Dom

Dom

środa, 28 września 2016

72. Obwody, peszle, puszki, pytanie o indukcję i magistrale wodne

2014-06-20

Zaczynają się schody z elektryką. Nerwy mam, że nie wiem co! 

Marek od rana siedzi w internecie i czyta. Co jakiś czas doznaje olśnienia i pokrzykuje: 
- A ha! No tak. Wszystko się zgadza!
Po czym ogarnia go zwątpienie:
- No jak to? Jak oni to liczą? No kurde źle! Za mało obwodów zrobił chyba!

A ja siedzę, słucham tych naprzemiennych euforii i zwątpień, i już nic z tego nie rozumiem. Nie wiem, czy jest dobrze, czy jest źle.
Marek opowiada mi o jakichś bezpiecznikach różnicowo-prądowych, o osobno zabezpieczanych obwodach, o rozdzielni z grzebieniami. Rozważa, czy kable łączyć na szybkozłączki, czy tradycyjnie poprzez ich skręcenie, bo podobno obie metody mają swoje plusy i minusy:
- Bo wiesz, kable skręcane mają większą powierzchnię styku niż na szybkozłączkach, a jak wiadomo druciki lubią się utleniać i większa powierzchnia styku wydaje się być solidniejsza. Tylko że z drugiej strony dziś wszyscy jadą na szybkozłączkach. Jakby to nie działało, to by tak nie robili - tłumaczył mi.
Po czasie powiem, że ostatecznie zdecydował się na szybkozłączki firmy Wago i był zadowolony. Robota szła sprawnie i wszystko działa jak należy. 

Marek myśli na głos: czy instalacja ma być bezpuszkowa, czy też wszystkie skrzyżowania i rozgałęzienia kabli powinny być osadzone w puszkach.
Instalacja bezpuszkowa oznacza, że do każdego punktu biegnie osobny przewód z rozdzielni. Przy puszkowej natomiast linia główna rozgałęzia się w puszkach na odnogi, czyli w praktyce zużywa się mniejszą ilość kabli.
Dziś modne są instalacje bezpuszkowe. Na wielu współczesnych budowach widać, że kable oplatają całe pomieszczenia pod sufitem szeroką opaską, po kilkanaście przewodów biegnących równolegle jeden przy drugim. Taka wiązka kabli potrafi mieć nawet pół metra szerokości! Marek twierdzi, że to wcale nie jest takie fajne i bezpieczne, bo w tych kablach stale płynie prąd i potem mieszka się w cewce indukcyjnej, której wpływ na zdrowie człowieka nie jest do końca zbadany. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na tradycyjną instalację puszkową.


Marek zastanawia się na głos, czy kable puszczać w rurkach (czyli fachowo mówiąc w peszlach), czy montować je „gołe” na ścianach, do zatynkowania tak po prostu, czyli zaprawa prosto na przewody. 
Po długim wertowaniu forów internetowych i rozmowach z fachowcami od elektryki stanęło na tym, że kable będą przytwierdzane spinkami wprost do pustaków, a następnie zatynkowane. Podobno odchodzi się od umieszczania wszystkich przewodów w peszlach, bo w praktyce niezbyt dobrze się to sprawdza. Teoretycznie peszle, czyli te karbowane, elastyczne rurki z tworzywa, przewidziane są do tego, aby w razie uszkodzenia kabla można go było łatwo wyciągnąć z tunelu i zamienić nowym. W praktyce jednak udaje się tylko wyciągnięcie starych kabli z rurki. Natomiast włożenie nowych z powrotem w to samo miejsce - już niekoniecznie. Niby jest tam jakiś drucik w środku, który służy przewlekaniu kabli, ale na sporej długości i przy licznych zakrętach oraz skrzyżowaniach w puszkach, wsunięcie kabli w zatynkowane peszle się nie udaje. Za duży labirynt.
Zdecydowaliśmy, że pod tynki kable będą więc bez peszli, a w miejscach bez tynków, na przykład w warstwie wełny mineralnej ocieplającej dach, albo nad sufitem podwieszanym wzdłuż drewnianych belek, oczywiście tak.


