Dom

Dom

wtorek, 14 lipca 2015

64. Przymiarki hydrauliczne

2014-05

Postanowiliśmy się zorientować, ile pieniędzy będzie nam potrzebne na dalsze etapy prac. Zaczęliśmy od hydrauliki. Zadzwoniłam do pana Kukułki, tego samego, który rozkładał nam rury kanalizacyjne pod domem. No bo niby czemu mamy szukać kogoś innego, skoro pan Kukułka okazał się solidny, niedrogi i uczciwy (oddał stówę, o której nie wiedzieliśmy że jest do zwrotu, i to nie osobiście ale przez pana Jarka, a nie musiał tego robić, bo nigdy byśmy się nie zorientowali, że cena materiałów była niższa od wziętej na nie zaliczki). No i oczywiście opinia pana Jarka, że Kukułka jest dobry, nie jest bez znaczenia.

Umówiliśmy się z panem Kukułką na działce, aby przekazać mu projektu naszego domu:
- Ja podjadę i wezmę projekt, to zobaczę, co tam u państwa będzie potrzeba. Bo wie pani, przez telefon to się nie da powiedzieć ceny, ani policzyć grzejników, ani ustalić jakie te grzejniki, ani nic. Jak będę miał projekt to przygotuję wstępną wycenę całości. Dobrze? – brzmi rozsądnie.

Niestety, pan Kukułka jest człowiekiem z pokolenia o oczko wyżej od nas, które nie potrafi korzystać z dobrodziejstwa Internetu, z poczty elektronicznej i z udostępniania plików. Dlatego po dokumenty musi fatygować się osobiście, a co za tym idzie fatyguje również nas. Ale nic to. Dobrze, że chociaż nosi przy tyłku telefon komórkowy i że zazwyczaj go odbiera, a jak nie, to zawsze oddzwania.

Po chwili rozmowy z panem Kukułką miny nam zrzedły, bo uświadomił nam, że czekają nas spore wydatki:
- Skoro, jak pani mówi, na działce nie było kanalizacji i dawny, rozebrany dom korzystał z szamba, to teraz trzeba będzie się do tej kanalizacji włączyć. Bo jak kanał jest w ulicy, to przy budowie nowego nie pozwolą zrobić szamba.

Faktycznie, przypomniało mi się, że dostaliśmy kiedyś pismo z Wydziału Gospodarki Komunalnej Urzędu Miasta, iż mamy obowiązek przyłączyć się do sieci kanalizacyjnej, bo nakazuje to jakaś ustawa. Wtedy na działce stał jeszcze stary dom do rozbiórki. Przepisy stanowią bowiem, że gdy przy działce jest kanalizacja miejska to szamba być nie może. I ja to popieram, bo żyjemy w XXI wieku. Inną kwestią jest to, kto powinien za to zapłacić. I o ile trudno jest zobowiązać wszystkich dotychczasowych posiadaczy szamb do ich likwidacji i do sfinansowania nowych przyłączy, tak nie ma szans, aby ZWiK pozwolił na podłączenie do szamba nowo wybudowanego domu. W życiu nie dostalibyśmy odbioru budynku. Zresztą, nie chcemy szamba, to oczywiste.
Na to pismo grzecznie odpisałam, że oczywiście, jak zbudujemy nowy dom to z pewnością przyłączymy go do kanalizacji. Zjadliwie raczyłam im też wytknąć urzędniczy bałagan, że powinni o tym wiedzieć, bo to właśnie Urząd Miasta zatwierdzał projekt budowlany i wydawał decyzję o pozwoleniu na budowę naszego domu. A w projekcie stoi jak wół, że włączenie do kanalizacji jest planowane. Więc całkiem niepotrzebnie Urząd wydawał publiczne pieniądze na pisanie i wysyłanie tego typu wezwań, wystarczyło zerknąć w wydane przez siebie papiery.
Ach, ale ja złośliwa jestem dla tych urzędów! Ale może to dlatego, że sama kiedyś byłam urzędnikiem. Porzuciłam tę żenującą, źle zorganizowaną i fatalnie niesprawiedliwie rozłożoną pracę. Dokładnie wiem, jak bardzo nieefektywnie się tam pracuje. Niektórzy owszem, narobią się, wykonując nikomu niepotrzebną papierologię, z której nic nie wynika. Moloch urzędowy, pomimo zatrudnienia tak wielu ludzi, jest nieskoordynowany i niewydolny. Jeden wydział nie ma pojęcia, co robi sąsiedni. Dlatego na przykład pisze się wezwania aby podłączać się do kanalizacji ludziom, którym przed chwilą wydało się pozwolenie na budowę. 
Ale nie o tym.
Pan Kukułka twierdzi, że samo włączenie się do kanalizacji biegnącej pod ulicą może kosztować nawet 10 tys. zł, bo wiąże się to z zaprojektowaniem przyłącza, zamknięciem i rozkopaniem drogi, zajęciem pasa drogowego (za co się płaci), pompowaniem wody (bo u nas woda podchodzi wysoko i najprawdopodobniej bez pomp z filtrami igłowymi się nie obejdzie - nie wiem o co chodzi) i wybudowaniem studni rewizyjnej (cokolwiek to znaczy). W dodatku pan Kukułka nas zmartwił, że nie zdecyduje się na wykonanie kanalizacji zewnętrznej. Powiedział, że może się podjąć tylko części instalacji w budynku:
- W Łodzi niestety nie podejmę się budowy przyłącza, bo z łódzkim ZWiKiem są problemy. Tam tylko „swoi” robią, obcych nie wpuszczają. A ja jestem spoza Łodzi i spoza układu, więc szkoda nerwów, czasu i pieniędzy. Już kiedyś próbowałem robić w Łodzi, zresztą nie tylko ja, to powiem pani że tyle przeszkód wynajdywali, tak się czepiali każdego papierka, byle na zwłokę, byle przedłużyć, i tyle razy przekładali odbiór, że więcej zapłaciłem za zajęcie pasa drogowego niż zarobiłem na tym interesie.
Hmm, poważne zarzuty. Oczywiście niepotwierdzone. Nie wiadomo, czy wymogi formalne stawiane przez łódzki ZWiK przewyższają możliwości ogarnięcia papierków przez pana Kukułkę i znanych mu hydraulików, czy faktycznie coś jest na rzeczy. Tego nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć. Wiem natomiast, że Kukułka nie podejmie się budowy przyłącza w Łodzi i to mnie smuci.

Wszystko inne, czyli instalację wewnętrzną wodno-kanalizacyjną, centralnego ogrzewania, zimnej oraz ciepłej wody, wraz z podłączeniem pieca gazowego i kaloryferów, pan Kukułka jak najbardziej oferuje się wycenić i gdy zaakceptujemy cenę – wykonać.

Gdy wróciliśmy do domu, ze skwaszonymi minami, zadzwonił pan Kukułka:
- Wie pani co, bo ja tu patrzę w ten projekt, w te mapy, i tu mi wynika, że przyłącze kanalizacyjne macie w działce.
- A co to znaczy? Ja pamiętam, że myśmy rozwalali szambo i że stary dom nie był przyłączony do kanalizacji. Ale może to było tak, że kanalizację gmina podciągnęła, tylko pani Teresa nie miała pieniędzy i się do nie po prostu nie podłączyła? – spytałam.
- No mogło tak być. Bo tu z planów wynika, że studnia rewizyjna jest. Na działce. Wystarczy tylko się wpiąć. No i jakieś tam papiery zgłoszenia się robi, ale to sobie poradzimy.
- Czyli wszystko mógłby pan zrobić we własnym zakresie?
- No o tym mówię. W działce wszystko zrobię. To macie lekko licząc dychę w kieszeni.

Ufff. Co za ulga! Ależ my się na tym kompletnie nie znamy. Dopiero po rozmowie z Kukułką Markowi się przypomniało, że faktycznie ma rację. Mówiła o tym zarówno pani pośrednik nieruchomości, gdy kupowaliśmy działkę (że działka jest kompletnie uzbrojona, a to znaczy, że mamy spore oszczędności w kieszeni – do tej pory tych oszczędności nie widziałam). I mówił o tym nasz projektant pan Piotr, że przyłącze i studnia są w działce, więc dom jest zaprojektowany do przyłączenia do przyłącza istniejącego.

Po czasie powiem, że studnia rewizyjna istniejąca na mapie wcale nie musi istnieć w rzeczywistości! Niestety, mapa do celów projektowych dla naszej działki kłamała. Okazało się potem, że studni rewizyjnej na naszej działce nie było, choć tak wynikało z map, którymi dysponował Ośrodek Geodezyjno-Kartograficzny, geodeci, ZWiK i wszyscy święci!
Nikt nie wie, jakim cudem studnia rewizyjna naniesiona została na mapy, skoro de facto nie istnieje. A geodeta, który dokonał tego naniesienia, sądząc po dacie urodzenia, już dawno nie żyje. Konsekwencje bałaganu poniesiemy oczywiście my.

Pan Kukułka studiował nasz projekt ponad miesiąc. W tym czasie udało mu się przemyśleć nasze instalacje, zaplanować i spisać zapotrzebowanie na wszelkie rury, złączki, otuliny, zawory, grzejniki i piec. Bardzo długą listę zakupów przekazał do wyceny hurtowni hydraulicznej, z którą współpracuje i w której – jak twierdzi- dostaje spore upusty. I wreszcie, mając w garści kompletną wycenę, oddzwonił. Spotkaliśmy się na działce, gdzie wręczył nam ofertę na piśmie.





Za robociznę pan Kukułka zażyczył sobie 4500 zł, a resztę stanowiły koszty materiałów. Wszystko razem wyniosło około 25 tys. zł!!!
O kurde. Niemało. Przyznam, że nieco zbiła mnie z tropu ta kwota. Myślałam, że 15 tys. to będzie maks. A gdy doliczyć jeszcze wybudowanie przyłącza i studni rewizyjnej, to robi się poważny koszt. Niestety, nie na darmo ludzie gadają, że hydraulika i dach to najdroższe pozycje w budowie domu.

Pocieszające jest to, że w zakres wyceny, poza wszelkiej maści rurkami, wchodzą wszystkie grzejniki, ogrzewanie podłogowe w łazience (okazało się, że mamy je w projekcie, o czym nie wiedzieliśmy bo pan Piotr zapomniał nam powiedzieć!) i piec centralnego ogrzewania.

W wycenie znalazły się grzejniki stalowe marki Purmo oraz piec jednofunkcyjny z zasobnikiem (czyli z takim dużym bojlerem stojącym na podłodze) marki Vaillant – a więc jak twierdzi pan Kukułka "górna półka":
- Na tym nie radzę wam oszczędzać, bo można kupić badziewie o 2 tys. taniej, ale jak badziewny piec się zepsuje, to będziecie w plecy o wiele więcej. Ja nie jestem zwolennikiem oszczędności na sprawach kluczowych. A dobry piec to podstawa, bo decyduje potem o kosztach ogrzewania domu. Piec musi mieć dużą sprawność. No i grzejniki proponuję stalowe, dobrej firmy. Aluminiowe odradzam, bo się utleniają i po kilku latach zaczynają się lać. A z tymi Purmo nic się nigdy nie dzieje. Nie są najtańsze, pewnie w markecie znajdzie pani niby podobne za połowę tej ceny, ale nie warto – przekonywał.



Przypomniało nam się, że pan Andrzej dekarz w swoim domu także zainstalowany ma piec Vaillant i także grzejniki Purmo, a on lubi mieć wszystko najlepsze. Więc Kukułka może mieć rację. 
Zgoda. Nie będziemy się wymądrzać i szukać tańszych rozwiązań, bo się na tym kompletnie nie znamy. Komuś trzeba zaufać i moja niezawodna dotąd intuicja podpowiada mi, że Kukułka jak najbardziej godzien zaufania jest.

Ponieważ okna mamy zamontowane, drzwi prowizoryczne również, to w zasadzie już moglibyśmy angażować pana Kukułkę do pracy. Ale pora jest całkiem niesprzyjająca. Najpierw święta, więc okołoświąteczne urlopy, zakupy i gorączka, nic nie działało jak trzeba. Teraz długi weekend majowy, czyli ogólny marazm. Takie przestoje kompletnie paraliżują rynek. Każdy, nawet pan Kukułka, czeka na po-świętach i na po-weekendzie:
- Umówmy się po 3 maja, bo teraz niczego nie załatwię.
Mam nadzieję, że od poniedziałku życie odzyska normalny rytm i nasze sprawy ruszą z kopyta.

wtorek, 7 lipca 2015

63. Drzwi zewnętrzne z naświetlem i drzwi prowizoryczne z kłódką

2014-04

Zanim przystąpimy do montażu jakichkolwiek instalacji wewnątrz domu, należy go najpierw zamknąć, czyli doprowadzić do tzw. stanu surowego zamkniętego. Aby tego dokonać trzeba wprawić okna oraz drzwi zewnętrzne. Okna już są. Teraz czas na drzwi i możemy umawiać się z hydraulikiem, elektrykiem, gazownikiem i płytkarzerm.

