Dom

Dom

czwartek, 4 grudnia 2014

46. Klinkier czy tynk? – czyli kilka słów o kominie


2013-09-05

Czas na kolejne wydatki. Tym razem do kupienia jest cegła klinkierowa. Będzie ona wykorzystana do wykończenia komina, a w zasadzie jego części wystającej ponad dach. Oprócz cegły klinkierowej trzeba będzie kupić też specjalną zaprawę do murowania klinkieru. Według pana Jarka szacowany koszt to 600 – 800 zł, zależnie od tego gdzie dokonamy zakupów i jaki „wzorek” wybierzemy. 



Klinkier na kominie jest zaplanowany w projekcie przez naszego architekta. Oszczędny z natury pan Jarek podpowiedział jednak, że jeśli bardzo zależy nam cięciu kosztów, to z klinkieru możemy zrezygnować. Że komin można wymurować ze zwykłej cegły, następnie obłożyć go styropianem i otynkować. A kiedyś, jak będziemy chcieli i mieli na to kasę, będzie można obłożyć komin z zewnątrz jedynie ozdobnymi nakładkami klinkierowymi. „To wtedy będzie trochę taniej” – powiedział.

Pewnie tak. Pewnie można zaoszczędzić ze 300 złotych. Pytanie tylko, czy ma to sens?

Zdecydowaliśmy z mężem jednogłośnie, że nie będziemy oszczędzać 300 złotych, które w kontekście kosztów całej budowy nie są istotne. Nie chcemy bowiem przez całe życie zmagać się z remontowaniem tynków na kominie. Nie chcemy żałować, że nie zrobiliśmy komina raz a porządnie.

Architekt szczególnie uczulał nas na ten problem. Mówił, żebyśmy nie popełniali błędu i nie rezygnowali z klinkieru na kominie:

- Wszędzie indziej tak, klinkier ma funkcję wyłącznie ozdobną i nie jest konieczny. Ale nie na kominie! Na kominie tylko klinkier! – mówił Pan Piotr.

Przekonywał nas, że to głupia i pozorna oszczędność, bo wszelkie substytuty typu tynki i nakładki, zawsze z kominów odpadają. Komin przecież się nagrzewa i stygnie, na przemian. Więc każdy materiał podlega szczególnie dynamicznym naprężeniom wynikającym z rozszerzalności cieplnej. Po prostu nie ma siły, aby tynk na kominie nie pękał.

Kominy otynkowane, nie dość że się brudzą i wyglądają paskudnie, to wymagają ciągłych remontów. Aby uniknąć nieustannego tynkowania, niektórzy okładają kominy blachą, ale to wygląda chyba jeszcze gorzej niż ten popękany tynk.
Po prostu nie warto.

Decyzja zapadła. Chcemy mieć komin klinkierowy. Pan Jarek twierdzi, że jemu jest wszystko jedno, w jaki sposób wykończy komin. Przyznał, że owszem, układanie klinkieru jest trudniejsze, bo żeby to dobrze wyglądało wymagana jest dbałość o szczegóły i precyzja. Ale to dla niego nie problem. Niejeden komin z klinkieru postawił i zrobi tak, że będzie ładnie – zapewnił.

Skoro pan Jarek chce i umie murować z klinkieru, to niech muruje. Gdzie ja potem znajdę takiego fachowca? No i niech ten komin będzie piękny i naprawdę porządny! Nie będziemy do niego wracać.

Dziś z Markiem ustalaliśmy rozmiary okna, jakie będzie w studio, w ścianie między reżyserką a kabiną nagraniową. Trzeba to ustalić już teraz, bo pan Jarek murując ściankę działową musi uwzględnić w niej odpowiedni otwór, a tego nie ma w projekcie. 



Wzięliśmy do ręki taśmę mierniczą, uruchomiliśmy wyobraźnię i najpierw wymyśliliśmy szybę szeroką na 2,5 metra. Taka wielkość wydawała się wcale nie przesadzona na tle rozpoczętej ścianki działowej. Proporcje na oko pasowały. Ale potem, będąc w naszym obecnym studio i sprawdzając wymiary okna między reżyserką a kabiną nagraniową, Marek puknął się w czoło. Dwa i pół metra?! Taką szerokość obecnie ma cała kabina nagraniowa! Fakt, nowe studio będzie ogromne, jednak nawet w tak dużych pomieszczeniach okno szerokie aż na 2,5 metra to gruba przesada. Musimy zaplanować coś mniejszego. Tym bardziej, że na etapie wykańczania koszt dźwiękoszczelnego okna o znacznych rozmiarach może nas przytłoczyć.

