Dom

Dom

czwartek, 14 września 2017

97. Laser sznurkowy w lepiance

2015-04-02

Wczoraj panowie tynkarze nachlapali tynk na ściany w pokojach dzieciaków, a dziś wyrównywali go i wygładzali. Niestety, nie mogłam być na budowie i szczegółów tego wygładzania nie znam, ale z relacji Marka wiem, że używana była maszyna z wirującym, okrągłym talerzem, czyli fachowo mówiąc zacieraczka. Mam nadzieję, że zdążę jeszcze zaobserwować czynności wykonywane zacieraczką i trafić na moment tego wygładzania, zanim panowie się zwiną z robotą.

Po południu, korzystając z okazji, że przejeżdżałam w pobliżu działki, zajrzałam sprawdzić, jak posuwają się prace. Od rana panowie zdążyli wygładzić sufity w przedpokoju oraz narzucić tynk na trzy ściany w salono-kuchni oraz na wszystkie ściany w sypialni. Sufit w kotłowni nie jest jeszcze wygładzony i wygląda, jakby był oblepiony błotem. Paskudnie.


Powiem szczerze, że dom wygląda strasznie. Tynk na ścianach jest w kolorze brudnej, ciemnej od brudu ścierki. Tyk jest nachlapany i tylko pobieżnie, z grubsza przejechany deską. Jest na nim mnóstwo nierówności. Gdzieniegdzie tym brudnym tynkiem zachlapany jest jasny sufit, który przestał być czysty. To właśnie ten problem, na który skarżyli się tynkarze, że mają przefikane z łączeniem tynków gipsowych i cementowych. Żaden narożnik nie jest obrobiony, wszystko pływa. Parapety, a w zasadzie miejsca, na których będą one oparte, wyglądają jak składziki odpadków. Nie ma na nich jeszcze tynku, jedynie ten, który w postaci kleksów spadł z góry.







Cóż, na chwilę obecną dom wygląda jak lepianka. Bardzo, naprawdę bardzo dużo trzeba się napracować, aby uzyskać efekt geometrycznych ścian z gładkimi powierzchniami. Prace idą więc wolniej niż przy sufitach, ale o tym uprzedzał szef, że o ile tynk gipsowy wiąże bardzo szybko i można go nakładać i docierać w obrębie kilku godzin, tak tynk cementowy obrabia się dopiero na drugi dzień.

Szczeliny między ściankami działowymi a stropem panowie zaklajstrowali zaprawą. Już nie ma tam żadnych szpar.
Wszystkie listwy narożnikowe, te metalowe, podtynkowe (na samym kancie pełne a na skrzydłach ażurowe), przytwierdzane były do rogów ścian i wokół okien przy pomocy placków z zaprawy gipsowej. Placki nakładane były szeroką szpachelką mniej więcej co trzydzieści, czterdzieści centymetrów. Zaprawa była dość gęsta, wyrabiana ręcznie z wiadrze. Pan brał trochę tego kitu z wiaderka, na szpachelkę, i przytrzymując listwę w oddaleniu od rogu (na grubość przyszłego tynku) dwoma wprawnymi ruchami wciskał zaprawę w ażur listwy, raz z jednej, raz z drugiej strony kąta. Po kilku takich plackach sprawdzał poziomicą, czy listwa zachowuje pion i ewentualnie korygował jej położenie, na co pozwalała miękka, kitowata konsystencja gipsu. Gdy mocujące placki nieco podeschły, pan wygładzał je pacą, tworząc w tych miejscach fragmenciki wymurowanego rogu i idealny kąt prosty, z którego nie wystawały żadne zadziory.






Przymocowane wokół okien, plackami zaprawy, listwy narożnikowe, służyły jako szyny - prowadnice, po których tynkarz ślizgał deskę wyrównującą nachlapany na ścianę tynk. Dlatego precyzyjne zamocowanie listew narożnikowych jest sprawą kluczową, bo to one, zamontowane wokół okien, wyznaczają płaszczyznę całej ściany. Gdy listwy będą krzywo, nie uda się wypracować płaszczyzny.

