Dom

Dom

piątek, 11 sierpnia 2017

93. Tynkarskie przedbiegi i nieudany pomysł na schody

2015-03-31

Panowie tynkarze poprosili o klucze od domu oraz od kłódki, którą spinamy łańcuchem skrzydła starej, rozwalającej się bramy. Powiedzieli, że tynkowanie potrwa około dwóch tygodni, i że oni rozpoczynają pracę bardzo wcześnie rano, czasem tuż po szóstej, więc nie da się tego tak zorganizować, żebyśmy codziennie otwierali i zamykali im dom:
- No chyba że pani chce codziennie być na budowie przed siódmą, a potem drugi raz po szesnastej. Gdy dostaniemy klucze, wszystkim będzie wygodniej. My też nie chcemy marnować czasu na stanie pod bramą i czekanie, aż ktoś nas wpuści. Przerabialiśmy już takie budowy i to jest bardzo denerwujące.
- Oczywiście, nie ma problemu – powiedziałam – W drzwiach są zamki tymczasowe, klucze panowie dostaną – zmyśliłam to na poczekaniu, tak na wszelki wypadek.

Owszem, przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że to nie jest odpowiedzialne dawać klucze od domu obcym ludziom. Tyle się słyszy o kradzieżach bez śladów włamania dokonanych tuż po wprowadzeniu się do nowego domu, że strach się bać. Dorobić klucze to żaden kłopot. Niemniej panowie tynkarze to swojskie chłopy, poczciwi, pracowici ludzie, całkiem niepasujący do wizerunku złodziei czy cwaniaków. Opowiadają o swoich dorosłych już dzieciach, o tym jak sami budowali i wykańczali własne domy. Zaufałam intuicji. Dałam im klucze bez wahania.

Jednak nie dawało mi to spokoju. Dotąd klucze miał w posiadaniu tylko pan Darek, hydraulik, jemu też ufam. Po powrocie do domu dostałam ochrzan od męża, że jestem naiwna i że nie powinnam była dawać kluczy:
- Wiem, że nie powinnam, ale dałam. No przepraszam, ale oni byli tacy przekonujący i naprawdę mieli argumenty, że też byś dał. Zresztą na razie nie ma tam czego ukraść, a nie da się siedzieć z tynkarzami przez dwa tygodnie od bladego świtu do popołudnia. Fajni są, zobaczysz. A zresztą jeszcze niejedna ekipa będzie potrzebować kluczy. Pomyślałam, że i tak będzie konieczna wymiana wkładek w zamkach. Póki co im powiedziałam, że zamki są tymczasowe.

Postanowiłam nie zamartwiać się tym i od razu ustalić, czy wymiana zamków w drzwiach będzie dużym kłopotem i ile to będzie kosztować. Niezwłocznie zadzwoniłam do producenta naszych drzwi,
Rozmowa z bardzo miłym i konkretnym właścicielem uspokoiła mnie w dwie minuty. Pan powiedział, że jak będziemy chcieli wymieniać zamki, trzeba się z nim skontaktować, on przyjedzie, wymieni wkładki, a te obecne sobie zabierze i wykorzysta w innych drzwiach.
- Wkładka jest wkładka, mnie bez różnicy – mówił.
Powiedział  też, że wymieni zamki „w cenie”, czyli za darmo. 
I to właśnie jest przewaga małych rodzinnych firm nad marketami i wielkimi składami sieciowymi. Tu spotykasz fajnego człowieka, z którym możesz się dogadać i któremu zależy. I nie potykasz się o procedury, o system, o cennik za wszystko.
Tak więc sprawa zamków rozwiązana.

Marek kończył instalację elektryczną. Pracował dzielnie non stop przez trzy ostatnie dni. Zużył ponad 1500 spinek, co oznacza, że wywiercił wiertarką tyleż samo otworów! Spinka przytrzymuje kabel co 30 cm, więc długość samych kabli idzie w setki metrów. Naprawdę dużo tego. 



Aby zdążyć z instalacją Marek kupił przenośną lampę halogenową, dzięki której można pracować po zmroku. Nie da się obrabiać kabli i montować szybkozłączek w puszkach po ciemku. Lampa daje bardzo mocne światło. Przy okazji też mocno się nagrzewa, trzeba uważać, by się nie poparzyć. Przyda się jeszcze nie raz, kosztowała 70 zł. 
Po skończeniu instalacji elektrycznej można z całą pewnością stwierdzić, że Marek jest prawdziwym bohaterem w swoim domu. Duma!