Dziś postanowiliśmy nie jechać na działkę z samego rana. Lubimy patrzeć, jak naszego domu przybywa, a rano zobaczylibyśmy prawie to samo, co wczoraj wieczorem. Plan był taki, że jedziemy tam po południu. Ale nie tak łatwo jest odpuścić sobie budowę choćby na pół dnia. 


Rano zadzwonił pan Jarek z zamówieniem na 30 worków cementu, „bo już się kończy i stanę z robotą!”. Ok, dzwonię do hurtowni, zamawiam i proszę, żeby to było „na już”. 

Niestety. „Na już się nie da” – słyszę w słuchawce. Mogą dowieź „na po dwunastej” i to pod warunkiem, że zdążą, bo mają mało samochodów a dużo zamówień.
Dobra, może być po dwunastej. Byle dziś.

O godzinie 13 pan Jarek już dzwonił do mnie:
- No gdzie ten cement! Bo roboty mam najwyżej na gadzinę i stanę! – grzmiał złowieszczo.
- Jeszcze nie dotarł? Ok, już jedziemy, pogonimy hurtownię, zaraz jesteśmy na działce – powiedziałam potulnie. He he, znów majster na mnie prawie nakrzyczał a ja znów nie mam nic przeciwko temu. Byle by robota szła do przodu.

Szkoda, że pan Jarek nie powiedział wczoraj o potrzebnym cemencie. Ale może nie ma się co dziwić, że zapomniał. W końcu musi spamiętać tak wiele rzeczy, że każdy by się w tym pogubił, ja na pewno.

Zadzwoniłam do hurtowni i ustaliłam, że faktycznie cement jeszcze nie wyjechał i że będzie dopiero na 15. A o tej godzinie robotnicy już są w drodze do domu. Budowa będzie zamknięta. Dzwonię więc znów do pana Jarka, że cement na 15, ale jak mu potrzeba to ze 3-4 worki możemy przywieźć w bagażniku.
- Eee, to nie ma sensu, 3-4 worki to mnie nie urządza, bo ja stopy chcę zalewać od ganku. To nie starczy. No dobra, wieniec zrobiliśmy to najwyżej jutro ruszymy dalej, a teraz sobie damy spokój.

Co ja słyszę? Pan Jarek odpuszcza? Tak łatwo? Nowość!
Czasem odnoszę wrażenie, że rozpoczął już równolegle drugą budowę, bo coraz wcześniej zjeżdża od nas. I robi to tak sprytnie, żeby wyglądało to na przypadek - że niby cementu zabrakło, albo cegieł. A wszystko to by mogło być na czas, gdyby tylko zlecał zakupy wcześniej. Jakby celowo przestał nagle panować logistycznie nad budową i zapomina zapewnić sobie dostaw materiałów na czas. 
Ale może się wkręcam. W każdym razie nawet jeśli tak jest, to w ogóle mi to nie przeszkadza. Tempo pracy i tak jest zawrotne. A przecież na więźbę dachową tak czy siak trzeba poczekać do 15-go września, więc niewiele da się podgonić. 



Dziś pan Jarek zagadał:
- Chyba zostanie sporo pustaków. Nie wiem, czy oni się w tej hurtowni nie walnęli i nie przywieźli za dużo, bo już się pogubiłem. Ale to nic. Jak zostanie, to będzie można zrobić zwrot. Na każdej budowie tak jest, bo nigdy nie wyliczy się co do sztuki. Wchodzą nadproża, otwory na okna i drzwi, więc różnice zawsze są – tłumaczył.
- Tak? Nie wiedziałam, że można robić zwroty. To co? Przyjadą z hurtowni odebrać te załadowane palety?
- Tak tak, i oddadzą kasę. To normalne, zawsze się tak robi. Tak liczę i wychodzi mi, że chyba się pomylili. Myśmy dokupowali bloczki, pamięta pani, bo brakło, a teraz mi tu na palecie przywieźli jakieś sztuki. Ale to nic się nie stało. Odda się albo wykorzysta do budowy garażu.


Nie chciałam się z panem Jarkiem spierać na ten temat, ale moim zdaniem to on się pomylił, nie hurtownia. Pustaki, cegły i bloczki zamawiane były na sztuki - zgodnie z rozpiską pana Jarka sporządzoną na podstawie projektu. Wiadomo, ile sztuk jakiego materiału wchodzi na jedną paletę. W hurtowni przy każdym transporcie odhaczali ilość dostarczonych już palet, a w ostatnim transporcie przywieźli wszystkie te pozostałości, niepełne palety, żeby dobić do ilości zamówionych sztuk. To pan Jarek nie policzył, że wymurował 1000 bloczków, a zamówionych było 1100. I gdy bloczków zabrakło nie pamiętał, że do przywiezienia zostało jeszcze 100 szt. Zamiast zamówić transport materiałów kupionych, kazał dokupić nowe bloczki, 35 szt. A teraz zostało.


Oczywiście nie powiedziałam mu o tym, bo nie chcę go denerwować. On jest szalenie ambitny i nie uznaje swoich błędów. A zresztą nie mogę się czepiać faceta. Sama powinnam tego pilnować, liczyć palety i kontrolować ilości przywiezionych materiałów - też się w tym pogubiłam, a przecież miałam na głowie o wiele mniej niż pan Jarek. 
Naprawdę nie można mieć o to pretensji. Zwłaszcza, że nic się nie stało. Bloczki albo się odda, albo wykorzysta później, do budowy garażu. Kilka bloczków zawsze się przyda, choćby na chwilę, do ułożenia prowizorycznych schodków przed wejściem do domu. Marek twierdzi, że bloczki będą mu też potrzebne do budowy cokołów pod odsłuchy w studio. Czyli problemu nie ma.

Transport cementu miał przyjechać na 15. Uprzedziłam telefonicznie panią sprzedawczynię, że o tej godzinie na budowie nikogo nie będzie, więc nie będzie ludzi do rozpakowania i noszenia worków cementu:
- Przydałoby się, żeby przyjechało auto z hds-em, żeby ustawić paletę za bramą. Bo o tej porze nie mam już ludzi do rozładunku – uprzedziłam grzecznie.
- Dobrze, nie ma problemu. Tak przekażę kierowcy.

Pojechaliśmy z dziećmi do McDonalda na obiad. Są mega promocje, kupony rabatowe i można zjeść niezdrowy obiad za 12 zł sprawiając dzieciom i sobie frajdę. Czasem głupiejemy, żeby nie było za zdrowo. A tu telefon od kierowcy, że za 20 minut będzie na budowie z cementem i żeby ktoś był na miejscu i otworzył bramę:
- Bo nie mam hds, a przez ogrodzenie nie przerzucę.
Cóż, umowa była inna. Kierowca miał sobie poradzić w wstawieniem palety za bramę bez jej otwierania, a więc bez naszej obecności. Ale co zrobisz jak nic nie zrobisz?

No dobra, szybki powrót na działkę. Niedojedzone tortille i niedopite napoje w dłonie i do auta. Aż strach pomyśleć co by było, gdybyśmy z mężem pracowali na etatach w godzinach od 8 do 16. Nie wyobrażam sobie, jak wtedy ogarnąć życie, zakupy, mieszkanie, dwoje dzieci i jeszcze budowę, która co chwilę wymaga obsługi, jeżdżenia, zakupów i przyjmowania transportów.

Pan kierowca to młody, chudy chłopak, który okazał się nadspodziewanie silnym facetem. Jego chudość mnie zmyliła, dopiero po bliższym przyjrzeniu się dostrzegłam jego silne muskuły. Błyskawicznie wyładował z samochodu, własnymi rękami, 30 worków cementu, z których każdy ważył 25 kilo. A brał je po dwa na raz! Siłownia temu panu nie jest potrzebna. Ja ledwie podnoszę pojedynczy worek i po takim rozładunku chorowałabym tydzień. A na tym chudym facecie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Nawet nie dostał zadyszki! Spryciarz jeden.


Przy okazji rozładunku cementu podlaliśmy strop i wieńce. Było trochę frajdy dla dzieciaków z lania wody wężem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz