Dom

Dom

wtorek, 5 maja 2015

55. Krokwie w objęciach jętek i ścianka wspinaczkowa bez uprzęży

2013-09-27

Zrobiła się jesień. Niby należało się tego spodziewać, a jednak jestem rozczarowana.
Wczoraj od rana padał deszcz, co dla budowy dachu oznaczało kolejny dzień przestoju. Pojechaliśmy z Markiem na działkę, mimo aury, aby zobaczyć postępy prac z poprzedniego dnia i trochę się pocieszyć.

Dokończony został szkielet zadaszenia nad tarasem. Czyli mamy teraz dwa słupy posadowione na stopach fundamentowych, przykręcone do wbetonowanych w nie uchwytów. Na tychże słupach położona jest poziomo ogromna, ciężka bela, która wyznacza równoległy do ściany domu koniec tarasu, i na niej właśnie wspierają się belki stanowiące „poddarty” nieco daszek nad tarasem.




Daszek dlatego jest „poddarty”, czyli ma inny kąt pochylenia niż reszta dachu, aby do salonu wpadało jak najwięcej światła. Gdyby bowiem nad tarasem jedynie przedłużyć dach bez zmiany jego kąta, to światło okna byłoby mocno zabrane przez opadający nad tarasem dach. A tak być nie może, bo salon musi być widny.




Dziś pogoda bez opadów, choć nie było najcieplej. Panowie w dalszym ciągu zajmowali się zbijaniem więźby dachowej. Na posadzkach leży sporo wielkich drewnianych ścinków, klocków z przyciętych do pożądanej długości belek, więc ognisko aż się prosi.

Pozbijane wcześniej krokwie dziś zostały wzmocnione, zblokowane i usztywnione przez przymocowane do nich jętki. Każda krokiew jest teraz jakby w objęciach dwóch równoległych do stropu, zamontowanych dość wysoko, jętek. Wszystko poskręcane jest oczywiście na grube śruby, czyli złącza śrubowe (gwintowane pręty) i pozbijane wielkimi gwoździorami, bo to nie są gwoździe tylko gwoździory, takie ogromne!
Jętki ściągają i utrzymują krokwie, aby te nie rozjechały się na boki, np. pod naporem śniegu w zimie. Z kolei od dołu jętki wspierają się o poprzeczne płatwie. Trzyma się to kupy.




Zamówiłam telefonicznie serwis toi-toja i powiadomiłam firmę wynajmująca, że przedłużamy umowę o jeszcze jeden miesiąc. Podobno październik ma być ładny, więc „pomieszkamy” trochę w naszym domku i toi-toi się przyda. Usługa ma być wykonana w poniedziałek.

Umówiłam też transport papy, początkowo na poniedziałek. Z tą dostawą papy to w ogóle wyniknęło zamieszanie.
Otóż oprócz papy pan Jarek kazał kupić jedną rolkę wełny mineralnej o grubości 10 cm. Wełna ma być pocięta na paski i podłożona pod niektóre elementy więźby (oczywiście nie wiem pod które, ale zobaczę jutro). Domówiłam więc w składzie budowlanym, w tym co kupowaliśmy papę, telefonicznie, rolkę tejże wełny, aby dojechała na budowę razem z papą.
Pan sprzedawca zaproponował dowóz towaru w dwóch terminach, do wyboru: albo na sobotę, albo na poniedziałek. Wybrałam poniedziałek, gdyż nie sądziłam, że ekipa zamierza pracować w sobotę. Do tej pory tylko raz, przy zalewaniu stropu, zrobili sobie pracujący częściowo weekend. Tym razem pan Jarek stwierdził:
- Wełnę to ja muszę mieć na jutro!
- Na sobotę?
- Tak, na sobotę, i to koniecznie i od samego rana, bo zaczynamy kłaść płyty OSB i nie zamierzam czekać na jedną rolkę wełny do poniedziałku! - prawie na mnie nakrzyczał. - Sama papa, owszem, może być na poniedziałek - łaskawca - mnie to nie przeszkadza, bo i tak nie będzie jeszcze potrzebna - zakończył pan Jarek.


Jeśli pan Jarek coś każe, to nie ma gadania, nie będziemy z nim zadzierać i wełna musi być natychmiast. Szkoda w takim razie, że transportu papy nie zamówiłam jednak na sobotę. Ale przepadło. Nie mam już czelności przekładać terminu dostawy, skoro facet wszystko już ze mną uzgodnił i zaplanował.
Dzwonię więc do składu i tłumaczę się, że przepraszam za zamieszanie, ale rezygnuję z tej dodatkowej rolki wełny, gdyż mój majster nie może czekać do poniedziałku. Ok. Nie było z tym problemu.
Przy okazji dogadałam sprawę zwrotu elementów komina, które nam zostały i są zbędne. Ustaliliśmy, że zabierze je kierowca gdy przyjedzie z papą, a rozliczymy się przy okazji, gdy będziemy w składzie następnym razem.

W tej sytuacji musieliśmy z Markiem szybko gdzieś kupić i przywieźć jedną rolkę wełny. Oczywiście nie mieliśmy przy sobie gotówki, więc najpierw należało zahaczyć o bankomat. Stamtąd najbliżej położony okazał się market budowlany OBI. Jedziemy.

Niestety, w OBI nie udało nam się kupić rolki wełny, bo jak wiadomo jest to sklep samoobsługowy, w którym klient powinien wiedzieć, co chce kupić. A my jak gdyby nie do końca wiedzieliśmy. Zamówienie pana Jarka „zwykła rolka wełny dziesiątki” to trochę mało jak na market. Tam opisy produktów wcale nie pasują to towarów wyłożonych na półkach, a większości rozpisanych towarów w ogóle nie ma. Nie ma też w pobliżu fachowego sprzedawcy, który mógłby wiarygodnie doradzić i coś podpowiedzieć. Trafiliśmy na wyjątkowy bałagan w sklepie i o ile udało nam się znaleźć wełnę mineralną w płytach, tak w rolkach niestety nie. Była tylko jakaś wata szklana, ale chyba nie o to chodziło. Marek stracił cierpliwość i nie zamierzał szukać kogoś, kogo możnaby spytać o towar. Zarządził stanowczo "Albercik - wychodzimy!" i wyszliśmy. Bez wełny.

Zmarnowaliśmy 40 minut i pojechaliśmy do normalnego składu budowlanego. Był tam zorientowany i przyjazny sprzedawca, który dopytawszy się, że wełna ma zostać pocięta na paski powiedział:
- Aaaa, to pewnie do uszczelnienia szczytów?
- Chyba tak – przytaknęliśmy bez przekonania – dach robią, krokwie zbili, teraz będą pokrywać płytami OSB, to …
- Ok, to już wiem. Dziesiątka tak? - no, i o to chodziło!
Zapłaciliśmy 106 zł za rolkę, a w zasadzie rolę, która ledwie zmieściła się do naszego wielkiego przecież bagażnika, na ukos. Na szczęście wełna była lekka i nie musieliśmy się z nią zbytnio naszarpać.

Zawieźliśmy wełnę na działkę i wróciliśmy do domu. Po chwili zadzwonił kierowca od papy z informacją, że właśnie papę wiezie, dziś! W piątek! Jakoś nie wziął pod uwagę mojej umowy z właścicielem składu, że transport chcemy na poniedziałek. Ciekawe, czy kierowca zastanie na budowie naszą ekipę, czy dotrze zbyt późno i będziemy musieli znowu jechać na działkę, by przyjąć transport! Na wszelki wypadek uprzedziłam pana jarka telefonicznie, że papa jedzie i jeśli nie dojedzie zanim zejdą z budowy to niech da mi znać. Zdążyli. Chociaż tyle.

Nie dość, że zmarnowaliśmy ponad godzinę na jeżdżenie za wełną, którą mogli nam po prostu przywieźć razem z papą, jak to było pierwotnie zaplanowane, to jeszcze przepłaciliśmy za wełnę 9 zł. Wiem, że to nie są duże pieniądze, jednak cenny jest też zmarnowany czas, przejeżdżone paliwo no i zamęt z zamawianiem i odmawianiem wełny – bez sensu. Rozwala mnie to. Tym razem logistyka się nie udała. Ale widać na budowie nie może być spokojnie.

2013-10-01

Po skończeniu szkieletu dachu, czyli po zamontowaniu całej więźby dachowej, w błyskawicznym tempie znikało nam niebo widoczne z poddasza. Dziwne wrażenie, aż żal tego światła. Dotychczas w domu było bardzo jasno i słonecznie, jak to „pod chmurką”. A teraz z każdą chwilą dom stawał się coraz mocniej zacieniony i zaciemniony. Płyty OSB przybijane do krokwi bardzo szybko tworzyły coraz większe połacie dachu i w domu robiło się coraz ciemniej.


