Dom

Dom

wtorek, 28 maja 2019

111. Warstwy malarskie i burza prostująca wełnę

 2015-06-25

Dawno nie pisałam, ale to nic nie szkodzi, bowiem od dwóch tygodni opis każdego dnia wyglądałby niemal identycznie. To znaczy Marek ociepla dach a ja maluję. W kółko to samo, aż zaczynam mieć dejavu.

Maluję wiele pomieszczeń jednocześnie. W jednym kończę sufit, czyli ciągnę go tikkurilą po raz drugi, w drugim zaczynam ściany pierwszą warstwą farby podkładowej (bo sufit tu już skończyłam na gotowo). W trzecim dopiero gruntuję ściany, w czwartym sprzątam i gruntuję wylewkę. Powoli to idzie, ale najważniejsze, że do przodu. Nie pędzę z robotą, bo zrobione ma być dokładnie i w przyjemnej, niespiesznej atmosferze. Nie jestem w stanie malować dłużej niż 5 godzin dziennie, nie pracuję na akord. Po dwóch tygodniach prac mam umalowany prawie cały dół, ale jeszcze bez salonu. Ten zostawiłam sobie na deser, bo ma wyjść najpiękniej. Pomaluję go, gdy nabiorę wprawy i posiądę sztukę malowania po mistrzowsku!


W malowaniu najgorsze są sufity oraz detale, takie jak wnęki okienne i narożniki, które trzeba wykańczać powoli, pędzelkiem albo małym wałkiem. Taka zabawa jest bardzo pracochłonna i czasochłonna, a efekty mało spektakularne, bo pomalowanej powierzchni przybywa bardzo powoli. Niemniej staram się być dokładna i dopracowuję pomalutku każdą linię, każdą granicę farby. 



Kupiłam specjalnie w tym celu mały wałek, ale niestety okazał się bardzo nieodpowiedni. Taki miśkowy, do niczego się nie nadawał. Jedynie rączka się przydała. Szybko jechałam do sklepu po nowy wałek. I tym razem, po długich wyborach, szukaniu, sprawdzaniu i naradach z Markiem, kupiliśmy małe walki z mikrofibry, czyli z tego samego materiału co duże, wałki, którymi dotąd malowałam.
Ani wałki gąbkowe, ani miśkowe kompletnie mi się nie sprawdziły. Liczą się tylko wałki z mikrofibry, z takich mikrofibrowych jakby niteczek, bo tylko one dobrze zamalowują nasze porowate ściany, ale i gładkie sufity. 


Dość irytującą czynnością jest czyszczenie narzędzi malarskich. Nie daje to żadnej radości, a tylko poczucie spełnionego obowiązku. Po skończeniu pracy myję kuwetę, nalewam do niej czystej wody i zanurzam w niej brudny z farby wałek. Przed malowaniem w dniu następnym trzeba go wypłukać, wymiętosić rękami, oczyścić z resztek rozmoczonej farby. Nie można zostawić brudnego wałka na powietrzu, bo zaschnie i będzie do wyrzucenia. No chyba że chce się malować codziennie nowym wałkiem - to można. Ale wtedy koszt wałków szybko przekroczy cenę farb. Dla mnie bez sensu. 
Gdy przerywałam malowanie na krótko, na kilka godzin, zawijałam go szczelnie w torebkę foliową - wtedy mogłam wrócić do malowania bez prania wałka i nie zasychał. Ale gdy odkładałam malowanie na dłużej, na następny dzień, zawsze zostawiałam go zanurzonego w wodzie. Gdy tym samym wałkiem zamierzałam malować inny kolor, musiałam uprać wałek bardzo dokładnie. Wielokrotnie maczałam ręce w mlecznej mazi, wyciskałam z wałka całą farbę kilka razy zmieniając wodę. Gdy wreszcie wałek przestawał wypuszczać mętne smugi, wycierałam go do sucha. W tym celu zabrałam na budowę stare prześcieradło, którym osuszałam wypłukany wałek. Świetnie się sprawdziło. No i pozostawało jeszcze czyszczenie kuwety, na dnie której zbierała się resztka farby. Gdy się tego porządnie nie zrobiło, farfocle przyklejały się do wałka i zostawały ma malowanych ścianach. Nieumycie kuwety na świeżo się nie opłaca, bo gdy farba zaschnie trzeba skrobać szpachelką. Tu można kupić jednorazowe plastikowe wkłady do kuwety i po każdym malowaniu zmieniać, wyrzucać. Ale po co zaśmiecać planetę plastikiem? Lepiej umyć kuwetę. 
No i zasada jest taka, że używanie jednego wałka do kilku kolorów musi odbywać się w kolejności od farb najjaśniejszych do najciemniejszych. Nigdy na odwrót, bo wałka nie sposób idealnie wyprać.

I właśnie tych czynności nie lubię najbardziej. Zresztą, w ogóle przygotowanie ścian i narzędzi do malowania jest najgorsze. Samo malowanie, zwłaszcza ścian, to już w zasadzie przyjemność. Włączam sobie muzykę, nasadzam wałek na teleskopowy kij i jadę z robotą. Pasek po pasku, od samej góry do samego dołu, raz koło razu zamalowuję kolejne ściany. Lubię patrzeć, jak białe, zamalowane farbą podkładową powierzchnie coraz bardziej wypierają szare tynki.

Do malowanie nie potrzeba jakichś szczególnych umiejętności, wystarczy cierpliwość. To nie jest trudna robota. Już wiem, że poradzę sobie z pomalowaniem całego naszego domu bez problemu.
Nauczyłam się nawet malować sufity lepiej i sprawniej niż na początku. Mianowicie przy malowaniu kolejnej białej warstwy na początku miałam kłopot z rozpoznaniem, które miejsce już malowałam, a które jeszcze mam pomalować. W efekcie malowałam po kilka razy te same fragmenty sufitu, żeby czegoś nie przegapić.

Teraz widzę, że sufit należy malować w kierunku od okna do drzwi. Wtedy pod światło widać, która część jest zamalowana, bo jest mokra i odbija się od niej światło gdy spojrzeć pod kątem. No i koniecznie do malowania trzeba zamknąć okna i drzwi, aby nie było przeciągu i aby farba zbyt szybko nie wysychała. W przeciągu błyszczenie farby znika prawie natychmiast i choć farba nie jest sucha, to nie odbija światła.

Etapy malowania są powtarzalne:

· Najpierw zamiatam tynki, szczotką na kiju, zsypuję z nich luźny piasek i kurz.

· Teraz wyrównuję nierówności tynków – robię to pacą z siatką do polerowania. Siatki nie zapychają się tak jak papier ścierny i są łagodniejsze dla tynków. Nie da się nimi tak łatwo jak papierem ściernym wydrapać w ścianach tzw. wżerów, czyli dołów.

· Następnie gruntuję powierzchnie – robię to uni-gruntem firmy Atlas rozcieńczonym w proporcji 2:1. Namaczam futrzany duży wałek w kuwecie z mlecznym płynem i po prostu maluję nim powierzchnie. Należy uważać, aby dobrze rozprowadzić preparat po ścianach, równo je zmoczyć i nie pozostawiać zacieków, które zasychają jak żywica, tworzą wypukłości i trudno się potem zamalowuje (nie przyjmują farby). Uni-grunt stanowczo doradzam porządnie rozprowadzić, jakby wmasować w ścianę, zaczynając od dołu ku górze i zbierając od razu ściekające strużki rzadkiego płynu.

· Następnego dnia po zagruntowaniu, gdy grunt dobrze wyschnie, maluję powierzchnie farbą gruntującą.

· Kolejnego dnia maluję powierzchnię farbą gruntującą po raz drugi. Teraz ściany są idealnie białe.

· Wreszcie, znów następnego dnia, maluję powierzchnie farbą docelową – jednego dnia pierwszą warstwę, drugiego drugą. Na razie na gotowo robię tylko sufity.

· W miedzyczasie, między poszczególnymi warstwami farb, trzeba domalowywać pędzelkiem i małym wałeczkiem wszystkie narożniki i kąty, które pozostają ciemniejsze, bo gruby wałek nie wszędzie dochodzi.

Jak widać każdej powierzchni trzeba poświęcić dużo czasu i robić do niej co najmniej 5 podejść, więc nic dziwnego, że po dwóch tygodniach malowania praca nie jest skończona, mimo, że mam coraz większą wprawę i działam coraz szybciej. 

Robota, jaką wykonuje Marek, również od dwóch tygodni, jest w kółko taka sama. Najpierw każdy fragment dachu między krokwiami, czyli każdy pas, jest sznurkowany. Marek wbija gwoździe w boki krokwii, w regularnych odstępach, w odległości ok. 3-4 cm od płaszczyzny płyt OSB, a potem rozciąga na tych gwoździach sznurek, okręcając go o łepki gwoździ i naprężając mocno, aby sznurek stworzył zygzak. Zygzak ten ma zapewnić tzw. pustkę powietrzną, czyli przestrzeń między płytą OSB a wełną mineralną, żeby wełna nie dolegała bezpośrednio do płyt. 



Wujo-dekarz twierdzi, że te pierwsze sznurki, od strony płyt, są w zasadzie niekonieczne. Wełna i tak opadnie i zawiesi się na drugich, podtrzymujących ją od spodu sznurkach:
- Nawet jak wełna teraz gdzieniegdzie dotyka płyty, to ona się ułoży i trochę opadnie. Wystarczy jedna porządna burza i wełna rozprostuje się i wygładzi jak stół – zapewniał.
- Burza? A co do tego ma burza?
W tym miejscu do dyskusji włączył się magister fizyki, mój osobisty małżonek Marek:
- No jak to co! Burza to potężne wyładowania elektryczne, czyli ogromne drgania na niskich częstotliwościach. Takie drgania poruszają wszystkim, wszystko drga, wibruje, dach też. Podczas grzmotów rezonuje na niskich częstotliwościach i to tak, jakby w niego pukać, pstrykać, potrząsać nim. No i wełna wtedy się układa. Proste!
No to już wiem. Aby wełna dobrze się ułożyła na sznurkach potrzebna jest porządna burza!. W życiu bym na to nie wpadła ;)
Po rozwinięciu pierwszej warstwy wełny, o grubości 15 cm, między krokwiami, robione jest drugie sznurkowanie. Grubość tej pierwszej wełny jest dobrana tak, aby pasowała do grubości krokwii i aby wełna dosunięta do pierwszych sznurków oddzielających ją od OSB kończyła się w płaszczyźnie na równi z krokwiami. 







Rolą drugich sznurków jest przytrzymanie wełny od spodu, aby nie spadła na ziemię. Marek docina wełnę w prostokąty wpasowywane miedzy krokwie leciutko na wcisk, czyli tnie nożykiem pasy o 2 cm szersze od przestrzeni między krokwiami. Wełna więc po włożeniu między krokwie niby sama się trochę trzyma. Ale bez zasznurowania jej od spodu mogłaby wypaść, np. w czasie burzy :)

Potem, na przykręcone do krokwii wieszaki, czyli takie płaskie uchwyty systemu do montażu karton-gipsów, założone zostaną profile stalowe, a do nich z kolei przykręcone zostaną płyty kartonowo-gipsowe. Wełna więc z pewnością nie spadnie, bo oprze się o płyty. Nie wiem w sumie, po co jest to drugie sznurkowanie. Może po to, aby podtrzymać ciężar wełny, aby nie opierała się całym ciężarem na płytach kartonowo-gipsowych? Albo aby wełna nie zsuwała się w dół po płytach karton-gips? Po zygzaku ze sznurka wełna się nie zsunie, a po gładkiej płycie możliwe że tak. Nie wiem, po co te drugie sznurki, ale wszyscy tak robią, więc widocznie czemuś ta technologia służy. 





Układanie wełny pod dachem jest bardzo czasochłonne, zwłaszcza gdy robi się to samemu. Najpierw należy rozciąć foliowe opakowanie wełny i rozwinąć belę na płasko, aby wełna wstała i się rozprostowała. W zafoliowanej beli wełna jest ściśnięta, spłaszczona i dopiero po jej rozłożeniu na podłodze szybko wstaje na wysokość 15 cm. Przy rozcinaniu folii trzeba uważać, bo wełna gwałtownie się rozpręża i rozwija. Za pierwszym razem mnie wywróciła, bo kompletnie się tego nie spodziewałam i straciłam równowagę. 





Potem należy dociąć prostokąt wełny na potrzebny wymiar. Robilismy to długim ostrym nożem kuchennym, jadąc po linijce z poziomicy. Przed tym oczywiście trzeba dokonać pomiarów, czyli wejść na drabinę, rozwinąć taśmę mierniczą i pogłówkować, jak docinać wełnę, aby było jak najmniej ścinków i odrzutów. Najbardziej pasowało cięcie w poprzek. Potem trzeba wnieść po drabinie docięty pasek i wetknąć go między krokwie. Wreszcie zasznurkować.

Ciężka robota. Nie dość, że trzeba milion razy wejść i zejść z drabiny (gdyby pracować w kilka osób, możnaby podzielić tę pracę, ale niestety Marek był na placu boju sam, bo ja malowałam), to jeszcze wełna pyli, sypie się na twarz i na głowę. Marek pracuje w rękawicach, w maseczce na ustach i nosie i w plastikowych goglach ochronnych, które zabezpieczają jego oczy. Po takiej pracy, po kąpieli w dwóch wodach, na dnie wanny jest mnóstwo wełnianych kłaczków, całe ciało swędzi i nie jest przyjemnie.

Najbardziej irytujące przy układaniu wełny jest uszczelnianie zakamarków. Podobnie jak przy malowaniu detale zajmują najwięcej czasu. Miejsca łączeń krokwii i jętków wymagają docinania małych pasków wełny i tam robota posuwa się bardzo wolno. Ale najważniejsze, że do przodu. Nic się tu nie przyspieszy. 



Koszty robocizny za ocieplenie dachu są bardzo wysokie. Nie jest to robota zbyt skomplikowana, nie trzeba ekstra wiedzy i doświadczenia, aby poutykać wełnę między krokwiami. Niemniej to praca brudna i fachowcy słono ją wyceniają. O ile tynkowanie czy wygładzanie posadzek albo układanie płytek wymaga sporych umiejętności praktycznych i wprawy, tak za położenie wełny można się wziąć samemu. Kwestia tylko tego, czy ma się czas i ochotę na tę ciężką i brudną pracę, czy też ma się ochotę zapłacić fachowcom i mieć święty spokój.

No i ważna tu jest dokładność, aby nie pozostawić żadnej dziury i szczelnie zabezpieczyć wełną wszystkie miejsca. Gdy robi się to samemu, dla siebie, jest pewność, że zrobione będzie dokładnie. A jak wiemy nie wszystkim fachowcom można zaufać, że będą naprawdę precyzyjni i że nie powstaną luki w ociepleniu, a potem mostki termiczne.

No. Ja sobie pomalutku maluję, a Marek sobie pomalutku układa wełnę. Nie spieszymy się, staramy się nie przemęczać, aby nie znienawidzić tego domu zanim w nim zamieszkamy. Jak jest ochota i siła, to włączamy muzyczkę i pracujemy, a jak się zmęczymy to robimy fajrant i pijemy kawę podziwiając naszą budowę. Ciągle nas to kręci!

Wczoraj Marek z sąsiadem Wojtkiem debatowali, jak wykonać konstrukcję ze stempli, palet i blatów, aby wykonać rusztowanie na klatce schodowej. Trzy czwarte dachu jest już ocieplone, ale pozostał jeszcze fragment nad klatką schodową, gdzie nie da się ustawić drabiny na schodach zabiegowych. Rusztowanie schodowe, klatkowe, które da się rozstawić na schodach zabiegowych, kosztuje 12 tys. zł, więc zakup konstrukcji nie wchodzi w grę. Jeśli nie uda się skonstruować rusztowania samemu, trzeba będzie rozważyć wypożyczenie.
Na razie kilka pomysłów jest, więc powinno się udać. A konstrukcja musi być naprawdę przemyślana i solidna, bo trzeba będzie na niej ustawić drabinę i spadnięcie z takiej wysokości to śmierć na miejscu. 


Na ocieplenie dachu kupiliśmy wełnę w belach (jest jeszcze wełna w płytach), o grubości 15 cm. Dojdzie potem jeszcze druga warstwa o grubości 10 cm. Współczynnik przenikania ciepła lambda wybranej przez Marka wełny wynosi 0,36. Po przeanalizowaniu parametrów kilku gatunków wełny kupiliśmy wełnę firmy Isover Termo Mata Plus. To dość ciepła wełna, choć są jeszcze cieplejsze 0,33. Najpopularniejsza jest Izo mata, czyli wełna o współczynniku 0,39 za 14 zł/m2. Kładzie ją większość osób, bo to podobno parametr wystarczający dla ocieplenia dachu. Ale my zdecydowaliśmy się na produkt nieco droższy (19 zł/m2), za to cieplejszy. I mam nadzieję, że odczujemy różnicę na kosztach ogrzewania. Przez dach bowiem ucieka najwięcej ciepła i na jego ociepleniu nie należy oszczędzać.

O ile – jak mówili różni fachowcy – ciepły montaż okien to „pic na wodę”, tak ocieplenie dachu porządną wełną o dobrych parametrach jest szalenie ważne. Są to wszak ogromne powierzchnie i tu oszczędności rzędu 1500 zł nie są opłacalne, bo potem koszty ogrzewania rok w rok będą wysokie.

Z ciepłym montażem okien chodzi o to, że stosuje się styropianowe podkładki pod parapety, cholernie drogie i chętnie proponowane przez producentów okien. Ale podobno nie poprawiają one znacząco ciepłoty okna. Gdy pozakleja się dobrze wszystkie szczeliny i należycie opianuje okno, a potem gdy dojdzie ocieplenie z zewnątrz, to ciepły montaż prawie nie różni się od zwykłego montażu. Tak słyszałam od fachowców, więc powtarzam, ale nie mam tu własnych spostrzeżeń. Może gdybym spała na pieniądzach, to ciepły montaż bym sobie zafundowała, ale że muszę wybierać, to wybieram cieplejszą wełnę na ocieplenie dachu.

Gdy przyjechał samochód ciężarowy z wełną, musieliśmy ją sami rozładować. Dobrze, że wtedy był z nami na budowie starszy syn, to sporo pomógł. Samochód wjechał tyłem w bramę, podjeżdżając prawie pod sam ganek. Kierowca otworzył tylną platformę, nieco ją opuścił i tylko przerzucał bele wełny z tyłu auta na platformę. A stamtąd musieliśmy poprzenosić wszystko do domu. A było tego 49 sztuk! Jedna bela nie stanowi ciężaru nie do udźwignięcia, sama byłam w stanie nosić, ale bele są wielkie, nieporęczne, wstrętnie zakurzone i po przerzuceniu kilkunastu sztuk każda następna wydawała się coraz cięższa. Przynajmniej dla mnie. 




Upociliśmy się nieźle przy tym noszeniu i zapełniliśmy belami wełny prawie calutki salon! Na środku powstała ogromna hałda z wełny. Poza tym kilka rolek wylądowało też w przedpokoju i kilka Marek od razu zaniósł na górę, bo już się to nie mieściło na dole, a trzeba przecież jeszcze zostawić jakieś przejście. Ogrom tego!

Teraz wełny ubywa z salonu z każdym dniem. Coraz więcej belek jest już rozciągniętych pod dachem. Ostatnie bele wczoraj Marek poprzenosił na górę, a ja te pozostałe zafoliowane czteropaki przetoczyłam do czystej sypialni (jest tam zagruntowana posadzka, pomalowany na gotowo sufit i białe ściany pomalowane farbą podkładową – czyli porządek, już się tu nie kurzy). 


Niebawem przystępuję do malowania ostatniego pomieszczenia na dole – czyli salonu połączonego z aneksem kuchennym. To największe pomieszczenie w naszym domu, ma chyba 45 m2 i pomalowanie go stanowi nie lada wyzwanie, zwłaszcza sufitu, który trzeba zaciągną warstwą farby o raz. Wszystkie inne pomieszczenia są już czyste, białe, z zagruntowanymi posadzkami i gotowymi sufitami. Pozostało jeszcze zatynkować dziury w ścianach przy rurach doprowadzających wodę do grzejników (dziś Marek ma to robić) i można malować ściany kolorami. Już się nie mogę doczekać! 






Wczoraj byliśmy u znajomych, którzy mieli salon pomalowany tą samą farbą, jaką ja wybrałam do naszego salonu. Magnat ceramiczny, kolor szary piryt. Farba jest dużo jaśniejsza, niż się spodziewałam na podstawie małej próbki wymalowanej na ścianie w łazience. Może to kwestia oświetlenia? Nie wiem. W każdym razie ładnie, jasno. Marek twierdzi, że za jasno, że ten szary to prawie biały, ale mnie się podoba. Chcę mieć jasne wnętrze. Ta wizyta pokazuje, że kolory farb są nieodgadnione i że tak naprawdę dopiero po pomalowaniu domu dowiemy się, jak to wyjdzie. Niczego nie można sobie wyobrazić a dobór kolorów farb to loteria.

Wczoraj w drodze na budowę wstąpiliśmy do sklepu budowlanego po wiertło do betonu numer czternaście. To takie długie, grubaśne wiertło, którym musimy przewiercić się przez ścianę na wylot, aby wyprowadzić kable elektryczne na zewnątrz, do oświetlenia tarasu i ganku. Trzeba też przewiercić się przez ścianę nośną wewnątrz domu, aby zamontować w salonie programator do pieca gazowego.

I wtedy właśnie zadzwonił pan gazownik z informacją, że musimy się spotkać, podpisać kilka dokumentów, bowiem pan przystępuje niebawem do modernizacji naszego przyłącza gazowego. Czyli lada moment będziemy mieć podłączony gaz! Super.

Umówiliśmy się na działce, za pół godziny. Pojechaliśmy, zrobiliśmy sobie kawę i czekamy, czekamy, a faceta nie ma. Po dłuższym czasie dzwoni:
- Witam, no jestem u państwa pod bramą.
- No to zapraszamy. Do środka. Czekamy na pana.
- Gdzie czekacie? Ja też na was czekam. Tu zamknięte jest.
- Jak to, otwarte!
- No furtka jest zamknięta.

Wyszłam z domu po faceta. Od pół godziny siedział w samochodzie i czekał na nas. A my z kolei czekaliśmy na niego w domu! No cóż, nasza stara furtka faktycznie się zacina. Ja się już nauczyłam, że samo naciśnięcie na klamkę niewiele daje i trzeba furtkę potraktować z kopa na dole, wtedy się otwiera. Ale facet przecież nie mógł wiedzieć, że trzeba furtkę potraktować brutalnie. Wyszłam po niego na ulicę:
- No to zapraszam, witam, nareszcie osobiście. Czyli jednak pan istnieje – śmiałam się – bo do tej pory wszystkie kontakty mieliśmy tylko przez telefon.
- Witam witam, no tak się składa, że istnieję.
- Długo pan tu siedzi? Trzeba było dzwonić.
- Nie szkodzi. Nie czekałem bezczynnie, pozałatwiałem wiele spraw przez telefon przynajmniej.
- Kawy?
- Nie da rady, spieszę się. Tylko papiery załatwimy i zmykam.

Facet okazał się bardzo konkretny i mocno zapracowany. Przywiózł dokumenty, które mieliśmy podpisać i powiedział, że w ciągu tygodnia, najwyżej dwóch – to zależy od Zarządu Dróg i Transportu – gaz będzie zrobiony.
- Fajnie, bo piec gazowy już stoi, tylko podłączyć – powiedziałam z zadowoleniem.

Gazownik, opalony schludny facet w średnim wieku, z gładką cerą i w modnych okularach z seledynowym paseczkiem, zrobił na nas dobre wrażenie. Konkretny człowiek, nie ma czasu na pogaduchy, a w jego teczce wszystkie przegródki na dokumenty były zapełnione papierami, które miał pedantycznie poukładane. Zero chaosu.

Powiedział, że jak wykona robotę, najkorzystniej dla nas będzie przekazanie przyłącza na własność gazowni:
- Lepiej im przekazać, to wtedy nie będziecie co rok płacić jakiejś tam opłaty za zajęcie drogi pod przyłącze, tylko to już będzie w gestii gazowni.
Trochę to draństwo, że przyłącze robimy na nasz koszt, ale lepiej jest go oddać na własność gazowni, żeby opłat nie płacić. Nie wiem, o co w tym chodzi i nie wiem, czy opłaty za gaz potem różnią się zależnie od tego, czyje jest przyłącze. Muszę to sprawdzić.

Podpisaliśmy jakieś upoważnienia dla pana gazownika. Facet poprosił też, aby przesłać mu w sms-ie nasze numery Pesel i NIP.
- A proszę mi powiedzieć, jak wygląda sprawa z odbiorem budynku? Jakieś dokumenty od Pana do odbioru będą nam chyba potrzebne? – zapytałam.
- Tak, ja wszystko dam, papiery dla nadzoru budowlanego przygotuję, to wszystko opowiem co i jak potem. Na razie tyle, muszę lecieć. Zdzwaniamy się jak będę wchodził z robotą. Do widzenia.
Uścisk dłoni i poleciał.

26 komentarzy:

  1. Finisz już na horyzoncie, mnie to bardzo motywuje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo przydatny post, szczególnie dla osób, które chcą zrobić jak najwięcej sami. Też buduję dom i do części pracy wynająłem ekipę, a część robię sam. Będę miał większą satysfakcję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wrażeniem jak wiele prac wykonujesz sam. Ja do większości czynności wynająłem fachowców. Niestety nie mam czasu, aby budować dom własnymi rękoma. Ekipa budowlana to też dobry pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybudowane samemu domu to na pewno ogromna duma. Ja jeszcze nie wiem, na ile będę budować sam, a na ile wynajmę fachowców, ale podczytuję tego bloga i szukam inspiracji. Budowę zaczynam już po nowym roku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Malowanie ścian to coś co najbardziej lubię w remontach, mniej lubię kładzenie tapety. Ja swoje tapety i farby kupuję w Zamościu, jeśli mam zamiar odświeżyć swoje mieszkanie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem pełen podziwu ile pracy wkładasz w wybudowanie domu. Ja na razie jestem na etapie czekania na projekt. W moim projekcie na pewno będą panele słoneczne, bo chcę, żeby dom był eko.

    OdpowiedzUsuń
  7. Budując dom dobrze jest go ubezpieczyć. Zalania, czy inne wypadki mogą się zdarzyć. Ja skorzystałam z ubezpieczenia domu w gdyni. W razie wypadku dostanę odszkodowanie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wpis co prawda bardzo długi, jednak warto przeczytać. Szczególnie przyda się osobom, które również jak najwięcej rzeczy chcą zrobić samodzielnie. Jednak jak patrzę na swoich znajomych, którzy też budują dom, to większość z nich nie ma czasu na samodzielne wykonywanie takich czynności lub po prostu nie potrafi, a wiadomo, że fachowcy kosztują naprawdę sporo... My jak budowaliśmy dom to też dużo robiłem sam, a specjaliści przyjeżdżali dopiero wtedy gdy było to konieczne. Super blog, na bieżąco śledzę Twoje wpisy. Fajnie, ze tak wszystko pokazujecie. Kiedyś może to być super pamiątka ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow, bardzo podoba mi się ten blog i to, że dzielisz się swoimi przygodami z budową domu. Ja dopiero co kupiłem projekt domu z poddaszem użytkowym i wszystko jeszcze przede mną.

    OdpowiedzUsuń
  10. Budowa domu wymaga czasu i cierpliwości, ale efekty końcowe niezmiernie cieszą. Ja właśnie jestem na etapie ocieplania.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ocieplanie domu jest niezwykle ważnym elementem budowy domu. Warto wykonać to porządnie

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo lubię te wpisy, ponieważ przypominają mi moją budowę domu. :) Było to naprawdę wymagające i czasochłonne wyzwanie, pamiętam, że praktycznie codziennie odwiedzałem markety budowlane, bo tutaj zabrakło farby, tutaj potrzebny był paper ścierny, więc zawsze coś nowego było potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
  13. Proces budowy lub remontu generalnego domu to poważna decyzja i duże przedsięwzięcie, które wymaga profesjonalnych narzędzi i sprzętu. Elektronarzędzia, sprzęt spawalniczy oraz urządzenia niezbędne w pracach budowlanych możesz znaleźć na stronie sklepu powermat.pl. W szerokiej ofercie posiadamy zarówno profesjonalny sprzęt dla firm budowlanych, jak i ten dla klientów indywidualnych. Zapraszamy!

    OdpowiedzUsuń
  14. Titanium Drill Bits for the Envision - Titanium Art
    You t fal titanium pan can play these machines from start to finish, but these titanium 3d printer machines will 2018 ford fusion energi titanium come in three different can titanium rings be resized shapes. You can choose from 1x2-3-4x4-5x5x6. There is a 2 titanium damascus knives piece

    OdpowiedzUsuń
  15. W sumie ja teraz przede wszystkim skupiam się na remoncie jaki chcemy przeprowadzić i jestem zdania, że właśnie samo cyklinowanie podłogi musi się odbyć. Na pewno zlecę to firmie https://cyklinowaniewarszawa.pl/ gdyż wiem, że takimi czynnościami się oni zajmują.

    OdpowiedzUsuń
  16. Emocjonujący jest każdy etap budowy

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo podoba mi się ta szczegółowa relacja z prac.

    OdpowiedzUsuń
  18. Niesamowite co się stało.

    OdpowiedzUsuń