Dom

Dom

czwartek, 9 sierpnia 2018

106. Malowanie poziom expert!

2015-05-28 sobota

Płytki na podłodze w kotłowni zostały ułożone i teraz schną. Nie wolno po nich chodzić. Autorem tego dzieła jest wujo przyjaciółki - pan Andrzej. Dziś wpadł na chwilę na budowę wziąć klucz od domu, by w poniedziałek od rana, bez budzenia nas i zrywania na równe nogi, przyjechać i skończyć podłogę w kotłowni. Ma kłaść fugę, wykańczać rant cokołu białym akrylem i pomalować ścianę nad cokołem, obecnie zabrudzoną klejem do glazury.






Pan Andrzej kazał dokupić drugą paczkę fugi firmy Mapei, bo jedna to za mało. Sporo jednak tych fug wyszło, choć wydawało się, że podłoga w kotłowni to zaledwie kilka metrów kwadratowych. Podłoga w kotłowni jest obecnie priorytetem, aby można było zamontować piec centralnego ogrzewania, a zwłaszcza zasobnik na wodę, który ma stanąć na podłodze i jest raczej nieprzesuwalny. 



Wujo Andrzej to prawdziwy wujo. Jest serdeczny, troskliwy i przyjacielski, jakby to był ktoś bliski, z rodziny, a nie jak obcy, wynajęty fachowiec. Chętnie podpowiada jak, co i kiedy robić, a jego rady poparte są doświadczeniem. To facet „złota rączka”, co to wszystko umie zrobić sam i zna się na pracach wykończeniowych.

Dziś na przykład dyskutował z Markiem na temat sznurkowania wełny mineralnej przy ocieplaniu dachu. Kilka cennych wskazówek uzyskaliśmy. Marek miał pomysł, aby mocować sznurki na wkręty, nie na gwoździe, żeby było mocniej i pewniej i żeby żaden gwóźdź się na pewno nie wysunął. Na to pan Andrzej zaprotestował:
- Panie Marku, na zwykłe papiaki się robi. Muszą być gładkie, bo jak pan zrobi na wkręty, to się panu sznurek na nich poprzeciera, bo wkręty są ostre na gwintach. No i szkoda kasy, nic się nie wysunie. A sznurek to najlepszy taki jak do snopowiązałki. Ja takim zawsze robię, u siebie też taki dałem. 


Dziś odebraliśmy projekt od niedoszłego wykonawcy przyłącza kanalizacyjnego. Wreszcie! Facet woził go w swoim samochodzie chyba od dwóch miesięcy. Kilka razy dzwoniłam do niego, żeby odzyskać papiery, ale nigdy nie miał czasu rozmawiać albo podjechać. Wielokrotnie obiecywał oddzwonić i nigdy nie oddzwaniał. Wreszcie sama dziś zadzwoniłam i zażądałam podania adresu, aby w ciągu maksymalnie godziny podjechać po nasz projekt. Łaskawie się zgodził. Gdy dotarliśmy na ustalone miejsce, parking pod spożywczym na osiedlu, wyszedł przed klatkę, ale bynajmniej projektu nie miał przy sobie! Powiedział, że musimy pojechać z nim do garażu, bo tam w aucie ma nasze dokumenty. No szczyt bezczelności. Ale wreszcie udało się odzyskać projekt.

Dziś kupiliśmy ogromną drabinę. Taką rozstawną, z trzecim, regulowanym przęsłem, które można wysunąć wysoko w górę ponad rozstawne A. Od jakiegoś czasu Marek rozważał, czy bardziej sprawdzi się drabina, czy może rusztowanie. Sprzęt ten jest niezbędny do ocieplenia dachu, które mój ambitny mąż planuje wykonać samodzielnie. To znaczy z pomocą moją, bo sam pojedynczy człowiek niekoniecznie jest w stanie przykręcać do krokwi płyty kartonowo-gipsowe. Będę pomocnikiem :)
Rusztowanie wyszło za drogo, a poza tym co byśmy z nim zrobili po budowie? Wygrała duża, stabilna drabina, trzyelementowa, po 9 stopni każdy, po której można wejść na wysokość 5 metrów. Koszt to ok. 550 zł, ale Marek wyczaił w Leroy Merlin promocję i kupiliśmy takową za 260 zł. Oczywiście przywieźliśmy ją na bagażniku dachowym naszej skody. 


Drabina zawsze się przyda. Będzie jak wyczyścić rury spustowe z liści na jesieni. Będzie jak przyciąć gałęzie orzecha, który rozrósł się zbyt mocno i za chwilę zacznie załazić nad dach. No cieszę się z tej drabiny bardziej niż z nowej kiecki!

Marek ostatnimi czasy rozpoznaje temat ocieplania dachu. Rozważa, czy dwie folie, czy jedna, gdzie szczeliny powietrzne, jak sznurkować, jak mocować profile i haki, jaka wełna, jaka grubość, jaka lambda. Powoli temat mu się klaruje, a jeszcze teraz, gdy stał się posiadaczem porządnej drabiny, to aż się rwie do roboty.