Gdy na jednej ścianie znajdowały się dwa otwory okienne, ważne było, aby listwy mocować w odpowiedniej kolejności. Najpierw szła lewa listwa pionowa przy lewym oknie, potem prawa listwa pionowa przy prawym oknie – to listwy „zewnętrzne”. Gdy zaprawa zastygła i trzymała listwy „zewnętrzne” na sztywno, że już nic się nie przesuwało, pan mocował dwie kolejne listwy „wewnętrze”, czyli prawą pionową przy lewym oknie i lewą pionową przy prawym oknie.

Z tego, co nauczono mnie na matematyce wiem, że przez dwie dowolne proste (czytaj listwy narożnikowe) da się przeprowadzić tylko jedną płaszczyznę. I cała trudność polega na tym, aby w ową wirtulaną płaszczyznę wyznaczoną przez dwie listwy pionowe „zewnętrzne”, wpasować pozostałe cztery listwy okalające okna – czyli jeszcze dwie pionowe „wewnętrzne” i dwie poziome. Innymi słowy trzeba wiedzieć, jak ustawić listwy „wewnętrzne” i listwy poziome, aby pasowały do „zewnętrznych” i aby wszystkie zawierały się w jednej płaszczyźnie.

Otóż patent na to jest banalny. Sznurek! Zwykły, poczciwy, stary sznurek to najlepszy laser na świecie - tak przynajmniej twierdzi pan tynkarz. Wystarczy posiadać sznurek oraz patyki, albo jak w naszym przypadku wkrętaki (ja na nie mówię śrubokręty, ale Marek mnie zawsze poprawia, że to są jednak wkrętaki). I te dwa prymitywne narzędzia: patyki i sznurek, pozwolą wyznaczyć idealną płaszczyznę ściany.
Jak? Otóż wystarczy wbić w ścianę cztery wkrętaki (a w zasadzie nie wbić tylko wcisnąć je w pionowe szczeliny między pustakami) tak, aby tworzyły rogi wirtualnego prostokąta. Ów prostokąt ma być szerszy niż rozstaw dwóch okien i węższy niż wysokość okien. Następnie do wkrętaków należy przywiązać dwa poziome sznurki, robiąc węzełki jak najbliżej ściany. Sznurek zaczyna się na wkrętaku, odchodzi od niego, następnie opiera się o listwę narożnikową zewnętrzną lewą, biegnie przez światło okna, potem po ścianie między oknami, dochodzi do listwy narożnikowej prawej przy drugim oknie, na której się opiera i dowiązywany jest do drugiego wkrętaka, znów blisko ściany. Tak więc dwa sznurki poziome opierają się o dwie listwy „zewnętrzne” pionowe. Teraz wystarczy domocować plackami zaprawy dwie listwy pionowe „wewnętrzne” i dopasować je równo pod sznurki uważając, aby nie było luk oraz naprężeń i aby nie wypaczyć wirtualnej płaszczyzny. Nie mam pojęcia, czy coś z tego opisu da się wywnioskować, ale laser, choćby tylko sznurkowy, to jednak skomplikowana materia i trzeba trochę pogłówkować, żeby to pojąć :)



Mając zamocowane cztery listwy pionowe przy oknach, należy jeszcze zamocować listwy poziome. Rzecz jasna w tej samej płaszczyźnie. I tu znów w ruch idą sznurki, tym razem mocowane do wkrętaków i prowadzone na ukos, aby połapać płaszczyznę.
Dziwne to trochę, że w tym tynkowym błocie potrzeba sporo precyzji, aby ściana była prosta. Od dobrego zamocowanie listew zależy wszystko. Jak się to schrzani, nie będzie prostej ściany.

Panowie tynkarze muszą regulować grubość tynku tak, aby zniwelować błędy murarzy. Okazało się, że kolejna ściana, tym razem w łazience, nie trzyma kąta. Trzeba więc kąt prosty zrobić samym tynkiem, dobierając jego różne grubości w odpowiednich miejscach. Na jednej ścianie będzie więc półtora centymetra tynku, a na prostopadłej do niej tylko pół. Wielka ekierka musi przylegać idealnie do wszystkich rogów w domu.
Hmm, muszę przyznać, że tynkarze mają przefikane i przestaję się dziwić, że czasem panowie sobie ponarzekają na tych „partaczy” co robili przed nimi, że postawili krzywe ściany. Na oko wszystko wydawało się prościutkie, ale przy tynkach najmniejsze odchylenie, każdy centymetr, ma znaczenie.

Panowie posługują się drewnianymi drabinami rozstawianymi w kształt odwróconej litery V. Mniej więcej w połowie wysokości drabiny spięte są łańcuchami, aby się nie rozjechały. Przy wygładzaniu sufitów i górnych partii ścian tynkarze spędzają na drabinach mnóstwo czasu, stojąc okrakiem na szczeblach drabiny. Dlatego Po wyrównaniu jednego fragmentu, aby przesunąć się z pracą dalej, panowie wcale nie zeskakują z drabin na podłogę, tylko chodzą tymi drabinami jak na szczudłach, to w lewo, to w prawo. Cyrkowcy normalnie :) Najpierw się dziwiłam, czemu tynkarze mają takie starodawne, drewniane, ciężkie i proste drabiny rozstawne, z samymi tylko szczeblami. Przecież teraz można kupić ładne, sprytne, nowoczesne, lekkie, aluminiowe drabinki, z wygodnym podestem do stania. A teraz już wszystko jasne. Drabina z podestem nie może służyć za szczudła, nie da się nią wędrować. Okazuje się, że w dziedzinie tynkarskiej tradycyjne drabiny są nie do zastąpienia.





Puste worki po zaprawie tynkarskiej składowane są w równych stertach pod ścianą w przedpokoju oraz przed domem. A jest ich mnóstwo. Aby to posprzątać konieczne będzie zamawianie kontenera. Panowie utrzymują porządek na bieżąco. Kupki zmiecionych spadów tynku, które wczoraj leżały w kilku miejscach, zostały wyniesione z domu i zeskładowane na podwórku w jednej starcie.




Mimo tych starań dom wygląda jak po wielkiej zamieci. Plątaniny gumowych węży zagracają cały salon, wszędzie stoją oparte o niezatynkowane jeszcze ściany deski-poziomice, narzędzia i monstrualne ekierki, na brudnej podłodze leżą worki z zaprawą, stoją uwalone tynkiem wiaderka, cała podłoga jest zachlapana zaprawą, wszędzie plamy i syf. I te nierówne jeszcze, ciemne ściany w kolorze sraczki! Jak w lepiance! Nie lubię nie lubię. Narobili bałaganu że ho ho. A tak ładnie przed ich przyjazdem wszystko posprzątałam, pozamiatałam, powynosiłam. Była przestrzeń, czyściutka, jasno-siwa wylewka i porządeczek. Gdyby dało się mieszkać bez tynków, nigdy bym się na ten bałagan nie zdecydowała!









Dobra, nie marudzę, w końcu niebawem z tego bajzlu wyłonią się pokoje z prostymi ścianami. I mam nadzieję, że jak tynk wyschnie, to zmieni kolor z ciemnej, zielono-brunatnej sraczki na siwy, jaśniejszy. Wylewka, zanim nie wyschła, też wyglądała na prawie czarną, a dziś jest jasno-siwa (to znaczy obecnie piegowata od plam).

2015-04-07

Dziś stawiliśmy się na budowie tuż po siódmej rano. Panowie tynkarze już pracowali. Marek kładł ostatnie kable instalacji elektrycznej na górze. Niby końcówka, ostatnie otwory pod puszki wiercone otwornicą, ostatnie spinki mocujące kable, ostatnie decyzje, gdzie włącznik światła a gdzie gniazdko, a jednak zeszło z tym ponad trzy godziny.

Bardzo zmarzliśmy, bo rano było tylko zero stopni i mieliśmy chuchające parą oddechy, czerwone nosy i zgrabiałe dłonie. W domu wrażenie zimna było jeszcze większe niż na dworze, bo na większości powierzchni parteru położone są mokre tynki, które parując osadzając skropliny wody na zasłoniętych folią szybach. Wilgotność powietrza i niska jak na kwiecień temperatura nie są najprzyjemniejsze. Ale nic. Żeby nie zacząć szczękać zębami, podczas gdy Marek był bohaterem w swoim domu i szalał z wiertarką skacząc po drabinie, ja chwyciłam nową, zieloną, szeroką szczotkę i pozamiatałam dwa ogromne pomieszczenia poddasza, które nie będą tynkowane. Od ostatniego zamiatania zdążyło się tam nanosić mnóstwo piachu i zaprawy z parteru.