Kolejna kwestia, to czy kable puścić w podłodze, pod wylewką, czy po ścianach. Na ten temat też panują różne opinie. Niby w podłodze jest fajnie, bo kable są schowane i eliminuje się ryzyko uszkodzenia instalacji przy wieszaniu wszelkich obrazków, grzejników, półeczek i wieszaczków. Z drugiej jednak strony, co w sytuacji awarii? Skuwać posadzki? Zrywać podłogi? Raczej łatwiej wypruć kabel ze ściany i położyć nowy, zatynkować blizny i zamalować, niż zdejmować panele albo skuwać płytki. 

Argumentem, który ostatecznie odwiódł nas od umieszczenia kabli w podłodze, były konsekwencje w przypadku zalania. W Łodzi wprawdzie prawdopodobieństwo powodzi nie jest wielkie, bo rzeki to u nas bardziej strumyczki i wąziutkie niteczki, ale wszystko trzeba przewidzieć. Może się zdarzyć – odpukać - zalanie przez popsutą pralkę, zmywarkę albo lodówkę. Rura od wody też może strzelić - tfu tfu na psa urok. Lepiej więc, aby kable trzymać z daleka od wody. 

Do rozważenia jest milion spraw. Marek opowiadał mi jeszcze niesamowite historie o opornikach, jednak nie jestem w stanie o tym napisać ani słowa. Ja wiem o prądzie tylko tyle, że prąd jest prąd, i z prądem nie ma żartów, jak mawiał mój tato. 
Powiem szczerze, że nie mam ochoty w to wnikać i podziwiam Marka, że wgryza się w temat. Sam zresztą tak zdecydował, że rozdzielnię i podłączenie główne zleci elektrykowi uprawnionemu, a resztę kabli po całym domu rozciągnie osobiście, własnym rękami. pod okiem taty - elektryka emerytowanego. Ja na wiedzę o elektryczności jestem wybitnie oporna i jedyne w czym mogłam mu pomóc, to udawać, że go słucham. Udawałam, bo to nudne było bardzo :)

Aaaaa, nie! Sorry! Przy elektryczności pomogłam bardzo bardzo bardzo dużo! Mianowicie wykonałam szczegółową dokumentację fotograficzną wszystkich kabli, w każdym pomieszczeniu z osobna. Okazało się to szalenie ważne i pożyteczne. Kable widzimy bowiem tylko do czasu położenia tynków. Potem, bez zdjęć, możemy się tylko domyślać, jaki jest ich przebieg patrząc po umiejscowieniu włączników, gniazdek i puszek, przy czym puszki często są zatynkowane. Serdecznie polecam, wręcz nakazuję, aby wykonać fotografie rozkładu kabli. To bardzo szybko paruje z pamięci.  
Nie będę odkrywcza pisząc, że warto zdjęcia pogrupować w foldery o nazwach odpowiadających pomieszczeniom (pokój Ani, pokój Juzi, przedpokój przy wiatrołapie, przedpokój drugi przed holem itp.). To się bardzo przydaje. I koniecznie trzeba robić zdjęcia kabli z głową, zawsze w tym samym kierunku, na przykład zaczynając od wejścia do pomieszczenia, od drzwi poprzez ściany, z lewej do prawej, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, w każdym pomieszczeniu według tej samej logiki. I warto zadbać, aby zdjęcia się zahaczały oraz by wynikało z nich, jaki fragment ściany fotografujemy. Czyli oddalamy perspektywę, aby uchwycić kawałek okna, wejścia, przepierzenia. Uwierzcie mi, że kable wyglądają wszędzie bardzo podobnie i uchwycenie szerszej perspektywy bardzo pomaga przy późniejszej identyfikacji miejsc.
Wykonałam kilka takich zdjęć, które mogę sobie od razu wyrzucić do kosza, bo kawałek kabla na ścianie, bez kontekstu, niczego nie wyjaśnia.
Warto też zadbać, aby ze zdjęć dało się określić odległości i skalowanie. Gdy widoczne są pustaki i spoiny, łatwo potem obliczyć, czy dany kabel przebiega 30 cm, czy 70 cm od rogu pokoju, bo rozmiar pustaka przecież znamy i widzimy na zdjęciu, że kabel biegnie przez środek drugiego pustaka od rogu. Wielokrotnie, przy późniejszym urządzaniu domu, własnie po pustakach liczyliśmy, czy w danym miejscu można wiercić, czy też jest szansa natrafić na kabel i lepiej się oddalić.
Gdy spoin i pustaków nie widać (taką sytuację mieliśmy w łazience, gdy kable doprowadzające oświetlenie do kinkietów kładzione były na tynku), warto narysować kredą strzałki wymiarujące i zapisać liczby. Na taką pomazaną kredą ścianę i tak pójdzie potem płytka albo boazeria, a wymiar na zdjęciu będzie widoczny.