Najpierw sądziliśmy, że trwalsze i łatwiejsze w utrzymaniu będą drzwi stalowe. Panele drzwi stalowych, czyli tzw. skrzydła, robione są w ten sposób, że z zewnątrz, po obydwu stronach, jest okładzina z blachy, ładna, profilowana, tłoczona, do wyboru do koloru, wyglądająca często jak drewno. W środku natomiast są płyty z jakiegoś tworzywa, poliuretanu albo innego świństwa chemicznego, które to świństwo nie stanowi tajemnicy wyłącznie dla chemików, za to pozostając tajemnicą dla reszty ogółu zapewnia ciepło. Wiadomo, drzwi z samej blachy nie są dobrym izolatorem ciepła, więc bez świństwa w środku nie nadawałyby się do domu.
Podobno drzwi z blaszanymi okładzinami nie trzeba konserwować, nie wypaczają się i służą latami. Opcja jest więc do rozważenia.

O drzwiach drewnianych słyszy się różne opinie. Zwolennicy zapewniają, że nie ma lepszych drzwi od drewnianych. Że są ciepłe, ładne i trwałe. Twierdzą oni, że drzwi metalowe zawsze przemarzają:
– Nawet jeśli samo skrzydło jest w środku ocieplone, to na ościeżnicy przemarzania nie da się uniknąć i jeśli ktoś mówi, że uszczelka załatwi temat to się myli. A straty cieplne przy drzwiach zewnętrznych bywają ogromne - przekonywał nas jeden ze sprzedawców drzwi drewnianych, żywo zainteresowany wykonaniem planu sprzedażowego narzuconego mu przez zwierzchników.
O drzwiach drewnianych mówi się ponadto, że potrafią się wypaczyć, że trzeba je malować, że płowieją w słońcu, że się rozsychają albo że butwieją.

No to jesteśmy w kropce. Nie wiadomo co wybrać?

Szukanie drzwi w Internecie bardzo mnie zmęczyło. Ze zdjęć kompletnie niczego nie umiałam wywnioskować. Sam wzór drzwi to nie wszystko. Do każdego modelu trzeba dopasować opis – jakie okucia, jakie zamki, jakie ościeżnice, jakie klamki i w ogóle mnóstwo wariantów, parametrów i nazw, których nie rozumiem. Natknęłam się na oznaczenia i systemy trzyliterowe i wielocyfrowe, których znaczenie rozumieją zapewne tylko sprzedawcy i ludzie od marketingu biznesu drzwiowego. Toż to gorsze niż gwara śląska!

Nie nie, na szukanie drzwi w Internecie zmarnowałam mnóstwo czasu, a jak już jakieś mi się spodobały to za cholerę nie byłam w stanie określić, ile to w całości może kosztować. W cennikach publikowanych na stronach i w katalogach podane są ceny samych skrzydeł, bez akcesoriów, bez klamek, bez zamków, bez montażu i - co najważniejsze - bez ościeżnic!. Czyli wiem, że nic nie wiem.

Odradzam więc szukanie drzwi w Internecie, przynajmniej do czasu, aż przestanie się być - jak ja - całkowitym laikiem w tym temacie. Laikowi wypada po prostu wsiąść w samochód i pojechać w kilka miejsc, żeby ktoś kto się zna opowiedział o tym osobiście i pokazał, co i w jakiej cenie ma do zaoferowania. Tak też zrobiliśmy.

Przyjaciel Adam dał nam adresy trzech firm w Łodzi handlujących drzwiami. Jedna z nich to ogromny skład drzwi, gdzie wybór powinniśmy mieć największy z możliwych. Pojechaliśmy tam. Faktycznie, powierzchnia salonu, z samymi tylko drzwiami, przyprawia o zawrót głowy. Kaufland się chowa. Mieli tam ofertę większości marek, jakie można spotkać w Internecie.