Udało mi się wreszcie trafić na gładzenie ścian zacieraczką. Jest to robota nie do pozazdroszczenia, bo tę dość ciężką maszynę (ja z trudem podniosłam ją z ziemi), należy dźwignąć, przyłożyć do podeschniętej nieco powierzchni, i po prostu jeździć wirującym talerzem po ścianie. Nie wyobrażam sobie, jak panowie wygładzali w ten sposób sufity, bo samo trzymanie rąk w górze przez długi czas jest trudne, a tu jeszcze trzeba dźwigać maszynę! Praca zacieraczką to jest zdecydowanie męskie zajęcie, mnie od samego patrzenia na to mdlały mi ręce.




Przy równaniu i docieraniu ścian bardzo pomocne były przenośne lampy halogenowe. Panowie mieli ich kilka i ustawiali je na podłodze, tuż przy gładzonej ścianie. Światło boczne oświetlało płaszczyznę pod kątem i uwypuklało niedoskonałości pokazując miejsca, w których ściana wymaga dopieszczenia. Żaden dołek czy górka nie został dzięki temu przeoczony. Lampy halogenowe dają dużo światła, czerpią dużo prądu i bardzo mocno się nagrzewają. Trzeba uważać, żeby się nie poparzyć i żeby nie rzucić na nie jakiegoś papieru, bo można spowodować pożar. No, może przesadziłam z tym pożarem, ale lampy te naprawdę są ogniste. No i z powodu tego nagrzewania się oddają sporo ciepła, dzięki czemu ściany w ich pobliżu szybciej schły. Czasem panowie specjalnie stawiali lampę w konkretnym miejscu, które chcieli szybciej podsuszyć, by móc rozpocząć zacieranie.



Mamy coraz więcej zatynkowanych powierzchni i czekam, aż to zacznie naprawdę wysychać i jaśnieć, bo na razie mamy ściany w kolorze zgniłego błota.
Panowie wyrobili już pięć palet tynków na ścianach, czyli – jak twierdzi szef – około 250 m2. Ile dokładnie to się okaże, będą mierzyć na koniec.


Ledwie pojechaliśmy do domu, zadzwonił pan instalator od przyłącza kanalizacyjnego. Że chciałby się spotkać na działce, zobaczyć jak to wygląda w terenie, zajrzeć w projekt.
No dobra. Kanalizacja to teraz priorytet. Zjedliśmy tylko w biegu śniadanie i z powrotem pojechaliśmy na działkę. Jeszcze nie zdążyłam się dogrzać po porannym zmarznięciu i miałam czerwone, rozpalone od mrozu policzki.

Pan instalator chwilę pogadał, stwierdził, że wszystko się zrobi, że szybko się zrobi, bo wezmą do projektu jakąś tam osobę, co ma „chody” w zwiku, wykonał dwa telefony, zabrał projekt i pojechał. Ma się odezwać.
Nie udało mi się z niego wyciągnąć informacji, jaki będzie koszt operacji, ale uprzedziłam go lojalnie, że dopóki nie będziemy znać ceny, nie będziemy podejmować decyzji i zlecać budowy przyłącza zewnętrznego. Nie wiem co sądzić o tym człowieku. Jest czysty, ma siwe, a w zasadzie białe, gęste włosy, przyjechał wypasionym, odpicowanym, dużym nissanem i jedyne co powiedział, to to, że wszystko da się zrobić. Ma szczęście, że nie padły z jego ust słowa „będzie pani zadowolona”, bo wtedy chyba od razu bym mu podziękowała.

Zapytaliśmy go przy okazji o wycenę instalacji gazowej, bo z tego co mówił Krzysiek – kierownik, facet ma wszelkie uprawnienia i robi wszystkie instalacje. Obejrzał projekt, pocmokał i skrytykował:
- Czemu ta rura idzie po elewacji? Nie lepiej zakopać ją w ziemi? Jak on to zaprojektował dziwnie? Może trzeba z nim pogadać, żeby to zmienił?
- Zaraz zaraz, jak to zmienił? To się raczej na tym etapie nie da? – spytałam nieco zaniepokojona.
- Co się nie da. Wszystko się da – wzruszył ramionami.
- Owszem, ale przecież to jest projekt zatwierdzony przez urząd miasta, każda strona ostemplowana pieczęcią. I dokładnie taki projekt, jak tu narysowane, dostał pozwolenie na budowę. Każda zmiana, o ile wiem, wymaga ponownej analizy, nowych szkiców, nowego prijektu i nowego pozwolenia na budowę – mówiłam.
- Noooo, w sumie tak – zgodził się niechętnie.
- No więc nie jest to takie proste jak pan widzi. A poza tym, w czym to przeszkadza, że rura gazowa będzie szła po elewacji? Nie może tak być?
- No bo to tak psuje wygląd budynku.
- Nic nie psuje. Przecież budynek będzie z zewnątrz ocieplany. Na rurkę gazową biegnącą po elewacji pójdzie styropian i tynk.
- Ano w sumie tak.

No i tyle rozmowy. Zobaczymy, co ten facet nam zaproponuje. Na razie nie powalił mnie na kolana i zaniepokoiła mnie jego niefrasobliwość w stylu „wszystko się da”. Pan majster zdaje się być mądrzejszy od gazety, zrobi jak mu wygodnie, a potem jakoś to będzie. I niech się martwią następni, jak wyprostować odstępstwa od projektu, żeby uzyskać pozwolenie na użytkowanie. Z tego co wiem od pana geodety, pewne odstępstwa od projektu da się nanieść, musi to jednak zrobić kierownik budowy, na czerwono zaznaczyć w projekcie dokonane zmiany. Taka sytuacja wystąpi u nas z tarasem, który w projekcie przewidziany jest na połowę szerokości domu, tak jak wyznaczają go słupy od zadaszenia, a już wiemy, że chcemy mieć taras dwa razy szerszy, wzdłuż całej ściany od strony podwórka. Nie wiem dokładnie, jaki jest dopuszczalny zakres zmian projektu, które może wprowadzić kierownik budowy, Dlatego wolę, aby żaden majster nie decydował samodzielnie o odstępstwach.
Gdyby nie to, że facet od kanalizacji jest osobą polecaną przez Krzyśka, pewnie bym mu nie zaufała.
Marek natomiast twierdzi, że facet raczej wie co robi, a najważniejsze że ma układy w ZWiK, czyli że wszystko przejdzie szybko i gładko. Cóż, w Polsce mieszkamy i tu dobre relacje z urzędnikami bywają często kluczowe. Nadal niestety.

2015-04-20

Tynki skończone. Teraz schną. Z dnia na dzień robią się coraz jaśniej siwe, choć w sypialni, najbardziej zacienionej części domu, nadal na ścianach mamy brzydkie, ciemne plamy. Nawet w niektórych miejscach ściana wygląda na spoconą, ciekną po niej strużki rosy, jakby płakała. Ale w większości pomieszczeń, zwłaszcza na górze, gdzie tynkowana była klatka schodowa i łazienka, tynk wygląda coraz lepiej.


 


Wytynkowanie miejsc pod parapety nie udało się panom tynkarzom najlepiej. Raczej się do tego nie przyłożyli. Niby zamontowali tam listwy narożnikowe, ale żadna z nich nie trzyma poziomu. „Parapety” w salonie wytynkowali nieco dokładniej, dokładając nad listwami narożnikowymi 1-centymetrową warstwę tynku, niby ratując poziom, ale i tak wszystko jest w cały świat.




  




Cóż, wygląda na to, że fachowcy od parapetów są niezastąpieni i tynkarze nie wczuli się w ich rolę. W dodatku w kilku miejscach pianka wokół okien została wycięta, czy też wydłubana i między oknami a ścianami, w rogach na dole (przy parapetach) mamy szpary na wylot. Wieje sobie przez nie wiaterek., Póki co dobrze, bo tynki lepiej schną, ale wszystkie te dziury będą do zaklajstrowania i porządnej obróbki.

Otynkowanie przodów schodków też raczej nie jest docelowe. Niby trochę lepiej to wygląda niż same wylane schody, ale ten tynk się nie utrzyma. W kilku miejscach już zauważyłam, że warstwa tynku odstaje od schodka, jest jakby w powietrzu, trzyma się jedynie na listwie narożnikowej i z góry widać szparę. Pęknie to jak nic. Poza tym w dwóch miejscach w otynkowanych schodkach są wgniotki zrobione butem w świeżej zaprawie. Okazało się, że to mój małżonek nieostrożnie schodził, skupiając uwagę na tym, by nie oberwać listwy. Stąpał tak, że listwy są całe, za to tynk poniżej obdrapany. Hmmm, schody w zasadzie do robienia od nowa, nie da się tylko pomalować lic i nałożyć z góry nakładek.


Pan Leszek, szef tynkarzy, zaznaczył, że pewne poprawki z pewnością będą do wykonania i że gdyby były jakieś zastrzeżenia, to oni przyjadą na telefon i poprawią. Poza tym i tak będą musieli przybyć, by zatynkować dziury po osadzeniu kaloryferów. Miejsc, w których elastyczne rury do kaloryferów wychodzą ze ścian, nie da się zatynkować od razu. Trzeba tam pozostawić pewien luz, zapas, aby rury swobodnie można było odgiąć i połączyć je z grzejnikami. Dlatego wiadomo od początku, że jeszcze przynajmniej jedna wizyta tynkarzy będzie niezbędna.


Po czasie powiem, że całkiem zapomnieliśmy o tej deklaracji wykonania poprawek i o tym, że tynkowanie podejść pod kaloryfery mieści się w naszej umowie z tynkarzami. Mimo zauważenia kilku niedoróbek nie ściągaliśmy tynkarzy na poprawki, a rurki pod kaloryferami zakleiliśmy zaprawą gipsową sami, przy użyciu wiaderka i szpachelki. W sumie żadna to filozofia, a tych miejsc i tak w zasadzie nie widać. Uznaliśmy, że pod kaloryferem, tuż przy podłodze, nie musi być idealnie. Ale oczywiście pedanci niechaj wiedzą, że tę robotę mają prawo egzekwować od tynkarzy,

Klatka schodowa nie była łatwa do wytynkowania. Były tam bardzo wysokie ściany, na kilka metrów, przy których nie dało się ustawić drabiny z powodu zabiegowych, czyli zakręcanych schodów. Wydawało się, że bez rusztowania nie da się tynkować, a panowie rusztowania nie mieli. I z tym jakoś sobie poradzili. Wystarczyło im kilka stempli, które leżały w stosie pod orzechem, oraz blat zbity z desek, który leżał oparty o podmurówkę . Elementy te to pozostałość po budowie.

Otóż panowie przynieśli do domu solidny stempel, wybili na klatce na wylot dziurę w ściance działowej, o średnicy nieco większej od średnicy stempla. Następnie wsunęli w tę dziurę stempel tak, że z jednego końca opierał się o dziurę, a z drugiego o strop po drugiej stronie klatki schodowej. I w ten sposób utworzyli sobie oparcie dla blatu, czyli prowizoryczne rusztowanie.





Ja bym na tak wąską kładkę zrobioną z blatu i wiszącą nad klatką schodową, opartą na stemplu, najpierw jednym, potem na dwóch wetkniętych w dziury w ścianach, nie wlazła za żadne pieniądze. Musiałabym mieć całą uprząż do wspinaczki górskiej, karabińczyki, bloczki, liny i wszelkie zabezpieczenia, plus osobę asekurującą. Ale oni – żadnego zabezpieczenia nie potrzebowali. Kaskaderzy normalnie! Jeden fałszywy ruch i katastrofa murowana. W dodatku stojąc na wąskiej, zawieszonej w powietrzu kładce, pracowali! Natryskiwali tynk maszyną, a następnie go wyrównywali deskami i docierali ciężką zacieraczką obrotową. No i chyba im się to wszystko udało, bo ściana wygląda na równą.
Po skończeniu prac na wysokościach panowie po prostu zakleili tynkiem wybite w ścianie dziury i wyrównali powierzchnię. Po ogromnych dziurach nie ma śladu. Teraz my się z Markiem głowimy, jak tam na górze będziemy malować? Bez rusztowania nie ma szans, aby tak wysoko dosięgnąć pędzlem, ba, nawet wałkiem na wysięgniku. Ale póki co, tynki schną.


Pan Leszek zrobił pomiary i podliczył ilość metrów kwadratowych położonego tynku. Trochę się zaniepokoił wyliczoną ilością, bo „na oko” spodziewał się, że wyjdzie tego sporo mniej. Zadzwonił do mnie i tłumaczącym się tonem, z lekkim niepokojem mówił:
- Dzwonię powiedzieć, że pomierzyłem metry kwadratowe i boję się, że nie będzie pani zachwycona, bo wyszło tego sporo więcej, niż początkowo szacowaliśmy. Ale teraz przynajmniej jest jasne, gdzie poszło tyle materiału, bo aż zacząłem się martwić, że już dwa razy dowoziłem kolejne palety zaprawy i ciągle mało było. No, ale teraz, po zmierzeniu, wszystko jasne. Jednak sporo tam wyszło.
- Nooo, ja też się spodziewałam, że trochę się pan przeliczył w swoich szacunkach, No to ile?
- Za sufity i za ściany. To jak się policzy dokładnie z metrów, to wychodzi trochę więcej, ale możemy się umówić, że 13 500 zł będzie ok. Prosiła pani, żeby powiedzieć wcześniej kwotę, to dzwonię, Chłopaki będą tam jeszcze kończyć ze trzy dni.
- Tak tak, prosiłam, żebym mogła podjąć pieniądze z bankomatu bez jeżdżenia do banku po gotówkę. Chodzi o to rozkopane miasto i irytujące korki, na które po prostu szkoda mi czasu. A z bankomatu mogę wziąć jednego dnia tylko 5 tys. Więc w takim razie dzisiaj zaczynam wypłacać i możemy się zacząć rozliczać. Jutro mogę być na budowie rano, przed pracą. Będzie pan też? Czy mogę dać pieniądze pracownikom, czy woli pan rozliczać się osobiście?
- Tak, tak, spokojnie, może pani dać chłopakom.
Tak też zrobiliśmy. Jednego dnia zapłaciliśmy panom tynkarzom połowę kwoty. A pozostałą część Marek wręczył już samemu szefowi po skończeniu prac, gdy panowie zwijali sprzęt.

Wreszcie zniknęły te długie pozwijane metry węży, maszyny, deski, poziomice, pace i skrzynie, które zawalały cały dom i które tworzyły wielki bałagan, aż nie dawało się normalnie przejść.
Panowie po robocie posprzątali. Strzępki tynku, jaki spadł ze ścian, został zdrapany z wylewki i wyniesiony na kupkę na „taras”. Usypali z tych odpadków niewielką górkę. Tylko jeden niezdrapany purchel znalazłam na podłodze, w jednym z małych pokoi. Ale spokojnie dał się łatwo odkuć i zdrapać.
Wylewka ma wprawdzie plamki po cemencie i gipsie, jest nakrapiana, ale jest równa i gładka. Panowie nawet chyba pozamiatali, wprawdzie tylko z grubsza i wszędzie jest pełno pyłu i drobnych „kamyczków”, ale wygląda to przyzwoicie.











W jednym górnym rogu, w kotłowni, pozostawione są niedopracowane purchle. Pewnie to zgłosimy do poprawki.
Cóż, zobaczymy, jak te ściany będą wyglądać po pomalowaniu. Na razie niczego nie da się stwierdzić. Nie wiadomo, czy są proste i równe. No i są dziury na wylot w rogach przy przyszłych parapetach!

Zanim zaczniemy malować, chyba powinniśmy wprawić parapety wewnętrzne. Marek twierdzi, że niekoniecznie, że parapety można zrobić później, po malowaniu, ale ja chyba będę się upierać przy mojej wersji kolejności prac. Wolałabym, żeby obróbki parapetów były zakończone przed malowaniem, aby nie trzeba było niczego domalowywać, poprawiać, zostawiać farby na dokończenie potem. Tak. Parapety to jest ten moment. Tak postanowiłam i przekonałam o tym Marka.

