobić miejsce dla nowej oferty. Wychodzi więc na to, że trafiliśmy na okazję, bo panele tej firmy i tej klasy kosztują przeciętnie około 50 zł/m2. Dopełnieniem szczęścia jest fakt, że dokładnie o takich panelach marzyłam: kolor dąb bielony, z wyraźnymi sękami i z fugami między poszczególnymi „deskami”. Właśnie takich szukaliśmy i świetnie się złożyło, że trafiliśmy na promocję.


Kończąc rozważania panelowe dodam jeszcze, że przy układaniu podłogi należy zachować tzw. dystanse, czyli nie dopychać „desek” na wcisk, ale zachować dookoła przy ścianach minimalny luz. W sprzedaży są platkowe dystanse w formie klinów. Kosztują jakieś grosiki. Kupiliśmy, ale w sumie to było zbędne. I tak dystanse sklejałam taśmą klejącą po dwa, żeby zamiast ściętych klinów, które nie chciały stać przy ścianach i się przewracały, uzyskać prostopadłościenne klocuszki. Pod koniec pracy po prostu zamiast plasticzków ustawialiśmy przy ścianach odcięte kawałki paneli, na sztorc. Efekt ten sam. Niezachowanie dystansu od ścian grozi wybrzuszeniem się podłogi. Ona musi mieć miejsce na rozprężanie się. 





Kanalizacja zaprojektowana. Mamy już projekt, czyli kolejną teczkę z papierami, którą należy dołożyć do dokumentacji budowy. Za projket wraz z uzgodnieniami ZUD zapłaciliśmy 800 zł. Teraz czekamy jeszcze tylko na decyzję z Zarządu Dróg i Transportu dotyczącą pozwolenia na zajęcie pasa drogowego i w zasadzie można przystępować do prac budowlanych.

Pani projektantka spisała się na medal. Nie dość, że zdążyła z projektem, zanim mapa się przeterminowała, co zaoszczędziło nam 800 zł i trzy miesiące, to jeszcze naraiła wykonawcę. Odbierając projekt otrzymaliśmy ofertę cenową budowy przyłącza na kwotę 5200 zł. I wycena ta obejmuje prawie wszystko – w tym opłaty za zajęcie pasa drogowego. Nie obejmuje jedynie odtworzenia nasadzeń zielonych (których odtwarzać nie trzeba bo u nas ich nie ma) oraz nie obejmuje kosztów wypompowywania wody, które mogą się pojawić jeśli zajdzie taka potrzeba.

Wykonawca, który ma robić nasze przyłącze, szczęśliwie był akurat w biurze projektowym podczas naszej wizyty, więc udało się porozmawiać. Facet spoko. Konkretny tak samo jak projektantka.

- Spieszy się państwu z tym przyłączem? – spytał.
- No może niezbyt, ale chcielibyśmy przed jesienią zamknąć temat –powiedziałam szczerze. – A czemu pan pyta? Nie ma pan terminów, czy o co chodzi?
- Terminy to się znajdą, tylko jeśli nie ma pośpiechu, to radziłbym osobiście zabrać się za tę robotę jakoś tak pod koniec sierpnia. Zależnie w sumie od pogody. Ale sierpień to najbardziej sucha pora roku. Wtedy poziom wód gruntowych jest najniższy i tylko wtedy mamy szansę na to, że nie trzeba będzie zatrudniać pomp. Bo jeśli miałbym wejść z robotą teraz, to woda jest na 100%. A jej wypompowanie to są poważne koszty.
- Poważne? To znaczy?
- To znaczy nawet do 3 tysięcy, zależy ile dni trzeba pompować.
- O matko, koszmarnie drogo!
- No właśnie, bez sensu płacić za pompowanie wody z miejsca na miejsce. Ale z kolei w wodzie po pas nie da się zrobić przyłącza. Takie pompy to specjalistyczny sprzęt i niestety nie dysponuję nim, muszę wynajmować. Więc ja nic z tego nie mam. Dlatego sugeruję, że bez sensu jest zaczynać teraz. W sierpniu może się uda bez pomp. Szkoda państwa pieniędzy.

Stanęło na tym, że czekamy na suchą porę. Nie ma wprawdzie gwarancji, że całkiem bez pomp się obejdzie, ale przynajmniej spróbujemy. Facet obiecał, że będzie trzymać rękę na pulsie, ma zorganizować cały proces, w tym złożyć do ZDiT projekt organizacji ruchu. Podpisałam mu mnóstwo różnego typu upoważnień, oświadczeń i papierów, które pozwolą mu ogarnąć temat naszego przyłącza praktycznie bez naszego udziału. W efekcie na koniec mamy otrzymać gotową umowę o odprowadzanie ścieków zawartą w naszym imieniu ze ZWiK. Usługa ful serwis! Tak to powinno właśnie wyglądać. Kompleksowo. Nam pozostaje tylko modlić się o suszę, co zamierzamy czynić bardzo gorliwie i niechaj rolnicy nam wybaczą.

Gaz jest w trakcie załatwiania formalności. Na razie wykonawca opracował dla Zarządu Dróg i Transportu projekt organizacji ruchu i czeka na decyzję. Złożył też jakieś papiery w gazowni o przedłużenie warunków technicznych przyłączenia, bo te nasze się zdezaktualizowały. Póki co czekamy.

Niestety nie udało się połączyć zajęcia pasa drogowego dla obydwu budów (gazowej i kanalizacyjnej), bo będą one przeprowadzane w różnych miejscach drogi, przez różnych wykonawców, na różnych głębokościach – chyba o tym pisałam?