Dziś Marek zakończył prace murarskie na poddaszu, które polegały na zaszpachlowaniu spoin pionowych między pustakami. Dotąd zrobił to na wysokość, do której sięgał z małej drabiny. Dziś, dzięki nowej drabinie, skończył zaprawiać wszystkie szczeliny, również te przy kalenicy. Powoli, dokładnie, przy użyciu szpachelki zaklajstrował wszystkie dziury i wiatr już nie wieje sobie po poddaszu. To znaczy jeszcze wieje, bo między dachem a ścianami kolankowymi jest jeszcze dziura, ale przez szczeliny w murze już nie wieje. 





Ja natomiast od kilku dni maluję parter. I to coraz bardziej profesjonalnie!

Dziś położyłam pierwszą warstwę farby gruntującej na ścianach w pokoju starszego syna. Bardzo bolą mnie ręce, które w ostatnich dniach mocno nadwyrężyłam gruntując i malując sufity. Dlatego nieco zwolniłam tempo. Maluję sobie teraz spokojnie, powoli, po jednym pomieszczeniu. Oszczędzam się i nie przesadzam z robotą, bo jak się na początku dorwałam do tego malowania, to prawie sobie zrobiłam krzywdę. 
Przy malowaniu ścian jednego dnia robię gruntowanie, drugiego dnia malowanie pierwszej warstwy farby podkładowej, trzeciego dnia malowanie drugiej warstwy podkładowej. A potem jeszcze dwie warstwy farby właściwej. I gotowe.

Przy sufitach tych warstw farby docelowej jest więcej niż dwie, czasem trzy, czasem pięć. Zwłaszcza na obrzeżach malowanie musiało być wielokrotne, bo tam tynk gipsowy z sufitu zassał szarą wodę z tynku cementowego ze ścian. Malowałam więc do skutku, aż sufit był idealnie biały, bez plam, które uporczywie przebijały się przez kolejne warstwy farby. Ale wreszcie się udało! 


Jestem w trakcie malowania kilku pomieszczeń równocześnie, w każdym na innym etapie. Można się przy tym pogubić, dlatego zaczęłam zapisywać kredą na podłodze, gdzie, ile razy i czym mam pomalowane. Niby to widać, ale nie pamiętam na przykład, w którą stronę malowałam sufit ostatnio. A za radą wuja chcę przy kolejnym malowaniu lecieć z wałkiem w poprzek, aby uzyskać siateczkową, lepiej kryjącą strukturę farby. 


W malowaniu jestem coraz lepsza. Gdy przypomnę sobie moje początki z kotłowni, na której się uczyłam, to mogę potwierdzić, że trening czyni mistrza. Wałek mi już nie skręca i nie spada, nie robię zacieków, farbę rozprowadzam równiutko i szybciutko, wiem, ile nabrać jej na wałek i wiem, jak w kilku ruchach zamalować równo cały pasek. Mało tego, zaczynam to lubić! 
Gdyby nie fakt, że przebywanie w oparach farb i uni-gruntów nie jest obojętne dla zdrowia, to mogłabym powiedzieć, że malarze mają fajną robotę. Ale niestety zauważyłam, że po kilku godzinach przebywania wśród świeżych powłok malarskich zaczyna boleć mnie głowa, łzawią mi oczy, a w jednym oku prawie zrobił mi się jęczmień! Prawie, bo na szczęście udało mi się go w porę rozmasować i rozgonić. Tak więc malowanie tak, ale raczej okazjonalnie niż zawodowo.

Najgorzej maluje się sufity. Niestety, tu niezbyt dobrze idzie mi operowanie wałkiem nasadzonym na długi drążek. Gruntowanie sufitów jeszcze jakoś poszło z podłogi, choć ten grunt kapał mi na głowę przy każdym, nieuważnym zbyt mocnym dociśnięciu wałka. Ale samo malowanie musiałam robić z drabiny, jak to się mówi - z łokcia. Długi drążek nie wchodził w grę, ponieważ aby dobrze rozprowadzić farbę trzeba mocno i dokładnie dociskać wałek. A ja niestety nie mam tyle sił. Zwłaszcza trudna do rozprowadzenia jest farba podkładowa, która jest bardziej gęsta od farby docelowej. Dlatego sufity malowałam wałkiem krótkim, milion razy wchodząc i schodząc z drabiny. I wtedy właśnie nadwyrężyłam sobie nieco obydwa nadgarstki.

Natomiast malowanie ścian – póki co farbą podkładową – przy użyciu drążka idzie mi świetnie. Nasadzając wałek na drążek ma się duży zakres ruchów. Przejeżdżam wałkiem po ścianie jednym płynnym ruchem od sufitu do podłogi, i z powrotem, i już mam w zasadzie zamalowany pas na szerokość wałka. No i stojąc w pewnej odległości od ściany ma się lepszą widoczność, lepiej widać jak się farba rozkłada, gdzie już pokryte jest dobrze, a gdzie jeszcze trzeba przejechać wałkiem i nieco docisnąć albo gdzie rozmasować nadmiar farby. 



Jednokrotne pomalowanie ścian pokoju ok. 12 m2 jedną warstwą farby podkładowej zajęło mi niecałe dwie godziny. Nie jest źle.

Jako farb podkładowych, białych, dla wyrównania koloru i faktury tynku, użyliśmy gęstej farby emulsyjnej Śnieżka - grunt. Jest tania i dobra, na podkład wystarczająca. Do ostatecznego pomalowania sufitów natomiast kupiliśmy farbę lateksową Tikkurila Super White. Bardzo ładnie to się sprawdziło. Sufit jest bielutki i gładki, matowy. Tikkurila jest rzadsza, łatwo się rozprowadza, za to nie kryje dobrze zacieków i plam. Dlatego niektóre miejsca musiały być malowane wielokrotnie. Ale w końcu pokryła.



Co do kolorów na ściany to przyznam, że nie było łatwo. Wczoraj spędziłam całe popołudnie i wieczór w Internecie na poszukiwaniu barw i inspiracji. Dobierałam kolory, zestawiałam je ze sobą parami, kopiowałam kolorowe kwadratowe próbki kolorów do programu graficznego i układałam je obok siebie dopóty, dopóki kompozycja barw mnie nie zachwyciła. Oj, nie są to łatwe decyzje. Ale z grubsza mam już pomysły na poszczególne pomieszczenia i zestawienia kolorystyczne.

Postanowiliśmy sprawdzić farby ceramiczne Magnat, ponieważ kusi nas obiecywana przez producenta (firmę Śnieżka) ich zmywalność i odporność na szorowanie. I opinie te, że farby Magnat są prawie niezniszczalne i świetnie się myją, potwierdza wiele osób. W tym nasz znajomy, który jest świeżo po remoncie mieszkania i tak nam relacjonował:
- Najpierw pomalowaliśmy ściany Duluxem, ale strasznie się brudziły. Od kabla od odkurzacza zrobił się czarny ślad na ścianie na rogu. Żona próbowała to zaczyścić, ale taka plama się zrobiła, że w zasadzie ściana była cała do malowania. No to przemalowaliśmy wszystko Magnatem i jest święty spokój. Zmywa się pięknie! Wszystko schodzi, nawet tłusty sos w kuchni nad stołem.

Podobno farby te dobrze kryją, nie chlapią podczas malowania i są bardzo wydajne. Zobaczymy. 
Nie są to oczywiście farby tanie, ale biorąc pod uwagę ich walory i fakt, że maluję sama, nie zamierzamy patrzeć na oszczędności rzędu kilkuset złotych na farbach. Jeśli tylko uda się dobrać śliczne kolory i testy farby przejdą pomyślnie – kupimy Magnata. 

Dziś kupiliśmy w Leroy Merlin 30 mililitrowe próbki farb Magnat ceramic. Na początek trzy kolory tersterów. Jeden kosztuje 2,90 zł, więc nie majątek, a przynajmniej sprawdzę sobie wybrane kolory, czy w rzeczywistości będą do siebie pasować tak samo ładnie, jak pokazuje to monitor komputera. Zamierzam teraz przygotować ścianę w łazience tak, jak pod malowanie (w miejscu gdzie będą płytki, więc niczego nie trzeba będzie zamalowywać) i będę sprawdzać, jak farba zachowuje się na ścianie, jak się rozprowadza, jak kryje, jakim wałkiem malować najlepiej i czy faktycznie jest zmywalna i odporna na ścieranie. 


Po czasie powiem, że farby Magnat ceramic to strzał w dziesiątkę! Rewelacja! Autentycznie da się z nich zmywać tłuste plamy gąbeczką z płynem do mycia  naczyń i całkiem ubabrana ściana nad kuchenką gazową po smażeniu kotletów wygląda jak nowa! Przez blisko rok, zanim w naszej kuchni pojawiła się szklana płyta na ścianie między blatem kuchennym a szafkami wiszącymi, farba magnat była zmywana wielokrotnie bez najmniejszego dla niej uszczerbku. Szczerze polecam!

Ale póki co mam do skończenia sufity i do pomalowania ściany farbą podkładową.
Malowanie kotłowni to były moje pierwsze kroki. Czas niezbędnej nauki. Nie obyło się więc bez błędów. Ale teraz już wiem co i jak, wypracowałam sobie metody działania i jestem przekonana, że malowanie reszty domu wykonam perfekcyjnie. 
Jaka jest odpowiednia kolejność prac przy malowaniu? Bardzo proszę, oto moja wypróbowana instrukcja.

Najpierw należy dokładnie pozamiatać dość ostrą szczotką wszystkie ściany. O ile nasz sufit jest gipsowy i nie wymaga zamiatania, o tyle ściany są cementowo-wapienne, przez co oklejone są drobinkami piasku i kurzu. Kupiłam w markecie szeroką szczotkę na kiju, za 8 zł, z dość sztywnym syntetycznym włosiem. Najpierw szczotka służyła do zamiatania wylewek, ale teraz idealnie nadała się również do omiecenia tynków z resztek piasków. Zsypanie piachu ze ścian to niezła zadyma. Leci pełno kurzu i piachu i robi się bałagan. Sporo tego zlatuje, ale ściana po takim zabiegu wygląda naprawdę lepiej, wygładza się. 


Potem należy dokładnie obejrzeć ściany i zająć się wyeliminowaniem spotkanych niedoskonałości. Gdzieniegdzie zdarzają się drobinki tynku, z którymi włosie szczotki sobie nie poradziło. Te strupki należy delikatnie ściągnąć ze ściany, jakby zdrapać przyłożoną do tynku na płasko szpachelką. Łatwo to idzie.

Potem należy dokładnie przejrzeć rogi i kanty, i drobne niedoskonałości delikatnie podszlifować. Ja to robiłam pacą gładką z przykręconą co niej siateczką do szlifowania. Siateczki te są wprawdzie przeznaczone do szlifowania gładzi i zaprawek na karton-gipsie i dają zbyt gładką jak na fakturę cementowo-wapienną fakturę, ale to lepsze niż papier ścierny. Trzeba gładzić ścianę z czuciem, aby nie przesadzić z gładkością i nie wytrzeć dziury. Należy zgładzić wystające ponad płaszczyznę ściany nierówności i już. Kurzy się przy tym bardzo. Na szczęście takich miejsc do poprawek było naprawdę bardzo mało, dosłownie kilka. Panowie tynkarze przyłożyli się do pracy bardzo solidnie i tynki zrobili niemal perfekcyjnie (no, może w łazience mam kilka uwag, ale pewnie myśleli, że na całości ścian będą płytki, więc wybaczam). Do zgładzenia miałam jakieś drobiazgi przy narożnikach, lekkie zgrubienia przy podtynkowych listwach narożnikowych.



Zdarzyły się – jak na razie - dwa miejsca, które wymagały większej interwencji, bowiem nie były to wypukłości w ścianie, które można zeszlifować, ale wgniotki. A tego nie da się już ukryć niczym, ubytek należy wypełnić zaprawą, i to o tej samej fakturze, co reszta tynku.
O ile w kotłowni drobne wgniotki usuwałam sama, przy pomocy gładkiej masy szpachlowej gipsowej, robiąc potem porowatą fakturę poprzez dziobanie na wpół doschniętej zaprawy szczoteczką do paznokci, tak w pokojach taki numer nie przejdzie. 



Niestety, jeśli chce się mieć idealnie równe ściany, wszędzie z jednakową fakturą, nie wolno wypełniać ubytków w tynku cementowo-wapiennym gipsem, bo zostają zbyt gładkie, łyse placki, które odbijają światło inaczej niż reszta ściany. Należy rozmieszać trochę zaprawy cementowo-wapiennej, tej samej, którą panowie wsypywali do agregatu tynkarskiego i właśnie nią zakleić nierówności. A to nie jest takie proste, bo aby ten tynk się trzymał, to ubytek musi być spory. Więc panowie doradzali, żeby podkuć dziurę na spory ubytek i dopiero zaklejać tynkiem. 

U nas tynkarze zostawili półtora worka takiej zaprawy – właśnie na ewentualne poprawki – jak mówili. Ba, nawet sami zadeklarowali, że jak będziemy przed malowaniem, po zamontowaniu haków na grzejniki, po osadzeniu parapetów, to żeby po nich zadzwonić, to przyjadą i dopracują wszelkie niedoskonałości ścian. Ale kto by tam na nich czekał! Ja chcę malować natychmiast i nie zmierzam wstrzymywać pracy o jakąś jedną czy dwie mikro-wgniotki! (co do łazienki to żałuję, że ich jednak nie wezwałam na poprawki, ale już trudno, w sumie to o tej możliwości zapomniałam).

Niedoskonałości w tynku postanowiliśmy naprawiać sami. To znaczy przyznam, że zajął się tym Marek, po obejrzeniu kilku filmików na YT i przeczytaniu kilku porad na forach internetowych.
Otóż aby naprawić uszkodzony tynk cementowo-wapienny należy rozrobić dość gęstą zaprawę z worka, w małym wiadereczku, szpachelką. Dolać trochę wody, wymieszać i uzyskać ciemne, gęste błoto, prawie jak mokry lepki piach. Następnie należy nałożyć szpachelką masę na chore miejsce, wcierając mocno zaprawę w ścianę, przejeżdżając szpachelką kilka razy, wyrównując powierzchnię zaklejaną z resztą ściany.

Duży ubytek tynku zdarzył się u nas, gdy Marek szukał puszki od gniazdka. Została ona tak skutecznie i mocno zatynkowana, że ze ściany nie wystawały nawet wąsy od dekielka osłonnego. To było to feralne miejsce, gdzie strzeliła deska przy zalewaniu stropu i gdzie ściana była na tyle krzywa, że warstwa tynku na niej była dwukrotnie grubsza niż wszędzie indziej. Pomimo dokładnej analizy zdjęć dokumentujących przebieg kabli elektrycznych, nie udało się za pierwszym razem prawidłowo umiejscowić puszki. Pierwsze i drugie kucie okazało się chybione. Dopiero za trzecim razem puszka się znalazła, ale do zaklajstrowania mamy w ścianie dwie wyżłobione dłutem i młotkiem dziury.

Na takie duże ubytki nakłada się dużo zaprawy, aby była na nich górka. Górka ta przy wysychaniu zaprawy i tak się kurczy i wsysa ją do środka. Następnego dnia z górki robi się dołek, miejsce dziury znów jest lekko wklęsłe bo zaprawa ściąga, i miejsce to należy ponownie zaszpachlować. Wreszcie jak wyschnie (na drugi dzień, względnie przy cienkich warstwach po kilku godzinach), należy zaleczone miejsce przetrzeć, naokoło szlifując mokrą pacą gąbkową. U nas na budowie panowie tynkarze zostawili nam taką pacę z grubą gąbką, podobną do gąbki kąpielowej do masażu, z dość ostrymi, dużymi okami. I taką pacę się moczy i pociera się nią zaszpachlowane zaprawą miejsce, żeby powierzchnie tynku naokoło i „świeże rany” skleiły się ze sobą i uzyskały równą fakturę. Jeśli zaschnięty tynk jest lekko wypukły, przed takim zacieraniem należy go najpierw zetrzeć lekko siateczką, aby wypukłość usunąć, i dopiero potem zacierać gąbkową pacą.

Zacieranie wychodzi Markowi idealnie! Nie ma żadnego śladu, że ściana w tym miejscu była reperowana. Jedyna wada takich zabiegów jest taka, że to trwa. Nie da się naprawić ściany od razu. Trwa to dwa albo trzy dni, bo w przeciwieństwie do zaprawek gipsowych cement schnie bardzo długo.
Przy tynkowaniu ścian i sufitów panowie tynkarze mówili, że tynk gipsowy zaciera się tego samego dnia, niedługo po jego natryśnięciu na powierzchnię. Natomiast zacieranie tynków cementowo-wapiennych to operacja na dzień następny, gdy zaprawa nieco się utwardzi i podeschnie, ale też nie za bardzo. Od razu zrobić się tego nie da.
Cóż, tylko mieć cierpliwość (u mnie z tym nie najlepiej) i wszelkie niedoskonałości ścian można usunąć samodzielnie. I ja to lubię. Wolę mieć panowanie na sytuacją i działać, niż czekać na łaskę i termin fachowców.

Gdy ściany mam już omiecione i wyrównane z wszelkich parchów, przychodzi czas na dokładne posprzątanie malowanego pomieszczenia. I jest to gruntowne sprzątanie, pierwsze na budowie naprawdę dokładne, bo po nim w pomieszczeniu ma być naprawdę czysto.
A więc zamiatam podłogę. Z kamyków, resztek tynku, końcówek od obrabiania kabelków, mnóstwa piachu i jeszcze większego mnóstwa pyłu. Kurzy się przy tym niemiłosiernie, ale to ostatni moment na taki kurz. Bo potem, gdy ściana i sufit zostaną pokryte farbą, cały ten kurz przykleiłby się do farby, a tego nie chcemy.
Zamiatam więc bardzo dokładnie. Najpierw z grubsza, szeroką mocną szczotką (tą samą, którą omiatałam ściany), a potem bardzo dokładnie, małą zmiotką (za 4 zł z szufelką!) z mięciutkim włosiem, które wymiata ze wszystkich narożników najdrobniejsze nawet drobiny pyłu. 


Gdy wreszcie jest idealnie pozamiatane, pomieszczenie jest gotowe do zagruntowania. Gruntuje się absolutnie wszystkie powierzchnie, no oczywiście bez okien. Gdy kropla preparatu gruntującego przypadkiem spadnie na szybę, warto ją od razu zetrzeć ściereczką do sucha, bo gdy zaschnie będzie trzeba się nieźle naskrobać aby zdrapać zaciek (rada wuja Andrzeja).

Gruntowanie zaczynam od sufitu. Używam preparatu uni-grunt firmy Atlas. Podobno jest dobry, nie ma co eksperymentować. Wlewam trochę gruntu (wygląda jak mleko) do rynienki od wałka, nadziewam wałek na drążek, moczę, odciskam nadmiar płynu na rynience i zaczynam jeździć wałkiem po suficie. Dokładnie, liniami, raz koło razu, żeby porządnie zmoczyć gruntem calutką powierzchnię. Od gruntowania powierzchnia tynku ciemnieje natychmiast, łatwo więc rozpoznać, które miejsca są zagruntowane, a które trzeba jeszcze dopracować. 



Przy gruntowaniu sufitów trzeba bardzo uważać, aby krople gruntu nie spływały po ścianach. Gdy dojeżdżamy wałkiem do ściany, nadmiar płynu lubi spłynąć po ścianie w dół, pozostawiając na niej strużkę i zastygając na końcu kroplą. Gdy tylko zauważy się ową spływającą kroplę należy natychmiast rozmasować, przejechać to miejsce wałkiem z gruntem, aby rozetrzeć smużkę. Pozostawienie nieroztartej strużki gruntu bardzo utrudnia potem malowanie, bowiem w tych miejscach ściana jaśnieje, bąbel pozostawia ślad i jest nierówność zarówno w kolorze, jak i w fakturze. Jest niezmiernie trudno zamalować potem takie miejsca. Nawet po trzech malowaniach w kotłowni przez farbę przebijały owe nieszczęsne ścieżki zaschniętego uni-gruntu.

