Dom

Dom

wtorek, 21 października 2014

42. Grucha, strop, schody i Stopa Gwiazd– czyli zalewamy

2013-09-03

Zamówiliśmy gruchę. Tak potocznie mówi się w branży na ogromną, obracającą się betoniarkę wmontowaną w auto ciężarowe. W betoniarce nieustannie przewalają się tony betonu, a ruch obrotowy może ustać dopiero po opróżnieniu zbiornika i spłukaniu wodą resztek, jakie osadzą się przy wylocie. Jadąc przez miasto czy stojąc na światłach często widuję obracające się betoniarki. One zawsze się kręcą. Gdyby zatrzymać maszynę i pozwolić betonowi stygnąć w środku, beton popsułby betoniarkę przy pierwszej wyrabianej porcji.


Dodatkowo auto wyposażone jest w pompę, która tłoczy ów beton z obracającej się betoniary przez gumowy, gruby wąż, na zewnątrz. Sytuacja identyczna jak przy zalewaniu ław fundamentowych i chudziaka. Widok znajomy.

Grucha umówiona była na godzinę ósmą rano, jednak już o 7:30 zadzwonił do mnie zaniepokojony kierowca. Powiedział, że właśnie stoi pod naszą bramą, a tu zamknięte jest!
No zamknięte. Niby czemu ma być otwarte, skoro do umówionej pory mamy jeszcze 30 minut? Trudno. Nie nasza to wina, że panowie przyjechali przed czasem. Kiedyś taka sytuacja wprawiłaby mnie w zakłopotanie. Pewnie bym się stresowała, spieszyła i przepraszała za „opóźnienie”, leciała na złamanie karku, żeby panowie jak najkrócej czekali. Ale dziś już nie. Zbyt wiele razy to ja musiałam czekać z powodu prawdziwych spóźnień i każdy miał to głęboko w nosie. Trudno. Poczekają. Trzeba szanować czyjś czas. Przybycie przed umówioną godziną jest tak samo denerwujące jak spóźnienie się.

Przyznam, że trochę panowie mieli pecha. Zazwyczaj pan Jarek z ekipą zjawiają się na budowie o godzinie siódmej. Tak przynajmniej twierdzi, bo przecież ja tego nie sprawdzam, o tej porze jeszcze śpię. Ale dziś wyjątkowo zakręcił po drodze do wypożyczalni sprzętu po maszynę wibrującą do zagęszczania betonu.

Dobra. Grucha stoi pod bramą, kręci się i czeka. Zadzwoniłam do pana Jarka i po krótkiej wymianie zdań ustaliliśmy, że za 10 minut będzie na miejscu. My też zagęściliśmy ruchy, szybka kanapka i wyjazd na budowę.

Lubię patrzeć jak pompują beton! Gdy dotarliśmy na działkę zalewanie stropu już trwało. Ciężarówka zaparkowana była w bramie, zajmując część działki, całą szerokość chodnika i jeszcze wystawała na jezdnię. To naprawdę potężna maszyna. Miała rozciągnięty wysięgnik, wysoko ponad stropem. A do niego przymocowana była gumowa szeroka rura, przez którą przepychany był półpłynny beton.
Wysięgnikiem sterował pan operator, który wszedł na strop z ogromnym dżojstikiem w dłoniach. Bacznie obserwował chłopaków, aby wiedzieć, w którą stronę przesunąć ramię i gdzie skierować wylot rury. Końcówka gumowego węża trzęsła się, aż trudno było ją utrzymać. Mimo to jeden z robotników trzymał ją silnym chwytem i kierował strumieniem bryzgającej, szarej brei. Ten od dżojstika miał zdecydowanie łatwiej. Aż się chwilami obwaiałam, żeby szarpiąca się rura nie zrzuciła chłopaka ze stropu, gdy zbliżali się do krawędzi.






Nagle zrobił się wielki ruch, rwetes i bieganie. Pan Jarek i jego chłopaki zaczęli głośno przeklinać. Tak siarczyście, jak przystało na prawdziwych robotników budowlanych. „Kurwy” i „jebańce” latały w powietrzu jak siekiery. Ale fajnie! Prawdziwa budowa! Niepotrzebnie się martwiłam, że oni jacyś tacy nietypowi, zbyt kulturalni, czyli nie daj Boże nieprawdziwi. Wreszcie zachowali się branżowo. Krzyczeli do siebie:
- Dawaj mi deskę, szybko! Taką metrówkę. Biegiem, bo mi tu leci, nie utrzymam! A ty gwoździe, jeszcze kliny, kurwa, szybciej, z tych drobnych ....

O rany – pomyślałam. Nic, tylko strop się zarwał! To się podobno czasem zdarza. Ale czemu akurat u nas? Popatrzyliśmy na siebie z Markiem z przerażeniem. Gdy sytuacja nieco się uspokoiła i pan Jarek przebiegał blisko góry humusu, z której obserwowaliśmy całą akcję, odważyłam się zapytać:
- Panie Jarku, coś się stało? Strop się zarwał?
- Nieeee, nic się nie zarwało, nie miało prawa – rzucił szybko pan Jarek – Tylko deska nam odskoczyła, i trzeba ją przybić. Normalka. Dziura się zrobiła i trochę pociekło. Ale niedużo na szczęście – rzucił przez ramię i pobiegł dalej.
Uff.

Feralna deska odskoczyła z szalunku zbijanego przy suficie między pokojami chłopaków. Było to w tym newralgicznym miejscu, które od początku Pan Jarek po cichu przeklinał i za które krytykował architekta.


Tam ścianki działowe między różnymi pomieszczeniami nie stoją w jednej płaszczyźnie, ale są względem siebie przesunięte. Gdyby każdą z nich przedłużyć, dobudować do końca na szerokość domu, to nie zeszłyby się w jedną ścianę, tylko stałyby jako dwie, równoległe do siebie ściany. Nad przejściem między pokojami chłopców trzeba było wykonać dodatkowy szalunek, który przeprowadzi łagodnie uskok i połączy ze sobą te „równoległe” ściany w jeden wieniec. Trzeba było w tym miejscu dodatkowo dozbrajać strop, budując przy stropie konstrukcję z desek pogrubiającą ściankę działową w łazience, żeby zrównać ją ze ścianką działową od pokoi.
Mruczał, stękał no i wykrakał sobie. Deska puściła. Z czyjej winy? Pan Jarek ustalił, że gwóźdź nie był zagięty a powinien! Któryś chłopak nawalił!

Przez powstałą szparę beton zaczął wlewać się do środka domu. Panowie przerwali pracę pompy i usiłowali z powrotem wepchnąć deskę na swoje miejsce, aby załatać dziurę. Siłowali się mocno, co przy napierającym betonie nie było łatwe. Stali we dwóch na drabinie, z rękami uniesionymi do góry zmagali się z materią z wyraźnym wysiłkiem. Na głowy i twarze kapała im oddzielająca się od betonu brudna woda, która przeciekała przez szczeliny między pustakami stropowymi.
Na szczęście szybko im poszło. Wreszcie udało im się zaklinować konstrukcję deską wbitą na wcisk w poprzek korytarzyka. Teraz deska klinująca, prostopadła na deski feralnej, zblokowana o ścianę przeciwległą, utrzymywała bezpiecznie szalunek w całości. Przybili też jakieś dodatkowe łaty, ale same gwoździe nie dałyby rady powstrzymać siły naporu. Tym bardziej, że feralnej deski nie udało się wepchnąć idealnie na pierwotne miejsce. Spora górka płynnego betonu znalazła się na parterze, w pokojach chłopców i w przejściu między nimi.



Pompa znów ruszyła.
Jeden chłopak kierował rurą, z końca której wylatywał półpłynny beton. Dwaj pozostali równali świeżo wylaną masę deskami, rozgarniając beton równomiernie po stropie. Pan Jarek natomiast zajął się zagęszczaniem, czyli popychał przed sobą po mokrym „błocie” maszynę wibrującą, raz koło razu, pasami. W tą i z powrotem.

Wszyscy mieli na nogach gumowce i brodzili po kostki w betonie. A sprawę mieli o tyle trudniejszą niż przy zalewaniu posadzki, że podłoże nie było płaskie. Między rzędami pustaków stropowych były przecież bruzdy z drutami. Poza tym same pustaki tworzą litą powierzchnię tylko od spodu. Od góry natomiast to ścięte trapezowe bryły, między którymi są szczeliny. O potknięcie bardzo łatwo. Przy każdym kroku trzeba było badać stopą grunt, czy trafi się na szczelinę, czy na płaski fragment. Oczywiście panowie wykazali się, jak zwykle, dużą sprawnością. Żaden z nich nawet raz się nie potknął. Wywalenie się w ten beton byłoby straszne, nie mówiąc o możliwości spadnięcia ze stropu, gdyby stało się to gdzieś blisko krawędzi, gdzie przecież też chodzili. Na budowie bywa naprawdę niebezpiecznie. A oni nie mieli żadnych zabezpieczeń! Nie mam pewności, czy to wszystko odbywało się zgodnie z przepisami BHP.


Panowie uwijali się z zalewaniem stropu, jakby chodziło o ratowanie czyjegoś życia. Poganiali się nawzajem i nie wiem nawet, kiedy skończyli. Zużyte zostały dwie gruchy betonu, razem 15,5 m3. Betoniarnia podstawiła drugi samochód idealnie wtedy, gdy beton z pierwszej gruchy się kończył. Panowie kierowcy musieli widocznie być w stałym kontakcie telefonicznym, żeby tak idealnie zgrać się w czasie.


Gdy panowie skończyli zalewać strop, przystąpili do zalewania stóp fundamentowych.
Stopa fundamentowa to dla mnie całkowicie nowe pojęcie.
Dziś już wiem, że stopy to takie niewielkie, punktowe fundamenty, na których ustawia się słupy, czy jak kto woli kolumny. W projekcie naszego domu przewidziane są cztery takie słupy. Dwa podtrzymują daszek nad tarasem, a dwa trójkątny daszek ganku.

Wszystko było wcześniej przygotowane. W miejscach, gdzie dach będzie schodził nad taras i gdzie mają być słupy, wykopane zostały dwa bardzo głębokie (sporo ponad metrowe), doły o przekroju kwadratu ok. 50 x 50 cm. Na dnie każdego dołu wrzucone były kawałki cegieł, na których z kolei ułożone zostały związane ze stalowych prętów kratki. Podobnie jak przy ławach fundamentowych chodzi o to, aby stal nie leżała bezpośrednio na dnie dołka i aby po zalaniu jej betonem stalowe zbrojenie znajdowało się bardziej w środku, niż na samym dnie.



Do stalowych kratek leżących na cegłach przymocowane były drutem wiązałkowym cztery długie pręty, które wystrzeliwały z dołu pionowo w górę, wystając ponad poziom ziemi.
Teraz całe to stalowe zbrojenie stopy fundamentowej zalewane było betonem, który jak zastygnie stworzy uzbrojony, prostopadłościenny, monolityczny klocek. Nic tego nie ruszy. Ogromna bryła betonu - czyli fachowo mówiąc stopa fundamentowa - stanowić będzie odpowiednie wsparcie dla dachu i tarasu.


Stopy fundamentowe zalane były częściowo betonem lanym bezpośrednio z gruchy, a częściowo tym, który przeleciał przez strop z powodu feralnej deski i wylądował jako niepotrzebna kupa na podłodze wewnątrz domu. Chłopaki zebrali cały rozlany beton z posadzki, łopatami przerzucili go na taczkę i przewozili na zewnątrz, gdzie wylali go do dołów przygotowanych pod stopy fundamentowe. Dokładnie posprzątali więc posadzkę w domu i jednocześnie wykorzystali cały materiał, dopełniając nim dołki pod stopy.
Poza betonem z posadzki panowie wykorzystali też resztkę betonu, która została wypluta przez gruchę przy jej ostatecznym opróżnianiu i czyszczeniu.



Na koniec wraz z młodszym mym synem, zabawiliśmy się w gwiazdy filmowe i w świeżym betonie na jednej ze stóp fundamentowych odcisnęliśmy ślady naszych dłoni. Na pamiątkę.


