Dom

Dom

czwartek, 15 października 2015

69. Skrzynka licznikowa, peszle i decyzje hydrauliczne

2014-06-03

Dzieje się dzieje. Dużo. Równocześnie pracują dwie ekipy: elektrycy w weekendy i hydraulicy popołudniami. Wszyscy ci ludzie pracują gdzieś na etatach, a nasze zlecenia to dla nich zajęcia dodatkowe. Stąd prace nie posuwają się błyskawicznie, ale zawsze trochę do przodu.

Elektrycy wzięli zaliczkę na materiały i powiedzieli, że zaczynają roboty w sobotę.
Niestety, nie zaczęli, bo gdy pojechali na działkę zastali tam nowe drzwi, do których nie mieli klucza. Sądziłam, że panowie przed przyjazdem zadzwonią, ale nic z tych rzeczy.

Zadzwoniłam więc do tego starszego, w sobotę raniutko, żeby zapytać, kiedy zamierzają zaczynać i żeby się umówić na konkretną godzinę, wpuścić ich do domu. Na to pan do mnie z pretensjami:
- No właśnie! Byliśmy dziś na działce, a tam pozamykane droga pani! Nie mieliśmy się jak dostać do domu. No to jak mamy robić? – rzekł z lekką ironią w głosie. Ależ mnie wkurzył!
- A czemu pan nie zadzwonił? Podwiezienie klucza to jest kwestia 20 minut – z trudem panowałam nad sobą, żeby być grzeczną.
- Aaaaa, bo nie wziąłem tej kartki z telefonem do pani.
- No, to gapa z pana. A gapowe się płaci. I co dalej?
- Jutro rano, na ósmą, umówiłem się z Artusiem, to zaczniemy jutro.
- No dobra. Niech będzie. Do jutra zatem!

Nie chciałam jeszcze z nim zadzierać, ale wcale mi się nie uśmiechała wczesno-poranna pobudka w niedzielę. Cóż, chyba nie mamy wyjścia, podjedziemy na działkę na ósmą i udostępnimy panom elektrykom front robót.
Niemniej wymówki tego pana, że nie miał numeru przy sobie, wydały mi się nieco pokrętne. Zaczęłam nawet podejrzewać, że to jest zwykły kłamczuch. Może i karteczki zapomniał, ale mógł się ze mną skontaktować przez Artusia, bo Artuś numer do mnie ma.
Widać nie pasowała im ta sobota.
Powiedział tylko, że rurę, znaczy się sztycę, która jest dość długa i nie mieści się do samochodu, schował na działce pod deskami, a resztę materiałów zabrał ze sobą do domu i przywiezie w niedzielę.

W niedzielę dotarliśmy na działkę punktualnie na godzinę 8:00. Artuś był. Starszego pana nie. I wszystkie jego opowieści, jak to on najpierw wymaga od siebie a dopiero potem od innych, okazały się pustymi słowami. Cóż, chyba się tego spodziewałam.
Pogadaliśmy z Artusiem, oczywiście na tematy wykańczania wnętrz, nakarmiliśmy kota i wreszcie doczekaliśmy się pana elektryka główno-dowodzącego. Przyjechał spóźniony o dwie godziny. Podobno miał kłopoty żołądkowe. Ok. Nie wnikam, mogło się zdarzyć.

Tego dnia panowie zamontowali szarą skrzynkę licznikową na ścianie bocznej (znaczy się szczytowej) naszego domu.
Najpierw nawiercili wiertarką mnóstwo dziurek, jedna przy drugiej, po obrysie prostokąta. Potem zaczęli wiercić też otworki wewnątrz prostokąta i gdy ściana w tym miejscu, do połowy swej grubości, przypominała durszlak, z łatwością wyrypali z muru prostokąt. Powstała prostokątna wnęka, w którą wpuszczona miała być skrzynka licznikowa, mniej więcej do połowy jej grubości.


