Dom

Dom

piątek, 2 października 2015

68. Drzwi zewnętrzne, czyli pierwszy mebel

2014-05-28

Dziś byliśmy na działce spotkać się z naszym hydraulikiem. Przyjechał swoim wypasionym mercedesem i po raz pierwszy widzieliśmy go „po cywilnemu”, znaczy się nie w stroju roboczym. Był fajnie ubrany, miał czapkę z daszkiem, jeansy, t-shirt z nadrukiem i rozpiętą, cienką koszulę jeansową z krótkim rękawem zarzuconą niezobowiązująco zamiast sztywnej marynarki. Na daszku czapki zaczepił ciemne okulary. No prawie gościa nie poznałam, naprawdę fajnie wyglądał. Facet ma około pięćdziesiątki, świetną sylwetkę, jest zadbany (co nie mieści się trochę w stereotypie polskiego hydraulika) i dziś okazało się, że ma też niezły gust.
Z rozmowy wyniknęło, że facet właśnie jedzie na mecz, ale nie jako kibic, tylko jako zawodnik. Wyszło na jaw, że pan Kukułka jest czynnym, niemal zawodowym piłkarzem piłki nożnej, a jego drużyna szczyci się sukcesami w krajowej lidze seniorów! No no, zaimponował nam gościu:
- Powiedziałem sobie kiedyś, że robota robotą, ale na życie też trzeba znaleźć czas. No i tak już szósty rok będzie jak jestem w drużynie. Nie wiem, jak kiedyś mogłem bez tego żyć. Tak więc nie mam dziś za wiele czasu, bo gramy. Przyjechałem tylko po projekt, bo tam sobie wymiary zdejmę i będę wiedział ile czego kupić. No i klucze bym wziął, żebym od poniedziałku od rana mógł zaczynać.

Projektu niestety nie zabrałam z domu ze sobą, choć przez chwilę miałam w głowie taki pomysł. Daliśmy mu więc tylko klucze od bramy, kłódki od skobla prowizorycznych drzwi i od blaszanego garażu. Umówiliśmy się, że jutro, gdy będziemy na działce, przywieziemy projekt i zostawimy go w domu. W wolnej chwili będzie mógł po niego podjechać bez konieczności umawiania się z nami.

Jutro na godzinę 10. umówiony jest na działce montaż drzwi zewnętrznych.
- Jak zamontują drzwi wejściowe, to klucz do domu zostawimy panu w garażu, na haczyku przy wejściu, żeby mógł się pan dostać do środka - zaproponowałam.
Marek mówi, że jestem zbyt ufna i że nie powinniśmy nikomu zostawiać kluczy od zamków w drzwiach naszego domu, ale jakoś ufam temu Kukułce i nie za bardzo widzę możliwość, aby nosić klucz przy tyłku i za każdym razem przed robotą je otwierać a po robocie zamykać. Musielibyśmy chyba mieszkać na budowie. Póki co kluczami się nie przejmuję, po prostu po skończeniu budowy wymienimy wkadki w zamkach i po sprawie.

Gdy Kukułka pojechał na mecz, ja zajęłam się koszeniem trawy a Marek przeistoczył się w murarza. W świetle drzwi wejściowych wmurował w progu dwa brakujące bloczki fundamentowe, uzupełniając pozostawioną przez budowlańców lukę. Zaprawy wystarczyło dosłownie na styk. Ale udało się, bloczki są, dziury nie ma. Brawo Marek!






Zapytaliśmy pana hydraulika, co sądzi o rozważanym pomyśle, aby zamiast tynków wyłożyć ściany i sufity regipsami. Pan Kukułka serdecznie nam odradził:
- Tynki maszynowe są naprawdę niewiele droższe od regipsów. bo koszt samych płyt to tylko ułamek kosztów. Trzeba doliczyć jeszcze profile stalowe, taśmy dylatacyjne, wkręty, szpachlówkę do spoinowania, to suma sumarum wyjdzie prawie tyle samo co za tynki, uzbiera tych kosztów niemało. A tynk to tynk, jakość ścian jest o wiele lepsza. Po pierwsze ze względu na twardość, a po drugie i ważniejsze, ze względu na wilgotność. Regipsy są higroskopijne i chłoną wilgoć z powietrza, osadza się na nich para. Widziałem nawet już grzyb na stosunkowo nowych ścianach. Ja bym regispów nie robił. Tynk cementowo-wapienny oddycha i daje lepszą jakość powietrza w domu, nie ma efektu wilgotnej puszki czy takiego jakby termosu, jak przy regipsach – mówił hydraulik, który przez lata doświadczeń w zawodzie zwiedził mnóstwo domów. Nie mamy powodów, żeby mu nie ufać.

Pan hydraulik doradził też, aby najpierw zrobić wylewki, a dopiero potem zamówić ekipę do tynkowania ścian i sufitów:
- A nam doradzali odwrotnie, żeby wylewki robić właśnie po tynkach. Bo podobno przy tynkowaniu ścian sporo tynku zlatuje na posadzkę i można go po prostu zalać wylewką, zamiast zeskrobywać z gotowej wylewki – powiedziałam.
- No właśnie. Tynk zlatuje. Jak pani ma gotową posadzkę, to tynkarz musi to co mu spadnie posprzątać. Na bieżąco, zanim zaschnie, żeby potem nie musieć odkuwać. A gdy jest etap przed wylewkami, to chlapią ile wlezie. Jak spadnie to spadnie, nie patrzą. I potem ma pani takie byle co, przy ścianach grubo, po środku mniej. I po co? Niech tynk robią tak, żeby jak wyjdą było czyściutko, na gotowo. Wiem z doświadczenia, że jak tynkują po wylewkach, to idzie mniej tynku, a jak przed, to pod ścianami potrafią być usypane naprawdę wielkie garby z zaprawy. I potem nie wiadomo co z tym robić, równać styropianem, podcinać go, czy skuwać, żeby tą wylewkę w miarę prosto zrobić - argumentował Kukułka.

Po czasie powiem, że kolejność prac w praktyce bywa różna. Jedni robią najpierw wylewki i po nich tynki, a inni odwrotnie. Jeśli w domu nie instaluje się ogrzewania podłogowego, to kolejność prac jest w zasadzie dowolna, bez różnicy. Ale jeśli zakłada się podłogówkę, wówczas tynkarze kategorycznie mówią, że koniecznie najpierw tynki, a wylewki na końcu. Czemu – wyjaśnię w poście dotyczącym tynkowania.
My na naszej budowie najpierw zrobiliśmy wylewki i póki co wszystko jest ok. Wynikało to z naszej niewiedzy, że jednak bezpieczniej dla tynków jest robić wylewki na końcu.

Po siedmiu tygodniach oczekiwania wreszcie doczekaliśmy się drzwi zewnętrznych.
Na montaż przyjechało dwóch młodych chłopaków. Ich szef zadzwonił do nas, umówił datę i godzinę montażu i przypomniał, że do dopłaty zostało 2 700 zł i żebyśmy rozliczyli się z ekipą po skończeniu montażu. Wszystko się zgadzało.

Panowie dotarli na działkę kilka minut przed nami. Chwilę poczekali, upewnili się tylko telefonicznie, że jedziemy. Ale nie mamy sobie nic do zarzucenia, bo to oni byli przed czasem, my dojechaliśmy na umówioną godzinę.

Zaczęliśmy znajomość z chłopkami od kawy, czekoladek i od rozmów na temat budowy domu. Każdy z nich budował swój własny dom, większość prac wykonując samodzielnie. Było więc o czym gadać. Opowiadali o oszustwach, że są powszechne i że niektórzy wykonawcy potrafią skasować klienta za materiały, których w ogóle w danej robocie się nie używa. Ostrzegali, że trzeba być naprawdę czujnym.

Chłopaki naprawdę szczerze chwalili drzwi, które mieli nam montować. Mówili o swoim szefie, że to mega uczciwy facet. A pracowali już w niejednej firmie, to wiedzą co mówią:
- To jest złoty człowiek. Naprawdę dobre ma ceny, od pokoleń to ciągnie, po ojcu. No i gdyby czasem zdarzyła się jakaś reklamacja, ale to naprawdę rzadko, jak tam pracuję od 3 lat, to były dwie, i to dwie z winy uszkodzenia futryn przez murarzy - to szef bardzo idzie na rękę. On woli dopłacić do interesu, byle klient był zadowolony – opowiadali.

Fajnie się gadało. Wzięliśmy od nich wizytówki, bo prywatnie, po godzinach, zajmują się wykańczaniem wnętrz, a szczególnie układaniem płytek. Może się jeszcze spotkamy.

Nasze drzwi zapakowane były na przyczepce samochodowej, były solidnie zafoliowane a narożniki zabezpieczone były tekturą.

Gdy chłopaki zajęli się montażem drzwi, my zajęliśmy się biednym, chorym, rudym kotem, który przyplątał się na naszą działkę.


Już wczoraj go widzieliśmy. Siedział taki biedny, zmoknięty, skulony w trawie. Ale gdy sąsiad uruchomił za płotem kosiarkę, kot się wystraszył i gdzieś pobiegł, albo raczej pokuśtykał.
Dziś ten sam rudzielec znowu przybył. Podeszłam do niego. Nawet nie uciekał. Chyba nie miał już sił. Był bardzo chudy i wycieńczony. Pewnie nie jadł od bardzo dawna.
Zrobiło nam się go żal. Z jednej strony był paskudny. Miał zaropiałe oczy, a jedno z nich było całkiem matowe. Nawet nie wiem, czy to chore oko czy tylko strup po oku. Wczoraj w okolicach ucha widzieliśmy u niego wielkiego, napompowanego krwią kleszcza. Dziś kleszcz już się odczepił, nie było go.
I co z takim zwierzęciem nieszczęśliwym zrobić?
Aż strach go dotykać. Nie wiadomo, jak zareaguje, czy się nie wystraszy, czy nie drapnie. Nie wiemy, czy nie roznosi jakichś chorób. Brzydzimy się wziąć go na ręce, żeby odwieźć do weterynarza. No i musimy się też troszczyć o nasze dwa koty domowe, które śpią z nami w jednym łóżku. Nie chcielibyśmy przywlec do domu jakichś chorób odzwierzęcych.
Ostatnio moja przyjaciółka Renata mówiła, że gdy jej przyjaciółka przygarnęła bezpańskiego kota, zaraziła się grzybicą. Dostała liszaja na rękach i przez długi czas nie mogła się z niego wyleczyć, a na maści sterydowe wydała majątek.

I co tu robić? Jasne jest, że trzeciego kota do domu nie weźmiemy. Póki co postanowiliśmy go przynajmniej nakarmić. Marek wsiadł do samochodu i pojechał do najbliższego sklepu po karmę. Kupił kocią puszkę i poczęstowaliśmy kota. Zjadł 3/4, nieco spłoszonym wzrokiem rozglądając się na boki, czy nikt na niego nie czyha. Gdy się najadł, wstał - o rany, jaki on chudy! - i przeszedł obok mnie, całkiem blisko. Jakby chciał podziękować. Ale nie otarł się o mnie, jak to zwykle czynią nasze koty. I całe szczęście. Kot odszedł na kilka metrów dalej i przysiadł w trawie.

Zrobiliśmy mu małe schronienie pod drzewem. Ułożyliśmy na trawie deski, przykryliśmy je ciepłym styropianem. Zrobiliśmy daszek z desek i papy wsparty na pustakach, ustawiliśmy z tyłu ściankę. Przed deszczem i wiatrem będzie mógł się schować. Wstawiliśmy do środka kubek z wodą i pozostałą karmę.
Ciekawe, czy kot będzie na naszej działce jutro. Trochę dręczą nas wyrzuty sumienia, że nie zabraliśmy go ze sobą, że nie zawieźliśmy go do weterynarza. Ale zobaczymy, co będzie dalej. Trochę nie mamy ochoty pokochać tego biednego kota, bo naprawdę nie chcemy go przygarnąć do domu. Jeśli przeżyje, będziemy go karmić. A może wydobrzeje i sobie pójdzie? Tak byłoby najlepiej.

Ale wracamy do montażu drzwi.

Chłopaki zaczęli pracę od zdemontowania naszych drzwi prowizorycznych. Poszło to nieprawdopodobnie łatwo, co utwierdziło nas w przekonaniu, że nie były one praktycznie żadnym zabezpieczeniem. Człowiek z łomem i z wkrętakiem był w stanie rozebrać je w ciągu kilku minut.


Nowe drzwi są piękne! Futryna jest wyższa od skrzydła o wysokość naświetla, czyli takiego jakby nieotwieralnego okienka, które będzie znajdować się nad drzwiami, aby wpuszczać do wnętrza domu więcej światła. Owe okienko jest z szyby zespolonej.


Wmurowane wczoraj przez Marka bloczki betonowe doskonale się trzymają. Trochę siadły na zaprawie i są nieco niższe od sąsiednich bloczków, ale chłopaki orzekli, że to w niczym nie przeszkadza, bo futryna oprze się na starych bloczkach a dwucentymetrową lukę pod tymi nowymi po prostu wypełni piana montażowa.

Chłopaki ostrożnie zdjęli skrzydło drzwi z zawiasów, delikatnie oparli je o ścianę i przystąpili do montowania samej futryny, która była takim jakby pustym prostokątem z szybką na górze. Najpierw domocowali do futryny metalowe kotwy.



Potem przy pomocy wiertarki przygotowali ościeże, z pustaków porothermowych skuli wszystkie pióro-wpusty, aby powierzchnia wokół futryny była jak najbardziej gładka. Potem wstawili w otwór futrynę i zblokowali ją drewnianymi klinikami, które wbili młotkiem tak, aby z każdej strony między futryną a murem powstała szczelina, na piankę. Na etapie klinowania, przy pomocy poziomicy ustawiali pion i wreszcie przykręcili kotwy do muru.



Potem jeden z chłopaków zabezpieczył futryny niebieską taśmą ochronną, oklejając je dokładnie z obydwu stron, po czym w szczeliny między futryną a murem napuścił pianki montażowej. Na koniec panowie zamocowali w drzwiach klamkę i dwa zamki, zawiesili drzwi na zawiasach i zerwali niebieskie taśmy ochronne. Polecili, aby do jutra drzwi nie otwierać na całą szerokość ani nimi nie szarpać, dopóki pianka należycie się nie utwardzi. Potem posprawdzali i wyregulowali zamki.





Wręczyli nam pęk pięciu identycznych kluczy. Zamki są dwa, ale otwiera się je jednym kluczem.
Na koniec dostaliśmy jeszcze kartę bezpieczeństwa, która wygląda jak karta kredytowa. Tłumaczyli, że jest to jakiś atest dla zamków, który bywa przydatny przy ubezpieczaniu budynku. Podobno gdy okażemy się ową kartą przed firmą ubezpieczeniową, suma ubezpieczenia przy niezmienionej składce automatycznie wzrośnie, właśnie dzięki atestowanym zamkom.
No i wreszcie panowie wręczyli nam fakturę, zainkasowali pozostałą do dopłaty kwotę i pojechali.


Trzeba przyznać, że przy montażu panowie bardzo uważali, aby drzwi się nie porysowały i nie obtłukły. Przy każdym opieraniu ich o ściany podkładali pod ranty miękki styropian. Same drzwi również ustawiali na styropianie, a przy ich przenoszeniu uważali, aby wspierać je na własnych butach, a nie na żwirze.




Nie wiem jeszcze, jak drzwi będą się sprawować w użytkowaniu, ale na tym etapie z czystym sumieniem mogę polecić wszystkim niedrogą i solidną firmę produkującą drzwi drewniane o nazwie Tom-Drew z siedzibą w Łodzi przy ul. Budziszyńskiej 4. Drzwi są ładne, solidne, leciutko i perfekcyjnie się zamykają, i w ogóle wszystko w nich jest naj. I przysięgam, że nie dostałam od tej firmy ani złotówki za reklamę. Ba, nawet chyba nie wiedzą, że ich chwalę. Ale niby czemu mam nie chwalić, skoro jestem zadowolona?
Teraz tylko będziemy musieli uważać, aby nasze piękne drzwi nie uległy zniszczeniu w trakcie dalszych prac budowlanych.

Kolejny etapik naszej budowy za nami. Drzwi to jakby pierwszy mebel, który naprawdę cieszy.

5 komentarzy:

  1. witam serdecznie po dluzszej przerwie :) od pierwszych dni sledzenia bloga jestem ok. poltora roku za Wami i wciaz nic z tego dystansu nie ubywa ;) Obecnie instalacja wodno-sanitarna, co i cwu oraz tynki wraz z dzwiami zewnetrznymi zaprzataja moj umysl. Mam swiadomosc, ze przed nami jeszcze mnostwo pracy i wydatkow (sic!), ale swiadomosc doprowadzania budynku do stanu w ktorym stanie sie domem jest niesamowita... jak zwykle niemal prosze o wiecej, prosze o wpisy wyprzedzajace stan naszej budowy, abysmy zgodnie z glownym haslem bloga mogli uniknac zbednych kosztow, pomylek i niewlasciwych decyzji. PS. Absolutnie zgadzam sie ze stwierdzeniem postawionym w poprzednim wpisie, ze na tym etapie budowy (SSZ) niesposob okreslic precyzyjnie jak bedzie zaplanowane wnetrze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas jeszcze nie ma podłóg (panele w paczkach stoją), a już mamy kanapę na środku salonu! Tak nam się kolejność pomajtała he he. Koniec już widać na horyzoncie, jednak największym obecnie naszym problemem jest brak czasu. Wiem, że regularność wpisów na blogu pozostawia wiele do życzenia, niemniej staram się jak mogę. Na szczęście na bieżąco zapisuję szkice obecnych zdarzeń, bo gdyby przyszło mi pisać o czymś po kilku tygodniach czy miesiącach, to blog wyglądał by tak: "I oto mamy zainstalowany piec". Złapałam się ostatnio na tym, że czytając jedne z pierwszych wpisów na blogu sama siebie zaskoczyłam, skąd tyle szczegółów zapamiętałam :) Pamięć jest bardzo ulotna.

      Usuń
    2. Proszę o więcej nie dlatego żeby wywierać presję - szczególnie mając świadomość jak wiele czasu i wysiłku pochłania Budowanie się. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnych wpisów, by poukładać w głowie przyszłość, ale i pomyśleć chwilę o budowlanej przeszłości...
      U nas tynki od kilku(nastu) dni próbują wyschnąć, a ja już bym wstawił kanapę i lodówkę :) Jednak będę musiał poczekać do wiosny conajmniej z takim "umeblowaniem" budynku. Wcześniej jednak koniecznie podłogi trzeba zalać i skończyć instalacje co+cwu, bym mógł zająć się ocieplaniem poddasza - latem wentylacja pomagała, obecnie wychładza cały budynek w kilka chwil :(

      Usuń
  2. Ciekawie napisany artykuł, wartościowe wskazówki i informacje można tutaj znaleźć.

    OdpowiedzUsuń