Do zdjęć z rozkładem kabli elektrycznych sięga się przy urządzaniu domu bardzo często. Byle obrazek, barierka od schodów, listwa, przykręcane na oko i bez pamiętania o kablach czy rurkach, mogą sprowadzić na nas nieszczęście i przysporzyć mnóstwa pracy.

Zresztą dotyczy to wszelkich instalacji, nie tylko elektrycznej. Słyszałam o przypadku, gdy w końcowej fazie wykańczania domu montowana była barierka na antresoli. Podłogi i olistwowania  były już skończone, ściany i sufity pomalowane. Została ostatnia barierka. I nagle trach! Panowie wwiercili się w instalację ogrzewania podłogowego! Woda zalała sporą część domu, malowanie i panele do poprawy bądź wymiany. Czyli remont nowego domu! Do demontażu podłoga na uszkodzonym fragmencie, do skucia spora część wylewki, potem wycinanie przebitej rury i wklejanie dobrej. Ja wiem, wszystko się da naprawić, tylko żal, ze w tak głupi sposób ludzie stracili czas i kolejne pieniądze. A wystarczyło mieć zdjęcia i spojrzeć na nie przed wierceniem!

Zdjęcia naszej instalacji elektrycznej umieściłam nie tylko w moim laptopie, ale też w chmurze w sieci, aby na pewno ich nie stracić i mieć do nich dostęp wszędzie, z telefonu.







Ale wracam na naszą budowę. 

Od początku skrzyneczka z bezpiecznikami, jaką zamontował uprawniony elektryk, wydawała nam się bardzo mała. Gdy byli u nas znajomi też się dziwili, bo w ich domu rozdzielnia zajmuje pół ściany w przedpokoju. Rzeczywiście, widziałam. Hirek pokazywał ich rozdzielnię gdy szczycił się, że samodzielnie zrobił opisy. Miały one postać wielkiej naklejki przyklejonej na drzwiczkach od wewnętrznej strony, z kolorowymi labiryntami schematów, z rozrysowaniem i opisaniem każdego obwodu, żeby wiedzieć, który bezpiecznik co zabezpiecza. Oczopląsu idzie dostać, ale rzeczywiście to rzecz szalenie przydatna.
U nas też z pewnością kiedyś podobne opisy się pojawią, ale póki co, chcąc np. zamontować gniazdko, Marek lata z próbnikiem, a ja stoję przy skrzynce i pstrykam kolejno bezpiecznikami. A on się drze z drugiego końca domu: „Nie ten, włącz, następny!”. Ale spokojnie, dojdziemy i do zrobienia opisów, może, kiedyś.


Z wielkością rozdzielni i ilością obwodów we współczesnych domach ludzie często przesadzają. Elektrykom to bardzo odpowiada, bo wiadomo, że każdy kolejny obwód i punkty to są konkretne pieniądze. Robią więc osobne obwody elektryczne na wszystko i wychodzi im po kilkadziesiąt bezpieczników i rozdzielnia na pół ściany. Ale czy to konieczne, żeby tak gmatwać?

U nas z kolei elektryk poszedł w drugą stronę. Zainstalował zaledwie 6 bezpieczników, czyli wyprowadził 6 obwodów twierdząc, że to wystarczy. Niestety. Zdaniem Marka to za mało. Wyczytał, że na jednym obwodzie może być maksymalnie 20 punktów świetlnych. Obwodów nie wystarcza zatem nawet na samo oświetlenie, a co z gniazdkami? 

Marek zaczął rozrysowywać instalację, zastanawiać się, co z czym może działać na jednym obwodzie, uwzględniając ilości punktów i moce urządzeń. Już po chwili wyszło mu, że brakuje bezpieczników. Teraz nie wiadomo, czy wymieniać rozdzielnię na większą, czy dokładać drugą? A może jednak ta okaże się ok? Oj, coś tu nie gra. Czy na pewno tak to zostało zaprojektowane, że już na pierwszy rzut oka tych bezpieczników wydaje się mało? Musimy zajrzeć w projekt, to znaczy Marek musi, bo ja  i tak nic z tego nie zrozumiem.

Wczoraj pojechaliśmy na działkę obmyślać rozmieszczenie gniazdek i punktów świetlnych. Nie lada to wyzwanie. Widząc puste mury musisz praktycznie umeblować w wyobraźni cały dom. Przewidzieć, potrzebne gniazdka i włączniki. Zaczęło się więc planowanie, gdzie będzie stało biurko, gdzie telewizor, z którego gniazdka będzie najwygodniej ładować telefony, żeby były pod ręką. Koniecznie muszę mieć wygodne gniazdko do żelazka, w miejscu, gdzie bezkolizyjnie można będzie rozstawić deskę do prasowania. Teraz, w naszym mieszkaniu, prasowanie jest dla mnie potwornie irytujące. Do żelazka trzeba podłączać przedłużacz, wpinać się z nim do gniazdka umiejscowionego pod biurkiem, lekko z boku, za kanapą. Za każdym razem muszę nurkować z nosem przy podłodze i szukać w ciemnej dziurze, gdzie to gniazdko! Nienawidzę tych niewygód. Postanowiłam, że w nowym domu ma być inaczej.


Chodziliśmy więc od pomieszczenia do pomieszczenia i rysowaliśmy kredą na pustakach znaki X, zaznaczając wszystkie włączniki, kontakty, kinkiety i żyrandole (no przesadziłam, żyrandoli nie rysowaliśmy, ale mamy je w pamięci).
Należy wziąć pod uwagę, jak będą stać meble, w którą stronę będą się otwierać drzwi, zadbać, by kontakty w kuchni wyszły nad blatami kuchennymi, a nie pod nimi. W jednej ręce kreda, w drugiej mokra ścierka. I co chwilę krzyżyk tu, zaraz krzyżyk zmazany. I znów tu, i znów zmazany. Wreszcie jakaś spójna wersja została opracowana, ale nie mamy pewności, czy wszystko zostało przewidziane. No i trzeba będzie jeszcze zaplanować światła na zewnątrz, czyli na ganku i na tarasie. Ale tym będziemy się martwić kiedy indziej. Na razie wystarczy, żeby pamiętać o wyprowadzeniu kabli ze środka. 

Dziś pojechaliśmy do hurtowni elektrycznej po kable. Kupiliśmy na razie trzy krążki po 100 m. Dwa z nich są cieńsze o symbolu YDYp 3X1,5/750 V, jeden grubszy YDYp 3X2,5/750 V. Marek twierdzi, że wie, które do czego, że zna się na przekrojach i obliczonych obciążeniach. I ja to szanuję, przyjmuję, nie wnikam.


Znajomi fachowcy nas ostrzegli, aby nie kupować kabli elektrycznych w marketach. Mówią, że są "oszukane", czyli nie mają takich przekrojów jak powinny i jak jest napisane na etykietach. Mówią też, że kable te są ciągnione, czyli rozciągane i przez to przekroje są mniejsze od deklarowanych. A skutek jest taki, że potem kable upalają się w ścianach. Nie wiemy, ile w tym prawdy, ale "jakość marketowa" to dziś pejoratyw, więc coś w tym musi być. Nie będziemy tego sprawdzać na własnej skórze. W kwestii kabli elektrycznych markety budowlane omijamy zatem z daleka. 

Słyszeliśmy, że fachowcy polecają kable dwóch firm. Są to Telefonika i NKT. Kupiliśmy te drugie. Za trzy krążki po 100 m zapłaciliśmy 714 zł. Pewnie trzy szpule to za mało i będziemy jeszcze dokupować kolejne.
Taka pojedyncza wiązka kabla 100 metrów wygląda niewinnie, nie jest zbyt duża, można ją wziąć pod pachę, krąg jest zafoliowany. Ale jest ona nadspodziewanie ciężka! Mnie to zdziwiło. 

Kupiliśmy też uchwyty do mocowania kabli w ścianie, czyli tzw. spinki, plastikowe pętelki z wąsami. Przytwierdzenie kabla do ściany polega na wcześniejszym nawierceniu otworu, rozszerzeniu wąsów spinki tak, aby nasunąć spinkę na kabel, czyli umieścić kabel w pętelce,a następnie wbiciu młotkiem wąsów w nawiercone otwory. W ten sposób kabel nie wisi luźno wzdłuż ściany, ale jest do niej przymocowany. Spinki umieszcza się co kilkadziesiąt centymetrów, na zakrętach kabli gęściej.
Pan w hurtowni poinstruował nas, że gdy ściany są miękkie otwory na spinki trzeba wiercić wiertłem nr 6, a gdy twarde to nr 7. Na razie kupiliśmy 5 paczuszek spinek, w każdej po 100 szt. 
Trzeba jeszcze wiedzieć, że spinki mają różne rozmiary i dobiera się je stosownie do przekrojów kabli. Są kable cieńsze, grubsze, jedno- i dwużyłowe. Pętelka spinki powinna być dopasowana do kabla, aby jak najbardziej płasko przylegała do ściany. Jest to ważne przy późniejszym tynkowaniu, bo zbytnie odstawanie spinek od kabli spowoduje, że na calutkie ściany trzeba będzie położyć grubszą warstwę tynku, aby to zatopić. To zbędne koszty.



W hurtowni elektrycznej Marek przeprowadził krótkie konsultacje ze sprzedawcami na temat naszej zbyt małej skrzynki rozdzielczej. Panowie we trzech go uświadamiali, czego prawdopodobnie brakuje naszej rozdzielni. Gadali o fazach, wyłącznikach, diodach wskazujących, która faza nie działa a która działa, o konieczności rozdzielania obwodów na sterowanie bramą i domofon (czego my nie planujemy). Krótko mówiąc wyszło na to, że wszystko mamy do poprawy, że musimy wymienić rozdzielnię i że cały sprzęt elektroniczny nam się spali, jeśli nie zabezpieczymy odpowiednio naszej instalacji! Nic z tej rozmowy nie zrozumiałam i mam tylko nadzieję, że Marek wie w czym rzecz. 

Na razie nie planujemy do naszego domu urządzeń trójfazowych. Do takich należy na przykład elektryczna kuchenka indukcyjna. Owszem, wszyscy którzy posiadają takie kuchenki są z nich zadowoleni i polecają je bardzo. Twierdzą, że są to sprzęty łatwe w utrzymaniu czystości, że są bezpieczne i czyste, bo nie produkują tłustego osadu, jaki wydziela się przy spalaniu gazu.
Owszem, z czystością się zgodzę, ale z tym bezpieczeństwem nie do końca. Kuchenka indukcyjna bowiem w swym działaniu wykorzystuje tzw. prądy wirowe. Przebywanie w zasięgu działania takich prądów jest bardzo niezdrowe, wręcz rakotwórcze. Tak twierdzi Marek, magister skończony fizyki. a ja mu wierzę. Opowiadał, że na studiach, w czasie warsztatów w pracowni fizycznej, przy omawianiu prądów wirowych wykładowcy kładli duży nacisk na bezpieczeństwo. Kazali zachowywać bezpieczne odległości i nie wkraczać w pole magnetyczne albo jakieś tam inne pole, jakkolwiek się ono nazywa. Producenci kuchenek indukcyjnych zapewniają wprawdzie, że wszelkie normy bezpieczeństwa są spełnione. Ale wiadomo jak to jest. Aby kuchenka indukcyjna była naprawdę bezpieczna i dobra, musi być z górnej półki cenowej. Już samo to, że kuchenka jest indukcyjna a nie gazowa robi cenę, a jeśli dodatkowo trzeba kupić coś najlepszego w swoim gatunku, to koszty rosną wielokrotnie. Powiem wprost, że zdecydowaliśmy się na kuchenkę gazową nie tylko ze względu na oszczędności, ale po prostu boimy się prądów wirowych. Nie chcemy ich. Wolimy spalać gaz i sprzątać tłusty osad niż zachorować na raka. No i na kuchni indukcyjnej nie da się ugotować klarownego rosołu, zawsze wychodzi mętny. Bo gotowanie jest tam nie od temperatury, ale od buch, buch buch, wzmaga się i opada, nie ma stałego pyrkolenia.
Możliwe, że jesteśmy zacofani, nie przeczę. Nie mamy też dotąd i nie zamierzamy mieć kuchenki mikrofalowej, ale powodów tej drugiej decyzji jeszcze nie zgłębiłam. Na razie tłumaczę sobie, że brak mikrofali sprzyja utrzymaniu wagi, bo gdybyśmy ją mieli to hot-dogi jedlibyśmy non stop. 

Kontrowersje i nasze wątpliwości w sprawie zamontowanej u nas rozdzielni trzeba przedyskutować z elektrykiem. Niestety, Marek zapłacił mu już całą kwotę za usługę (chociaż nalegałam i prosiłam, aby podzielić płatność na dwie części i ostatnią transzę wypłacić dopiero po przyłączeniu prądu przez elektrownię! Ech, znowu zbyt wcześnie zaufaliśmy!). Teraz facet wcale nie musi mieć ochoty angażować się w nasz prąd. W każdym razie motywacji finansowej już nie ma. 
Marek zadzwonił do niego. Na szczęście odbiera od nas telefony. Panowie umówili się na spotkanie dziś na budowie, po południu. Uff. Może coś się wyjaśni.
Ależ ja nie lubię tego człowieka! Rozmowa z nim zwyczajnie mnie stresuje. 


Hydraulicy powoli dłubią swoje podłączenia. Na górze pojawiła się druga rozdzielnia rur od centralnego ogrzewania. Podobna to tej, która jest na dole, tylko nieco mniejsza.


Chwilowo nie mamy wody. Nasza rurka z kranikiem, ta niebieska, która była na budowie od samego początku (kiedyś zasilała w wodę stary, rozebrany już dom, potem wystawała z dna dołu po wykopaniu humusu, a po zabetonowaniu płyty fundamentowej sterczała sobie z wylewki gdzieś przy ścianie w kuchni) teraz została skrócona, przycięta nisko, tuż przy posadzce. Na jej końcu pojawił się jakiś gruby zawór. Wszystko to będzie potem zatopione wylewką. Pan Kukułka mówi, że dopóki nie zrobią prób szczelności instalacji, wody nie będzie. Ale potem, po udanych próbach, uruchomi nam jeden kran. Na razie, aby wypić na działce kawę, musimy wozić wodę ze sobą w baniaku.