Zrobiłam taki błąd w kotłowni, że nie zwracałam uwagi na cieknący po ścianach uni-grunt. Pomyślałam:
- A co tam, przecież za chwilę będę malować całą ścianę tym gruntem, więc ta smużka wtopi się w całość, nie przeszkadza.
Otóż przeszkadza! I to bardzo. Uni-grunt szybko zasycha i gdy kończy się gruntowanie sufitu, strużki na ścianach są przeważnie suche.
Teraz mam nauczkę i po przykrych doświadczeniach w kotłowni w kolejnych pomieszczeniach bardzo uważałam na strużki gruntu. Gdy tylko któraś spłynęła, co jest nieuniknione, od razu rozcierałam ją wałkiem na ścianie. Bez uni-gruntowych smug malowanie wychodzi super!
Gruntowanie ścian jest łatwiejsze. Zaczynam przejazd wałkiem w kierunku od podłogi do sufitu metodą dwa kroki w górę – jeden w dół, po kawałku. W ten sposób mam kontrolę nad zaciekami. Jeśli nawet jakiś się zrobi, od razu go rozcieram.

Po zagruntowaniu sufitu i ścian przystępuję do zagruntowania wylewek. I tu nie żałuję uni-gruntu. Wałkiem na kiju rozprowadzam białe mleko po całej podłodze. Wałek po tym zabiegu jest bardzo brudny, pomimo uprzedniego dokładnego zamiecenia na podłodze jest nadal mnóstwo kurzu.


Teraz wreszcie ten cały mikro-pył zostaje okiełznany, sklejony uni-gruntem z podłogą. Podłoga czarnieje, robi się gładka i po raz pierwszy na budowie jest czysta. Nie kurzy się. To bardzo przyjemny moment. Wreszcie pomieszczenie przestaje cię brudzić a powietrze w nim robi się klarowne, wolne od pyłu wznoszącego się przy każdym kroku. No lubię to!

Zagruntowanie podłogi nie jest chyba koniecznością. I tak będzie ona przykryta folią, podkładem i panelami. Ale ja uważam, ze warto to zrobić. Po pierwsze, aby mieć czyste malowanie. A po drugie po to, aby kurz nie wydostawał się spod podłogi przy chodzeniu, co podobno się dzieje. Koleżanka mnie przestrzegała:
- Tylko pamiętaj, zanim zrobisz podłogi przesmaruj czymś wylewkę, bo jak tego nie zrobisz, to tak jak u mnie, przez trzy lata po skończeniu budowy będziesz się użerać z cementowym pyłem w mieszkaniu! Ja zaoszczędziłam 100 zł na byle-mazidło i bardzo tego żałowałam.
Tak więc podłogi i wszystkie ściany oraz sufit mam zagruntowane. Pora na odpoczynek. Malowanie można niby zaczynać po 4-6 godzinach od gruntowania, ale tak naprawdę lepiej to robić następnego dnia.

Na opakowaniu uni-gruntu jest napisane, że gruntować powinno się dwukrotnie. Pierwszy raz gruntem rozcieńczonym z wodą w proporcjach 1:1, a drugi raz, po wyschnięciu, samym nierozcieńczonym uni-gruntem.
Ja zagruntowałam wszystko tylko raz, uni-gruntem nierozcieńczonym. Rozważałam przez chwilę, czy nie powinnam przelecieć wszystkiego po raz drugi, żeby ściany były twardsze, gładsze, bardziej wygładzone. Na szczęście moja intuicja kazała mi się wstrzymać, poczytać, popytać.

Okazało się (co wyczytałam na forach i co potwierdził wujo Andrzej), że jednokrotne, dokładne zagruntowanie jest wystarczające. Gruntowanie po raz drugi może spowodować, że na ścianie utworzy się jakby szklanka, zbyt gładka i zbyt mało chłonna powierzchnia. Ściana wtedy będzie mało chłonna i będzie trudniej przyjmować farbę. Czyli trzeba gruntować raz a dobrze, i wystarczy.

Wojo-Andrzej mówi, że porządne przygotowanie ściany, czyli oczyszczenie, wyrównanie i zagruntowanie, to warunek konieczny dobrych powłok malarskich. Najlepsza nawet farba się nie uda, będzie się łuszczyć i schodzić płatami, gdy ściana będzie źle przygotowana.
Tak więc gruntowanie ścian to bardzo ważny etap. Gruntuje się i powierzchnie gipsowe (płyty karton-gips też), i powierzchnie cementowo-wapienne. Zadaniem gruntu jest zmniejszenie chłonności ściany – po zagruntowaniu świeży tynk nie wchłonie tyle farby, ile ściana niezagruntowana. Poza tym grunt wyrównuje powierzchnię, ściąga ją, skleja i zespala wszelkie naloty na tynkach (pył cementowy, drobny piasek i inne). Zmniejsza chłonność podłoża i zwiększa przyczepność farby - byleby nie przegiąć i nie zrobić szklanki.

Faktycznie, po wyschnięciu uni-gruntu ściana przestaje się kurzyć, staje się zwarta, gładsza, ma lekki połysk, jakby foliową powłoczkę.
W zasadzie tak przygotowane powierzchnie, po wyschnięciu (czyli w praktyce na następny dzień), można malować. Tak też zrobiłam w kotłowni. I wszystko było prawie dobrze, ale nie do końca. Nie wiedziałam jeszcze wówczas, że potrzebna jest farba podkładowa i od razu pojechałam lateksową Tikkurilą.

O ile ściany, mające przed malowaniem w miarę jednolity, szary kolor, po trzykrotnym malowaniu wyszły idealnie białe, o tyle na suficie ciągle miałam plamy. Żółtawo-szare plamy na obrzeżach (przy granicy dwóch rodzajów tynków) nie dawały się zamalować nawet czterema warstwami farby Tikkurila super white! Ten syf ciągle przebijał! 


Doczytałam, że aby farba docelowa należycie i równo pokryła ścianę kolorem, zwłaszcza gdy są różnice w kolorach malowanych powierzchni, należy na zagruntowaną ścianę nanieść warstwę farby podkładowej, gruntującej. Jest to farba gęsta, czyli emulsja, której zadaniem – poza dodatkowym wyrównaniem faktury – jest właśnie wyrównanie kolorytu. Farba podkładowa jest najczęściej biała.

Kupiliśmy 15-litrowe wiadro farby gruntującej białej firmy Śnieżka - grunt i w pokoju rozpoczęłam przygodę z malowaniem od położenia farby podkładowej.
Po wyschnięciu, na drugi dzień, zamalowałam sufit farbą gruntującą po raz drugi, tylko w poprzek, w kierunku pod kątem prostym niż poprzednie malowanie. I okazało się, że po dwukrotnym malowaniu farbą gruntującą Śnieżką sufit stał się niemal idealny. Matowy, gładki, niemal bez plam.

Na to wystarczyło dwukrotne malowanie farbą Tikkurila super white i sufit wyszedł perfekcyjnie. Jakże inaczej, niż w kotłowni :)
Teraz jestem na takim etapie, że:
- w sypialni mam pomalowany sufit 1 x śnieżką w kierunku do okna,
- w łazience mam pomalowany sufit 2 x śnieżką - ostanie malowanie w kierunku do drzwi,
- w pokoju syna młodszego mam pomalowany sufit 2 x śnieżką i raz tikkurilą w kierunku w poprzek,
- i tak dalej, i tak dalej - mogłabym długo pisać.
W każdym pomieszczeniu inny etap. Żeby się nie pogubić zapisuję sobie kredą na podłodze każde ostatnie malowanie – czyli jaka farba, która warstwa i jaki kierunek.

Po zagruntowaniu i pomalowaniu poszczególnych warstw sufitu należy dokładnie dopracować wszystkie narożniki oraz ranty między sufitem a ścianami. Czyli przy pomocy pędzla domalować te miejsca, do których nie dochodzi wałek. Trzeba się więc troszkę naskakać po drabinie, w górę i w dół, przesuwając się co pół metra, aby domalować opaskę dookoła sufitu. 
Gdy w zamyśle jest, aby sufit schodził na ścianę białym paskiem, trzeba umalować także farbą sufitową ów pasek, z niewielką zakładką. Potem, przy malowaniu ścian na kolor, wystarczy przykleić na biały pasek taśmę malarską i uzyskujemy w ten sposób równe odcięcie między bielą a kolorem. 







To naprawdę ekscytujące! Im większą mam wprawę, tym bardziej mnie to bawi. Oby tylko te farby Magnat okazały się dobre.

Wujo Andrzej mnie pochwalił, że dobrze idzie. Doradził, żeby malować na siateczkę, czyli raz wzdłuż a raz w poprzek, na przemian. Doradził też, aby nie zatrzymywać na ścianie albo suficie wałka. Wałek ma przejechać po całości albo się miękko ześlizgnąć, gdy nie starcza ręki. Nie można robić ruchów zatrzymanych stanowczo w połowie ściany, bo wtedy w fakturze farby pozostają nierówności, smugi, miejsca, które inaczej niż reszta załamują światło. Dlatego warto przed malowaniem zadbać o gładkość ścian, aby nie było na nich przeszkód zmuszających do zatrzymania wałka, na przykład kontaktów i gniazdek. To bardzo utrudnia pracę. Taką sytuacje miałam przy malowaniu salonu, gdzie na ścianie zawisł panel do sterowania piecem gazowym. Nie dość, że musiałam go okleić tasmą malarską, żeby się nie pobrudził, to jeszcze musiałam go omijać, przerywać ruch wałka w połowie długości pasa i faktycznie robiły się nieprzyjemne, trudne do roztarcia zgrubienia farby. Tak więc do malowania ściany muszą być puste! Żadnych gniazdek, haków, gwoździ.

Nauczyłam się tak malować wałkiem na drążku, że równiutkie pasy wychodzą mi raz dwa. Wszystko idealnie pokryte. Gorzej z sufitami. Tu muszę się namachać dużo bardziej, krótkim wałkiem, bo nie mam siły dociskać wałka do sufitu stojąc na podłodze. A będąc na drabinie mam mały zakres ruchów, słabo widać granicę malowania i co chwilę trzeba schodzić na dół aby pomoczyć wałek. Niemniej da się. Wolniej, ale się da. I ja to zrobię! 
Pisałam już o tym? Hmmm

