Dom

Dom

niedziela, 31 maja 2015

60. Gonty bitumiczne miedziano-brązowe

2014-04-15

Dach się robi. Znaczy się robi go czterech facetów, których ani imion ani nawet twarzy nie pamiętam. Jacyś tacy ci panowie mrukowaci, nie odzywają się.
To ekipa pracująca pod wodzą szefa, pana Adnrzeja-dekarza, do którego kontakt otrzymaliśmy na rozpisce od pana Jarka.
Pan Andrzej, w przeciwieństwie do swoich pracowników, jest komunikatywny aż nadto, gaduła i żartowniś jakich mało. Po każdej z nim rozmowie człowiek ma dobry humor, bo ten facet zaraża optymizmem i entuzjazmem.



Jutro musimy wypłacić panu Andrzejowi–dekarzowi zaliczkę w kwocie 4 000 zł, bo pół dachu jest już pokryte gontem, a my poza drobną zaliczką w hurtowni nie zapłaciliśmy ani za większość materiałów ani za robociznę. Pan Andrzej sam załatwił przywiezienie materiałów ze składu budowlanego, a ponieważ go tam znają, dają mu materiały bez zapłaty, do rozliczenia potem.

Odnośnie wyboru gontów na dach muszę przyznać, że była to trudna decyzja.
To, że chcemy gonty a nie inne pokrycie, było postanowione już dawno. Inne rodzaje dachów nam nie odpowiadają.
Dachówka ceramiczna jest zbyt droga, ciężka, wymaga specjalnie mocnej więźby dachowej i wcale nam się aż tak nie podoba. To znaczy bywa piękna, ale do naszego dachu, prostego, dwuspadowego, wiejskiego, nie pasuje. Odstraszają mnie zwłaszcza ciężkie i niezgrabne gąsiory, czyli nakładki na łączenia płaszczyzn dachu.
Z kolei blacho-dachówka to po prostu blacha, czymś wprawdzie powlekana i często ładna, ale to arkusze blachy uformowane w kształt dachówek przy pomocy ogromnych pras. A blacha to zawsze blacha. Wcześniej czy później zardzewieje, a tego niecierpię! Przeraża mnie wizja wyżartych prez rdzę dziur w dachu. No i blacha jest potwornie głośna. Przy deszczu krople bębnią w nią niesamowicie, a przecież na górze pomieszczenia muszą być doskonale wytłumione, żeby nie przeszkadzać w pracy Markowi.

Wychodzi na to, że gonty to najlepsze dla nas rozwiązanie. Oczywiście najlepszy byłby gont drewniany, prawdziwy, ale koszty takiego pokrycia są zdecydowanie poza naszym zasięgiem.
Gonty bitumiczne wydają się być tanią i dobrą alternatywą. Są ciche, trwałe, ładne, lekkie – w sam raz dla nas.

Naczytałam się w Internecie, że najlepsze są gonty firmy Owens Corning i że wszystkie inne produkty niewarte są uwagi, bo są słabe, cienkie i tandetne. Gonty Owens Corning okazały się bardzo drogie, kosztowały prawie 40 zł/m2. I pewnie dlatego są tak dobre i chwalone, jakość w tym przypadku rodzi cenę. No cóż. Szukamy dalej. Ofert jest multum.

Wyczytałam także, że gonty powinny mieć pod spodem warstwę z klejem na całej swojej powierzchni, a nie – jak to ma miejsce w większości przypadków – tylko na pasku klejącym w ich górnej części. Takie częściowo tylko podklejane paski powodują, że niepodklejona część gontu jedynie leży na dachu i wiatr łatwo takie luźne fragmenty gontów niszczy, łamie i zrywa. Trzepocą one na wietrze aż się pourywają. Należy więc szukać gontów klejonych na całej ich powierzchni.

Naczytałam się też o pseudo-fachowcach. Że położenie gontów bitumicznych to nie taka prosta sprawa, że to łatwo schrzanić, że źle wykonana robota powoduje, iż dach przecieka i że w rezultacie, na skutek błędów w montażu, ludzie przykrywają cieknące gonty blachą, a więc płacą za pokrycie dachu podwójnie. No sporo zagrożeń tu się wyłania. Aż mnie zmroziło.