Na górze panowie hydraulicy nie będą rozkładać styropianu. Postanowili zostawić tę prostą podobno czynność inwestorom, czyli nam. Pan Kukułka powiedział:
- Jeśli chcecie i macie takie życzenie, to oczywiście rozłożymy styropian i na górze. Ale uważam, że bez sensu jest płacić. Ja bym za to nie zapłacił. To jest łatwa robota, sami sobie poradzicie. Styropian nie jest ani ciężki, ani twardy. Na dole to co innego, tam musieliśmy rozkładać, bo rury idą warstwowo, w dolnej warstwie woda, w górnej centralne. Ale na górze? Tylko centralne puścimy, czyli wyprowadzenia pod grzejniki. Żadna filozofia. 
- Tak pan myśli? - spytałam z powątpiewaniem. 
- Jasne. Rozłożymy zrobimy tylko klatkę, na tym monolicie, żeby wyrównać poziomy. No i w łazience, tam gdzie idą rurki od wody. A resztę to już łatwo. 

Przewody z wodą do centralnego ogrzewania są plastikowe, niby elastyczne, ale trochę jednak sztywne. Da się je zwinąć w wiązkę w kształcie koła o średnicy około metra, i w takich właśnie zwojach się je kupuje. 



Magistrale „kabli” wodnych, wsuniętych w czerwone otuliny ocieplające, rozchodzą się po całym domu. Rozprowadzają one wodę od pieca do wszystkich grzejników i ujęć wody. Są one połączone srebrną taśmą techniczną najpierw w pary, potem w większe wiązki. Policzyłam, że w najszerszym miejscu magistrala ma aż 12 rur!





Ocieplone rury przytwierdzone są do posadzki na górze przy pomocy specjalnych, plastikowych uchwytów, takich większych spinek podobnych w działaniu do spinek elektrycznych. Pewnie panowie wiercili otwory w podłodze, aby zamontować owe spinki. Rury są więc unieruchomione, przytwierdzone do podłogi i dopiero po tym unieruchomieniu można rozkładać między nimi styropian.





Nie wiem, w jaki sposób rury przytwierdzone zostały do podłoża na dole, bo leżą na pierwszej warstwie styropianu. Ale pewnie jakoś są. Może użyte były dłuższe spinki? Nie zdążyłam się temu przyjrzeć. 

Faktem jest, że rozkładanie instalacji cieplnej i wodnej trwa długo. Aż mi się już nudzi! Mogliby panowie już skończyć, bo chciałabym zamawiać wylewki, a dopóki nie znam terminu końca tej zabawy, nie mogę umawiać kolejnej ekipy. 

7 komentarzy:

  1. Nie do końca rozumiem stwierdzenie o klarownym rosole i bum bum. Gotowanie na indukcji działa dokładnie tak samo jak na gazie, jedyna różnica polega na tym, że temperatury nie wytwarza płomień, a uzwojenie w dnie garnka.

    W mikrofalówce owszem, ogrzewana jest jednocześnie cała (a przynajmniej zdecydowana większość) powierzchnia i ruch cząsteczek jak mocno zmniejszony, przez co pewne rzeczy się nie rozpuszczą, ale o indukcji pierwszy raz słyszę.

    Nie żebym się czepiał, ale jak dotąd czytając odnosiło się wrażenie że macie strasznie racjonalne podejście do wszystkiego, jednak ten wpis znacząco zmienił moje odczucia.

