Dom

Dom

piątek, 31 marca 2017

78. Sonda czy bednarka?

2014-06-26

Umówiliśmy się z elektrykiem na budowie na godzinę ósmą rano. Gdy przybyliśmy na działkę o 7:56, pan już czekał. Cóż, skoro lubi wcześnie wstawać po to, by czekać – jego sprawa.

Bez zbędnych ceregieli pan przystąpił do podłączania kabelków w rozdzielni. Coś tam dłubał, coś łączył, cmokał, stękał, ale najważniejsze, że robił.

Wczoraj mamrotał że nie wie, jak się podłącza wskaźnik faz i obiecał, że w domu o tym doczyta. Dziś od niego zaczął, ale nazwał to urządzenie odgromnikiem, co trochę zaniepokoiło Marka. Tak naprawdę to nie wiemy, co on właściwie podłączył.


Na dzisiejsze spotkanie byliśmy przygotowani. Z pomocą Marka spisałam listę pytań, naszych wątpliwości dotyczących podłączeń.

Po pierwsze – co z zabezpieczeniami przeciwprzepięciowymi? Chcemy je mieć, są one uwzględnione w projekcie. Nie chcemy drżeć o telewizory i laptopy przy każdej burzy. Pan elektryk niestety nie udzielił nam na to pytanie jasnej odpowiedzi. Nie wiedział nawet, jak się te przepięciówki wpina. Marek czytał o tym sporo w Internecie, ale pan „fachowiec” nie był partnerem do rozmowy na temat impedancji pętli zwarcia, bo nie wiedział o tym kompletnie nic. Cmokał, wzruszał ramionami i nie odpowiedział. Odniosłam wrażenie, że Marek wie na ten temat więcej niż elektryk, który przecież posiada uprawnienia branżowe. Dzień dobry Polsko! Te wszystkie uprawnienia okazują się wielkim nieporozumieniem, nie pierwszy raz.

Po drugie – co z uziemieniem? Pan elektryk nie wykonał go w ogóle. Po prostu zignorował temat. A czy tak wolno? Czy przypadkiem w chwili podłączania prądu elektrownia nie będzie tego sprawdzać? I co najważniejsze, czy przypadkiem uziemienie nie jest po to, aby zagwarantować nam bezpieczeństwo? Przecież to jest kurna ważna rzecz! Nie wyobrażam sobie, aby 14 kW prądu płynęło sobie przez nasz dom bez zachowania podstawowych zasad bezpieczeństwa, które pan „fachowiec” ewidentnie ignoruje. W naszym projekcie instalacji elektrycznej uziemienie jest zaprojektowane i ma postać sondy – czyli metalowego pręta wbitego pionowo w grunt - o długości 3 m i o przekroju 18 mm.


Mówimy o tym panu elektrykowi a on na to:
- Nooo dooobrze, może być sonda. Ale trzy metry! Kto by to wbijał?! To przesada, panie Marku. Przecież nikt tego nie będzie sprawdzał. Wbite w ziemię i już. I nikt nie wnika, ile tam tego pręta jest. Przecież oni teraz to nawet chyba nie robią pomiarów – gadał pożal się Boże elektryk.
- Trzy metry się nie wbije? – spytał Marek z niedowierzaniem.
- Nie ma sensu. To trzeba mieś specjalny sprzęt.
- A jak to ma wyglądać? Co to jest ta sonda? – spytałam jako zielona w temacie.
- To pręt po prostu – objaśnił elektryk.
- Czyli co, możemy jechać do składu metalowego i kupić stalowy pręt? Długi na 3 metry i gruby na 18 mm? I to wystarczy? – dopytywałam.
- No chyba tak, tylko najlepiej, żeby był z uchem, bo jak do tego przykręcić kabel?
- No to z uchem to ja takich prętów nie widziałem. Tu będzie problem. – powiedział Marek - A czy zamiast tej sondy może być bednarka? – spytał Marek, który jako syn elektryka z wkopywaniem bednarki miał już do czynienia.
- Może być i bednarka, przecież to wszystko jedno, nawet lepiej, bo 3 metry pręta to pan nie wbije – ucieszył się „fachowiec”.
- No dobra, to jedziemy po tę bednarkę. To jaką mamy kupić?
- No jaką, jaką. Normalną. Bednarka to bednarka – wzruszył ramionami.

Już po krótkim zanurkowaniu w internet okazało się, że to nieprawda. Bednarki są różne. Mają różne grubości, różny przekrój. No po prostu ręce opadają.

Pobliski skład metalu, do którego się wybieraliśmy, na szczęście ma w swojej ofercie bednarkę, sprawdziliśmy na stronie internetowej. Postanowiliśmy podjechać i spytać na miejscu, jaki jest standard i co to znaczy "normalna bednarka".

Dla totalnie niewtajemniczonych powiem, że bednarka to stalowa taśma wykonana ze stali, o przekroju spłaszczonego prostokąta. Wikipedia mówi, że ma grubość 1–5 mm, szerokość 20–85 mm, i że zwijana jest w kręgi. W budownictwie stosowana jest szeroko w instalacjach elektrycznych np. jako uziemienie, a jej "zamontowanie" polega na wykopaniu rowka i zakopaniu owej stalowej taśmy w ziemi, przy czym stal musi być połączona jakoś z instalacją.



Dojechaliśmy na miejsce, zaparkowaliśmy, i w tym momencie naszły mnie wątpliwości.
- Marek, ale czy my możemy zamontować bednarkę zamiast sondy?
- Nie wiem. Tamten miś mówi, że tak.
- Ale ja mu nie ufam. On kurna się chyba z choinki urwał i na niczym się nie zna. Może by kogoś jeszcze spytać? Bo wiesz, w projekcie jest sonda przecież.
- Wiesz, czy sonda, czy bednarka, zadziała tak samo. Odprowadzi prąd do ziemi. Ale masz rację, trzeba spytać. Kupić to nie sztuka.

Postanowiłam zadzwonić do elektrowni. Miałam numer do faceta z działu przyłączeń, który dzwonił do mnie, abyśmy donieśli do niego brakującą mapę sytuacyjno-wysokościową.

I co? I oczywiście pan „fachowiec od siedmiu boleści” znów dał dupy! Okazało się, że absolutnie nie wolno zmieniać uzgodnień zawartych w projekcie!

- Chyba pani żartuje – zabrzmiał oburzony głos w słuchawce – Jeśli w projekcie jest sonda, to ma być sonda. Przecież te rzeczy z projektu są przenoszone na mapy. Gdyby każdy robił sobie jak chce, to by dopiero był cyrk. Potem się słyszy w telewizji, że pół dzielnicy nie ma prądu albo wody, bo koparka wydłubała jakąś rurę czy przewód. A to właśnie dlatego, że nie było tego na mapie. Jeśli więc chce pani zamiast sondy wkopywać bednarkę, choć nie wiem po co, bo to więcej roboty, to trzeba zmieniać projekt, nanieść bednarkę na mapę, i wtedy bardzo proszę. A co będzie, jak sprzeda pani działkę? Skąd nowy właściciel ma wiedzieć, żeby nie kopać tu czy tam, bo bednarkę wykopie? Zresztą zaręczam pani, że samo po kilku latach nie będziecie pamiętać, w którym miejscu jaki przewód w ziemi leci. Dlatego mapy są potrzebne i nie mogą przedstawiać fikcji. Nie wolno robić takich rzeczy.

Tak też nam się wydawało, że projekt jednak po coś jest i że nie bez przyczyny przechodził biurokratyczną ścieżkę wszelkich uzgodnień. Facet mówił z sensem. Nic, tylko tego elektryka udusić!

- A czy państwo w chwili podłączania sprawdzacie uziemienie? – dopytywałam dalej.
- Oczywiście, wszystko sprawdzamy. I musi być protokół z pomiarów jego oporności. Pomiary ma wykonać uprawniony instalator i ma być na tę okoliczność sporządzony protokół.

Ok. Wracamy na działkę. Jak to dobrze, że zadzwoniłam do elektrowni. Opowiadamy o naszych ustaleniach elektrykowi a ten wypala:
- Naprawdę? No coś takiego. Kiedyś to wcale pomiarów nie robili. No to jestem zdziwiony.
- No właśnie. Teraz też nie robią, ale żądają na tę okoliczność protokołu – powiedziałam.
- No dobra. Protokół to się zrobi. Tylko że ja takich uprawnień do pomiarów to nie mam. Ale to się załatwi. Ja pogadam z kolegą, ale to będzie ze dwie stówy kosztować.

Ale mnie zagotował! Nie dość, że jako uprawniony instalator po raz kolejny nie ma pojęcia, jakie formalności powinien załatwić, to jeszcze śmie żądać jakichś dodatkowych opłat?!

- No dobrze – starałam się być spokojna – jeśli trzeba za to zapłacić 200 zł, to pan proszę pana ze swojej gaży 3 500 zł wyjmie te 200 zł i zapłaci koledze. Bo o ile pamiętam, na etapie zawierania umowy twierdził pan, że posiada wszelkie uprawnienia. Więc to jak gdyby jest teraz po pana stronie.
- No ale skąd ja mogłem wiedzieć, że trzeba pomiary robić?
- A, to ja już nie wiem skąd. Pan się podjął wykonania usługi to powinien pan dokładnie znać jej zakres. I to nie powinno być tak, że my panu wskazujemy co chwilę palcem, co jeszcze powinien pan zrobić albo co jest źle. Bo ja proszę pana po to wynajmuję profesjonalistę, żebym nie musiała się na tym znać! Wziął pan trzy i pół koła za co? Bo ta praca, która jest wykonana, przez w sumie 6 godzin, to jest warta wie pan ile? Maksymalnie 500 zł. Ale ja nie płacę za robotę, tylko za pana wiedzę, której panu ewidentnie brakuje! Trzeba było się nie podejmować, jak pan nie ma pojęcia. Bardzo przykro mi to mówić, ale niestety współpraca nam się kompletnie nie układa! Zaczęło się od przedziurawieniu dachu, totalnie wbrew umowie .... – tu mi przerwał.
- Ale pani przesadza. przecież ja bym ten dach załatał i nic by się nie stało …
- Chyba pan kpi. Pan chciał mi napchać kitu między rurę a płytę, który nie zapobiegnie absolutnie wnikaniu wody w OSB. Ja przez pana musiałam zamawiać dekarza, który zrobił profesjonalną obróbkę blacharską. I dekarz powiedział, że absolutnie żadne wciskanie kitu w dziurę nie wchodzi w grę! A dach jest na gwarancji proszę pana, pan mi go popsuł i naprawa kosztowała mnie realne pieniądze!

Już było mi wszystko jedno, co facet sobie pomyśli i czy się obrazi, ale wygarnęłam mu wszystko. Powiedziałam, że jak dotąd nie dał nam nawet namiastki pewności, że wie co robi i że przyłącze zostanie uznane za prawidłowo wykonane przez zakład energetyczny. Powiedziałam, że ja się z umowy wywiązałam, wypłaciliśmy umówioną kwotę w całości, i to przed przyłączeniem, czego teraz bardzo żałuję, bo należało się wstrzymać do odbioru. Powiedziałam też, że życzę sobie, aby facet był na budowie w chwili przyłączania:

- I jeszcze jedno, żądam, żeby pan był przy tym, jak zakład energetyczny przyjedzie robić podłączenie. W razie pytań będzie pan się tłumaczył sam.
- Ale ja nie mam czasu, poza tym wyjeżdżam do sanatorium na trzy tygodnie.
- No to my tak przeciągniemy procedurę, że przyłączanie będzie jak pan wróci. Gdy zawieraliśmy umowę twierdził pan, że wszystkich w elektrowni zna i że nie będzie żadnego problemu. Teraz nagle wszystkie nazwiska panu wyleciały z głowy. No to będzie pan sam załatwiał z tymi panami, co to niby ich pan zna, żeby zrobili podłączenie.

Nie pamiętam, co ja mu tam jeszcze nagadałam. A ha. W pewnym momencie powiedział, że za to przepinanie rozdzielni to przynajmniej stówę to musi wziąć, na co wypaliłam:
- Chyba pan kpi. Niby za co? A czemu przepinał pan rozdzielnię? Mam przypomnieć? Bo kupił pan i podłączył złą, narażając nas zresztą na niepotrzebne wydatki. Nie zamierzam płacić za pana niekompetencję. To pan jest elektrykiem i to pan powinien wiedzieć, że na sześciu obwodach nie da się wykonać instalacji elektrycznej w dwupoziomowym domu jednorodzinnym, prawda?!

Cóż, facet nie miał argumentów. Z każdym zdaniem punktowałam go coraz mocniej.
Stanęło na tym, że ma załatwiać ten protokół z pomiarów. Powiedział do Marka:
- Ale pana żona to ostry negocjator! No, zazdroszczę, krzywdy sobie nie da zrobić.

I dobrze. Przysięgłam sobie, że jeśli z tą instalacją będą jakiekolwiek problemy, jeśli elektrownia z jakiegoś powodu odmówi podłączenia, to zażądam od elektryka zwrotu pieniędzy za pożal się Boże usługę i gotowa jestem się z nim sądzić! Brrrrrr! Co za partacz!

Na koniec zapytałam:
- A co z tym uziemieniem? Zrobił pan coś w tej sprawie? Bez uziemienia nie może być.
- No ale kiedy? Nie macie tej sondy przecież.
- Sondę kupimy, ale kabel może pan wyprowadzić – wtrącił się Marek.
- No dobrze, to ja tu przewiercę.
- Ok., to jaki kabel mamy kupić? – zapytał Marek.
- No, to kupi pan panie Marku linkę, w kolorze żółto-zielonym.
- Jaki przekrój?
- Dziesiątkę.

Pojechaliśmy do hurtowni elektrycznej po linkę, a pan elektryk zaczął wiercić dziurę w skrzynce od spodu, żeby wyprowadzić linkę na zewnątrz i dociągnąć ją później do sondy. Za linkę zapłaciliśmy 18 zł i elektryk ją podpiął, przy czym zrobił to źle, nie z tej strony i nie dokręcił jakiejś śrubki czy tam objemki – w każdym razie Marek poprawił to już samodzielnie.

Została nam jeszcze do kupienia sonda.
Przyjechaliśmy do domu. Zajrzeliśmy w projekt. I co?! I znowu żle! Linka do uziemienia powinna być szesnastka, a nie dziesiątka! Szlag mnie trafi zaraz!

Wieczorem spotkaliśmy się na działce z Artkiem, czyli z tym chłopakiem, który wraz z panem „fachowcem” wszystko podłączał, był jego pomocnikiem i de facto wszystko wykonał sam ale nie ma uprawnień. Opowiedzieliśmy mu o naszych perypetiach z panem elektrykiem. Artek bardzo nas przepraszał, bo to w sumie on jest naszym kolegą i to za jego sprawą elektryk trafił na naszą budowę. Artek posprawdzał wszelkie podłączenia, coś tam dokręcił, ale stwierdził, że zrobione jest ok. Było mu bardzo głupio za faceta. Sam zresztą żalił się, że rozliczenie między nimi przebiegało zgoła inaczej, niż się umawiali. Ale to już nie nasza sprawa, jak sobie Artek dobiera wspólników. W każdym razie zadeklarował, że w razie czego służy pomocą. Ewidentnie wstydził się za starszego kolegę.

Dziś Marek kupił sondę w hurtowni elektrycznej. Okazało się, że nie trzeba, i nawet nie można kombinować żadnego pręta z uchem. W sprzedaży są bowiem gotowe, odpowiednie sondy.

Kupił też linkę szestanstkę. Artek potwierdził, że dziesiątka być nie może:
- Jak w projekcie jest szesnastka, to co najwyżej może być grubsza, ale cieńsza absolutnie nie - powiedział.

Okazało się, że sonda musi spełniać pewne wymagania. Marek spędził na szukaniu informacji o sondzie kolejny wieczór. Otóż nie może to być zwykły stalowy pręt, ale pręt ocynkowany, aby nie zjadła go rdza. W dodatku na jej końcu nie może być jakieś tam ucho, tylko zaciski, do których przykręca się linkę na dużej powierzchni styku. No i sonda nie ma trzech metrów długości, tylko składa się ze skręcanych ze sobą kilku krótkich elementów. W komplecie z nią kupuje się specjalną metalową nakładkę, którą zakłada się na trzpień i w którą można walić młotem, aby wbić sondę w ziemię. Gdy uda się wbić jeden pręt, dokręca się do niego drugi element i można wbijać dalej. I tak po kawałku, aż zesztukuje się całe 3 metry. Nie dałoby się wbić w ziemię pręta o długości 3 m, bo niby jak, stojąc na drabinie i waląc młotem w trzymetrowy, cienki i sprężysty pręt? Ale pan elektryk oczywiście nic o tym nie wie.









Marek wymienił dziś linkę do uziemienia z dziesiątki na szesnastkę. Potem pożyczył ciężki młot od sąsiada Wojciecha i wbijał po kawałku tę nieszczęsną sondę w ziemię. Owszem, nie było łatwo, mięśnie miały wysiłek i trud był okupiony kroplami potu na czole, ale udało się. Tylko czy po to człowiek płaci trzy i pół koła, żeby samemu musieć o wszystkim wiedzieć, robić zakupy elektryczne i machać młotem? Wrrrrrr, nawet jak to piszę to mam nerwy!!!

Pan elektryk dzwonił dziś do mnie, ale od razu poprosił do słuchawki Marka. Pytał o dane, jakie mają być zawarte w protokole, czyli jakie są wartości oporu uziemienia. Bo biedak nie zapamiętał!

Mam nadzieję, że wszystko dobrze się zakończy. Nie mogę przez ten cholerny prąd spokojnie spać!

6 komentarzy:

  1. No ciekawie się czyta muszę przyznać.
    Jakoś sobie poradziliście, no takowy pręt - uziom pionowy powinien pomierzyć elektryk badając rezystywność gruntu , czasem wystarczy jeden 3m pręt, a czasem trzeba nawet 3 szt 3 metrowe połączone bednarką w trójkąt, pierwszy pręt powinien być minimum 1 metr od fundamentów lub chodników wbity pół metra pod ziemię dopiero z tego punktu powinna być przymocowana do niego bednarka min 25x4 skręcana lub lepiej spawana która wychodzi z gruntu tuż przy budynku i tam dopiero do tego mocuje się cokolwiek np przewody/szynę wyrównawczą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. To bardzo nieładnie, że Pan elektryk sobie w ogóle zignorował sprawę jeżeli chodzi o uziemienie całego obiektu. Przecież to również należy do projektu instalacji elektrycznej. Tym bardziej, że jeżeli kupimy https://dlaelektrykow.pl/220-bednarka-ocynkowana-i-drut-odgromowy to już sam montaż zbyt wiele czasu nie zajmuje. Mam nadzieję, że elektryk naprawił swój błąd. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz w planach zdobycie uprawnień elektrycznych? Zapisz się na profesjonalny kurs SEP do 1kv. Oferujemy wysokiej jakości szkolenie online G1, G2 i G3. Ty decydujesz, czy chcesz przejść cały kurs w kilka dni, tygodni czy miesięcy, zależnie od czasu, jakim dysponujesz. Oferujemy przekazanie niezbędnej wiedzy do zdobycia uprawnień sepowskich.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten wpis jest bardzo ciekawy

    OdpowiedzUsuń
  6. Cóż za przygoda! Elektryk wcześnie wstał, aby... czekać. Ale przynajmniej przystąpił do roboty bez zbędnych opowieści. Mam nadzieję, że te wątpliwości szybko się rozwieją i wszystko będzie działać jak należy!

    OdpowiedzUsuń