Dom

Dom

poniedziałek, 21 maja 2018

102. Parapety pod wymiar a papier ścierny precz od tynków!

2015-05

W umówionym terminie przyjechał pan z firmy od okien i przy pomocy laserowego dalmierza (takiego z czerwoną kropką wyświetlaną na ścianie) oraz zwykłej stalowej miarki zmierzył wszystkie wnęki okienne, w których pojawią się parapety. Zapisał sobie wszelkie wymiary na wydruku naszej oferty i powiedział, że teraz dopiero przygotują dla nas ostateczną, dokładną wycenę. A gdy już ową wycenę sporządzą, wtedy będziemy musieli ponownie pofatygować się, osobiście, do punktu obsługi klienta, aby złożyć zamówienie i podpisać umowę. No i oczywiście wpłacić zaliczkę.
Na montaż parapetów czeka się do 14 dni od daty zawarcia umowy.

Zapytałam faceta, czy konieczne jest podkuwanie tynków, czy nie można – jak to podejrzałam u znajomych – tak podciąć parapet, aby dopasować go do wnęki okiennej. Niestety. Przy parapetach z MDF jest to niemożliwe. Tak dzieje się tylko w przypadku parapetów drewnianych. Chodzi bowiem o to, że MDF jest docinany na konkretny wymiar, szlifowany na rantach (uzyskuje pożądane zaokrąglenia), i dopiero w takim kształcie ostatecznym jest laminowany. To właśnie laminat powoduje odporność MDF na wilgoć. Uszkodzenie laminatu, jego przerwanie, powoduje, że MDF staje się jak gąbka, która chłonie wodę. W środku bowiem to sprasowane wióry. Nie ma więc mowy o podcinaniu parapetów z MDF. Ściany i tynk muszą być skuwane na tyle, aby swobodnie wsunąć w szczeliny nieuszkodzone zalaminowane parapety.

Następnego dnia po pomiarach otrzymałam e-mail z wyceną ostateczną, która okazała się o 200 zł droższa niż w pierwszej ofercie - jak podano – „z uwagi na obróbki tynkarskie”.

Udało mi się uniknąć ponownej wizyty w punkcie obsługi klienta. Ustaliłam przez telefon, że pani z biura sprzedaży prześle mi umowę na e-mail, miałam ją podpisać, zeskanować i odesłać skan. Tak też zrobiłam. Wpłaciłam też na konto żądaną zaliczkę. Udało się w ten sposób załatwić sprawę internetowo, ale to tylko dlatego, że kupowaliśmy już u nich okna i nie było kłopotów z płatnością, więc daliśmy się poznać jako klient wiarygodny.

Teraz czekamy na parapety. Podobno ma to potrwać tylko 10 dni, i bardzo mnie to denerwuje, bowiem do czasu zamontowania parapetów nie możemy wykonywać prac malarskich! A już bym chciała!

Pan od mierzenia parapetów powiedział, że spod niektórych ram okien niepotrzebnie wyjęte zostały plastikowe kliny, tzw. dystanse, na których okna były opierane od spodu podczas montażu. Dystanse te powinny pozostać na miejscu, aby podtrzymywać okna. Ponieważ te plastikowe elementy wystają spod okien poza lico ram, należało je ostrym nożykiem przyciąć na równo z ramą, ale tak, aby nadal część plastiku podtrzymywała ramy.



Nasi tynkarze przy murowaniu wnęk okiennych niektóre z tych klinów usunęli, a niektóre zostawili. Usunięte zostały jednak tylko te kliny, które wcale nie trzymały ram, tylko spoczywały sobie pod nimi luźno. Ramy okien i tak przykręcone były do ścian na kotwy. Sądzę więc, że to żaden problem i że okna siedzą na swoich miejscach wystarczająco mocno, mimo braku kilku podpórek od spodu.
Po czasie powiem, że nie zanotowałam żadnych negatywnych konsekwencji z powodu wyłuskania spod kilku ram tych plasticzków, ale skoro monterzy okien doradzają, aby te plastiki zostawić, więc o tym wspominam. 