Panowie mieli ze sobą tylko drabinę, poziomicę i wiertarkę. I wiertarką właśnie kruszyli bardzo twardy, i nie poddający się łatwo porotherm. Walczyli z oporną ścianą na zmianę. Nie jestem pewna, czy nie ma do takich robót lepszych narzędzi, może przydałaby się jakaś szlifierka kątowa? Ale co mnie to obchodzi. Skoro panowie nie mają sprzętu, to najwyżej więcej się napracują.

Po zmaganiach z wycinaniem prostokątnej wnęki wreszcie panowie osadzili skrzynkę, używając do tego pianki montażowej. Zapaprali tą pianą wszystko dookoła, skrzynkę też. Oj, przyglądałam się tej papraninie z coraz szerzej otwartymi oczami, a gdy Marek zobaczył moją minę powiedział:
- Daj spokój, pianka jak zaschnie to z metalu łatwo odchodzi.
No faktycznie, gdy zdejmowałam z niej potem farfocle zaschniętej pianki, nie było z tym problemu. No, ale niesmak pozostał. Panowie, którzy pianowali okna i drzwi robili to dużo estetyczniej.


Cóż, na razie nie jestem zachwycona pracą elektryków. Mam nadzieję, że panowie się ogarną i zrobią wszystko jak należy. Marek obiecał, że będzie im patrzył na ręce i że posprawdza, czy wszystkie pozycje z faktur zakupowych zostały faktycznie wykorzystane w naszej instalacji.

Póki co na ścianie zewnętrznej zawisła skrzynka licznikowa. Od strony domu, w miejscu przewiercenia na wylot, z muru wychodzi biała, karbowana rurka.
- To nie jest żadna rurka, tylko peszel – śmiał się ze mnie Marek.
- Peszel?
- Peszel peszel, to taki tunel, przez który przeciągnięty będzie kabel.
Peszel na razie zwisa sobie swobodnie i czeka na ciąg dalszy prac panów elektryków, podobnie jak my.


Panowie powiedzieli, że „będą się przymierzać do zamontowania sztycy, ale to jak piana wokół skrzynki zastygnie”. I pojechali.

Sztyca to taka rura, która zamontowana będzie gdzieś wysoko przy dachu i przez którą wprowadzone będą kable elektryczne biegnące od słupa z ulicy do domu, znaczy się do skrzynki licznikowej. Gdy owa sztyca leżała sobie w salonie na podłodze, to wydawała nam się ogromna, trochę za gruba i trochę za długa:
- Ale to krowa wielka ta sztyca. Jak takie coś będzie na dachu wyglądało? – wyraziłam swoją wątpliwość – Nie mogliście kupić czegoś delikatniejszego?
Ale Artuś zapewnił, że inna być nie może, bo musi się w niej zmieścić całkiem gruby warkocz kabli:
- Nie da się cieńszej,, już przez to będzie ciężkawo kable przecisnąć. A na końcu rury zostanie zainstalowany plastikowy grzybek , takie wykończenie będzie, o, żeby było ładniej – powiedział puszczając pocieszające oko.


Ok. Jak nie można to nie można. Po czasie okazało się, że rurka zamontowana na dachu wydaje się o wiele mniejsza, niż gdy leży w salonie. Z dalekawszystko wygląda jak w skali.
Dodam także, że sztyca do przyłącza prądu musi być wykonana ze stali ocynkowanej, czyli ma być nierdzewna. Innej nie odbiorą.

Przed odjazdem elektryków upewniliśmy się jeszcze, że panowie będą montować sztycę do muru na wysięgniku, aby nie tykać i nie uszkodzić gotowego już dachu. Nie ma mowy o przebijaniu się z dziurą przez nasz piękny, nowy, szczelny dach pokryty gontem bitumicznym. Zapewnili nas, że tak właśnie zamierzali robić i że dach będzie nietknięty.

Jeden z naszych znajomych "wujek dobra rada" skrytykował naszą sztycę, że niby jest za długa. Doradził, aby przymocować warkocz kabli bezpośrednio do belki dachowej, a nie do sztycy. Ale nam się sztyca podoba. Poza tym uważamy, że kabel powinien być rozciągnięty od słupa w ulicy do domu dość wysoko, w miarę poziomo, aby nie opadać w dół na drewnianą belkę więźby. Bo przecież w czasie deszczu po kablu będzie się lać woda. A lepiej, żeby woda sobie kapała na ziemię gdzieś pośrodku łuku wiszących kabli, zamiast spływać do belki dachowej. Zresztą w projekcie jest sztyca i tego się trzymamy. Patrząc na okoliczne domy wszędzie widać dokładnie takie mocowanie, na sztycy.

W sobotę urządziliśmy w naszym domu wielkie sprzątanie. Chłopaki wynieśli na zewnątrz wszystkie worki i pudła ze śmieciami, jakie zostały po kładzeniu gontów. Wynieśli też leżące na podłodze deski, blaty i palety. No i resztki cegieł, pustaków stropowych i bloczków, które zostały z budowy i które kiedyś bezsensownie (moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina!) ustawiliśmy na palecie wewnątrz domu, zamiast na zewnątrz. Marek się pukał w czoło, że przez moje sprzątanie na jesieni mają teraz wynoszenie wszystkiego na wiosnę. Prawda. Więc nie ustawiajcie nigdy stosiku cegieł i pustaków wewnątrz domu, bo będziecie musieli to wszystko potem wynosić.
No, ale wynieśli. Teraz paleta z cegłami stoi pod tarasem. Pewnie przydadzą się, gdy będziemy budować garaż (kiedyś kiedyś).
Na zakończenie porządków Marek ułożył z palet prowizoryczne schodki z tarasu do drzwi balkonowych. Od razu zrobiło się przytulniej. I jak łatwo się teraz wchodzi! Że też wcześniej na to nie wpadliśmy.


Ja zajęłam się zamiataniem posadzek. Było na nich mnóstwo pyłu, cementu, piachu i drobnego gruzu. Aby nie utonąć w tumanach kurzu i pyłu zwilżaliśmy posadzki wodą, rozpylaczem z węża. I zamiatałam tak sobie, usypując co kilka metrów kupki miałowo-gruzowe, które następnie Marek pakował przy użyciu prowizorycznej szufelki zrobionej z blachy do grubych, foliowych worków. Wyrzucimy je razem z innymi śmieciami, gdy zamówimy kontener. Na razie trzy worki z miałem z posadzek stoją na tarasie, który przeradza się w składowisko gruzu i coraz większy śmietnik.


Do pozamiatania została jeszcze góra. Jednego dnia nie daliśmy rady zrobić wszystkiego, bo czas, bo dzieci, bo obiad, bo odciski od szczotki na nieprzywykłych do pracy fizycznej dłoniach. Mimo rękawic ochronnych zrobiłam sobie na rękach krwawiące rany, najbardziej bolącą między palcem wskazującym a kciukiem. Nie mogę ruszać dłonią, bo co rana przyschnie, to przy każdym ruchu się rozrywa i szczypie. Aż dziw bierze, że w czasie zamiatania tego nie czułam. Dopiero po zdjęciu rękawic odkryłam, że mam skórę zdartą bardzo głęboko. Do wesela się zagoi, nie wiem tylko czyjego, bo moje było tak dawno, że aż nie wiem, czy to prawda. Grunt, że dom jest gotowy na prace hydrauliczne.




W poniedziałek po południu (wczoraj), spotkaliśmy się na działce z hydraulikami. Panowie wnieśli sobie do środka pięknie pozamiatanego salonu paletę, przyklęknęli na niej i studiowali projekt.
Tego dnia byliśmy potrzebni aby uzgodnić, w których miejscach mają wisieć grzejniki, gdzie mają być umywalki i sedesy oraz z której strony wanny chcemy mieć zamontowaną baterię. Trzeba było też zdecydować, czy bateria przy wannie ma wychodzić ze ściany, czy też będzie osadzona na wannie:
- A jak powinno być? – spytałam, bo całkiem zaskoczyło mnie to pytanie.
- Ja zrobię tak, jak państwo wybiorą, może być bateria ze ściany, a może być stojąca.
- A jak jest lepiej?
- Nie ma lepiej, to kwestia gustu, co się komu podoba.
- I to już teraz mamy wybrać?
- No tak, bo muszę wiedzieć, jakie wyprowadzenia zrobić. Jeśli bateria będzie stojąca na wannie, to wtedy robi się wyprowadzenia rur ze ścian poniżej górnej krawędzi wanny, a dalej, do baterii wodę ciągnie się wężykami elastycznymi. A jak chcecie baterię w ścianie, to rurki ciągnie się wyżej, nad wannę i bateria mocowana będzie na sztywno.
- A ha, no to my nie wiemy, prawda kochanie? – zwróciłam się do Marka z głupawą miną.
- A pan które rozwiązanie by wybrał dla siebie? – spytał Marek przytomnie.

Hydraulik zaśmiał się przyjaźnie wobec naszej bezradności i dezorientacji i powiedział:
- Ja proponuję zrobić baterię stojącą. Tak jest ładniej, teraz już mało kto montuje w ścianie. Na pewno będziecie kupować wannę akrylową, z tworzywa, nie stalową, prawda? No właśnie, więc takie wanny idealnie nadają się do montażu baterii w rancie samej wanny. Będzie tak nowocześniej.
- No dobra. Jak tak to tak. Zgadzamy się!

Po czasie powiem, że to była doskonała decyzja. Bateria stojąca jest wprawdzie nieco droższa od baterii ściennych, za to wygląda naprawdę ekskluzywnie. No i dla pana płytkarza łatwiejsza robota, bo płytki na ścianach kładzie się w całości, bez żadnego docinania i przewiercania pod baterię. Ale o baterii napiszę szczegółowo w innym poście, bo to szeroki i ciekawy temat.

Ustaliłam jeszcze z panem hydraulikiem (za poradą Krzyśka - kierownika budowy), aby rury doprowadzające wodę do grzejników wychodziły ze ścian, a nie z podłogi.
- Nie ma problemu. Zresztą my inaczej nie robimy, bo rury z podłogi są brzydkie i niepraktyczne. Ani tam odkurzyć, ani wymyć, nie ma jak podłóg ułożyć. Nie robimy z podłogi. Niech się pani nie martwi, będą ze ścian.

Po krótkiej rozmowie wszystko było ustalone. Pan zaznaczył sobie kredą na ścianach miejsca, w których mają wisieć grzejniki, sedesy i umywalki.
Na tym etapie zrezygnowaliśmy z umywalki w kotłowni, która była uwzględniona w projekcie. Panowie przekonali nas, że przy obsłudze pieca gazowego ręce się nie brudzą, więc umywalka w kotłowni nie jest niezbędna. Oczywiście możemy ją mieć, odpływ jest, ale po co?

No właśnie. po co? W pomieszczeniu kotłowni, poza piecem gazowym, ma stać także pralka. Byłoby dobrze, gdyby obok niej znalazło się miejsce na kosze na brudne ubrania. A gdy na ścianie zawiśnie umywalka, zajmie ona całe miejsce i może być z tym kłopot. Więc bez żalu, za namową hydraulika, zrezygnowaliśmy z umywalki w kotłowni.
- Ma pan rację. Lepiej wygospodarować miejsce na szafkę z proszkiem do prania, na płyny albo na kosze z brudną bielizną.
No i przy okazji mamy taniej o kilka stówek. Życie pokaże, czy to była dobra decyzja.

Dodatkowo, po rozmowie z kolegą Arturem, zamieniliśmy kaloryfer z przedpokoju na ogrzewanie podłogowe. Koszty wyjdą podobne, a zimą ciepła podłoga przy wejściu, na której szybko schną mokre buty śniegowe, to super sprawa. Tak więc będziemy mieć ogrzewanie podłogowe w dwóch pomieszczeniach: w łazience i w przedpokoju. W pozostałych pomieszczeniach będą tradycyjne grzejniki.

Jak widać w ustaleniach z hydraulikiem nie trzymamy się projektu. Zmienialiśmy miejsca kilku grzejnikom, niektóre z nich zamieniliśmy na ogrzewanie podłogowe albo zamiast dwóch małych wybraliśmy jeden większy. Pan Kukułka mówi, że w tym zakresie projekt nie jest wiążący i że nikt przy odbiorze budynku nie będzie kwestionował, że grzejnik miał być tu a jest tam. To wszystko jedno. Zależy od tego, jak chce się umeblować dom. A decyzje takie można podejmować dopiero, gdy dom jest zbudowany, bo z samego projektu niewiele da się wywnioskować. Hydraulik tylko przeliczał, jak duże mają być kaloryfery w poszczególnych pomieszczeniach i ile ma ich być, aby zapewnić odpowiednie dogrzewanie domu, adekwatnie do powierzchni i kubatury.

Kolejne ustalenie z hydraulikiem dotyczyło wyboru miejsc, z których będą się rozchodzić wszystkie rury z wodą, do każdego grzejnika i do każdego kranu. Czyli fachowo mówiąc musieliśmy zdecydować, gdzie chcemy rozdzielnie. Okazuje się bowiem, że oprócz rozdzielni prądu w domu będziemy mieć jeszcze dwie rozdzielnie do centralnego ogrzewania – jedną na dole, drugą na górze.
- Mnie jest wszystko jedno. Niech pan robi, gdzie panu pasuje. Bo te rurki jak rozumiem i tak będą szły w posadzce wszystkie, będą zabetonowane prawda?
- Nooo, rurki tak, ale rozdzielnia będzie, że tak powiem, na wierzchu.
- A do czego ta rozdzielnia jest potrzebna? Musimy to zakładać?
- He he, no powiem tak. Musicie. Ja inaczej nie zrobię instalacji bo nie wyobrażam sobie, żeby nie było zaworów do wody. Do każdego obiegu wody, czyli, tak w uproszczeniu do każdego grzejnika, będzie pani miała w rozdzielni osobny zawór,czyli taki mały kranik, który w razie tfu tfu awarii można będzie szybko zakręcić.
- Aaa haaa, no to faktycznie by się przydała. A duża będzie ta rozdzielnia?
- Taka – wyrysował w powietrzu ogromny prostokąt.
- Taaakaaaa? O Jezu. No to w takim razie to nie wszystko jedno, gdzie ona będzie.
- Chyba gdzie one będą, bo będą  dwie.
- No dobra. To gdzie pan proponuje? - poddałam się.


Pan Kukułka zaproponował, aby rozdzielnię na dole umieścić w schowku pod schodami, a rozdzielnię na górze w schowku za łazienką.
I git. Wierzę, że dobrze to wymyślił, bo ja kompletnie nie wiem, o co chodzi z tymi rozdzielniami. Chyba dość decyzji jak na jeden dzień.

5 komentarzy:

  1. Jestescie zadowoleni z hydraulika? Jesli tak to prosze przeslij mi namiary na niego :)
    Madeeeleine@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Widać, że prace postępują do przodu. Dom nabiera coraz większej ogłady, muszę przyznać, że ma dosyć ciekawą bryłę. Czekam na dalszą relację, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja właśnie jestem na tym samym etapie i już nie mogę się doczekać, kiedy będziemy się wprowadzać :) Myślę, że do wakacji damy radę :) Teraz pogoda, więc będzie można zostawać po godzinkach :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kredyt hipoteczny z doradcą już wzięty, projekt gotowy i można zaczynać budowę. Ciekawe jakie przygody mi się trafią w trakcie. Słyszałem, że w mojej miejscowości monter liczników sprawia problemy. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło sprawnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dużo przydtanych wskazówek można tutaj znaleźć

    OdpowiedzUsuń