Między poszczególnymi płytami OSB pozostawione zostały kilku-milimetrowe szczeliny. To szczeliny dylatacyjne, które mają zapewnić płytom miejsce na rozszerzanie się i kurczenie pod wpływem różnic temperatur. Bez takich szczelin dach na słońcu mógłby się wypaczyć, popękać albo wybrzuszyć. Czyli by się zwyczajnie popsuł. Szczeliny te są niezwykle ważne.


Od spodu do płyt OSB przybijane były dodatkowe wzmocnienia, również z płyt OSB, tylko pociętych na mniejsze, prostokątne pasy. To dla usztywnienia łączeń, aby cała połać dachu była jedną, sztywną płaszczyzną trzymającą się nie tylko krokwi, ale też by płyty łączyły się same ze sobą.


Wciąganie wielkich płyt OSB na dach wcale nie było łatwe. Panowali siłowali się z tym we czterech. Dwóch z nich podawało płyty do góry stojąc na ziemi, a dwóch kolejnych, stojących na rusztowaniu przystawionym do ściany domu, odbierało je od tych z dołu. Dość niebezpieczne to było zajęcie, bo płyty wcale nie są lekkie i nie mają żadnych uchwytów ani zagłębień, aby wygodnie i pewnie dawało się je chwycić. W każdej chwili płyta mogła wysunąć się z rąk i spaść na ludzi. W dodatku zestawione z metalowych elementów rusztowanie lekko się kołysało, co rodziło w mojej głowie scenariusze katastroficzne. Nie na moje nerwy takie prowizorki. Żeby choć używali lin do podwiązania i podtrzymania tych płyt, albo żeby porządnie ustawili to rusztowanie! Ale oni nie mieli czasu na „taką zabawę”. Raz dwa i byle szybciej. Okropne!



Po wciągnięciu płyt na rusztowanie, trzeba było wciągać je dalej, coraz wyżej, aż do kalenicy. Płyty bowiem przybijane były do więźby w kierunku od dołu ku kalenicy. Pierwszy rząd przybitych płyt służył jako bardzo stroma podłoga, po której panowie wchodzili wyżej, w miarę przybijania kolejnych rzędów, aż wreszcie dotarli do samej kalenicy. Chodzenie po tak stromym dachu jest niemożliwe, nie ma takich butów, które by się nie ześlizgnęły po gładkiej, sprasowanej płycie.

Aby więc chodzenie po stromych płytach OSB tworzących połać dachu było w ogóle możliwe, panowie wykonali sobie specjalne, tymczasowe schodki. Mianowicie wykorzystali wielkie drewniane klocki, ścinki z bali, które walały się na budowie po docięciu belek do pożądanych długości. Klocki te przybili do płyt OSB i stworzyli sobie jakby drabinę, stopnie, na których mogli opierać stopy. Teraz wchodzenie na górę wydawało się proste. Cyk cyk, cyk, kilka kroków po schodkach i już pan Jarek był na kalenicy! O wiele szybciej szło im wchodzenie na górę niż schodzenie w dół, bo trzeba było możliwie najbardziej płasko „kłaść” ciało na dachu. O ile przy wchodzeniu to pozycja naturalna, tak przy schodzeniu ciało niebezpiecznie pochylało się do przodu. Brrrr! Horror. Oczywiście panowie w żaden sposób nie byli zabezpieczeni! Jeden fałszywy ruch i spadasz. Za żadne pieniądze bym tam nie wlazła. Chodzenie po dachu wyglądało trochę jak zdobywanie ścianki wspinaczkowej, tyle że bez uprzęży.


Wkrótce przekonałam się, że same, punktowo przybite klocki, to za mało, aby dotrzeć do każdego fragmentu dachu. Wszystko jednak panowie mieli przemyślane i dopracowane. Niebawem na dachu pojawiły się kładki do chodzenia.

Mianowicie najpierw, na dole, panowie zbili z sobą wzdłuż po dwie grube deski, w kształt litery L. Następnie wnieśli te konstrukcje na dach i przybili je do drewnianych klocków. W ten sposób utworzyli tymczasowe gzymsy, po których mogli „swobodnie” chodzić na całej szerokości dachu – o ile na tej wysokości da się w ogóle chodzić swobodnie!

Oczywiście to chodzenie nie było bezpieczne, podobnie jak wdrapywanie się na górę po samych klockach odbywało się pod kątem. Panowie w zasadzie bardziej pełzali przyklejeni do pochyłej połaci dachu, niż po nim chodzili. Szacunek.




Po położeniu i przybiciu płyt dolnych panowie przekładali listwę na coraz to wyższe poziomy i przybijali kolejne płyty powyżej. I tak aż do szczytu.

Do kupienia mamy jeszcze dwie blaszki (łączniki do zblokowania ganku) i dwie śruby. I to chyba wreszcie koniec zakupów. Przynajmniej na razie o niczym więcej pan Jarek nie informuje:
- Wydaje mi się, że już koniec wydatków – mówił – No chyba że, tfu tfu, braknie cementu albo cegieł pełnych, ale to zobaczymy. Jakby co będę wołał.

Cegły będą potrzebne do wykończenia wnęk okiennych. Dwie ich warstwy mają być ułożone na pustakach pod przyszłymi parapetami.
Cegły będą też potrzebne do uzupełnienia ścian szczytowych. Będą nimi wypełnione "schodki", które póki co zrobione są z wielkich pustaków i między dachem a ścianami szczytowymi są duże, trójkątne prześwity. O wiele za duże, aby dało się je uszczelnić samą wełną i trzeba je zabudować cegłami.
Z cegieł mają być też dokończone ścianki działowe, na przykład pod schodami, w spiżarce i w łazience na górze. Czyli cegłami zatkane zostaną wszystkie drobne dziury, pod skosami, w miejscach, gdzie nie zmieściły się duże pustaki.


Generalnie widać już koniec wydatków. Muszę usiąść do Excela i podliczyć koszty, ale wstępnie wychodzi mi, że stan surowy otwarty uda się zamknąć w kwocie 120 tys. zł.
Dokładne wyliczenie, wraz z tabelą zakupów przedstawię niebawem, gdy na kalenicy zawiśnie wiecha i gdy porozliczamy się budowlańcami. Już wiem, że będę za nimi tęsknić i życzyłabym sobie, aby kolejni wykonawcy, jakich zatrudnimy przy dalszych etapach wykańczania domu, byli choć w połowie tak solidni jak obecni. Naprawdę mamy szczęście i nawet wspaniałomyślnie wybaczam panu Jarkowi, że tak nas przeczołgał z tymi zakupami potrzebnymi "na już!!!".

6 komentarzy:

  1. Dobrze było by mieć już taki dach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od początku własnej budowy - jesieni 2014 - śledzę blog, Z wielką przyjemnością czytam kolejne posty, ale niepokoję się o tempo ich przybywania. Budowa znajduje się na etapie kończenia SSO i czuję się niczym dziecko we mgle. Do tej pory przekazywane informacje były źródłem nieocenionej wiedzy i narzędziem weryfikacji części informacji "branżowych". Proszę zatem o więcej, bardzo proszę o wsparcie, a jednocześnie dziękuję za wszystko co dotychczas Pani napisała. Życzę wszystkiego dobrego i pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za te miłe słowa. Postaram się trochę podgonić, jednak nie jest to łatwe. Obecnie bowiem sprawy w moim życiu dzieją się wielotorowo:
    1. Budowa - wykańczanie trwa, codziennie telefony spotkania, maile, wybory, sklepy, decyzje, użeranie się z urzędami i fachowcami.
    2. Na bieżąco zapisuję - póki co "po łebkach" to co się dzieje na budowie, bo jak znam swoją świetną acz krótką pamięć, za chwilę wszystko zapomnę i nie będzie o czym pisać w kolejnych postach.
    3. Rozpoczęłam samodzielne malowanie kotłowni! Pierwszy raz w życiu śmigam z wałkiem i wszystko mnie boli :)
    4. Pracuję zawodowo - zarabiam na waciki, co zajmuje mi zbyt dużo czasu.
    5. No i jeszcze życie - dzieci, mąż, koty, zakupy, pranie, sprzątanie - na szczęście nie gotuję.
    Niemniej obiecuję większą dyscyplinę i mobilizację
    Pozdrawiam serdecznie.
    Klara

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem szklane zadaszenie tarasu to najlepsze rozwiązanie. Łatwo przepuszcza promienie słoneczne, ale także zabezpiecza przed opadami.
    https://aluboss.pl/

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie informacje są nie tylko ważne ale także bardzo pożyteczne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Marzę o własnym domu od lat, ale teraz widząc ten post, czuję się jeszcze bardziej zmotywowany, że to możliwe!

    OdpowiedzUsuń