2015-05-14

Marek spotkał się dziś na działce z nowym panem od płytek. To Wujo naszej przyjaciółki, który - jak wyszło przypadkowo podczas luźnej rozmowy o drogich fachowcach - zajmuje się zawodowo wykańczaniem wnętrz.

Ponieważ nasz pierwszy kandydat płytkowy powalił nas ceną, postanowiliśmy szukać dalej. Wujo okazał się dwukrotnie tańszy od poprzedniego kandydata. Za metr kwadratowy ułożenia płytek krzyknął jedynie 30 zł. Dodatkowo za ułożenie cokołu, czyli opaski z płytek dookoła ścian, aby można było swobodnie posługiwać się mopem bez ryzyka pobrudzenia ściany - pan liczy 40 zł za metr bieżący.

 
Podobno wykonanie cokołu to dość upierdliwa zabawa. Od razu Wujo uprzedził, że musimy się zdecydować, czy cokół ma mieć od góry fabryczne, zaokrąglone wykończenie płytki - wtedy z jednej płytki wychodzą zaledwie dwa niewysokie cokoliki i reszta płytki jest do wyrzucenia, jako odrzut. Można też ciąć płytki gęściej, wtedy rant cokołu będzie ostry, przycięty, nie fabryczny. Pan stwierdził, że jemu wszystko jedno. Ranty docinane są ostre, trzeba je szlifować i nie wyglądają tak profesjonalnie jak ranty fabryczne, ale wybór pozostawił nam.

Można też kupić, dobrać, gotowe niskie płytki cokołowe, ale podobno wychodzi to drożej od samych płytek, więc bez sensu. Sprawa jest otwarta. Musimy się zastanowić, czy kupujemy cokoły gotowe, czy docinamy z brzegów. Od ostrych krawędzi od razu odstąpiliśmy.

Pan Wujo generalnie jest zapracowany i ma dużo zaklepanych zleceń, ale jedna mała podłoga w naszej kotłowni jakoś się zmieści w jego grafik. Pan obiecał, że wpadnie tu ze dwa razy i wykona ją. Natomiast jeśli zdecydowalibyśmy się na całą łazienkę - wtedy będzie trzeba czekać. Najwcześniej z końcem wakacji coś mu się zluzuje z terminami. Dobra. Poczekamy. Teraz najważniejsze jest zrobienie podłogi w kotłowni, aby można było montować piec centralnego ogrzewania z zasobnikiem wodnym. Bo tez zasobnik, czyli taki ogromny bojler, jak już stanie, to będzie na sztywno podłączony rurkami do instalacji w ścianach i nie będzie możliwe jego przesuwanie ani o milimetr. 


Na razie Wujo, przyjacielski i skory do rozmowy, podzielił się z nami kilkoma cennymi uwagami. Oto one.
W jego ocenie w przypadku nowych tynków dwukrotne malowanie ścian z pewnością nie wystarczy. Aby ściany miały równy kolor trzeba się liczyć co najmniej z ich trzykrotnym malowaniem. 
Po czasie powiem, że ściany malowane były czterema warstwami - dwie warstwy farby podkładowej i dwie farby właściwej. Więc Wujo miał rację.

Sufit mu się nie podobał. On uważa, że ma sporo niedoskonałości i aby był naprawdę idealny należałoby go pociągnąć gładzią.

Kolejna cenna rada była taka, żeby ścian w żadnym wypadku nie docierać papierem ściernym! A więc w samą porę to powiedział, bo taki właśnie mieliśmy zamiar i popsulibyśmy ściany!
Otóż ściany i wszelkie na nich niedoskonałości należy wyrównywać przy pomocy specjalnej szczotki z włosia do omiatania tynków z piasku. Bo te nierówności, które widzimy czasem pod światło, takie jakby grubsze ziarno, to tylko nieobsypany piasek. Łatwo się go z tynków sczesuje i tak należy go potraktować. Z delikatnością. Jeśli natomiast zaczniemy przycierać ściany papierem ściernym, to w miejscach tarcia powstaną zbyt gładkie, plackowate miejsca, które będą odróżniać się fakturą od reszty tynku. Jest to nie do uratowania potem. Poza tym papierem łatwo można narobić tzw. wżerów, zbyt mocno zeszlifować tynk, który łatwo się spod papieru obsypuje i zaburza się płaszczyznę ściany, powstają w niej doły. A więc papier ścierny kategorycznie nie!

Kolejną radą Wuja było, aby wszystkie wylewki, zarówno pod panele jak i pod płytki, zagruntować, czyli przemalować płynem gruntującym przy pomocy futrzanego wałka na długim kiju. Służy do tego grunt pod terakotę, nieco mocniejszy niż ten do gruntowania ścian. Tworzy on fajną, gładką jakby skorupkę i powoduje, że wylewki przestają się kurzyć. Po takim zabiegu wreszcie będzie się dało posprzątać, bo teraz można sobie zamiatać na okrągło a posadzki nadal się kurzą.

I to z grubsza tyle wstępnych porad od Wuja, które przyznam, okazały się bardzo cenne. Zwłaszcza ta z papierem ściernym.

Wujo zajmuje sie nie tylko płytkami, ale także malowaniem. Bierze 7 zł/m2, ale usługa ta nie polega wyłączenie na przeleceniu trzykrotnym ścian i sufitów wałkiem, tylko na kompletnej usłudze, z której ważniejsze od samego malowania jest porządne przygotowanie powierzchni. Czyli dokładne jej oczyszczenie z piasku, wyrównanie, zaklejenie wszelkich niedoskonałości, zasilikonowanie gdzie trzeba. Żeby było perfekt. No, ale na razie nie ma decyzji o powierzeniu mu malowania.
Póki co mam ambitny plan na samodzielne pomalowanie kotłowni, spiżarni i wnęk pod schodami. Tam ściany nie muszą być idealne, więc bez stresu mogą stanowić dla mnie poligon doświadczalny. Przynajmniej będę miała okazję czegoś się nauczyć i zobaczyć, jak mi to wyjdzie. Gdy okaże się, że malowanie mnie przerośnie, wtedy będziemy myśleć nad wynajęciem Wuja do pomalowania całego domu.

Wujo spojrzał na kotłownię, a w zasadzie na podłogę, którą niebawem będzie wykładał płytkami, i wprawnym okiem ocenił, że prosto nie jest. Podłoga leci, a więc nie trzyma poziomu. Trzeba będzie równać klejem, z jednej strony go naddać, z drugiej zrobić niższą warstwę. Kątów też nie ma - to nawet ja zauważyłam układając kilka płytek na podłodze, żeby przymierzyć i ocenić kolor na większej powierzchni.
Wziął też do ręki dwie płytki, zbliżył je do siebie, przymknął jedno oko, popatrzył i orzekł, że płytki same w sobie również nie mają kątów, jak podobno większość płytek na rynku. To normalne. Ale to oznacza, że nie da się ich położyć, jak niektórzy chcą, bez fugi. Fuga musi być, bo czymś trzeba te mikro-nierówności skorygować. Dla oka nie będą one widoczne, jednak dołożenie płytki do płytki bez żadnej szczeliny jest niemożliwe. No dobrze, fuga nam nie przeszkadza, byle nie była zbyt szeroka.

Wygląda na to, że na układaniu płytek facet się zna i że położył ich w swoim życiu wiele. Jak to dobrze, że nie porwaliśmy się na to sami, bo schrzanilibyśmy koncertowo. A taki szalony pomysł kiedyś zaświtał w naszych głowach. Wszak na filmikach instruktażowych w Internecie wszystko wydaje się takie proste. Wiele można zrobić własnymi rękami, ale układanie płytek wymaga dużej wprawy i tu stanowczo doradzam wynajęcie doświadczonego fachowca! Cóż, wszystkiego w teorii można się nauczyć, podejrzeć, podpytać i doczytać, jednak z całą stanowczością stwierdzam, że od teorii do praktyki w przypadku układania glazury i terakoty bardzo daleka droga.

6 komentarzy: