Dom

Dom

czwartek, 3 sierpnia 2017

88. Gipsowe czy cementowo-wapienne?


2015-03-24

Wiosna tuż tuż, słońce coraz weselsze i siarczyste mrozy raczej nam już nie grożą. Czas zatem na nowe etapy budowy. Nadeszła kolej na tynki wewnętrzne.


Wprawdzie Marek nie skończył jeszcze rozprowadzania kabli od instalacji elektrycznej, a konkretnie trzeba położyć kilka przewodów doprowadzających prąd do oświetlenia. Ale większość prac już jest zrobiona, wyprowadzenia na gniazdka w każdym razie są wszystkie. Marek stwierdził, że upora się z tym w dwa podejścia. Dotąd nie spieszył się specjalnie, bo nie było noża na gardle. No i była zima, która nie sprzyjała pracom, bo wysztywniała nie tylko palce u rąk, ale i kable, które nie poddawały się łatwo obróbce i zginaniu. Ale teraz, ze słońcem, pójdzie szybko.





Zdecydowaliśmy, że w naszym domu będą tynki cementowo-wapienne kładzione maszynowo. Bo jak wiadomo tynki można natryskiwać na ściany maszynowo (niebawem się przekonam, jak to się odbywa) lub techniką tradycyjną, czyli ręcznie, przy pomocy kielni czy tam innych narzędzi pozwalających nabrać zaprawę i wychlapać ją na mur.

Z mojej obecnej, mglistej wiedzy na temat tynkowania wynika, że w obydwu tych technikach tak czy siak gładzenie powierzchni odbywa się identycznie, ręcznie przy pomocy deski. Okazuje się, że w jakości tynku, jego gładkości i w równości ścian czynnik ludzki odgrywa rolę decydującą. Czyli albo natrafi się na tynkarza artystę, utalentowanego w tynkowaniu i dokładnego, albo też na tynkarza nieartystę, który spartaczy ścianę i będzie krzywo. Taka loteriada. Dlatego najważniejszą sprawą przy wyborze tynkarza jest opinia o nim. Jak ludzie chwalą i mówią że dobry, to tylko taka kandydatura wchodzi w grę. Poczta pantoflowa jest tu jedyną wiarygodną formą reklamy.

Idąc tym tropem zgłosiliśmy się po pomoc do zaprzyjaźnionego Jarosława, który jako przedstawiciel handlowy firmy produkującej szeroko pojętą chemię budowlaną (w tym tynki gotowe, czyli tzw. tynki workowane bo sprzedawane jako gotowa zaprawa w workach), tynkarzy zna całe mnóstwo. Jarosław sporządził dla nas listę kilku panów, za których – jak stwierdził – da sobie rękę uciąć, tak jest ich pewien, że są fachowcami w swej dziedzinie.

No więc dzwonimy. Chcieliśmy się umówić z każdym z nich na spotkanie na budowie, aby panowie zrobili obmiary, ile to też tych metrów kwadratowych jest do wyrobienia, i wtedy dopiero, znając cenę za całość, chcieliśmy podjąć decyzję. Warto by było oczywiście wcześniej obejrzeć osiągnięcia tynkarskie każdego z kandydatów. Niestety, to nie takie proste jak nam się wydawało. Otóż panowie tynkarze wcale nie są skłonni przyjeżdżać na obmiary bo twierdzą, że nie mają na to czasu i że to bez sensu. Na oko każdy z nich szacował, że dom 100 m2 powierzchni oznacza około 380 do 400 m2 tynków (razem z sufitami oczywiście). I w tych szacowaniach wszyscy byli zgodni. Niechętnie też zapatrywali się na oglądanie ich pracy na innych budowach. Twierdzili, że inwestorzy nie lubią przyprowadzania obcych do ich domów a oni nie chcą konfliktów.
Ale nie to było największym kłopotem. Gorzej, że większość polecanych przez Jarosława fachowców ma już zapełniony kalendarz zleceń i mogą „wejść na robotę” najwcześniej pod koniec maja. Czyżby dwa miesiące czekania? Oj, chciałam już!

Samo tynkowanie domu ma potrwać około tygodnia, no ale potem oczywiście tynki będą musiały długo schnąć. I ten czas na wyschnięcie powinien być bezwzględnie odczekany, nie należy rozpoczynać ocieplania stropu wełną mineralną, zanim cała wilgoć z tynków się nie ulotni. Tak więc czekanie na ekipę dwa miesiące, a potem czekanie na schnięcie tynków kolejne miesiące, nie spodobało nam się wcale.

Ustaliłam, że ceny tynków kształtują się od 22 do 30 zł za m2 (wraz z robocizną oczywiście). Przy czym 22 to była cena dla tynku tradycyjnego, wykonanego z piasku, cementu i czegoś tam jeszcze, wyrabianego samodzielnie przez ekipę na miejscu, w betoniarce. Facet oferujący takie „tanie” tynki” zapewniał, że wyglądają prawie tak samo jak tynki gotowe, workowane, bo panowie używają specjalnego, drobniutkiego i miałkiego piasku „zero pół”, cokolwiek to znaczy. Ale słowo „prawie” nieco mnie zaniepokoiło. Chyba jednak nie jestem skłonna zaufać, że pan tynkarz odpowiednio dobierze proporcje piasku i cementu i że doprawi mieszankę odpowiednimi środkami chemicznymi, które pozwolą uzyskać mocny i ładny tynk. Raczej skłaniam się ku tynkom gotowym, wytworzonym przez korporacje producentów chemii budowlanej, z zapleczem chemików-magików, z atestami i z badaniami i z dobrą opinią o ich produktach.

Tynki gotowe, tzw. workowane, są nieco droższe i kosztują od 27 do 30 zł za m2. Mowa oczywiście o cenie całkowitej, czyli jest to cena robocizny wraz z materiałem.

Na szczęście jeden z panów z listy od Jarosława okazał się wolny i zadeklarował, że może rozpocząć prace na naszej budowie już za tydzień. Mało tego, nie dość, że proponował zabranie nas na wycieczkę, do domu który aktualnie kończą tynkować, aby pokazać robotę, to jeszcze znalazł czas na spotkanie u nas, aby dogadać szczegóły.

No więc spotkaliśmy się na działce. Pan przybył punktualnie i okazał się bardzo rzeczowym i inteligentnym gościem. Bardziej wyglądał mi na informatyka niż na tynkarza i faktycznie, potem okazało się, że tynkarzem nie jest, osobiście za kielnię się nie łapie. Ale jako właściciel firmy zatrudnia ludzi i organizuje proces, zapewniając dostawy, transporty, umowy i rozliczenia. Jego firma składała się z kilku zespołów tynkarzy i obsługiwała jednocześnie kilka inwestycji. Tak więc przez całe dnie facet kursuje z jednej budowy na drugą, dowozi towar, przerzuca maszyny, dogląda postępów prac, ciągle wisi na telefonie. Zarobiony był faktycznie.

Zaczął od sprawdzenia, jaki mamy na działce prąd. Okazuje się bowiem, że maszyna do tynków to niezły smok i że potrzebuje prądu trójfazowego o mocy 12 kW.


No, to mamy pierwszy problem. W naszej skrzynce prądowej na domu docelowo mamy mieć prąd trójfazowy o mocy 14 kW, z bezpiecznikiem 25 amperów. Ale póki co mamy tylko 4 kW i bezpiecznik 6 amper – rzecz jasna dla oszczędności na kosztach. Nadal bowiem płacimy za prąd według taryfy budowlanej i to się nie zmieni aż do zakończenia budowy, czyli doprowadzenia domu do takiego stanu, w którym można mieszkać (co sprawdzi i potwierdzi protokołem pracownik elektrowni). Za każdy kilowat mocy w taryfie budowlanej płaci się 6 zł/mc. Do tego dochodzi opłata handlowa stała w wysokości 21 zł/m-c, tak więc miesięcznie różnica między 4 a 14 kW wynosi około 105 zł. Owszem, zaoszczędziliśmy na wymianie bezpiecznika kilkaset złotych, ale teraz musimy wszystko odkręcać. Ponownie stawić się w elektrowni, podpisać nową umowę na 14 kW, zmienić bezpiecznik na 25 amper. I znów przyjedzie monter i znów zaplombuje nowy bezpiecznik. No i oczywiście zaczniemy płacić o ponad stówę miesięcznie za prąd drożej. Ale raczej nie mamy innego wyjścia, bo bez dużego prądu nie da się zrobić tynków.

Ze słyszenia wiem, że w takich sytuacjach, gdy nie ma prądu albo wystarczającego prądu, wiele osób korzysta z uprzejmości sąsiadów. Znając pobór mocy maszyny i czas jej pracy same koszty zużycia energii da się łatwo oszacować. Wystarczy zapłacić sąsiadowi „z górką” i nie ma problemu. Rozwiązanie takie uznaliśmy jednak za ostateczność. Po pierwsze dlatego, że podobno nie jest to legalne. Niby jak się nie wpadnie, czyli gdy nikt nie podkabluje w trakcie robót, to potem sprawa jest nie do udowodnienia, bo przecież maszynę do tynków można zasilać np. z agregatu prądotwórczego albo wyrabiać zaprawę w betoniarce i nakładać ją na ściany techniką ręczną. Po drugie dlatego, że nie chcemy fatygować sąsiada Wojtka, skoro przecież prąd mamy podłączony.

Postanowiliśmy spróbować załatwić zwiększenie mocy samodzielnie, w naszej osobistej skrzynce prądowej. Z uprzejmości Wojtka skorzystamy w ostateczności, gdy elektrownia stwierdzi, że nie da się tej sprawy załatwić w ciągu tygodnia.

Oczywiście rozmawialiśmy z Wojtkiem na ten temat i wyraził wolę pomocy. Że nie ma sprawy, jak będzie trzeba to się przerzuci kabel z warsztatu przez płot i możemy działać. Pan tynkarz dopytywał tylko, jakie Wojtek ma bezpieczniki, jakie gniazdo i o kilka jeszcze szczegółów, które brzmiały dla mnie jak mowa obca. Dla Wojtka zresztą też, bo nie umiał odpowiedzieć i tylko biegał do warsztatu i przynosił pokazać kolejne bezpieczniki topikowe (czyli starsze niż obecnie stosowane), albo odczytywał jakieś napisy ze skrzynki i darł się przez pół podwórka, że coś tu pisze, ale zamazane i nie widać. Stanęło na tym, że my spróbujemy w ciągu tego tygodnia załatwić duży prąd u siebie, a gdyby nam się to nie udało, wtedy będziemy dozgonnie wdzięczni Wojtkowi.

Prawdę mówiąc wolałabym nie korzystać z prądu Wojtka, bo obawiam, się, że jego instalacja w warsztacie może nie wytrzymać dużego obciążenia mocy. Wojtek sam twierdzi, że się na tym nie zna ale że jak uważamy, że wytrzyma to możemy czerpać. Byłoby bardzo źle, gdybyśmy spalili mu instalację elektryczną. Bezpieczniki w każdym razie ma przestarzałe, kable jeszcze starsze, więc wolałabym nie ryzykować. Jeszcze jakiś pożar wybuchnie albo coś. Pan od tynków też nie był przekonany, żeby czerpać prąd od sąsiada, ale w ostateczności pewnie dałoby się to zrobić:
- Te topikowe bezpieczniki są mniej wrażliwe niż te zapadkowe, powinno dać radę. Jakby nie poszło z elektrownią zobaczymy na miejscu, czy nie będzie wywalać – powiedział.

Tak czy siak alternatywa jest. A my swoją drogą mamy załatwiać prąd u siebie.


Pan tynkarz-właściciel zrobił z nami obchód po domu. Pozaglądał we wszystkie kąty i powiedział, że z tynkowaniem nie będzie żadnych problemów. Pochwalił, że na budowie mamy bardzo czysto i że ściany zbudowane są naprawdę dobrze, są proste, co podobno nie jest takie oczywiste. Jedna tylko ściana, ta, przy której pękła deska od szalunku przy zalewaniu stropu, wymagać będzie nico grubszej warstwy tynku, żeby wyrównać lekki garb, który jest przy suficie. Ale to i tak mało wad, jak stwierdził.

Kolejnym drobnym „problemem” okazały się szczeliny pozostawione między stropem a ściankami działowymi. O ile na ścianach nośnych strop leży, bo na nim się wspiera, o tyle nad ścinkami działowymi strop wisi. I jest tam szczelina ok. 5-8 cm.
- Wiecie państwo, w zasadzie taka szczelina powinna być zamurowana zaprawą przez ekipę, która wznosiła ściany, która budowała. No ale jak widać „przeoczyli”. Nie jest to duży problem, jakoś sobie poradzimy. Najlepiej by było zakleić to gęstą zaprawą. Z maszyny leci masa dość rzadka, a tam przecież od góry są dziury pustaka, więc sporo powpada do środka zanim szczelina się zapełni. No, ale jakoś damy radę. Szkoda, że nie wiedzieli państwo, że trzeba przypilnować ekipę budowlaną, żeby to skończyli. Ale to się czasem zdarza.

Fakt, tego nie wiedzieliśmy. Spytałam, czy nie lepiej byłoby zapchać szczeliny na przykład paskami styropianu albo pianką montażową. Tak zresztą doradzał kiedyś nasz hydraulik. Ale pan tynkarz odradził:
- Nie ma sensu. Tam powinien być tynk, albo nawet zaprawa mocniejsza od tynku, każdy inny elastyczny materiał sprawi, że tynk w tym miejscu popęka.



Po czasie powiem, że w niektórych miejscach zaprawa tynkarska wtłoczona w szczeliny między ścianami działowymi a stropem ma drobne rysy pęknięć. Może przy kolejnym malowaniu sama farba wystarczy, aby je ukryć, ale tak czy siak, pęknięcia drobne są. Jest to defekt bardziej kosmetyczno-wizualny niż rzeczywisty, ale gdybym wiedziała, że tak będzie, z pewnością przypilnowałabym murarzy, aby zapełnili szczeliny mocną zaprawą. Tynk okazał się zbyt słaby.

Kolejną rzeczą, którą doradził nam pan tynkarz było użycie dwóch rodzajów zaprawy. Mianowicie do tynkowania ścian zaproponował tynk cementowo-wapienny, jako tynk twardszy, natomiast do tynkowania sufitów tynk gipsowy.

Okazuje się, że tynk gipsowy jest łatwiejszy w obróbce, łatwiej się do wygładza, szybciej schnie co skraca proces obróbki (można go położyć i zatrzeć tego samego dnia, niemal od razu, podczas gdy tynk cementowo-wapienny dociera się następnego dnia). Tynk gipsowy jest wprawdzie bardziej niż cementowo-wapienny miękki i bardziej podatny na uszkodzenia mechaniczne, łatwiej go skancerować na skutek stuknięć i obtłuczeń, ale na suficie przecież nie ma ryzyka stuknięcia w ścianę taboretem. Bynajmniej u nas po domu meble i noże nie latają w powietrzu, więc ryzyka nie widzę.

Dalej pan wyjaśniał. że przy tynku gipsowym uzyskuje się perfekcyjnie gładką powierzchnię. Tynk cementowy jest trudniejszy w obróbce i minimalne odchylenia krzywizny są możliwe. No i tynk gipsowy jest tańszy. Kosztuje 23 zł/m2.

Spytałam jeszcze, który z tych tynków jest zdrowszy. Bo skoro gipsowy jest tańszy i gładszy, to może warto dać go w całym domu, na ściany też. Jednak pan odradził. Stwierdził, że obydwa rodzaje tynków są tak samo niezdrowe, bo mają w sobie tyle chemii, że strach się bać. No i na ściany radziłby jednak tynk twardszy. No więc mamy jasność. Na sufit tynk gipsowy, na ściany cementowo-wapienny.

Po czasie powiem, że wszystko ma swoje plusy i minusy. Otóż tynk cementowo-wapienny jest bardzo ładny i bardzo mocny. Ma nieco porowatą fakturę, przez co ściana wydaje się aksamitna i dźwięki rozchodzą się po domu bezechowo, są lekko tłumione. Nie ma tego hałasu jaki obserwuję w domach z gładziami gipsowymi. Jednak naprawienie tego tynku jest cholernie trudne! Przy defekcie w tynku gipsowym bierzesz zaprawę z gipsu, szpachelkę i ciach – dziura załatana. Przy defekcie w tynku cementowo-wapiennym takie szpachlowanie kończy się gładką łatą na porowatym tle. Pod światło zawsze ci wylezie łysy plac, niepasujący do reszty, cholernie irytujący. Zatem by naprawić tynk cementowo-wapienny trzeba zadbać o fakturę łaty, co nie jest łatwe i o czym będę pewnie pisać na etapie malowania. Nerwów w każdym razie miałam z tym sporo.

Muszę też tu wspomnieć, że tynk gipsowy jest bardziej higroskopijny od cementowego. Ciągnie wilgoć na potęgę co spowodowało, że na granicy sufitów i ścian na suficie pojawiły się ciemniejsze plamy. Ponieważ tynki się ze sobą stykały, to na granicy ośrodków tynk gipsowy wciągnął w siebie wodę z tynku cementowego. A że tynk cementowy był ciemniejszy, szary, podczas gdy tynk gipsowy był jaśniejszy, prawie biały, to na białej powierzchni sufitu dookoła wyszła otoczka z ciemnych plam. Bo ta brudna szara woda tam już została, to znaczy nawet gdy wyschła, to zostawiła plamy. Stwarzało to o tyle kłopot, że na obrzeżach sufity musiały być malowane wielokrotnie, aby farba zdołała zakryć owe plamy. Taki kłopot do zwalczenia, warty zachodu, bo ogólnie muszę przyznać, że sufity wyszły naprawdę gładkie jak stół.




Pan tynkarz doradził nam tynk workowany. Twierdzi, że ma doświadczenie z różnymi materiałami, że czasem klienci życzą sobie tynk z materiału powierzonego, bo mają możliwości załatwić np. cement w korzystnej cenie. Ale że to nigdy nie wychodzi tak ładnie i elegancko jak gotowy tynk z worka. „Jednak ta chemia swoje robi”.

Pan polecał nam tynki firmy Alpol. Twierdzi, że te sprawdzają mu się od lat najlepiej ze wszystkich. No więc zaufamy i nie będziemy eksperymentować. Facet sprawia wrażenie uczciwego i znającego się na rzeczy. Spokojnie mógł nam sprzedać tynk gipsowy na sufity w cenie wyższej, bo przecież my się na tym nie znamy, a nie zrobił tego. Zwłaszcza, że gipsowy wygląda podobno ładniej. A on uczciwie powiedział, że za sufity będzie taniej.


Samych obmiarów pan nie robił. Oszacował, że na dole wyjdzie jakieś 370 m2, plus klatka schodowa i dwa małe pomieszczenia na górze – razem powinniśmy się zmieścić w 450 m2. Ale dokładne pomiary będą robione po robocie.

Obawiałam się o tynkowanie schowka pod schodami, gdzie trzeba będzie zatynkować schody od spodu, wyrównać harmonijkę po deskach, ale pan nie widział kłopotu:
- Tam to chyba nie będzie zbyt wygodnie – spytałam – czy takie nieregularne, zakrzywione powierzchnie da się zatynkować, czy raczej okłada się je regipsem?
- Nie, trzeba zatynkować. Tam są takie krzywizny i zakręty, że regipsem byłoby ciężko wyprowadzić zakręt. To się tynkuje, spokojnie, tam sobie chłopak podłoży coś pod plecy i na leżąco wytynkuje powoli. Nie takie rzeczy się robiło – uspokajał.


Kolejną rzeczą o jaką spytałam pana tynkarza-właściciela był sposób robienia obmiarów. Powiedziałam mu, że słyszałam o przypadkach, gdy powierzchnia tynków okazywała się znacząco większa od powierzchni ścian do malowania. Pan mi wyjaśnił, że różnice takie wyjdą zawsze, bowiem obmiary dla potrzeb malowania robi się inaczej niż dla tynków. Mianowicie przy malowaniu od powierzchni odejmuje się powierzchnie okien i drzwi. Ich się przecież nie maluje. Przy tynkowaniu natomiast powierzchni tych się nie odejmuje, bowiem to właśnie okna i drzwi wymagają szczególnej, pracochłonnej obróbki. Trzeba wyprowadzić narożniki, użyć do tego dodatkowych listew równoważących i jakichś innych elementów, których nazwy nie przyswoiłam. Tak więc odlicza się – czasami – tylko otwory naprawdę ogromne, takie na całą ścianę, na przykład okna tarasowe zajmujące całą ścianę.
No dobra. Wierzę, że obmiary pan wykona uczciwie.

Kolejną omawianą sprawą było przygotowanie ścian pod parapety. Parapety spędzają mi sen z powiek od dawna. Nie mam pojęcia, kto ma je zakładać i na jakim etapie. Czy nie powinny być one montowane razem z tynkami, aby potem nie trzeba było podkuwać ścian, po to tylko, żeby wprawić parapet a potem gipsować i szpachlować ubytki?

Niestety, gdy działa się systemem gospodarczym, gdzie do każdego rodzaju robót wynajmuje się inną ekipę, o wszystkie takie rzeczy trzeba się zatroszczyć samemu, bo nikt nie poczuwa się do zrobienia czegoś więcej ponad swój wąski zakres. Nie wiem, czy zamontowanie parapetów to usługa, którą wykonają nam ludzie ze sklepu, w którym owe parapety zamówimy, czy też będziemy musieli wynajmować pana Mietka, który się tym ekstra zajmie. Wolałam zapytać i otrzymałam wyjaśnienie:
- Parapetów nie montujemy. Ale nie powinno być z tym problemu – mówił pan. – Pewnie tą usługę można zamówić wraz z parapetami, ale ja sądzę, że sami sobie z tym poradzicie. My tu wszystko ładnie wymurujemy, na prosto, damy narożnik. I trzeba będzie tylko dociąć parapet na odpowiednią szerokość i go po prostu przykleić. Zwykłym klejem, jak do płytek. Jak parapety będą kamienne to nawet na sam silikon wystarczy. To naprawdę żadna filozofia – zapewniał.

Ok. Będziemy się tym martwić kiedy indziej. Kamiennych parapetów w każdym razie nie planujemy.

Odwiedzając budowę naszych przyjaciół zwróciłam uwagę na sposób montowania parapetów. Okazuje się, że wcale nie trzeba podkuwać tynku, aby dobrze wkomponować parapet pod okno i aby wyglądało, jakby parapet „wchodził” po bokach w mur. Wystarczy parapet odpowiednio przyciąć. Mianowicie bierze się prostokątny parapet o szerokości nieco szerszej niż szerokość wnęki okiennej. Następnie odcina się po bokach dwa wąskie paski, tylko nie do końca, a tylko na głębokość wnęki okiennej. Powstanie mniej więcej taki kształt jak na obrazku. Teraz wystarczy wsunąć parapet we wnękę i przykleić. Jeśli ściany będą równe i parapet będzie dobrze wycięty, całość powinna sprawiać wrażenie, jakby cały parapet był szerszy od wnęki i jakby był wmurowany bokami w ścianę. Sprytnie prawda?



Po czasie powiem, że parapety wewnętrzne można kupić wraz z usługą montażu i że nieprawdą jest, że ich montaż to takie proste zadanie dla każdego amatora, że wystarczy docinka, przyklejenie i już. Owszem, może w przypadku montowania parapetów drewnianych da się je odpowiednio przyciąć, potem pomalować i bezproblemowo przykleić bez konieczności naruszania tynków we wnęce okiennej. Ale gdy montuje się parapety laminowane, np. z płyty MDF, które są oklejone szczelnie i na gorąco specjalną okleiną w odpowiednim kolorze i z odpowiednią fakturą (np. imitującą drewno), wtedy ich cięcie jest niedopusczalne. Przetniesz wodoodporną okleinę i MDF w środku traci zabezpieczenie, staje się gąbką chłonącą wilgoć. Potem rozpulchnia się i po kilku miesiącach jest po parapecie. Parapetów plastikowych też nie da się dociąć – bo po prostu pękają. Te wykańcza się po bokach plastikowymi boczkami, takimi odpowiednio wyprofilowanymi nakładkami, które także wpuszcza się we wnęki. Tak więc wprawienie parapetów to niezła rozpierducha , w tym podkuwanie tynków, pianowanie, tynkowanie ubytków i takie tam głupoty z obciążaniem, wyginaniem i problemikami, co strasznie denerwują. Ale do tego dojdziemy.

Ponieważ okazało się, że dwa wielkie pomieszczenia studia na górze nie będą w ogóle tynkowane, (Marek planuje wyłożenie tam ścian specjalnymi ustrojami akustycznymi), pan tynkarz zwrócił uwagę na konieczność zaklejenia zaprawą wszystkich pionowych spoin, jakie występują między pustakami:
- Jeśli nie będzie tynków, to musicie zakleić czymś wszystkie szpary. Bo proszę zauważyć, że przy stawianiu pustaków spoiny z zaprawy są kładzione tylko poziomo, między poszczególnymi warstwami pustaków. Pionowo natomiast między pustakami pozostają drobne szczeliny, przez które zawsze będzie przedostawał się wiatr. Wewnątrz muru pustaki jakby łączą się ze sobą taką harmonijką, zazębiają się jeden o drugi, więc nie ma możliwości aby pomimo braku zaprawy wypchnąć pojedynczego pustaka, bo tam są takie jakby pióro-wpusty. Ale to łączenie nie jest całkiem szczelne. Trzeba więc wszystkie te pionowe szczeliny zaszpachlować. Inaczej będzie po prostu zimno w domu. Jak jest tynk, to nie ma sprawy, tynk uszczelnia wszystkie prześwity. Ale wystarczy np. wyłożenie ścian płytami karton-gips, co się najczęściej robi na tzw. placki, i już wiatr nam po domu hula. Ocieplenie styropianem z zewnątrz też nie do końca załatwia sprawę, bo styropian też przecież klei się na placki i jakieś tam drobne szczeliny między murem a ociepleniem występują. Radzę więc poświęcić trochę czasu i zakleić wszystkie dziury.

Ktoś już kiedyś mówił nam o tym. Teraz to się potwierdza. Faktycznie, ściany obecnie są przewiewne. Pan tynkarz podpowiedział, że trzeba sobie po prostu wziąć drabinę, szpachelkę, najtańszą choćby zaprawę, np. klej do terakoty, i raz koło razu zakleić wszystkie szpary. Oto robota dla nas na najbliższy czas. Będziemy musieli nabyć wysoką drabinę :)

Spytałam jeszcze, czy mogę prosić o wytynkowanie otworów drzwiowych w taki sposób, aby ich wewnętrzne ścianki, które w przyszłości zakryte będą ościeżnicami (futrynami), zaklejone były tynkiem. Czyli tynk nie tylko na ściankach po obu stronach otworu, ale także od środka, jakby na grubości ścian. Dotąd na wszystkich budowach widziałam, że tynków tam nie kładą. Na rantach widać czerwoną cegłę albo pustaki, z których zbudowane są ścianki działowe . Wiem, że tynkowanie tych miejsc niczemu nie służy, bo po zamontowaniu drzwi ościeżnica i tak je zasłoni, ale chodziło mi o to, żeby od razu było ładniej. Nie wiem bowiem, czy wystarczy nam funduszy na montaż wszystkich drzwi wewnętrznych. Możliwe, że przez jakiś czas będziemy musieli obyć się bez nich. Nie są bowiem wydatkiem niezbędnym, który warunkuje możliwość wprowadzenia się. A jeśli futryny będą zatynkowane, to mieszkanie bez drzwi nie będzie takie przykre dla oczu jak wyjące spod tynków gołe pustaki . Pan odpowiedział, że da się zrobić, żaden kłopot. No i fajnie – ucieszyłam się szczerze, że od razu będzie ładnie, choćby i bez drzwi.

Po czasie powiem, że to była moja najgłupsza fanaberia budowlana w życiu! Narzucenie tynku na ościeża sprawiło, że światło drzwi zmniejszyło się o około 1 cm z każdej strony. A że przy niektórych drzwiach otwór wymurowany był niemal na styk, więc zabrakło nam tych milimetrów w wielkości wnęki, co nie pozwalało swobodnie wstawić ościeżnicy! Marek klął na mnie jak cholera, gdy musiał potem, w wymalowanym już, czystym domu, z białymi panelami na podłogach, skuwać ten cholerny tynk aby móc wstawić ościeżnicę. Oj, biłam się w piersi, kajałam i przepraszałam. I stałam pod drzwiami trzymając pudło kartonowe w górze, aż ręce mi mdlały, i łapałam w nie odpryski skuwanego tynku, żeby odłamki nie latały po całej chałupie. A potem sprzątałam cały ten kurz i syf, i zaklejałam Markowi bąbel na dłoni, który mu się zrobił od młotka, i jeszcze w nocy bardzo długo musiałam mu to wszystko wynagradzać, co akurat było tą dobrą stroną medalu ;) Tak więc wnęk drzwi nie tynkujemy! Nigdy!



Przy okazji rozmowy o tynkowaniu „futryn” pan tynkarz ocenił, że w naszym domu niektóre otwory drzwiowe nie są prawidłowo przygotowane do oprawienia drzwi. Mianowicie otwór drzwiowy dookoła, poza podłogą oczywiście, powinien mieć lico, czyli powinna to być cienka ścianka, która otulona zostanie ościeżnicą. Najprostszą ościeżnicę buduje się z desek, które zbija się w kształt litery „u”. I to „u” następnie nasuwa się na ściankę działową w taki sposób, że ościeżnica otula grubość ściany. W naszym domu przy dwóch otworach drzwiowych brakuje kawałka ścianki. Będzie to podobno utrudnienie przy montowaniu drzwi, bowiem tam gdzie brakuje ściany, trzeba będzie ją jakoś dorobić. Na przykład dokręcić do muru jakieś drewniane kantówki, aby można było je oprawić ościeżnicą, czyli nasunąć na nie owe „u”. Sama ościeżnica nie pasuje do płaskiej ściany. Jezu, jak to się ciężko tłumaczy opisem! Koniecznie muszę zrobić do tego fragmentu ilustrację fotograficzną!

Niemniej problem z niektórymi drzwiami – jak prorokuje pan tynkarz – wystąpi, więc będziemy się z nim borykać w przyszłości. Obyśmy jak najprędzej mieli kłopot ze wstawianiem drzwi wewnętrznych :)


Tu widać, że brakuje ścianki i że nie ma do czego przymocować ościeżnicy.


Pan tynkarz przewiduje, że prace tynkarskie potrwają dwa tygodnie. Szybciej nie ma co, bo po drodze wypadają akurat święta wielkanocne i ludzie muszą mieć wolne, a poza tym tynk cementowo-wapienny obrabia się dłużej niż gipsowy i tu z pracami się nie przyspieszy. Mam nadzieję, że za dwa tygodnie ściany w naszym domu będą piękne :)

Ps. Zdjęcia potem. Muszę poszukać odpowiednich na starym laptopie.
Ps 2. Już są :)

4 komentarze:

  1. Ale widać już rewelacyjnie efekty! Ja zawsze marzyłam o domu, ale nigdy nie było mnie na niego stać :( Na szczęście sprawdzam teraz oferty deweloper wrocław mieszkania i okazuje się, że mieszkania nie są takie drogie jak myślałam więc może się jednak zdecyduję na własne gniazdko ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy można wiedzieć ile łącznie kilowatów prądu pobrała wam maszyna tynkarska? Ile łącznie prądu wam pobrało na zrobienie całości tynków?
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro jesteśmy w takim temacie, to muszę przyznać, że interesuję się obecnie taką kwestią, jak zmiana mocy przyłączeniowej. Konkretne informacje w tym temacie dostępne są na stronie https://dom21wieku.pl/zmiana-mocy-przylaczeniowej-koszt-wniosek-procedura/ . Sprawdźcie, bo myślę, że mogą być one dla Was bardzo ważne. Takie informacje w internecie są zdecydowanie potrzebne.

    OdpowiedzUsuń