Malowanie się przedłuża, bo wielkość powierzchni do pokrycia i ilość pomieszczeń są znaczne. Zwyczajnie nie sposób ogarnąć tego o raz. I zachodzi pytanie, co robić z nasączonym farbą wałkiem po zakończeniu prac danego dnia? Wiadomo, że pozostawienie takiego wałka na powietrzu, na całą noc, grozi jego zaschnięciem i zniszczeniem. A dobry wałek wcale nie jest tani. O ile do gruntowania można kupić wałek tani, z miśka, tak do malowania ścian potrzebujemy wałka z górnej półki, aby zostawiał ładną fakturę na malowanych powierzchniach.
My kupiliśmy wałek firmy Dial, biały, z włoskami z mikrofibry. Jestem zadowolona z wyboru, chociaż nie mam porównania, jak by się malowało czymś innym. Ten wałek, jako super dobry i drogi, polecił nam sprzedawca w sklepie i posłuchaliśmy rady. Nie będę się wymądrzać, że to najlepszy wybór, bo nie wiem. U mnie się sprawdził.
Otóż mój sposób na wałek nasączony farbą jest taki, że po skończeniu pracy danego dnia pozostawiam go zamoczonego w rynience do farb napełnionej wodą. W ten sposób wałek nie zasycha.
Przed malowaniem/gruntowaniem następnego dnia, wałek płuczę pod czystą wodą, wygniatając go ręką. Niestety, nie jest to czysta robota. Następnie myję rynienkę (na dnie osadza się farba, łatwa do zmycia po wzruszeniu pędzelkiem), a następnie wałek dokładnie wycieram w suchy, chłonny materiał, aby wycisnąć z niego maksymalnie dużo wody, ile się da. Akurat miałam w domu stare, podarte i przesiane prześcieradło, które teraz służy mi jako czyścik do wałków. Po dokładnym wytarciu wałka, jest on czysty i prawie suchy i można spokojnie używać. Znów nasączać farbą / gruntem, i działać. Dbanie o czystość narzędzi jest ważne i naprawdę się opłaca. 

Na koniec dodam, że malowanie powinno się odbywać przy zamkniętych oknach. Przeciąg powoduje, że farba bardzo szybko wysycha i w przypadku malowania sufitu to bardzo utrudnia robotę. Gdy maluje się drugą warstwę białej farby, to naprawdę trudno odróżnić miejsca pomalowane od suchych i tylko patrząc po tym jak farba mokra odbija światło da się wyłapać tę granicę. A jak w pomieszczeniu hula wiatr - to klops. Wszystko schnie raz dwa i malujesz sobie te same połacie sufitu po trzy albo pięć razy, mokre na mokrawe-podeschnięte. A jak już nałożysz tych warstw farby od razu za dużo, to potem się nie dziw, że będzie nierówno albo że farba się złuszczy. 
No. Na razie wystarczy tego malowania. Ale temat jest rozwojowy, bo jestem zaledwie przy sufitach :)

14 komentarzy:

  1. Dla mnie największym problemem było pomalowanie elewacji w moim nowo wybudowanym domu. Początkowo pracowałem na drabinie i była to istna katorga. W końcu zdecydowałem się na wynajem rusztowania przejezdnego z https://www.arad.pl/rusztowania-przejezdne,g11.html, przez co prace szły sprawnie i stały się w zasadzie w dużej części zabawą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy warto kupić farby na stronie www.cromadex.pl? Osobiści gorąco polecam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja od malowania ścian zdeydowanie bardziej wolę tapety pokojowe

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie aż tyle pracy nie będzie. Nie zaczynam od zera, bardziej odświeżenie ścian mnie czeka. Konkretnie chodzi o stiuk wenecki, ale to już na http://stiuk-wenecki.pl/czy-mozna-polozyc-stiuk-na-stiuk-porady-eksperta/ znalazłem cenne wskazówki. Dokładnie opisane kiedy można odświeżać, albo kłaść jeden na drugi. Ogólnie daje super efekt taki stiuk.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przed malowaniem ścian trzeba je porządnie wysuszyć. Dlatego najlepiej użyć osuszacza przemysłowego, który bardzo szybko i skutecznie osuszy ściany.

    OdpowiedzUsuń
  7. Też marzy mi się mały remont w domu. Choćby lekkie odświeżenie ścian. Niestety teraz mam do spłacenia pożyczkę dla zadłużonych, więc muszę odłożyć plany, mam nadzieję, że na niedaleką przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeśli zależy wam na pomalowaniu ścian na wysokim poziomie zdecydujcie się na usługi profesjonalnej ekipy malarskiej. Samemu ciężko jest uzyskać taki efekt.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeśli profesjonalne malowanie to na pewno z pomocą solidnych akcesoriów. Jakie to będą? Na pewno taśmy malarskie, firma https://tcmservice.pl/ zajmuje się produkcją takich i innych specjalistycznych, między innymi tynkarskich. Firma posiada nowoczesny park maszynowy, terminowo realizują zamówienia a im większą ilość się zamawia tym lepsze ceny są w stanie zaoferować.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten wpis jest bardzo ciekawy

    OdpowiedzUsuń
  11. Pomalowane elegancko, widać, że fach w ręku jest :)

    Ja korzystałem z usług firmy https://tupomaluj.pl/ i też super :D

    OdpowiedzUsuń
  12. To naprawdę imponujące, jak pan Andrzej perfekcyjnie dba o szczegóły podczas remontu! Zdecydowanie widać, że poświęca ogromną uwagę każdemu detelowi, aby efekt końcowy był perfekcyjny.

    OdpowiedzUsuń