Dom

Dom

czwartek, 29 września 2016

73. W poszukiwaniu zaginionej Arki .... wróóóććććć, Rurki!

2014-06-23 Poniedziałek

Hydraulicy skończyli prace wewnątrz domu. Nadeszła pora na podłączenie budynku do kanalizacji. Nareszcie!

Z mapy do celów projektowych uzyskanej z ośrodka geodezji wynika, że studzienka kanalizacyjna znajduje się gdzieś przed domem, mniej więcej metr od ogrodzenia. Na razie jest tam pozostała po budowie spora kupa piachu. Przed domem rosną też chaszcze, trawa i płożące się, zdziczałe krzewy. Pewnie kiedyś ktoś o nie dbał, ale dawno przestał. Teraz jest tam dzika przyroda, w którą strach się zapuszczać.

Gdzieś wśród tego gąszczu, pod piachem, trzeba odszukać studzienkę rewizyjną.
Studzienka rewizyjna to takie urządzenie, które pozwala na szybki i łatwy dostęp do rur kanalizacyjnych w miejscu połączenia rury wyprowadzającej ścieki z domu z odnogą kanalizacji, która odchodzi od kanału kanalizacyjnego biegnącego w ulicy. Ów dostęp polega na tym, że nad połączeniem wkopana jest w ziemię pionowa, dość szeroka rura, której wylot na poziomie gruntu zakończony jest żeliwnym włazem. Obecnie studzienki rewizyjne robi się z pomarańczowych, karbowanych, dość szerokich rur z twardego tworzywa sztucznego. Do takiej rury nie da się wprawdzie wejść, chyba że jest się dzieckiem albo chudzielcem, ale da się w nią łatwo wprowadzić sądę, przepychacz albo inne urządzenie, co w przypadku zapchania się kanalizacji jest bardzo przydatne. Można wtedy bez rozkopywania całego podwórka dostać się do kanalizacji na głębokość około 2 metrów. I przez rurę studzienki rewizyjnej można dostać się do wnętrza kanalizacji.

Poniżej przedstawiam kilka zdjęć prezentujących budowę studzienki rewizyjnej od zera.






Szukaniem naszej studzienki rewizyjnej miał się zająć pan Kukułka. Na pierwszy rzut oka nie zauważyliśmy jej, ale sądziliśmy, że z pewnością właz jest przysypany gdzieś w dawnym ogródku.

Ustaliliśmy, że zanim zaczniemy kopać, najpierw dowiemy się w Zakładzie Wodociągów i Kanalizacji po czyjej stronie jest proces włączenia się do kanalizacji, czyli połączenia rury domowej z odnogą. Z tego co mówił nasz hydraulik, pozostaje to wyłącznie w gestii ZWiK. Inwestor wykonuje wprawdzie całą pracę fizyczną, ale samo połączenie rur musi nastąpić w obecności inspektora ZWiK, który podpisuje jakieś papiery na tę okoliczność i tym samym potwierdza, że podłączenie jest prawidłowe. Bez inspektora ZWiK dołu i rur podłączających nie wolno zasypać, bo nie dostanie się odbioru technicznego i nie będzie można zawrzeć umowy na odprowadzanie ścieków.

Pojechaliśmy więc do ZWiK. Zabrałam ze sobą cały projekt domu, mapy do celów projektowych, umowę ze ZWiK na dostawę wody i całą dotychczasową korespondencję, w tym warunki techniczne przyłączenia uzyskane na etapie ubiegania się o pozwolenie na budowę.


Pan w biurze obsługi klienta, będący w pracy pierwszy dzień po urlopie, był miły, owszem, choć nieco roztargniony i przygnębiony faktem, że laba się skończyła.
Długo przeglądał projekt, nie mogąc się połapać o co w nim chodzi. Coś mu ewidentnie nie pasowało. Tłumaczymy, że chcemy się przyłączyć do kanalizacji, a on nam mówi, że trzeba złożyć wniosek o wydanie warunków technicznych, żeby to przyłącze dopiero zrobić! Wreszcie zajarzył:
- A, widzę, że warunki techniczne już macie. Czyli przyłącze już wykonaliście?
- Nie, o warunki owszem, występowaliśmy. Było to wtedy, jak kupiliśmy nieruchomość i przyszliśmy do ZWiK przepisać umowę na dostawę wody na nas, jako nowych właścicieli. No to przy okazji, za pana namową zresztą, złożyliśmy wniosek o warunki przyłączenia, żeby dwa razy nie jeździć. Ale potem okazało się, że przyłącze u nas już jest i że było to zbędne.
- Czyli umowę na dostawę wody macie?
- Tak.
- No to teraz trzeba tylko zawrzeć umowę na odbiór ścieków, tak?
- Tak.
- No to ja muszę mieć protokół zdawczo-odbiorczy przyłącza - powiedział zadowolony.
- Ale jaki protokół? Skąd możemy go wziąć? My niczego takiego nie mamy.
- A kto wykonywał to przyłącze? Nie wy?
- Nie. Chyba poprzednia właścicielka, od której kupiliśmy działkę. Ale niestety, nie mamy z nią kontaktu. Pani zmieniła numer telefonu.