Pan Andrzej-dekarz uspokoił nas:
- Pewnie, że Owens Corning są dobre, ale szczerze powiem, że może bez przesady. Spokojnie można kupić porządne gonty w dużo niższej cenie.
Pan Andrzej od lat kładzie gonty tylko dwóch, sprawdzonych i jego zdaniem bardzo dobrych producentów. Są to nieco tańszy Katepal i nieco droższa Isola.
Obydwa warianty to gonty w technologii skandynawskiej, bodajże fińskie (ale głowy nie dam). I Katepal i Isola oferują gonty z warstwą kleju na całej powierzchni, w dodatku są samowulkanizujące się na słońcu. Pan Andrzej zapewniał, że taki gont skleja się w jednolitą warstwę, która jest nie do ruszenia. Nawet jeśli przy zamocowaniu (na gwoździe i klej spod spodu) gont nie od razu przylega, to po kilku słonecznych dniach skleja się z sobą doskonale i jest bardzo szczelny.
- W dodatku takie pokrycie z gontu jest podwójne, dostaje pani na dachu podwójną warstwę papy, bo listki zachodzą na siebie, jak łuska. No i pod spodem jest jeszcze warstwa papy podkładowej, tylko gdzieniegdzie podziurawionej gwoździami, więc dach będzie naprawdę dobrze zabezpieczony - tłumaczył pan Andrzej.

Dekarz- Andrzej wycenił robociznę krycia dachu gontem wraz z zamontowaniem obróbek blacharskich, rynien, wyłazu dachowego w pobliżu komina i jakichś tam wywietrzników do wentylacji (o których nic jeszcze nie wiem, a które podobno są w projekcie) na kwotę 35 zł/m2 x 240 m2 = 8400 zł.
- Od razu daję upust do kwoty 8 200 zł no i za naprawę zerwanej przez wiatr papy, w sytuacji gdy biorę zlecenie robienia całego dachu, nie liczę nic. Zapłacicie tylko za 3 rolki papy, zgodnie z fakturą. Ok? Może być? Pasi? No i dodatkowo musicie oczywiście kupić wszystkie materiały, których będę potrzebował. To ja powiem co kupić, z możliwością wyboru, co się podoba, co tańsze, co droższe, to sobie posprawdzacie i wybierzecie.
- Stoi! Robimy to!

Pan Andrzej przygotował nam wycenę materiałów w dwóch wariantach, a więc mieliśmy do wyboru gonty Katepal albo gonty Isola. On współpracuje w dwiema firmami handlującymi tymi gontami, dał nam adresy na obydwa składy:
- Jak chcecie, to możecie oczywiście szukać innych handlowców, ale ja sprawdziłem całe województwo i taniej nie znalazłem.
Obydwu proponowanych producentów gontów pan Andrzej chwalił za jakość, ale decyzję o wyborze pozostawił nam. Wiadomo, konieczny jest wybór wzoru, koloru, kształtu łusek. 

No i ważne jest to, że zakupy zrobiliśmy z VAT-em 8% a nie 23%, bo zamawiamy gonty wraz z usługą montażu – dzięki temu, że pośredniczy w tym pan Andrzej. Ja już nie wnikam, co łączy pana Andrzeja z tymi składami budowlanymi, czy faktycznie jest ich pracownikiem i jak się dzielą kasą . Faktem jest, że zakup samych materiałów, bez montażu, byłby sporo droższy.

Nie szukaliśmy już żadnych więcej innych gontów. Cena za m2 zaproponowana w wycenach sporządzonych za pośrednictwem pana Andrzeja była ok w porównaniu z cenami dobrych gontów z Internetu. Tańsze Katepal są po 28 zł/m2. I jakoś tak pan Andrzej wzbudził nasze zaufanie. Przekonywał, że położył tego towaru już na bardzo wielu dachach, robi to od lat i nic się z tym złego nie dzieje. Gont przykleja się na amen i służy latami. Twierdził nawet, że gont dobrze położony jest trwalszy niż blacha, która po kilku latach rdzewieje i wtedy zazwyczaj nadaje się tylko do wymiany.

Pan Andrzej początkowo nie chciał żadnej zaliczki, nie chciał też pisemnej umowy na robociznę:
- No przecież jesteśmy poważnymi ludźmi. Umowy można pisać, ale jak ktoś jest nieuczciwy to to i tak nic nie da.
Nie chciał też toi-toja ani klucza od garażu. Stwierdził, że stacja benzynowa oraz market z wc są na tyle blisko, że szkoda sobie zawracać głowę wynajmowaniem toj-toja. W razie potrzeby sobie poradzą, zwłaszcza, że zabawią u nas tylko kilka dni, maksymalnie tydzień. Fajnie, zawsze to 150 zł miesięcznie w kieszeni. Poprosiłam go:
- Panie Andrzeju, toj-toja możemy oczywiście zamówić, żebyście nie robili gnoju sąsiadom pod płotem.
- Spokojnie, chłopaki i tak palą papierosy non stop, więc co chwilę któryś jedzie po fajki. A w pobliskim markecie jest piękna, duża toaleta. Niech się pani tym nie martwi. Chlewu nie zrobimy.

Początkowo mieliśmy pomysł na gonty w kolorze siwym, nieco cieniowanym, przechodzącym w czerń. Pan Andrzej jednak serdecznie odradzał nam ten kolor. Stwierdził, że siwe gonty wyglądają dobrze tylko na małym fragmencie ekspozycji w składzie budowlanym. Natomiast cała połać siwego dachu prezentuje się bardzo brzydko, od razu wygląda jak stara, spłowiała papa.

Cóż, nasza koncepcja legła w gruzach. Nie będę się upierać, że chcę siwe, skoro praktyk twierdzi, że to brzydkie. Postanowiliśmy zaufać fachowcom. Trzeba było jechać pod wskazane adresy (oczywiście miejscowości satelickie wokół Łodzi) i zobaczyć, jak to wygląda na żywo. Z otrzymanych od pana Andrzeja folderów reklamowych nic nie można wyczytać, nie da się podjąć decyzji na podstawie zdjęć, które zwyczajnie kłamią i nie oddają rzeczywistości.

Najpierw oglądaliśmy gonty Isola, te nieco droższe. Niestety, wzornictwo i kolory nas nie powaliły. W zasadzie spodobał nam się jeden, prosty wzór równych jednakowych prostokątów, w jednolitym kolorze ciemnego brązu pomieszanego z lekkim grafitem. Na pierwszy rzut oka kolor ten wydawał się odpowiedni, nie był ani zbyt rudy ani zbyt brązowy i pasował do ciemnego grafitowego klinkieru na naszym kominie. Do tego pasowałyby blachy czarne – matowe, no i czarne rynny, plastikowe.
Poprosiliśmy o wycenę tego właśnie wariantu, nie będąc jednakże przekonanymi, że wybrany gont faktycznie nam się podoba. Obawiałam się, że taki jednobarwny dach będzie zbyt smutny, nudny i w dodatku będzie na nim znać każdą ptasią kupę. 
Głupio było tak po prostu wyjść. Zawróciliśmy głowę sprzedawcy (miał za krótkie spodnie i był podkasaniec, ale bardzo miły i zaangażowany w obsługę nas, potencjalnych kupców). Naoglądaliśmy się gontów, wypytaliśmy o wszystko, dobraliśmy kolor blachy spośród zaprezentowanego nam mnóstwa wzorników. Nawet jeden listek blachy w kształcie łezki dostałam w prezencie, żeby pokazać majstrowi co wybrałam. Zabawiliśmy w tym składzie prawie godzinę więc tak po prostu wyjść, nie dając nawet nadziei, że się zastanowimy, nie wypadało. Poprosiliśmy więc o wycenę wybranych przez nas wariantów i skłamaliśmy uprzejmie, że gdybyśmy się zdecydowali będziemy dzwonić i ustalać terminy dostaw oraz konto do przelewu. Opuszczając ten skład budowlany już wiedzieliśmy, że tych gontów nie kupimy.




Pojechaliśmy więc do drugiej firmy polecanej przez pana Andrzeja – tej z gontami Katepal. Tu nie dość, że trochę taniej, to i wzory dużo ciekawsze. Po obejrzeniu ekspozycji, gdzie były przeróżne kolory – od jaskrawo niebiesko-czarnych (to byłby odlot! na ich widok zaświeciły nam się oczy ale rozsądek wziął górę), poprzez zielone, rude, piaskowe i nie wiem, jakie jeszcze. W zasadzie wszystkie były ładne, cieniowane, mozaikowe, w plastry miodu, w łuski albo w nieregularne prostokąty.

