Dom

Dom

środa, 6 września 2017

96. Kamera na wrotkach

2015-04

Póki co podłączenie naszego domu do kanalizacji miejskiej nie jest niemożliwe, ponieważ nie możemy odnaleźć na działce tzw. studni rewizyjnej. Na mapie do celów projektowych studzienka ta figuruje, natomiast fizycznie w terenie jej nie ma.
Studzienka rewizyjna powinna znajdować się w obrębie naszej działki i powinna być przykryta żeliwnym włazem osadzonym na równi z poziomem gruntu. Żadnego włazu jednak nie ma. Mało tego, nie wiemy nawet, czy od kanału głównego, który znajduje się pod ulicą, wybudowane jest odejście, rozgałęzienie, w kierunku naszej działki.

I dlatego, zgodnie z sugestią zarówno naszego hydraulika jak i inspektora z Zakładu Wodociągów i Kanalizacji, aby to sprawdzić, należy wpuścić do kanału głównego kamerę i po prostu kanał obejrzeć.
Niestety, w czasie gdy omawialiśmy tę sprawę z inspektorem w ZWiK powiedziano nam, że musimy zlecić kamerowanie kanału na własną rękę, bo w Zwiku są jakieś kłopoty techniczne ze sprzętem, coś tam jest uszkodzone i nie mają czym kamerować. Powiedzieli też, że operacja kosztuje „jakieś grosze”, i że jak szybko sobie to zlecimy bez czekania na ZWiK, sami, to przynajmniej będziemy mieli jasność.

No dobra. Szybko ustaliłam, że te grosze to 180 zł. Dla ZWiK to „jakieś grosze”, a dla nas to realne pieniądze, które zapłaciliśmy de facto za informację, czy ZWiK wybudował odgałęzienie kanału, czy nie.
Tak sobie teraz myślę, że trochę daliśmy się wpuścić w maliny. 
Po pierwsze to niemożliwe, żeby w łódzkim ZWiK-u, gdzie do obsługi jest blisko milion mieszkańców i setki kilometrów kanałów, była tylko jedna kamera, w dodatku popsuta od pół roku. Po drugie, to ZWiK powinien odpowiedzieć nam na pytanie, w jaki sposób zbudował kanalizację. Nawet jeśli mają popsutą kamerę do filmowania kanałów, to przecież muszą mieć u siebie dokumentację techniczną z budowy, jakieś projekty, mapy, protokoły odbioru robót. 
Niestety, padliśmy ofiarą urzędniczej spychologii i daliśmy się spławić. A wszystko dlatego, że załatwialiśmy sprawę ustnie, a nie pisemnie, i że zaczęło nam zależeć na czasie, a przepychanka ze ZWiK mogłaby trwać w nieskończoność.

Mówi się trudno i .... kamerowanie kanału się zamawia. Chcemy przynajmniej mieć pewność, że odejście jest wybudowane i że nie będzie z nim tak jak ze studzienką rewizyjną, że na mapie jest, a w terenie nie ma.

W ustalonym telefonicznie terminie na naszą budowę zawitali panowie z prywatnej firmy wodno-kanalizacyjnej. Pogoda tego dnia była paskudna, z nieba sypał mokry śnieg o ogromnych płatkach, który moczył twarze i ubrania w kilka sekund i generował błoto. 
Panowie  byli młodzi, czyści i przystojni. Nowocześni hydraulicy są fajni, całkiem inni od tych nienowoczesnych :) 
Postawili czerwono-biały pachołek obok włazu do studzienki znajdującej się w ulicy, po czym zdjęli żeliwną pokrywę i jeden z panów wszedł do środka po metalowych szczebelkach wmontowanych w boki okrągłych betonowych dren tworzących studnię. Na dnie oczywiście była woda, która płynęła środkiem kanału, w zagłębieniu, niewielką stróżką. Pan uważał, by nie wdepnąć w wodę i stopy rozstawiał szeroko. Studnia była głęboka na ponad 2,5 metra, więc facet zniknął w niej cały. 



Drugi pan wyjął z auta okrągły stojak z korbą, na który nawinięty był dość sztywny drut, w czarnej otulinie. Do stojaka przymocowany był z boku niewielki wyświetlacz podobny do tabletu, z pilotem. 
Następnie do końcówki sztywnego drutu pan przymocował niewielką kamerkę, która wyposażona była w światełko i przytwierdzona była do mini-wózeczka na czterech kółeczkach. Całość przypominała wrotkę na drucianej smyczy. 



Po doczepieniu „wrotki” kamerę spuszczono w dół, do kanału, gdzie przejął ją siedzący na dnie facet. Ustawił wózeczek na dnie kanału, wrotka lekko brodziła w wodzie. I obaj panowie zaczęli powoli rozwijać drut ze stojaka i popychać kamerę w głąb kanału. Kamera była zapewne wodoszczelna, bo raczej nie ryzykowaliby jej zanurzenia w wodzie.
Obraz z kamery oglądaliśmy na wyświetlaczu. Światełko sprawiło, że obraz był dość czytelny. Po prostu kanał, zimny i mokry.
Najpierw napotkaliśmy odgałęzienie w prawo, do sąsiadów naprzeciwko, a po chwili znaleźliśmy odgałęzienie w lewo, biegnące do naszej działki. A więc jest! Hura! Kochany ZWiK wybudował odgałęzienie!
- Na szóstym metrze od tej studni, pani sobie zapisze – krzyczał facet z kanału.

No i już. Kamerę wycofali, wyciągnęli, drut zwinęli na stojak i facet wylazł sprawnie z kanału. Nawet się skubaniec ani trochę nie ubrudził, bo sprytnie tak się wspinał i podciągał na rękach, żeby niczego nie dotykać ubraniem. A nie było tam czysto. Widać że pan śmiga po kanałach często i ma w tym wprawę. 

Panowie zainkasowali 180 zł za operację trwającą 5 minut, nie zostawiwszy żadnej nawet notatki, i pojechali. Jak przyjadą następni będą musieli uwierzyć mi na słowo, że odgałęzienie jest na szóstym metrze. 
Teraz, gdy już wiemy na czym polega kamerowanie kanału, możnaby się pokusić o wykonanie tej czynności samodzielnie. Pod włazem w ulicy studnia jest dość szeroka, swobodnie mieści się w niej dorosły człowiek, na stojąco, a wejście do środka jest stosunkowo łatwe (są metalowe szczebelki). Ale tak przestronny jest tylko pionowy kanał pod żeliwną pokrywą. Niżej, na boki od niego, biegnie kanał poziomy, o dużo mniejszej średnicy. I tam wczołgać się nie ma za bardzo jak. Tym bardziej, że na jego dnie jest woda, błoto i zapewne można się natknąć na towarzystwo szczurów. Można tam jedynie wpuścić kamerkę z latarką albo kazać wejść tam niewielkiemu, niegrzecznemu dziecku, na przykład za karę, i kazać mu opowiadać co i na którym metrze widzi. Gdy się posiada kamerkę bądź dziecko do ukarania - można się bawić :)

I co dalej?
Jedziemy do ZWiK. Korki jak cholera, bo miasto jest sparaliżowane od siedmiu lat robotami drogowymi związanymi z budową trasy W-Z, ale nie ma wyjścia.

W biurze obsługi klienta pan łaskawie wysłuchał naszej relacji o tym, co do tej pory ustaliliśmy, zasępił się nieco, zadumał, co by tu zrobić, i powiedział, że jeśli studzienki rewizyjnej nie ma, to znaczy że przekłamanie musi być na mapie! No Amerykę odkrył normalnie! I ciągnął dalej, że w takim razie, jak jej nie ma, to trzeba studzienkę wykonać. A to oznacza, że musimy zacząć procedurę od wystąpienia o wydanie warunków przyłączenia (tu od razu podsunął wniosek do wypełnienia).
Szybko zaprotestowałam mówiąc, że akurat ten etap procedury mamy już za za sobą, bo owe warunki uzyskaliśmy 2011 roku. Niestety, okazało się, że są one za stare! Nieaktualne! 
Nie wiem, jaki jest termin ich ważności, ale szlag mnie prawie trafił, że stawia się przed nami kolejne bariery biurokratyczne, jakby sieć kanalizacyjna w mieście zmieniała się rokrocznie i jakby w ślad za tym warunki przyłączenia też miały ulec zmianie. Nic się nie zmieniło, nie było żadnej przebudowy kanalizacji w naszym regionie, a mimo to papierki się przeterminowały! Ludzie, trzymajcie mnie!

Warunki dostaniemy za około trzy tygodnie i będzie to podstawa do wykonania projektu przyłącza. Projekt z kolei służy uzyskaniu pozwolenia na budowę przyłącza, uzyskaniu decyzji lokalizacyjnych i pozwolenia na zajęcie pasa drogowego.
I jak już będziemy mieć te wszystkie papiery, to możemy zlecić wykonanie przyłącza dowolnej firmie zatrudniającej fachowców ze stosownymi uprawnieniami. A na koniec ZWiK zrobi odbiór i będziemy mogli się podłączyć do kanalizacji. Za wszystko oczywiście musimy zapłacić. Proste?

Procedura będzie trwać jakieś trzy, cztery miesiące i nie wiadomo ile będzie kosztować, bo pan z biura obsługi klienta nie umiał podać nawet orientacyjnych kosztów:
- Bo to wszystko zależy i każda inwestycja wyceniana jest indywidualnie. Może to być kilka, a może być kilkanaście tysięcy złotych – mówił.

Czytałam kiedyś, że można zlecić odpłatne wykonanie przyłącza samemu ZWiK-owi, więc uzgodniliśmy z Markiem, że nie będziemy szukać nowych wykonawców, tylko chcemy zlecić wykonanie całości, a więc i projekt i realizację, właśnie tej zmonopolizowanej instytucji.
Niestety, to byłoby zbyt piękne. Okazało się bowiem, że o ile wykonanie przyłącza jest możliwe, to zaprojektowanie go - już nie. ZWiK może łaskawie wycenić wartość prac, oczywiście po złożeniu odpowiedniego wniosku i oczywiście to potrwa. Potem możemy oczywiście podpisać umowę na wykonanie prac. Ale projektów w bieżącym roku ZWiK nie wykonuje, bo coś im nie wypaliło z przetargami i nie mają zawartych żadnych umów na projektowanie.

Tak czy owak projekt musimy zlecić samodzielnie i ZWiK nam w tym nie pomoże, nawet za pieniądze. Najpierw musimy znaleźć uprawnionego projektanta od instalacji wodno-kanalizacyjnych. Czyli jednym słowem - załamka.

Od ręki złożyłam wniosek o te nieszczęsne, przeterminowane warunki przyłączenia. Złożyłam też konieczne do tego oświadczenie o prawie dysponowania nieruchomością na cele budowlane – czyli potwierdziłam, że jestem właścicielem, okazując na tę okoliczność akt notarialny zakupu nieruchomości. 
Za podpowiedzią pana z biura obsługi klienta złożyłam też wniosek o pozwolenie za zainstalowanie dodatkowego wodomierza do pomiaru ilości odprowadzanych ścieków. Bez takiego wodomierza ZWiK przyjmuje, że ilość m3 ścieków równa się ilości m3 wody, według wskazań wodomierza od poboru wody. A więc nie jest odliczane zużycie wody pobranej bezpowrotnie (do picia, gotowania, podlewania ogródka, itp.). Podobno wodomierz na ścieki warto mieć, bo zawsze to trochę taniej przy późniejszych opłatach. A każdy wie, że ścieki są dużo droższe od wody.

W czasie naszej rozmowy z urzędnikiem w biurze obsługi klienta wszedł tam przypadkiem inny pracownik ZWiK, sam pan inspektor, znaczy się znający się, uprawniony fachowiec. Nasz urzędnik od razu go zahaczył, żeby zerknął w tę mapę i podpowiedział, co z tym począć. Facet spojrzał i wyjaśnił:
- Skoro nie ma studzienki w terenie, a jest na mapie, to znaczy, że najprawdopodobniej kiedyś ktoś rozpoczął jej budowanie. Zrobił projekt, zrobił mapę, ale na wykonanie pewnie zabrakło kasy i nie zostało to skończone. To się bardzo często zdarza. Wiele osób ma taką sytuację. Trzeba więc wybudować całe przyłącze. Procedurka jak zwykle: najpierw warunki przyłączenia, potem projekt no i zrobić. Tu na mapie widzę sięgacz jest, trzeba go przedłużyć rurą i wprowadzić do nowej studzienki rewizyjnej. I już.

Potem nam wytłumaczono, jak dzieli się przyłącze kanalizacyjne, ilustrując opowieść prowizorycznym, szybkim rysunkiem na pomiętej karteczce. Otóż ma ono dwa odcinki. Jest tzw. przyłącze zewnętrzne, biegnące od kanału głównego w ulicy do studzienki rewizyjnej znajdującej się na działce. I jest przyłącze wewnętrzne, biegnące od studzienki rewizyjnej do domu. 
Obydwa te przyłącza budujemy na własny koszt, przy czym przyłącze zewnętrzne do eksploatacji dopuszcza ZWiK po odbiorze technicznym i musi być ono zbudowane pod nadzorem uprawnionego instalatora. Przyłącze wewnętrzne natomiast ich nie interesuje. Jak już będziemy mieć studzienkę rewizyjną, to możemy się do niej podłączyć choćby sami, wszystko jedno jak i wszystko jedno czym. Nasza sprawa, ZWiK tego nie sprawdza.

Nasz projekt budowlany zawiera w sobie rozdział pt. „projekt instalacji wod-kan”, ale jak się okazało dotyczy on tylko instalacji wewnątrz domu i przyłącza wewnętrznego (czyli części łączącej dom ze studzienką rewizyjną). Bez tego rozdziału nie dostalibyśmy pozwolenia na budowę, bo nie można wybudować w środku miasta domu bez instalacji wod-kan. Więc jak najbardziej zaprojektowanie tej części instalacji było konieczne i nie są to wyrzucone pieniądze, jak mi się przez chwilę wydawało. Jednak do złożenia puzzli w kompletną całość brakuje nam klocka pt. „przyłącze zewnętrzne”. Teraz po prostu musimy dorobić (zaprojektować i wykonać) drugą, brakującą część, czyli przyłącze zewnętrzne.

Dowiedziałam się, że odgałęzienie od kanału głównego, biegnące w bok pod kątem 90 stopni, fachowo nazywa się sięgaczem. Z mapy wynika, że nasz sięgacz nie jest zbyt długi. Starcza go zaledwie na tyle, aby wyjść z kanałem poza granice drogi. W sumie jest to logiczne, bo przy budowaniu przyłącza zewnętrznego nie trzeba już pruć nawierzchni ulicy, zrywać asfaltu, czy jak w naszym przypadku zdejmować betonowych płyt, z których ułożona jest droga. Sięgacz trzeba będzie przedłużyć, dobudowując kanał dalej w kierunku działki, i zakończyć go studzienką rewizyjną.

Rozpoczynamy poszukiwania projektanta i wykonawcy przyłączy wodno-kanalizacyjnych, który ogarnie nam całość tego zamieszania. Dzwonię więc do kierownika budowy i opowiadam co i jak:
- Krzysiek ratuj, musisz kogoś znać, bo ja już nie mam siły na szukanie i na branie gości z gazet. Muszę mieć kogoś solidnego, godnego polecenia, sprawdzonego, kto ogarnie temat, ujarzmi ZWiK i przy okazji z nas nie zedrze.
Krzysiek obiecał, że zaraz coś znajdzie. Już po chwili oddzwonił i podał mi numer telefonu do pana Grzegorza:
- Gadałem z nim przed chwilą. Powiedział, że się podejmie. Zadzwoń i powołaj się na mnie. Facet jest konkretny, sprytny, ma wszelkie uprawnienia instalacyjne, na gaz i prąd też. Tak że nie martw się, wyprowadzi wam to przyłącze. Solidny jest.

Natychmiast zadzwoniłam do pana Grzegorza. Jak najbardziej, w słuchawce konkret. Kosztów nie udało się ustalić, bo pan nie wie i wszystko zależy: jak długi kanał, jak głęboki, co tam jest do zrobienia. Szczegóły dogadamy jak się spotkamy na działce i gdy zajrzy w papiery. 
Powiedział jedynie, że zbudowanie samej studni rewizyjnej to koszt ok. 2 tys. zł, więc trudno powiedzieć, w jakiej kwocie zmieścimy się z całością (czyli z projektem, wykopami, przedłużeniem sięgacza), ale uprzedza, że 3 tys. to chyba zbyt optymistyczny wariant.
Spotkamy się po świętach to będziemy rozmawiać. Na razie i tak czekamy na aktualne warunki przyłączenia, bo bez nich nie ruszymy. Póki co wesołych świąt. Pan Grzegorz kazał mi jeszcze napisać do siebie sms-a z krótką notką, o co chodzi i podać moje dane, żeby wiedział w jakiej sprawie i z kim ma się kontaktować po świętach.

No. Czyli wychodzi na to, że kupiliśmy działkę niby w pełni uzbrojoną, z wszystkimi przyłączami, a mamy działkę kompletnie bez przyłączy. Bowiem przyłącze prądu owszem, było, tylko że w chwili rozbiórki starego domu trzeba było go zlikwidować i zaczynać jego budowę od zera, czyli od prowizorki budowlanej. Gaz owszem, kiedyś był, ale odcięty dawno temu, więc ponowne uruchomienie go, nawet gdyby nie było rozbiórki, byłoby niemożliwe, bo przyłącze okazało się zbyt stare, nie spełniające obecnych wymogów i do modernizacji. A że była rozbiórka, to już w ogóle stare przyłącze gazu jest nie do wykorzystania, podobnie jak stare przyłącze prądu. Z kanalizacją też wyszły cuda – jak opisałam wyżej. 
Boże, daj nam siłę, żebyśmy przez tę budowę nie zwariowali!

4 komentarze:

  1. Ja osobiście zamieszkam niedługo w Krakowie, na osiedlu Lokum Vista: mieszkania kraków na sprzedaż, jednak w najbliższych latach chciałbym zacząć budowę niewielkiego domu na obrzeżach miasta. Ten blog tym bardziej mnie do tego inspiruje! Dzięki wielkie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny ten blog i ciekawe treści

    OdpowiedzUsuń