Dom

Dom

poniedziałek, 29 grudnia 2014

47. Ulepszone uchwyty pod słupy i tandetny kranik

2013-09-05

Dziś pan Jarek z ekipą skończyli zalewać wieniec nad drugą ścianką kolankową.
Wykopali też dołki pod stopy fundamentowe, które będą stanowić podpory pod słupy od ganku. W jeden z tych dołków włożyli zbrojenia i zalali go do połowy betonem – identycznie, jak to było przy stopach fundamentowych od tarasu. Na resztę zalewania słupów zabrakło cementu. Będą kończyć jutro.







Panowie dobudowali też spory fragment jednej ze ścian szczytowych nad stropem (czyli ściany bocznej), tak więc zaczyna być już widoczny jej trójkątny kształt. Trójkąt ten najpierw wyznaczony został przez sznurki, rozciągnięte pod odpowiednimi kątami w powietrzu, aby wiadomo było, jak budować, do którego momentu stawiać pustaki. Teraz pusty kontur sznurkowego trójkąta wypełnił się pustakami.




Na jutro pan Jarek obiecał przynieść „rozpiskę” z wyliczeniem ilości cegieł klinkierowych i zaprawy na komin. I trzeba będzie to szybciutko kupować. Przed nami więc wybór kolorystyki komina. To będzie pierwsza decyzja dotycząca docelowego wyglądu domu.

Na razie wiem, że komin powinien kolorystycznie pasować do dachu, ale jaki będzie dach – tego jeszcze nie wiadomo. W projekcie komin jest brązowy, ale wahamy się, czy nie lepszy byłby grafitowy. Jutro o tym pomyślę. Może uda nam się dostać w jakimś składzie budowlanym ofertę gontów i wybrać kolor dachu – wtedy decyzja o kolorze komina będzie łatwiejsza. Marek uprzedził, że kolorami zajmował się nie będzie i że ma do mnie pełne zaufanie w tej kwestii. Tak więc jak wyjdzie brzydko - będzie na mnie.

Pan Jarek podpowiedział życzliwie, że ładny jest klinkier dwukolorowy:
- Taki cieniowany, od brązu do grafitu na każdej cegle, albo taki od żółtego do czerwonego, też ciekawie wygląda.
Cóż, widziałam tego typu pstrokate cegły i uznałam je za produkt w wybitnie złym guście. Oczywiście zachowałam tę opinię dla siebie. W końcu o gustach się nie dyskutuje. U nas w każdym razie cegły będą z pewnością w jednym kolorze.

Pan Jarek skrytykował dziś pomysł naszego projektanta odnośnie usytuowania ganku:
- Nie wiem czemu on wam tak to wyrysował, że jeden słup wypada prawie na wprost wejścia. Zamiast zrobić równomiernie obydwa słupy po bokach, żeby drzwi wychodziły na środku ganku, to on wam taki przesunięty ten ganek zrobił. Tak jest w projekcie i tak zrobiłem. Nie pasuje mi to wcale, ja bym zrobił symetrycznie - mówił.
- Panie Jarku, bo to wszystko moja wina. Ja sobie tak wymyśliłam, że na ganku, obok drzwi, ma się zmieścić ławeczka.Gdy będę wracać do domu z zakupami, to nie chcę mocować się z siatkami szukając kluczy w torebce, tylko sobie je po prostu odstawię na ławeczkę. Zresztą na tę ławeczkę będę wyganiać gości na papierosy – wyjaśniałam całkiem poważnie. To rzeczywiście był mój pomysł, a architekt z aprobatą przyjął koncepcję, aby złamać symetrię domu.
- A ha, no, to jak na wsi. Dobrze, że sobie pani nie zrobiła ławeczki przed furtką, bo potem by pani musiała tam przesiadywać – żartował pan Jarek.



Koncepcja z przesuniętym gankiem mi się podobała, ale trochę wątpliwości pan Jarek we mnie zasiał. Czy aby faktycznie słup nie stanie w świetle drzwi? 
Po powrocie do domu natychmiast zajrzałam do projektu. I uff. Nie wchodzi. Słup usytuowany jest lekko z boku. Jest dokładnie tak jak chciałam. 
Na razie słupów jeszcze nie ma a doły pod stopy fundamentowe są takie ogromne, że nijak nie można sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądało w rzeczywistości. Na chwilę obecną wydaje się, że gdyby wyjść z domu na wprost to można prawie wpaść do dołu. A przecież to będzie zabetonowane. Sam słup ma mieć przekrój zaledwie 16 x 16 cm, więc będzie zdecydowanie mniejszy niż obecne dołki. Będzie dobrze.

Pan Jarek twierdzi, że słupy trzeba będzie jakoś wykończyć, czymś obłożyć albo obudować:
- Bo takie surowe słupy zawsze pękają i zresztą tak się już nie robi - mówił.
A ja jeszcze nie wiem, w jaki sposób wykończymy słupy. Czy aby na pewno będziemy je pogrubiać? Szczerze mówiąc nie podobają mi się ciężkie, grube, kwadratowe i toporne słupy z klinkieru. Wolę coś delikatniejszego, cieńszego, co da wrażenie lekkości. 
Sądziłam, że słupy wystarczy wyszlifować, zabejcować, czymś pomalować. Ale teraz już sama nie wiem. Faktycznie słupy będą mieć szczeliny od pęknięć. 
Nasz przyjaciel wybudował sobie ostatnio nowiutki ganek.Zamontował w nim całkiem nowe drewniane słupy, które były dobrze zaimpregnowane, należycie wysezonowane i prawidłowo zestawione. I dokładnie tak zareagowały, czyli popękały. Samej konstrukcji to podobno nie przeszkadza, ale wizualnie rysy są denerwujące. Nie ma chyba możliwości, aby nie było pęknięć. Będziemy się tym martwić innym razem.

Pan Jarek osobiście kupił cztery metalowe uchwyty, w których osadzone będą drewniane słupy od ganku i od tarasu. Uchwyt wygląda jak prostokątna litera U wykonana z grubego kątownika, do której u dołu dospawana jest nóżka z metalowego pręta. Pręt ten będzie wbetonowany w stopę fundamentową, a do U wstawiony będzie słup, który zostanie przytwierdzony do U grubymi wkrętami. Uchwyty to gotowe elementy do nabycia w każdym składzie budowlanym. Pan Jarek kupił je sam, bowiem postanowił je nieco zmodyfikować i ulepszyć. Mianowicie przedłużył dolny pręt, czyli dospawał do niego dodatkowy, dłuższy pręt, aby nóżka była wbetonowana w stopę odpowiednio głęboko. Bo pan Jarek nie ufa tym „gotowcom” i jego zdaniem taki krótki pręt nie utrzyma dobrze słupów. Zrobi to więc po swojemu. Osobiście dospawał pręty przedłużające. 
Uchwyty kosztowały 80 zł.





Dziś kupiliśmy nowy kranik do wody, bo ten poprzedni, kupiony w markecie budowlanym, okazał się tandetą i popękał. Nie pierwszy to już trefny zakup w sklepie sieciowym niestety. Czasem odnoszę wrażenie, że handlują tam materiałami w drugim albo w trzecim gatunku. Śruby są miękkie i po jednokrotnym ich wkręceniu wkrętakiem tracą rowki, że nie da się ich już wykręcić. Kraniki pękają i przeciekają, a w dodatku ceny za ten podgatunek okazują się kosmiczne. Profesjonalne, lokalne składy budowlane oferują towar lepszej jakości i w lepszej cenie. Taki kranik w markecie kosztował niemal dwukrotnie więcej niż w pobliskim składzie, gdzie kupiliśmy go za 20 zł.

Marketowy kranik się nie sprawdził.. Po odkręceniu wajchy (na którą mój mąż mówi "cybant", co nas bardzo rozśmiesza) strumień wody leciał nie tylko przez wylot kranu, ale fontanna tryskała również na boki, zalewając ściany i chudziak. Z dnia na dzień kranik stawał się coraz bardziej nieszczelny i ściany przestawały wysychać, były permanentnie mokre. A tak być nie może. Tym razem pojechaliśmy po kranik do naszej hurtowni i jutro Marek ma zamiar robić wymianę.

Wymiana kranika specjalnie zaplanowana jest na jutro, ponieważ jutro właśnie ZWiK ma nam wymieniać wodomierz w studzience, któremu szczęśliwie skończyła się legalizacja. A to oznacza, że jakiś pracownik ZWiK będzie musiał wejść do studzienki aby zakręcić zawór główny. Podsunęłam Markowi pomysł, aby skorzystać z okazji i wymienić kranik bez konieczności osobistego wchodzenia to studzienki, czego Marek wprost niecierpi. Bo Marek już raz tam wchodził i prawie zwymiotował z obrzydzenia, tyle tam było bezskorupych, ogromnych i obrzydliwych ślimaków! Tak więc Marek ochoczo pojechał do sklepu po nowy kranik i wcale nie marudził.

2013-09-09

W piątek rano, po telefonicznym wezwaniu przez panów ze ZWiK-u, pojechaliśmy na działkę. 
Pan Jarek i jego ludzie murowali ścianki działowe na poddaszu. Widać już początek dziury na okno między reżyserką a kabiną nagraniową. Mury rosną.




Panów do wymiany wodomierza przyjechało trzech. Wszyscy byli bardzo sympatyczni i pomocni. Po zakręceniu zaworu głównego w studzience panowie zajęli się demontowaniem starego, zapieczonego wodomierza, odkręcaniem zardzewiałych i zapiekłych śrub. Po zdjęciu żeliwnego włazu do studzienki może wejść jeden człowiek i nie ma tam zbyt dogodnej pozycji do działania. W dodatku na dnie studni jest woda. Wystarczy jeden fałszywy ruch i można się skąpać. Oczywiście operacja odbywa się w towarzystwie licznych, obrzydliwych ślimaków. Wyrazy współczucia. Trochę się facet nasiłował i naprzeklinał na stare rury. Ale dał radę.



W tym czasie Marek rozpoczął wymianę kranika z zaworkiem w domu, na końcówce rury doprowadzającej wodę, która wystaje z posadzki. Oczywiście był problem z odkręceniem starego kranika, bowiem nie dysponujemy profesjonalnymi narzędziami typu klucz francuski czy tam klucz-żabka (nie znam się na tych fachowych nazwach). Jeden pan ze ZWiK zauważył nasze zmagania i przyniósł z samochodu właściwe narzędzia, po czym spytał:
- Mogę? – i przystąpił do wymiany kranika, chociaż nie śmieliśmy prosić go o pomoc. Dwa wprawne ruchy i popsuty kran został wymontowany. Gdy facet zauważył, że Marek szykuje taśmę, aby zaizolować gwint stwierdził:
- Tym? Eeeee, to słabe jest. Pan da ten kranik, pakułów dam i pasty, będzie pewniejsze.
No i zrobił wszystko sam - bo umie.
Wychwaliliśmy go za fachowość, że taki sprytny - bo naprawdę sprytny i naprawdę nam zaimponował. Tym sposobem mamy wymieniony kranik a pan w zamian zabrał sobie ten popsuty bo stwierdził, że jemu się przyda.



Pan, co wszedł do studzienki, został przeze mnie ostrzeżony przed ślimakami:
- Ślimaki? A no są. Jak zwykle. Nie przeszkadzają mi one. Na pewno mnie nie zjedzą, a jak już to będzie odwrotnie, bo ja ślimaki akurat uwielbiam – mówił rozbawiony. Tylko się skrzywiliśmy w odruchu obrzydzenia, bo te ślimaki naprawdę oślizgłe są. Bleeee.

Stary wodomierz został wymontowany i w jego miejsce w studzience pojawił się sprzęt nowoczesny, działający na fale radiowe. Teraz odczytanie stanu licznika będzie polegało na zbliżeniu się z odpowiednim czytnikiem na odległość kilku metrów do studzienki, bez konieczności wchodzenia do dziury. Jedno „pik” i stan wodomierza odczytany. Wot technika!

Panowie powiedzieli, że teraz studzienkę można nawet przysypać ziemią i spokojnie zakładać trawnik, na żeliwnym włazie też. Tylko w razie awarii potrzebny będzie dostęp, a te się prawie nie zdarzają. 

1 komentarz: