2014-05-27
Pan elektryk z brzydką szyją, podczas rozmowy z
Markiem na temat rozkładania kabli, zasiał w nas wątpliwość co do sensowności
wykańczania ścian wewnętrznych tynkami:
- A po co wam tynki Nie lepiej płyty
kartonowo-gipsowe? Przecież regipsy są o wiele tańsze, ładniejsze, równiutkie i
kładzie się je błyskawicznie. Dziś już mało kto kładzie tynki, a zwłaszcza gdy
patrzy na koszty – przekonywał łysy brzydal.
Dotąd sądziliśmy, że tynk to jedyna opcja i że mamy
jedynie możliwość wyboru między tynkiem ręcznym (tzw. tradycyjnym) a tynkiem maszynowym.
Potem nasza wiedza poszerzyła się i wiemy, że trzeba też wybrać rodzaj tynku:
albo cementowo-wapienny, albo gipsowy.
Jaka jest różnica?
Otóż tynk gipsowy jest nieznacznie tańszy (nie
27 ale 24 zł/m2), jest równiejszy, bardziej gładki (podobny do gładzi) i szybciej
schnie. Ale jest też dużo bardziej miękki od tynku cementowo-wapiennego, mniej
odporny na uszkodzenia, każde stuknięcie w ścianę gipsową kończy się
wgniotkiem, który oczywiście łatwo naprawić szpachlówką, ale kto by chciał całe
życie latać ze szpachelką i gipsować dziury w ścianach!
Po czasie powiem, że pan tynkarz zwracał uwagę
na krótki termin przydatności gipsowej zaprawy tynkarskiej:
- Gips ma bardzo krótki termin ważności. Trzeba
naprawdę mieć uczciwego dostawcę, żeby nie wpakować się w kupno zleżałego,
starego tynku gipsowego. A to potem wszystko wychodzi w robocie. Stary tynk nie
trzyma się jak trzeba, nie daje się dobrze wygładzić. Już się kiedyś natknąłem
na przeterminowany tynk gipsowy i to wyrzucone pieniądze są, zmarnowany czas i
robota. Trzeba było wszystko zrzucać, skuwać i robić od nowa. Dlatego nie
zgadzam się już na robienie tynków z materiałów powierzonych przez klientów.
Mam swojego dostawcę, zawsze pewność, że tynk jest świeży i po prostu trzymam
się sprawdzonego producenta.
Jeśli to kogoś zainteresuje dodam, że facet ten
pracował na materiałach firmy Alpol z Przysuchy.
Tynk maszynowy jest tańszy od tynku tradycyjnego,
bo panują stereotypowe przekonania, że tynki ręczne są lepsze - nie wiedzieć
czemu. Opinia ta jest niepotwierdzona i jak sądzę po czasie –nieprawdziwa. Okazuje
się bowiem, że w zasadzie każdy tynk wygładzany jest ręcznie, identyczną
technologią polegającą na gładzeniu ściany rantem deski! Różnica tkwi jedynie w
sposobie natryskiwania zaprawy na ścianę.
O tynkach wiemy już coraz więcej, a teraz
słyszymy, że tynku wcale być nie musi?
Hmm. Trzeba rozpoznać temat.
Po krótkim rekonesansie, czyli rozmowach z kim
się da i szperaniu w Internecie, dowiedzieliśmy się, że ściany z płyt
karnowo-gipsowych są zbyt miękkie, że łatwo się uszkadzają (przy małych nawet uderzeniach)
i że pękają na łączeniach, czyli na tzw. spoinach.
Oczywiście ich zaletą jest niższa cena i łatwość
oraz szybkość wykonania ścian wewnętrznych. Wiele osób jest w stanie wykonać ściany
kartonowo-gipsowe samodzielnie. Wystarczy przymocować do ścian i podłóg profile
stalowe, a następnie dokręcić do nich płyty, zaszpachlować łączenia (co się
fachowo nazywa spoinowaniem łączeń) i zaklajstrować szpachlówką dziurki po
wkrętach. I już. Ściany gotowe. Wystarczy je zagruntować i pomalować.
Do tynków z kolei bezapelacyjnie będziemy
musieli wynająć ekipę, i to fachową, a o takową ponoć niełatwo. W
przeciwieństwie do płyt kartonowo-gipsowych samemu tynkowania zrobić się nie
da. Potrzeba nie lada wprawy, doświadczenia, starania i dokładności, aby tynki
były ładne i równe. To nie jest robota
dla amatorów.
Ponadto, aby tynk miał dobry wygląd, podobno należy
zaciągnąć go gładzią gipsową – tak mówią wszyscy.
I tu zaczyna się nasz problem, bo gładzi absolutnie
nie chcemy. Po pierwsze dlatego, że to dodatkowe koszty. A po drugie,
ważniejsze, dlatego, że gładź gipsowa bardzo psuje akustykę pomieszczeń.
Dźwięki odbijają się od tych gładkich, twardych jak blaszka powierzchni, i
każdy pokój jest jak studnia, w której aby coś usłyszeć, trzeba do siebie
krzyczeć. Dźwięki nie zapadają się w ściany jak w aksamit, ale hulają dookoła i
powodują wnerwiający hałas i chaos. Zero aksamitu, zero stłumionego, kinowego
szeptu. Tylko echo i studnia. Zwariowalibyśmy w takich wnętrzach, a Marek to
już na pewno. Za każdym razem, gdy chodzimy w gości do znajomych, którzy mają w
pomieszczeniach gładzie gipsowe, wracamy potwornie zmęczeni i z bólem głowy. Żeby
zrozumieć lektora czytającego wiadomości w TV trzeba rozkręcić telewizor na
głośny lewel. Takie gładzikowe ściany możnaby uratować chyba tylko obwieszając
je dywanami tureckimi, dlatego gładziom gipsowym mówimy stanowcze nie!
Słyszeliśmy także, że przy robieniu tynków
maszynowych drzwi i okna narażone są na uszkodzenia, że się niszczą. Trzeba je
bardzo dokładnie zabezpieczyć, okleić folią, która też nie zawsze wystarcza, bo
się drze i wtedy tynk przykleja się do szyb i ram i trzeba go potem zdrapywać,
zeskrobywać.
Jedna z naszych znajomych bardzo narzekała, że po
tynkowaniu domu okna mieli kompletnie zniszczone, że tynk porysował i ramy i
szyby i że okna po tynkowaniu wyglądały jak stare, chociaż były nowe.
Po czasie powiem, że wszystko zależy od dbałości
ekipy tynkarskiej. Jak panowie chcą, to niczego nie poniszczą. Da się. Niemniej
miałam nieprzyjemność szorować szybę okna w miejscu, gdzie folia ochronna się
rozdarła. Oj, nie byłam zachwycona.
Cóż. Już sami nie wiemy co robić. Pan elektryk zasiał
w nas poważną wątpliwość i rozważamy nadal, czy aby na pewno chcemy brnąć w
tynkowanie.
Płyty kartonowo-gipsowe można montować wprost na
ściany na tzw. placki - czyli kupki zaprawy nakładane na płytę w kilku
punktach. I to podobno wystarcza, aby płyta doskonale trzymała się muru, nie ma
potrzeby, by nakładać klej na całą jej powierzchnię. Ale przy takim montażu (plackowym)
między pustakiem a płytą pozostaje niewielka przestrzeń, szczelina, pustka
powietrzna. Jest ona wręcz korzystna, bo stanowi dodatkową izolację termiczną,
jednak we mnie zawsze budzi się pytanie co jest w tej szczelinie? Pająki?
Mrówki? Inne robale? Oj, chyba mi się to nie podoba.
Płyty kartonowo-gipsowe można także montować na drewnianych
listwach (zamiast na plackach zaprawy) – jeśli ktoś chce się w to bawić. To
oczywiście podraża inwestycję i spowalnia pracę, ale ponoć jest to bardziej
fachowy sposób montażu.
Słyszałam też opinię mojej ukochanej cioci
Aliny, która mówiła:
- Żadne regipsy! Ani mi się waż! Tynk to jest
tynk. A te gipsy, regipsy albo inne wynalazki to jest tandeta! U sąsiadki sobie
z tego ściany zrobili, to, mówięc ci z ręką na sercu, co tam pójdę, to smrodek
taki stęchły czuję. Nie chce się to wywietrzyć już trzeci rok! Ja tam nie
wierzę, że to jest zdrowe. Od zawsze dawało się w domach tynki, bo to jest
dobre. A te nowe mody to się nie przyjmą. Nie dawaj się na to namówić –
przestrzegała mnie niezbyt nowoczesna, ale dobrze mi życząca ciocia.
Jak widać – opcji do rozważenia jest wiele.
Po powrocie do domu Marek zaczął zgłębiać temat
regipsów. Czytał fora, oglądał filmy instruktażowe w internecie, szukał argumentów
"za" i "przeciw".
Z kolei nasz kolega Karol, który niedawno
przeprowadzał remont kapitalny odziedziczonego po babci domu, twierdzi, że
regipsy to wcale nie jest złe rozwiązanie. U niego na parterze na ścianach jest
tynk, a na górze są właśnie regipsy:
- Regipsy są o wiele ładniejsze i gładsze. No i
sporo tańsze. Poza tym większej różnicy w użytkowaniu nie widzę. I powiem, wam,
że trafiliśmy na słabą ekipę tynkarzy, którzy nie umieli zrobić prostych ścian.
Sporo było poprawek i kłótni na ten temat. Gdybym jeszcze raz miał decydować,
to pewnie zrobiłbym regipsy w całym domu – mówił Karol.
Karol stwierdził też, że jedyny kłopot z
regipsami to wieszanie na nich np. szafek czy półek. W zasadzie powinno się przewidzieć z góry,
gdzie ma co wisieć, w którym miejscu będzie szafka albo lustro. W tych
miejscach należy bowiem wzmocnić ściany, na przykład przykręcić pod regipsami drewniane
łaty, aby nie było pustki powietrznej, tylko pełna struktura. A zaplanowanie całego
urządzenia i umeblowania domu na etapie jego budowy nie jest takie proste,
powiem, że wręcz niemożliwe.
Poza tym Karol mówił, że gdzieś słyszał, że
regipsy wysuszają powietrze, ale on tego u siebie nie zauważa i nie wie czy to
prawda.
My także czytaliśmy, że gips jest materiałem
wysoce higroskopijnym, który mocno chłonie wilgoć z powietrza. Ale równie łatwo
tę wilgoć oddaje, czyli swą wilgotność przystosowuje do wilgotności otoczenia.
Chyba więc to nie jest wadą.
Potem do dyskusji o regipsach włączył się nasz
przyjaciel Marian, który wygłosił tajemnicze hasło, że regips nie oddycha. Ale ta
opinia wydała nam się całkiem dziwna, bo skoro regips nie oddycha, to gładź
gipsowa też nie, a jakoś większość ludzi – on także - gładź w mieszkaniach
kładzie. Poza tym fachowcy twierdzą, że od oddychania domu to jest odpowiednia
wentylacja i otwory, najlepiej rozszczelniane okna, a nie ściany.
No więc nie słuchamy takich opinii, bo to bzdury
jakieś. Osobiście nie wierzę w oddychanie ścian, bo niby co to znaczy? Że
przelatuje przez nie wiatr? No, nie chciałabym. Zresztą wystarczy zaklajstrować
ścianę uni-gruntem, farbą lateksową albo tapetą i już wszystkie pory w ścianie
są zatkane i z oddychania nici. Bardziej wierzę w dobre lub złe promieniowanie
ścian, czyli w materiały, z których ściany są wykonane. Gazobetony, czyli
sprasowane produkty uboczne spalania żużli, odpadają. Niemniej oczywiście nie
znam się na tym i przemawia przeze mnie jedynie intuicja. A że jestem zodiakalną
rybą to intuicję mam świetną. Więc w grę wchodzi tylko naturalna, wypalana
ceramika. Natomiast od oddychania to są płuca, a nie ściany.
Póki co wybór, czy tynki czy regipsy, to dla nas
jeszcze daleka droga. Jest czas na zastanowienie się, a każda z opcji ma swoje
dobre i złe strony.
Po czasie powiem, że ostatecznie zdecydowaliśmy
się na rozwiązanie mieszane – na dole, w części mieszkalnej położyliśmy tynki
(na ścianach cementowo-wapienne, na sufitach gładsze, gipsowe), a na górze, w
części studyjnej, płyty kartonowo-gipsowe, o czym zdecydowały głównie względy
akustyczne, bowiem wszystkie ściany na górze zostały wytłumione solidną warstwą
akustycznej, specjalnej wełny mineralnej ułożonej na murach pod płytami
kartonowo-gipsowymi.
Dodam jeszcze, że tynki cementowo-wapienne są szalenie
trudne w naprawie. Wszelkie niedoróbki tynkarzy (które niestety nawet przy dobrej,
polecanej i sprawdzonej ekipie się zdarzają), bardzo trudno jest usunąć. Szpachlowanie
nierówności oznacza, że na porowatej powierzchni ściany pojawi się gładziutki placek,
który całkiem inaczej odbija światło i odznacza się od reszty powierzchni. Takie
gładkie placki okazują się bardziej denerwujące i wadliwe niż niewielkie nierówności
w tynku. Trzeba naprawdę sporo cierpliwości, różnych chwytów i sposobów, aby naprawić
tynk tak, by nie było widać miejsca naprawy. Możliwe, że fachowcy mają na to swoje
łatwe sposoby, ale ja, amator, sporo się namęczyłam, aby załatać nierówności w sposób
zadowalający (acz nigdy nieidealny). Jeszcze o tym opowiem.