Ten ostatni kształt najbardziej nam się spodobał. Rozważane przez nas pierwotnie siwe wyglądały faktycznie źle, a grafitowe były zbyt smutne, zbyt mocno przypominały zwykłą czarną papę. Wahaliśmy się więc między trzeba opcjami:
- piaskowym - jasny brąz cieniowany w beżowo-żółtym kolorze, był ładny, ale pasują do niego tylko białe rynny i obróbki, bo czerń to zbyt mocny kontrast, no a białe rynny to chyba zbytnia elegancja by była, nie pasuje to do naszej wiejskiej chaty;
- rudym-jesiennym - ten wydał nam się zbyt bliski czerwieni, której na dachach nie znosimy, bo jest wszędzie albo
- miedziano-brązowym – który ostatecznie wygrał.





Nasz gont miedziano-brązowy ma w sobie kilka kolorów – brąz przechodzi w grafit i czerń. A więc będą do niego pasować czarne rynny i czarne blachy, nasz grafitowy komin no i zaproponowana praz architekta kolorystyka malowania – a więc jasno-siwe szczyty na poddaszu, biały parter, do tego drewniane brązowe słupy. Tylko kwestia doboru pasujących do siebie odcieni i wszystko powinno się zgrać. W dodatku dach będzie nieco pstrokaty, a więc nie będzie widać – mam nadzieję – żadnych zabrudzeń czy też (nie daj Boże – oby ich nie było) pofałdowań papy spod spodu.

Pan Andrzej zapewniał, że żadnych pofałdowań nie będzie, bo gont dociąży papę, sklei ją i ładnie wyprostuje te drobne pęcherze, które pojawiają się w słońcu na samej tylko papie, i że będzie gładziutko i ładnie. Oby miał rację, jednak trochę się martwię i nie daje mi to spokoju. No jakiś powód do zmartwień mieć przecież muszę.


Nie umiałam sobie wyobrazić wybranego gontu na naszym dachu. Czy aby na pewno będzie to ładny dach? Zwłaszcza, że jego spadek ma duży kąt, 38 stopni, i calutkie połacie, od kalenicy aż po dolny brzeg, są doskonale widoczne z ulicy. Stojąc przed domem ma się widok na dokładnie cały dach, który tak wyeksponowany po prostu musi być piękny!
Pan sprzedawca zapewnił, że nasz wybór to jeden z lepszych wariantów, jakie mają w ofercie:
- Ten miedziano-brązowy na dachu wygląda super. A jak jesteście ciekawi efektu końcowego, to możecie sobie podjechać na ulicę Chocianowicką – nie jest długa – i popatrzeć, bo tam ostatnio dokładnie taki gont jak wasz był kładziony. A na dachu zawsze wygląda to inaczej niż na ekspozycji, więc warto podjechać i popatrzeć.
No i oczywiście sprzedawca schwalił pana Andrzeja, że to doskonały fachowiec i że na gontach zęby zjadł. Czyli że będziemy zadowoleni. Oby.


Same gonty kosztowały nieco ponad 7 tys. zł. Jednak to oczywiście tylko część kosztów wszystkich materiałów potrzebnych do pokrycia dachu. Trzeba do tego doliczyć wiele elementów, z których największą pozycję kosztową stanowią rynny i rury spustowe, blachy na obróbki boków dachu i wyłaz dachowy. I dochodzi mnóstwo detali, o których nie mieliśmy pojęcia. Pan Andrzej nie zaprzątał nam tym głowy, sam wszytko zamawiał i ustalał ze składem, co mu potrzebne. My dostaliśmy fakturę końcową na kwotę prawie 13 tys. zł i to z niej dopiero dowiedzieliśmy się, co poza gontami tak naprawdę kupiliśmy. Lista zakupów zawiera wiele wkrętów, uchwytów, zaślepek, dwa kominki (wyglądają jak podwodne torpedy) i jest wśród nich bardzo ważny element dachu - pas kalenicowy. 
Materiały są, niebawem dach będzie gotowy. Nie mogę się doczekać. 

6 komentarzy:

  1. I jak w końcu z tymi pęcherzami na papie, po położeniu gontów nie było ich już widać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, wszystko wygląda perfect. Pęcherzy nie widać, może się przyplaszczyły pod naporem gontów, ale nie zaglądałam to na pewno nie wiem. Dach wygląda na gładziutki.

      Usuń
    2. Nie, wszystko wygląda perfect. Pęcherzy nie widać, może się przyplaszczyły pod naporem gontów, ale nie zaglądałam to na pewno nie wiem. Dach wygląda na gładziutki.

      Usuń
  2. fajny i ciekawy opis

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy wpis. Bardzo pomocne informacje

    OdpowiedzUsuń