Do obrobienia tynkarskiego jest jeszcze wiele detali. Po pierwsze – jak wspomniałam – parapety wewnętrzne. Po drugie, wloty do komina i do kanałów wentylacyjnych w kominie. I po trzecie – i tu nie wiem co dalej – trzeba będzie zająć się wentylacją, bo póki co z tym tematem jesteśmy w lesie.



Marek wertuje Internet i czyta, jak zrobić wentylację, żeby było dobrze. Z projektu niewiele udaje nam się wyczytać, a opinie i schematy w Internecie są różne, często ze sobą sprzeczne.
Niektóre publikacje doradzają, aby zrobić opaskę z rur wentylacyjnych na zewnątrz, biegnącą po elewacji dookoła, i wpiąć się nią do kanałów wentylacyjnych w kominie. Ale na forach z kolei mówią, że podobno kanały poziome wcale się nie sprawdzają, że nie ma w nich cugu i są bez sensu. Jedni piszą, że wystarczy wentylować tylko pomieszczenia łazienek i kuchni (wyciąg nad kuchenką?). Inni, że wszystkie pomieszczenia powinny mieć wentylację. Cóż. Póki co mamy zatynkowane wszystko, żadnych kanałów wentylacyjnych, poza tymi w kominie nie ma. Marek twierdzi, że wie co z tym. Dobra. W końcu jest fizykiem, więc kto ma wiedzieć, jak nie on.

Po czasie powiem, że tajniki wentylacji objaśnił nam pan kominiarz. Otóż wentylacja jest niezbędnie konieczna w tych pomieszczeniach, gdzie znajdują się odbiorniki gazu. Zatem na pewno wentylacja musi być w pomieszczeniu kuchni, gdzie jest kuchenka gazowa. Jeśli w łazience jest piecyk gazowy – to oczywiście tam również. U nas go nie ma, więc kominiarzowi wentylacja w łazience do niczego nie była niepotrzebna i nawet tam nie wchodził. Ale chyba dla wszystkich jest oczywiste, że w łazience, przynajmniej okresowo,  panuje duża wilgotność powietrza. Tam znad wanny czy prysznica unoszą się duże ilości gorącej pary i bez wentylacji łazienka szybko złapie wilgoć i zgrzybieje. Więc mimo braku wymagań ze strony kominiarza, wentylację w łazience trzeba zrobić, i to dobrą.
Wentylacja jest kominiarzowi niezbędna także w pomieszczeniu kotłowni, gdzie instalowany będzie piec centralnego ogrzewania. Tam konieczne jest włączenie pieca do komina i do kanału wentylacyjnego, a pomiary stężenia spalin ze spalania paliwa, czy to gazowego, czy innego, wykonuje instalator pieca.
Reszta pomieszczeń kominiarza nie interesuje. Tak więc wentylacja w pokojach nie jest obowiązkowa. Ludzie sami muszą decydować, czy chcą ją mieć, czy wystarczy im systematyczne wietrzenie domu. W naszym domu wentylacji w pokojach nie ma (poza salonem, który wraz z kuchnią stanowi jedno pomieszczenie), i po niemal dwuletnim zamieszkiwaniu niczego niepokojącego w związku z tym nie zauważyliśmy.

9 komentarzy:

  1. Zastanawia mnie jedno, czy wylewałeś posadzki przemysłowe świętokrzyskie czy może stosowałeś inny rodzaj? Przy większej powierzchni chyba nie ma co się bawic w wylewanie ręczne?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm.. Ja też się właśnie buduję i wiem co to czasami za męczarnie są.

    OdpowiedzUsuń
  3. W jednym artykule tyle wskazówek!

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie dowiedzieć się czegoś nowego

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny i bardzo wartościowy wpis. Podoba mi się.

    OdpowiedzUsuń
  6. Relacje z pracy na poziomie

    OdpowiedzUsuń
  7. Taki dodatkowy i unikalny dodatek

    OdpowiedzUsuń