Niestety, obsługa w tym salonie bardzo nam się nie podobała. Najpierw długi czas czekaliśmy, aż pani znajdzie dla nas czas. Komputer i stosy dokumentów na biurku bardzo ją pochłonęły. Potem, gdy już go znalazła, była bardzo niemiła i zniecierpliwiona, że o wszystko chcemy pytać. Zaproponowała nawet, że da nam po prostu katalogi i sobie poczytamy, a wrócimy do niej, jak już będziemy zdecydowani o co nam chodzi. Hmm, chyba nie na to liczyłam fatygując się do sklepu osobiście!

Nasze drzwi okazały się nietypowe, ponieważ są wyższe od standardowych wymiarów. Nad skrzydłem bowiem zaprojektowane jest tzw. naświetle, czyli przeszklone okienko, jakie spotyka się w dawnych wiejskich chatach. Niestety, naświetle górne to nie jest dziś typowa sprawa i nie wszyscy producenci produkują odpowiednie ościeżnice umożliwiające zamontowanie naświetla nad drzwiami. Częściej spotyka się naświetla boczne, czyli dostawki poszerzające drzwi. Ale górne? Niestety, nie jest w modzie.
- A kto dzisiaj wstawia takie drzwi z górnym naświetlem!? Phi – prychnęła ekspedientka pogardliwie.

Niemiła pani w salonie poinformowała nas, że z powodu naświetla górnego wśród drzwi stalowych oferta zawęża nam się jedynie do dwóch producentów, a cena samego tylko naświetla wynosi około 700 zł. Czyli za całość drzwi wraz z usługą montażu i z naświetlem zapłacimy co najmniej 4700 zł, ale dokładnie ile to ona nie wie, bo musiałaby to policzyć!
Wyraźnie nie miała ochoty liczyć tego teraz, chociaż była w pracy, która na tym, jak mi się zdaje polega. Ewidentnie chciała się nas pozbyć, co udało jej się znakomicie. Nie lubimy tej pani i przy obecnym, zasypanym towarami rynku, nie musimy znosić jej arogancji. Albercik! Wychodzimy!

Drugi z adresów od Adama to adres producenta drzwi. Z jego strony internetowej wynikało, że zajmuje się raczej produkcją drzwi drewnianych, których my chyba nie chcemy, ale postanowiliśmy podjechać do tej firmy osobiście, porozmawiać i zdecydować na miejscu.

Producent okazał się małą rodzinną firmą, która istnieje od ponad 50 lat. Przywitał nas starszy, miły pan, który wprawdzie niezbyt orientuje się w ofercie, za to był serdeczny i oprowadził po zagraconym składziku, pozapalał światła i zadzwonił po syna. Syn, czyli obecny właściciel, pojawił się po chwili (mieszkają w podwórku) i z nim rozmowa wkroczyła na profesjonalny lewel.

Panowie ci zrobili na nas bardzo dobre wrażenie. Okazało się, że naświetle górne to żaden problem i że koszt całych drzwi wzrośnie z powodu naświetla o 400 zł (400 to nie 700!!! Okazało się także, że możemy zakupić u nich drzwi stalowe, bo takimi również handlują, ale szczerze je odradzali:
- Drzwi stalowe są po prostu zimne. Prawdziwe drzwi muszą być drewniane. Jeszcze nikt nic lepszego od drewna nie wymyślił. Taka prawda, Oczywiście pod warunkiem, że są to dobre drewniane drzwi, a nie jakieś chińskie z marketu. No i drewniane nie oznacza, że składają się z samego drewna, a ludzie często tak właśnie myślą. To ja mówię, że nic podobnego.

O chińskich drzwiach z marketu, poza tym, że są stosunkowo tanie, nie słyszeliśmy nigdy żadnych pozytywnych opinii. Nasi przyjaciele mieszkający w domku jednorodzinnym dokonali kiedyś zakupu takowych tanich drzwi, niby zewnętrznych i niby drewnianych. I stało się z nimi wszystko to złe, co z drzwiami drewnianymi stać się może.
Otóż drzwi wypaczyły się po pierwszym deszczu. Między skrzydłem a futryną powstały szczeliny, które zmusiły gospodarzy do zamontowania w przedpokoju karnisza i zawieszeniu na nim grubych kotar zatrzymujących wiatr. Ponadto po niespełna roku, od zewnętrznej strony, drzwi wyglądały jakby miały 30 lat. Straciły całkiem kolor a pokrywająca je pierwotnie farba jakby wyparowała, drzwi wyglądały, jakby nigdy nie były pomalowane. Stały się spłowiałe, rozeschnięte i jakieś takie surowe, nagie, niszczejące. Wyglądały naprawdę źle. I cóż z tego, że kosztowały tylko 1600 zł i że były "drewniane"?

Panowie, tata z synem, kręcili głowami słuchając opowieści o takich właśnie drzwiach:
- Proszę pani, te marketowe to chyba z papieru robią, a nie z drewna. Co to jest za drewno i czym to jest malowane to nikt nie zgadnie. Myśmy tu już przerobili setki klientów, którzy się na tę taniochę połakomili. No i wyrzucone w błoto pieniądze. To szkoda sobie nawet tym głowy zawracać. Jeszcze drzwi środkowe – no to można się pokusić. Ale nie zewnętrzne!

Panowie zapewniali, że drzwi, które oferują, nie wymagają konserwacji, bo są malowane kilkunastoma warstwami, bardzo odpornych na czynniki zewnętrzne, farb, jakoś specjalnie napylanych. Zapewniali też, że drzwi mają doskonałe parametry cieplne. W środku. między drewnianymi elementami zewnętrznymi, znajduje się bowiem płyta z poliuretanu która powoduje, że drzwi są cieplejsze i lżejsze od drewna:
- Całość z litego drewna byłaby zbyt ciężka, bo nasze drzwi mają 8 cm grubości. A piana w środku załatwia temat – tłumaczył syn.
Dodatkowo panowie pokazali nam drzwi w przekroju, czyli dostaliśmy do obejrzenia przygotowany specjalnie na ekspozycję fragment rozkrojonych drzwi:
- Żeby nie kupować kota w worku, a konkretne rzeczy, świadomie.Niech państwo popatrzą, drewno po brzegach, ale w środku stalowe solidne zbrojenie i ciepła piana.
W przekroju faktycznie widać, że wewnątrz skrzydła znajduje się metalowa rama, która gwarantuje, że drzwi się nie wypaczą. Nigdy!

Panowie z wielką pasją opowiadali, że drzwi to już w zasadzie mebel. A mebel, poza tym, że ma spełniać swoje właściwości, to musi być jeszcze ładny. Cóż, wygląda na to, że drzwi to całe ich życie, od pokoleń.
Przekonali nas. Na koniec pan-syn pokazał nam drzwi własnej produkcji zamontowane w jego własnym domu, które użytkuje już od pięciu lat (chyba nie kłamał) i faktycznie, wyglądały jak nowe.

Cały koszt, z naświetlem i montażem, wynosi 3300 zł. Czas oczekiwania to około 5 tygodni – bo muszą je zrobić. Ok., bierzemy!

Wybraliśmy kolor, bardzo ciemny brąz, niemal czarny. A wzór dokładnie taki, jaki Marek sobie wymarzył, czyli z boku wąska, długa szybka oprawiona w aluminiowe okucie, biegnące po całej wysokości. Dokładnie taki wzór miały upatrzone przez nas drzwi stalowe, z tym że stalowe dostępne były tylko w kolorze siwym. A tu, nie dość że mamy ciepłe i "prawdziwe" drzwi drewniane, to jeszcze w lepszym kolorze.
Zamówiliśmy. Zapłaciliśmy zaliczkę 600 zł i teraz czekamy.
Oczywiście zamówione przez nas drzwi są kompletne. Zawierają ościeżnicę z naświetlem, skrzydło, mają wmontowane dwa zamki z certyfikatem jakości, wszelkie progi, uszczelki i klamki. Już o nic nie trzeba się martwić, niczego dodatkowo zamawiać ani wybierać (klamkę wybraliśmy - pan-syn pokazał katalog i pokazałam palcem "Ta!").


W drodze powrotnej oczywiście naszły nas wątpliwości, czy na pewno warto takie drzwi montować na obecnym etapie budowy, gdy nie ma tynków ani wylewek, gdy do domu będą wnoszone tony rur, sprzętów i materiałów budowlanych?
- Drzwi zewnętrzne to prawie mebel. Proszę się zastanowić, czy warto montować je teraz. Zazwyczaj ludzie zakładają drzwi docelowe na końcu, a w czasie budowy funkcjonują drzwi prowizoryczne. Albo jakieś tanie stalówki, albo takie wrota zbite po prostu z desek czy płyt. No, chyba że będziecie uważać, zabezpieczycie te drzwi jakąś tekturą albo folią. Ale wie pan, jeden poszanuje a drugi nie. Różni są budowlańcy - mówił pan-syn.

No cóż. Wątpliwość została zasiana. Szkoda by było posiadać zniszczone drzwi zanim się wprowadzimy. Sami chcemy je zniszczyć.
Z drugiej strony tyle się słyszy o kradzieżach na budowach, że może zanim przystąpimy do zakładania instalacji warto by było podpisać umowę z firmą ochroniarską? Z kolei aby podpisać taką umowę trzeba mieć zamontowane solidne drzwi, i to z atestowanymi zamkami. Czyli zaklęty krąg normalnie.
I co tu robić?
Sama ochrona kosztuje 60 zł miesięcznie, ale założenie instalacji monitoringu to koszt ok. 1600 zł – tak się dowiedziałam przez telefon. Czy naprawdę już teraz musimy bulić za tą ochronę? Co niby mamy teraz chronić? Puste ściany?

Zdecydowaliśmy, więc, że nad ochroną pomyślimy potem. A póki co Marek postanowił wykonać prowizoryczne, tymczasowe drzwi, samodzielnie. Z desek, które leżą na placu budowy. W końcu 5 tygodni czekania na drzwi "prawdziwe" przed nami

Owszem, najpierw rozważaliśmy kupienie najtańszych drzwi stalowych w markecie, ale zakup taki, choć jest tani, nie jest darmowy. Za najtańsze drzwi musielibyśmy zapłacić około 300 zł. Do tego trzeba dokupić zamek, narzędzia do ich zamontowania (jakieś wiertła, kołki i inne rzeczy, na których się nie znam).
Marek stwierdził, że to bez sensu w sytuacji, gdy tyle drewna leży na działce. Postanowił zrobić drzwi samodzielnie:
- Choćby po to, żeby ci udowodnić, że umiem!
- Ale oczywiście że umiesz, ja nie wątpię. Tylko czy to ma sens?
- Ma ma. Kocham rżnięcie!
- Dobra. Rób! - postanowiłam nie odbierać mu zapału, bo na widok wyrzynarki i nowego młotka oczy mu się dziko zaszkliły. Facet to facet, gdy odłoży na chwilę instrument i komputer to zaraz szuka sobie męskich zabawek :)

Dobra, decyzja zapadła - Marek robi drzwi. A więc wycieczka do marketu budowlanego. Kupiliśmy kłódkę, skobel, zawiasy, wkręty, wiertła, młotek, wkrętak, kabel z wtyczką do wykonania przedłużacza, klucze ampolowe i parę innych, potrzebnych na budowie rzeczy. Za wszystko zapłaciliśmy 160 zł, ale materiały zużyte na same tylko drzwi kosztowały nas około 80 zł, nie licząc oczywiście desek, które są.

Ja kosiłam trawę, a Marek zajął się robieniem drzwi tymczasowych. Przycinał deski wyrzynarką, zbijał je ze sobą deskami poprzecznymi, dobił deskę na ukos (tzw. zet-zastrzał, żeby drzwi były stabilne i nie wypaczały się w rąb). Do muru przy wejściu przytwierdził dwie dechy po dwóch stronach, a następnie przykręcił do nich z jednej strony zawiasy, a z drugiej strony skobel. Naszarpał się z tym trochę, ale swego dopiął, Drzwi są! Nad nimi, w miejscu naświetla, została spora dziura, którą Marek zaślepił dodatkowymi deskami.
I wszystko działa!
Drzwi trzymają się na zawiasach i można zamknąć je na kłódkę firmy Gerda.
Oczywiście zamknięcie to ma charakter bardziej psychologiczny niż faktycznie chroni przed włamaniem, bo jeśli ktoś zechce takie drzwi sforsować, to zrobi to bez problemu. Jednak na razie to powinno wystarczyć. Na wielu budowach widuję takie właśnie prowizoryczne drzwi.







Zresztą, na naszej budowie jeszcze nie ma czego ukraść. Nawet gdy zaczniemy robić hydraulikę to i tak grzejniki i piec będą instalowane na samym końcu, gdy dom będzie zamknięty na dobre, "prawdziwymi" drzwiami. Na razie rozrzucone w środku, pocięte na wymiar, plastikowe rury kanalizacyjne, nie stanowią wartości dla ewentualnych złodziei, nie ma więc czego pilnować. Okien przecież złodzieje nie wymontują, bo dookoła mieszkają czujni sąsiedzi i stale obserwują. Sąsiedzi zawsze dzwonią, gdy coś niepokojącego widzą na budowie. Jak dotąd dzwonili trzykrotnie: dwa razy, gdy wiatr zerwał papę z dachu i raz, gdy otworzyła się brama na oścież (wtedy stary przerdzewiały łańcuch się urwał). Nie sądzę więc, aby możliwa była kradzież nowych okien, bo trzeba by podjechać po nie dużym samochodem i pracować nad ich wymontowaniem kilka godzin, a w tym czasie sąsiedzi z pewnością zdążą zareagować.

Niestety, mieszkamy w Polsce i rozważania na temat „jak się ustrzec przed okradzeniem budowy” nie są pozbawione sensu. Znam historię okien na pewnej budowie, które zamontowano jednego dnia, a zniknęły już dnia następnego. I bynajmniej dom nie stał na odludziu, obok mieszkali czujni sąsiedzi. Ba, nawet pytali złodziei "co tu się dzieje, czemu demontują okna?". I co usłyszeli? Usłyszeli podziękowania za zainteresowanie, że to bardzo dobrze mieć takich czujnych sąsiadów, że czasy takie podłe. Ale żeby się nie martwić, bo oni tu są na zlecenie właścicieli. Rzekomo wczoraj owi "fachowcy" zamontowali przez pomyłkę okna dwuszybowe, a klient zamówił okna trzyszybowe i teraz muszą to wszystko odkręcać! Jeszcze zbolałych robotników zagrali! Podczas interwencji sąsiadów złodzieje zadzwonili nawet – oczywiście fikcyjnie – do właściciela i udawali rozmowę z nim, mówili, że są już na miejscu, że robią tak jak było umówione i że wszystko gra. Gratulowali też czujnych sąsiadów! W tej sytuacji sąsiedzi zostali uspokojeni i odpuścili. A okna zniknęły. Tak zwana kradzież na bezczela, z niespotykanym tupetem. Fakt, nie zmyśliłam tego.
Opowiedzieliśmy Wojtkowi-sąsiadowi tę historię i obiecał, że gdyby podjechała jakaś ekipa i zaczęła wymontowywać nasze  okna, to on od razu dzwoni najpierw na policję a potem do nas!


Po czasie powiem, że drzwi prowizoryczne można sobie darować. Gdy zamontowano nam drzwi docelowe, zabezpieczyliśmy je przed zabrudzeniem i uszkodzeniami, owijając je folią streczową, pod którą wsunęliśmy tekturę wyciętą z jakiegoś pudła. Klamkę owinęłam folią piankową i zakleiłam taśmą, więc spokojnie może ją dotykać robotnik z najbardziej nawet pobrudzonymi rękami. Nic się nie pobrudzi ani nie obije. Na progu rozciągnęłam docięty na szerokość futryny pasek folii fundamentowej, tej gumy rozwijanej, co to kawałek został z budowy. I wprawdzie teraz drzwi trzeba lekko docisnąć na uszczelkach, aby zamknąć zamki, ale po drewnianym, meblowym progu, z aluminiowymi zdobieniami, żaden robotnik nie depcze.
No i trzeba uczulać fachowców, żeby dbali o drzwi, żeby uważali na nie, żeby obchodzili się ostrożnie, nie obtłukiwali i wnosili do środka sprzęty używając mózgów. To działa.
Nie zauważyłam dotąd żadnych zniszczeń.
Oczywiście należy tego wszystkiego pilnować i patrzeć robotnikom na ręce, bo takich pedantów jak pan Jarek-majster i pan Kukułka -hydraulik, których można zostawić na budowie samych i mieć pewność, że zadbają jak o swoje, to niestety zbyt wielu nie ma.
Przy robieniu wylewek dodatkowo zabezpieczyłam boczne futryny drzwi tekturami, które przykleiłam siwą taśmą klejącą do muru, robiąc boczne tekturowe ościeżnice. Wystarczyło.
Zresztą robotnicy gdy widzą, że właściciele się pieszczą i dbają o każdy detal, że są pedantyczni (wzięłam tę rolę na siebie) i gdy uczulają, aby niczego nie poniszczyć, raczej też podchodzą do sprawy poważnie. Dziś każdemu zależy na opinii i na tym, aby ostatecznie klient zapłacił, a nie wykłócał się o obniżenie ceny z powodu zniszczeń.