Facet znów wbił nos w papiery i oglądał mapy. trochę to trwało, potem zajrzał do komputera i potwierdził:
- No faktycznie. Z map i z systemu wynika, że przyłącze jest. To czemu dotąd nie płaciliście za ścieki?
- Bo dom nie był podłączony. Poprzednia właścicielka korzystała z szamba, więc też za ścieki nie płaciła. Jej stary dom rozebraliśmy, szambo zostało zlikwidowane, a teraz chcemy podłączyć nowy dom, który właśnie zbudowaliśmy.
- No to ja nie wiem, czy nie będzie obciążenia za ścieki wstecz? – rzekł ostrzegawczo z władczą miną.
- Ale za co? Do starego domu przyjeżdżała szambiarka, a w nowym jeszcze nikt nie mieszka, nie ma ścieków. Dotąd korzystaliśmy z toi-toja. Mogę pokazać umowę.
- No tak. Trochę racja. Ale nie wiem, nie wiem jak się do tego odniesie dyrekcja. Zobaczymy ...

Potem facet gdzieś zadzwonił, coś ustalał i odesłał nas do archiwum:
- Dobrze. Pójdziecie państwo teraz do archiwum i poprosicie o sprawdzenie, czy w teczce nieruchomości jest dokumentacja tego przyłącza. Powinna być. Poprosicie o protokół zdawczo-odbiorczy przyłącza kanalizacji sanitarnej oraz o projekt. Oni te papiery skserują i wtedy z tymi dokumentami proszę się zgłosić do pana X. - tu podał nam numer pokoju, numer telefonu i wyjaśnił, jak trafić do pana X.
- I to wystarczy do zawarcia umowy na odbiór ścieków?
- Noooo, chyba tak.
- I wtedy nasz hydraulik może nas sam, bez państwa udziału, włączyć do kanalizacji?
- No tak, jeśli przyłącze jest wykonane, jest protokół jego odbioru przez nas, jest studzienka rewizyjna i zawarta umowa, to już sami się podłączacie i po sprawie. My już do tego nic nie mamy.

No dobra.
Poszliśmy do archiwum, okrążając liczne budynki i jego odnogi, błądząc przez zakręcone podwórka, wejściami od tyłu, i pokonując kilka krętych korytarzy. Po drodze musieliśmy pytać o drogę, bo żadnych strzałek i oznaczeń kierunku „do archiwum” nie było. Ale wreszcie udało się trafić.

Młoda pani, wysłuchawszy po co przyszliśmy, zadzwoniła na wewnętrzny i po chwili windą przyjechała teczka naszej nieruchomości. Niby gładko poszło, ale niestety! Nasza radość była przedwczesna, bo żadnych dokumentów dotyczących przyłącza kanalizacyjnego w teczce nie było! Pani powiedziała chłodno:
- Z tego wynika, że przyłącza nie ma. Jeszcze sprawdzę na środkach trwałych. No, tu też nie ma. Czyli nie ma.
- Jak nie ma, skoro na mapach jest! – czułam, jak gorąco napływa mi do policzków.
- Chwileczkę. Sprawdzę. No faktycznie. Na mapę jest naniesione. No to już nic nie rozumiem. - wzruszyła ramionami. Dla niej sprawa jest skończona. Nie ma w archiwum. Koniec. Następny proszę.

Wobec braku pożądanych dokumentów w teczce zostaliśmy odesłani do pana X:
- Może przyłącze było odebrane, tylko ktoś zapomniał dołączyć dokumenty do teczki i leży gdzieś w dziale u pana X. Zadzwonicie do niego z portierni, to on poszuka. Proszę, taki numer, tam na ścianie wisi telefon.

No więc idziemy na portiernię, mocno zaniepokojeni sytuacją. Dzwonię:
- Proszę pana, poszukujemy dokumentacji przyłącza - zaczęłam wyjaśniać sprawę od początku. Na to facet, bardzo niemiłym tonem, wykrzyknął:
- A skąd ja mam wiedzieć, czy u was jest przyłącze czy nie?! To do archiwum!
- No właśnie archiwum odesłało nas do pana, bo u nich nie ma - jeszcze byłam spokojna i panowałam nad głosem.
- Jak u nich nie ma to ja mam mieć?! Kpiny! Ja nie mam czasu, zaraz wyjeżdżam w teren. Nie będę teraz szukał dla archiwum jakichś papierów!

Oj, zdenerwowałam się.
- Zaraz zaraz. Chwileczkę - zagadałam już ostro, aż ludzie na korytarzu zaczęli się przysłuchiwać moim słowom. - Po pierwsze, grzeczniej proszę. Po drugie, o ile wiem,  pan jest w pracy prawda? A pana praca właśnie na tym polega, żeby załatwiać ludziom przyłącza, prawda? Więc jeśli panu ta praca nie odpowiada, to proszę sobie poszukać innej. Ale dopóki pan jest zatrudniony w ZWiK, to pana obowiązkiem jest mnie obsłużyć. Bo ja nie dzwonię do pana w sprawie dostawy kartofli, ale właśnie w sprawie przyłącza, którymi pan się w tej instytucji podobno zajmuje! Mam rację? Możemy wobec tego porozmawiać o naszym przyłączu?! – byłam stanowcza, gotowa na awanturę, nawet na pisanie skarg!

Facet szybko zmienił ton , po czym zaczął wyjaśniać sprawę. Powiedział, że on u siebie może sprawdzić, czy ma poszukiwane dokumenty, ale o ile sięga pamięcią, to nie przypomina sobie odbiorów z ulicy Łopianowej w ostatnich latach. Mimo to obiecał sprawdzić, wziął ode mnie numer telefonu i zadeklarował, że oddzwoni.

Oddzwonił już po chwili. Dzwonił potem jeszcze dwa razy wykazując wyrazy współczucia z powodu naszej sytuacji. Po niefortunnym początku znajomości okazał się miłym facetem, najwyraźniej zmęczonym spychologią stosowaną w jego firmie. I ja to rozumiem. Nie mam żalu. Pan X to jeden z niewielu inżynierów w ZWiK, który zna się na robocie, a nie tylko na przerzucaniu papierków.
Zaproponował następujące rozwiązanie:
- Proszę pani, jeśli to przyłącze faktycznie istnieje, to trzeba będzie uzupełnić dokumenty do niego. A więc najpierw trzeba znaleźć studzienkę. Potem zlecić kamerowanie, żeby wpuścić w kanał kamerę i sprawdzić, czy to przyłącze faktycznie jest połączone na odejściu z kanałem głównym. Jeśli jest, to musi pani zlecić projektantowi wykonanie dokumentacji powykonawczej i napisać tu do nas wniosek o legalizację istniejącego przyłącza. Wtedy sprawa pójdzie na komisję i powinno się udać wszystko załatwić.

Dla niego to proste, ale ja miałam tego dość. Kamerowanie - jak powiedział pan X, kosztuje ok. 250 zł. I ja to muszę zamawiać na własny koszt, ponieważ ZWiK wprawdzie dysponuje kamerą, ale chwilowo jest ona popsuta, a jak mi zależy, to muszę sama się o nią postarać w jakiejś innej, prywatnej firmie. Mam zatem zapłacić za bałagan w ZWiK i za to, że ktoś zgubił protokoły?! I za to, że mają popsutą kamerę?!

Za wykonanie dokumentacji powykonawczej też będziemy musieli zapłacić, a to tak samo, jakby robić projekt nowego przyłącza. Trzeba porobić wszelkie uzgodnienia dokumentacji, wynająć geodetę. W zasadzie niczym się to nie różni od zlecenia wykonania projektu nowego przyłącza, albo nawet zaprojektować nowe przyłącze  jest łatwiej niż zinwentaryzować stare!

Pojechaliśmy na działkę szukać studzienki rewizyjnej. Marek kopał łopatą ostro, aż kropelki potu zalały mu twarz. Potem przyszedł sąsiad i dalej kopali razem. Niestety. Żadnej studzienki nie znaleźli. Sprawdzaliśmy na mapie, w którym miejscu powinna być, mierzyliśmy miarą kilkakrotnie, chłopaki kopali w tamtym rejonie i w okolicach. Wszystko na próżno.


Czyli co? Nie ma studzienki? Nie ma przyłącza? Kupiliśmy działkę z przyłączami a teraz się okazuje, że to oszustwo?