    Chodzi o to, że nawet jeżeli wspomniane wiry istnieją, czego nie neguję, to mówienie że nie chce się indukcji bo jest niezdrowa mając kilka metrów dalej router wifi, włączony bluetooth w telefonie, przeciętnie cztery telefony komórkowe na gospodarstwo domowe i dziesiątki innych urządzeń wytwarzających mniejsze bądź większe różnorakie pola strach przez indukcją wydaje mi się lekką paranoją.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą! Racjonalne myślenie, a tu taka niespodzianka :-) Mikrofalówką też straszą ludzi w internecie. Szczepionkami też...
      Co do kabli elektrycznych w ścianach: nawet wiele kabli jeden przy drugim nie wpływa w żaden sposób na organizmy żywe. Teoretycznie jakaś cewka się tam robi, ale to jest częstotliwość 50Hz, czyli bardzo bardzo mała. Na pewno nie jest to powód który powinien być brany przy decyzji czy robić instalacje puszkową czy bezpuszkową.
      (Puszki i tak zatynkujecie więc nic nie będzie widać)
      Ludzie mieszkają przy słupach energetycznych i nikt nie ma z tego powodu raka. Pracowałem kiedyś w elektrowni i pytałem o to pana z dystrybucji. Oni siedzą całymi dniami na słupach, przy transformatorach i przy kablach i nie ma żadnych obserwowalnych skutków zdrowotnych. Na całym świecie nikt nie zaobserwował zwiększonej ilości zachorowań elektryków pracujących przy 50Hz. Tego samego nie mógł już powiedzieć o słupach GSM gdzie jest większa częstotliwość, bo po prostu się nie znał...
      Co do kuchenki indukcyjnej to pierwsze słyszę, że prądy wirowe są szkodliwe (zagadkowa sprawa z tym profesorem na laborkach na studiach Twojego męża - przydałby się jakiś artykuł potwierdzający jego słowa).
      Kuchenka indukcyjna wytwarza zmienne pole magnetyczne (rzędu kHZ), które indukuje prądy wirowe w dnie garnka. Te prądy same z siebie nie mogą oddziaływać na nas. Mogą natomiast wytwarzać wtórne pole magnetyczne o przeciwnym zwrocie do tego, które te prądy wywołało. Więc znowu sprawa sprowadza się do pola elektromagnetycznego, którego natężenie bardzo szybko maleje wraz z odległością. Dodatkowo pole magnetyczne jest w płycie indukcyjnej ustawione równolegle do płaszczyzny palnika, a wektor pola jest prostopadły do osoby gotującej, więc jego wpływ jest minimalny, główny wpływ jest na przedmioty znajdujące się w płaszczyźnie płyty czyli np. dno garnka. A jeszcze czytałem, że sam garnek zachowuje się jak klatka Faradaya i nie puszcza pola dalej.
      Oczywiście robicie jak chcecie, nie podważam wiadomości Twojego męża. Skoro słyszał na studiach to ma prawo sądzić, że to prawda i że osoba mówiąca to się znała.
      Dawno mnie tu nie było, więc wracam do czytania.
      Pozdrawiam
      Ragał

      Usuń
    2. Kolego,

      Po parunastu latach w branży telekomunikacyjnej, szeregu szkoleń i własnych obserwacji mogę Ci powiedzieć tyle - nie ma pola elektromagnetycznego, które nie oddziałuje na żywy organizm. Działa tu efekt Halla, efekt magnetohydrodynamiczny, indukcja i jeszcze parę bardzo ciekawych, ale egzotycznych oddziaływań. Skuteczność tego oddziaływania jest tylko funkcją natężenia pola i NIEKIEDY częstotliwości. I nikt nie mówi o raku, jest cała gama bardziej subtelnych i mniej uchwytnych zaburzeń. Moim zdaniem warto w swoim otoczeniu smog elektromagnetyczny redukować do minimum, przynajmniej w zakresie mikrofal (WiFi, GSM, UMTS, LTE...). Mikrofala i indukcja - na złom, ale to moje osobiste zdanie.

      Usuń
  2. Po co się męczyć skoro można skorzystać usług firmy niedax ,która specjalizuje się w instalacjach elektrycznych i organizacją połączeń w korytkach i tunelach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po co się męczyć skoro można skorzystać z usług firmy niedax, która specjalizuje się w trasach instalacji elektrycznych, i organizacji połączeń w korytkach, i tunelach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy wpis. Warto było tutaj zajrzeć

    OdpowiedzUsuń
  5. Przydatne wskazówki. Ja ostatnio znalazłam dobrą firmę gdzie rzeczywiście można kupić porządne urządzenia, dodatkowo też obsługa ma świetne podejście do klientów

    OdpowiedzUsuń