Dziś powstały tylko dwie stopy fundamentowe, te pod słupy tarasu. Bo tylko tyle betonu pozostało z zalewania stropu.
Pan Jarek tłumaczył, że postanowił wykopać dołki pod stopy tak na wszelki wypadek. Gdy zostanie trochę betonu, bedzie można go wykorzystać, żeby nic się nie zmarnowało:
- Bo szkoda płacić i wylać do rowu. To lepiej zalać choćby i pół stopy – powiedział.
Do końca nie było wiadomo, czy i ile betonu zostanie.
No i jak zwykle pan Jarek miał rację. Betonu zostało całkiem sporo. Udało się zalać calutkie dwie stopy, dopełniając dołki betonem przywiezionym na taczkach. To się nazywa wyczucie!


Praktyka jest taka, że betoniarka zawsze opróżnia cały zamówiony zbiornik. Nie wraca do bazy z resztką betonu w środku. Maszyna musi być pusta a wylew spłukany dokładnie wodą z węża. Tak więc gdy zamówi się za dużo betonu, to operator betoniarki i tak wypluje go gdzieś na placu budowy. Gdziekolwiek. Tam beton zastygnie i zamieni się w kupę gruzu. Kiedyś będzie do posprzątania.
Na naszej budowie taka sytuacja, dzięki przezorności pana Jarka, nie wystąpiła i calutki beton został wykorzystany, niemal do ostatniej kropli.

Zalewanie schodów całkiem przegapiłam. Za szybko to wszystko się działo. Całą akcję obserwowaliśmy z zewnątrz, stojąc na humusowej górze. Nie wpychaliśmy się budowlańcom do środka, żeby nie przeszkadzać. Poza tym w domu z sufitu wszędzie kapała brudna, betonowa woda. No to po co my tam?



Wiem tylko, że najpierw beton został wlany w drewniane przegródki, a potem pan Jarek dopieszczał schody maszyną wibrującą, aby były naprawdę ubite i mocne. Przy schodach to podobno szczególnie wskazane.
I tyle. Na razie zakazał tam wchodzić. "Powiem, kiedy można" - zapowiedział.








Po skończeniu zalewania i zagęszczania pojechaliśmy do betoniarni rozliczyć się za beton oraz za usługę pompy, bo jak wiadomo za to płaci się oddzielnie. Czyli przejażdżka na drugi koniec miasta. 
Za beton zapłaciliśmy 4 140 zł, a za za wypożyczenie zagęszczarki 60 zł.
Otrzymaliśmy fakturę oraz certyfikat jakości betonu. To podobno ważny dokument. Gwarancja, że kupiony materiał to faktycznie mocny beton B-25, ze specjalnym dodatkiem zapobiegającym szybkiemu zastyganiu i że spełnia wszelkie normy, aby wraz ze zbrojeniem tworzyć konstrukcję nośną.

Tak oto upłynął nam kolejny, ważny etap naszej budowy. Strop się nie zarwał, schody są mocne, no i mamy własną, może nie aleję, ale Stopę Gwiazd!

7 komentarzy:

  1. Słuchajcie, powiedzcie mi jeśli możecie czy do wykonania czegoś takiego będzie potrzebna jakas płyta szalunkowa? Może taka jak ta https://serwisbudowy.pl/shop/szalunki/stropowe/sklejka-plyta-szalunkowa-brzozowa-21-mm/ by się do tgeo nadała? Co wy o tym sądzicie?

    OdpowiedzUsuń
  2. W kwestii remontów wiadomo, że nie każdy musi się na tym znać perfekcyjnie. Dlatego właśnie polecam wam zajrzeć tutaj https://deko-rady.pl/porady-budowlane i przeczytać dokładnie zapisane tutaj porady budowlane, moim zdaniem na pewno wam się przydadzą

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja remontuje właśnie swój dom i chciałem sie was zapytać jakie macie pomysły na aranżacje salonu? Z tego co sie orientowałem to na prawdę ciekawie w tym pomieszczeniu wyglądają Fototapety . Waszym zdaniem to będzie dobry pomył?

    OdpowiedzUsuń
  4. Żeby na budowie było bezpiecznie, pracownicy powinni przejść przez szkolenia wstępne i szkolenia bhp. Takie szkolenia są organizowane nawet online. A na budowie wszyscy musza przestrzegać zasad BHP. Bez wyjątku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Budowa i beton są nieodłącznymi elementami współczesnego świata, stanowiąc solidne fundamenty dla rozwijających się społeczeństw i infrastruktury.

    OdpowiedzUsuń