Najpierw był przekręt z przyłączem gazu. Niby kiedyś ono było, ale z powodu niepłacenia rachunków przez poprzednią właścicielkę gaz został odcięty, jakieś 7 lat temu. Więc teraz go nie ma. Ponowne przyłączenie gazu wymaga tzw. modernizacji przyłącza, czyli w praktyce zbudowania go od nowa, bo trzeba wykonać nowy projekt i wszystko tak, jakby gazu nigdy nie było. Stare przyłącze nie spełnia obecnych norm i gazownia odmawia jego uruchomienia i eksploatacji.
Potem był przekręt z prądem. Przy rozbiórce starego domu trzeba było odłączyć prąd, zlikwidować przyłącze, aby potem robić wszystko tak, jakby prądu nigdy nie było. Czyli starać się o przyłącze tymczasowe na czas budowy, a potem o przyłącze docelowe. Dwukrotna procedura i tony papierów. 
Teraz jeszcze przyłącze kanalizacyjne!? Wychodzi na to, że na naszej działce była tylko woda. 
To się nazywa kupić uzbrojoną działkę ze wszystkimi mediami!

Przyłącze kanalizacyjne na mapach geodezyjnych występuje, tylko w rzeczywistości jakoś się rozpłynęło. Cały projekt budowlany naszego domu opiera się o wadliwą mapę i zakłada podłączenie domu do przyłącza istniejącego, które nie istnieje. Ha ha ha!  W ZWiK wiedzą, że przyłącze jest, bo mają go na mapach, ale nie ma do niego papierów, więc go nie ma?! Jakiś kosmos!

Sprawdziłam w akcie notarialnym, czy nasza nieruchomość jest tam jakoś opisana, czy jest w nim zapis o wyposażeniu nieruchomości w przyłącza mediów. Ale o tym oczywiście w ogóle nie było żadnej wzmianki. Notariusz się w takie szczegóły nie wdaje, tylko inkasuje taksę notarialną za standardowe umowy mało spersonalizowane. Nie mamy więc podstaw, aby na przykład sądzić się z biurem obrotu nieruchomościami, które pośredniczyło w transakcji i wprowadziło nas w błąd. Pani pośredniczka bowiem zapewniała, że nieruchomość jest wyposażona we wszystkie przyłącza i że to zapewni nam ogromne oszczędności przy budowie. Teraz wychodzi, że to wszystko kłamstwo! Dzwoniłam do tego biura obrotu, ale usłyszałam w słuchawce beznamiętny głos automatu, że nie ma takiego numeru. Pewnie biuro już nie istnieje.

Postanowiliśmy zapytać poprzedniej właścicielki, czy coś pamięta. Może ma u siebie jakieś dokumenty? Ale tu też kłopot, nie mamy do niej numeru, bo ten który mieliśmy zlikwidowała. Sąsiad podsunął pomysł, aby spytać drugiego sąsiada obok. On powinien mieć kontakt do eks-właścicielki, bo się przyjaźnili.

Sąsiad był akurat na balkonie, więc go zagadnęliśmy. Bez potrzeby dzwonienia do przyjaciółki objaśnił nam temat:
-Nie, Teresa nie robiła przyłącza. Na pewno. Jak tu w ulicy robili kanalizację, to ona nie miała pieniędzy i została przy szambie. Wszyscy wokół się podłączali, ale ona o ile wiem nie. Zresztą zaraz zadzwonię, to zapytam.
Zadzwonił.
- No niestety. Tak jak mówiłem.
- Czyli co? Musimy teraz robić całe przyłącze od nowa? Projekt, podłączenie, kopanie w ulicy, czyli jej zamknięcie i zajęcie pasa drogowego, i koszty?
- A nie. Tu to nie będzie tak źle. Ulicy nie trzeba zamykać. Bo ja pamiętam, że jak oni tu kładli tą kanalizację, to inwestycja była finansowana z unii. A unia wymagała, takie dyrektywy, żeby jak się kładzie kanał w ulicy, zrobić od niego odejścia do każdej działki. Nawet jak ktoś się nie przyłączał, bo nie miał pieniędzy, to odejście do działki i tak ma doprowadzone. Ja pamiętam, że myśmy to wymusili. Bo najpierw ZWiK chciał robić odejścia tylko tam, gdzie się ludzie podłączali. Ale myśmy się zbuntowali, że to niezgodne z unią, że unia finansuje i wymaga inaczej, bo jakby ktoś kiedyś chciał się podłączyć, to już nie trzeba będzie kopać w ulicy. Więc u pani Teresy też na pewno takie odejście jest. Nawet oni się wkurzali i rozkopywali z powrotem to, co było już zakopane, i dorabiali te odejścia.

No cóż. Dobre i tyle.

Teraz trzeba ustalić, czy faktycznie jest to odejście i ile w związku z tym będzie kosztowało wykonanie nowego przyłącza. Z tego co wiem i co ZWiK pisał w swoich pismach nakłaniających mieszkańców do włączania się do sieci kanalizacji miejskiej, projekt i wykonanie przyłącza można zrobić na własną rękę, ale można też zlecić je ZWiK-owi. W praktyce okazało się to nieprawdą, bo generalnie tak, ZWiK może wykonać przyłącze, ale wyjdzie to drożej niż na wolnym rynku, będzie bardzo długo trwać, a projekt to i tak trzeba sobie zrobić we własnym zakresie, bo w tym roku ZWiK nie zrobił przetargu na projektowanie i nie mają tego jak ugryźć. Może w przyszłym roku będą zlecać usługi projektowe, ale w tym roku nie. 
ZWiK w swoich ładnych ulotkach oferował też możliwość rozłożenia kosztów budowy przyłącza na raty i jakieś dofinansowanie 40% z Funduszu Ochrony Środowiska, pod warunkiem że weźmie się kredyt z jednego z banków, co są na liście "banków współpracujących". A więc bank jak zwykle ma szansę zarobić na kredytach, tylko że to wszystko i tak nie działa.
Nie mam pojęcia, ile to będzie kosztować, ale ponad 6 000 zł z pewnością. Nie wiem, czy ja przypadkiem nie mam już dosyć tej budowy!

Po czasie powiem, że przyłącza faktycznie nie było. Nikt nie potrafił wyjaśnić, skąd studnia rewizyjna znalazła się na mapie. Przez biuro geodezyjne udało nam się ustalić autora zmiany, który ową studzienkę naniósł na mapę, ale okazało się, że pan od dawna nie żyje.

Najbardziej prawdopodobną wersję tej „pomyłki” przedstawiła nam pani projektant, która wykonywała później projekt naszego przyłącza:
- Najpewniej to było tak, że poprzednia właścicielka rozpoczęła działania w celu wybudowania przyłącza. Pewnie zleciła projekt, uzyskała pierwsze pozwolenia, a potem brakło kasy na wykonanie i nie dokończyła. I ten geodeta chyba naniósł na mapę studzienkę rewizyjną, jako urządzenie projektowane. Przy symbolu studzienki powinno być oznaczenie „P”, że projektowane. A potem to „P” komuś się zmazało, zatarło, ktoś źle skopiował mapy i mamy efekt. Bałagan proszę pani. Jak w Polsce ze wszystkim. Co sprawa, to zawsze wyskoczy odkręcanie czyichś zaniedbań.

Jaki z tego wniosek?

Gdy kupujesz nieruchomość, nie możesz zaufać nikomu! Nawet dowiedziawszy się u źródła, w geodezji i w ZWiK, że przyłącze jest, może okazać się potem, że jednak go nie ma! Wszystko wychodzi dopiero wtedy, gdy urzędnicy pochylają się nad konkretną sprawą na poważnie, gdy przychodzi podpisać umowę, a nie tylko poinformować petenta pobieżnie i ogólnikowo.

Ale nic to, nie mogę się tym zbytnio przejmować, bo przedwcześnie osiwieję. Owszem, powinno nas zastanowić, że eks-właścicielka, chociaż twierdzi, że przyłącze jest, to korzysta z szamba, podczas gdy inni wokół są podłączeni do kanalizacji. Ale nawet gdyby to wzbudziło nasze podejrzenia, to i tak w ZWiK by nam powiedzieli, że przyłącze jest, przecież widać z mapy. Więc nic by to nie zmieniło. Nikomu nie przyjdzie do głowy, aby przy kupowaniu działki wertować archiwa ZWiK w poszukiwaniu protokołu zdawczo-odbiorczego przyłącza!

Dobranoc Państwu. Idę nalać sobie lampkę wina!

3 komentarze:

  1. I jak w końcu rozwiązała się owa sytuacja? Ja chyba nie zdecydowałbym się na skredytowanie przyłącza kredytem z banku polecanego przez ZWiK. Rozumiem, że każdy patrzy na to, aby załatwić daną sprawę jak najtaniej, ale ja chyba nie miałbym cierpliwości na to, aby czekać i przyłącze sfinansowałbym samodzielnie, nie oczekując na żaden zwrot.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlatego właśnie zostały wymyślone włazy rewizyjne https://www.alumatex.pl/wlazy-rewizyjne/ aby nie mieć problemów ze znalezieniem potrzebnych zaworów. Ja od razu i siebie przy kładzeniu nowych instalacji założyłem odpowiednie włazy i teraz wiem co gdzie jest.

    OdpowiedzUsuń