Wczoraj dokupiliśmy nowe puszki do osadzania gniazdek, pomarańczowe, głębokie na 6 cm. Okazało się bowiem, że czarne, płytkie puszki marketowe, nie dość, że pękają w rękach, to jeszcze były za płytkie i nie dało się w nich zmieścić wszystkich kabli - zwłaszcza we włącznikach podwójnych. Tak więc część puszek Marek niestety wymieniał na większe wykonując tę samą robotę dwukrotnie. Zakupy akcesoriów elektrycznych lepiej robić w zwykłych sklepach niż w marketach, bo zła jakość się mści i bardzo irytuje. 



Dokupiliśmy też dekielki do puszek, z wąsami, które mają zabezpieczyć wnętrze puszki i kable przed tynkiem. Takie trzy wąsy z nich wystają, więc po zatynkowaniu ze ściany będą wystawać i będzie wiadomo, gdzie jest puszka na gniazdko albo na włącznik światła. A z dekielkami z wąsami wcale nie było tak łatwo. W hurtwoni ich nie było, dopiero potem pan zamówił i jechałam po nie ekstra drugi raz. Spinek do kabli też zabrakło i musiałam robić kolejny kurs. Ech, tylko jeżdżę i jeżdżę, jak taksówkarz na etacie. No, ale Marek wierci, to ja mogę robić za kierowcę. 
 

Aby uruchomić maszynę tynkarską musieliśmy dokupić trzy bezpieczniki nadprądowe C20 – cokolwiek to znaczy. Koszt to 33 zł. Okazało się bowiem, że te, które w rozdzielni zamontował nasz elektryk, czyli B20, natychmiast po włączeniu maszyny odłączają prąd. Obydwa rodzaje bezpieczników mają opór 20 Amper, ale podobno modele B są o wiele szybsze. Problem wziął się stąd, że w chwili rozruchu maszyny tynkarskiej przez ułamek sekundy pobór mocy jest większy niż 9 kW co powoduje, że szybki bezpiecznik B odłącza prąd. Potrzebne są bezpieczniki przemysłowe C, które odłączają prąd dopiero gdy pobór mocy jest przekraczany trwale – tak tłumaczył pan Leszek - szef tynkarzy.

Marek wymienił bezpieczniki w rozdzielni i podłączył gniazda siłowe (takie z okrągłą wtyczką - wykorzystał gniazda wtykowe z prowizorki budowlanej).

A swoją drogą dodam jeszcze, że pan z elektrowni umówiony na zaplombowanie licznika nie stawił się w umówionym dniu. Ale to nie nasz problem.

Panowie tynkarze zażyczyli sobie, aby odpowiednio wypuścić kable pod żyrandole i kinkiety. Mianowicie w punkcie, gdzie ma być hak do zawieszenia lamy ma być przymocowana ostatnia spinka przytwierdzająca kabel. Nie może być sytuacji, że spinka znajduje się np. 10 cm od punktu, bo mimo, że sam kabel jest dość sztywny i da się go zgiąć „na trwałe” pod kątem 90 stopni, to na tych dziesięciu centymetrach będzie on lekko i luźno od sufitu odstawał. A tynk w chwili natryskiwania jest półpłynny i nie przytrzyma kabla na miejscu. Kabel będzie opadał, obniżał się i robił górki w zaprawie. Tak więc zagięcie kabla w dół ma się znajdować tuż za spinką. Marek poprawiał kilka takich miejsc bo wydawało nam się, że skoro na suficie wyrysowany jest punkt X, a kabel sztywno prawie dolega do pustaków, to panowie będą wiedzieć, w którym miejscu kabel ma wychodzić z tynku. Oni owszem, wiedzą, tylko technicznie nie da się zatynkować luźnego, choćby tylko na małym odcinku, kabla. Ten drobiazg Marek poprawił szybciutko dokładając spinki w punkcie przecięcia X. 


Jak już pisałam, tynki gipsowe odpadają. Pan Józek tynkarz potwierdził słuszność tej decyzji i kategoryczne odradzał:
- Nie ma to jak tynk cementowy, niech pani nie słucha głupot. Byle stuknięcie w ścianę i leci. Wieczne szpachlowanie by pani miała. Potem latają ze szpachlówką co miesiąc i reperują. I malowanko.

Na działkę przywiezione zostało kilka palet workowanych tynków - dwa rodzaje. Zastawili nimi całe wejście. Kierowca przyjechał autem z hds-em i rozładował towar łato i sprawnie. Przywiózł też dużo metalowych podtynkowych listew narożnikowych, które ułożone zostały z boku domu na zewnątrz. Mam nadzieję, że nie zginą przez noc. 






Palety z workami zaprawy osłonięte były folią, ale w jednym miejscu folia pękła. Uszkodzony był również papierowy worek z zaprawą. Niestety, padał deszcz i trochę suchego tynku się zmoczyło, czyli zmarnowało. Wyjeżdżając z działki wieczorem, gdy to zauważyłam, zabezpieczyliśmy rozerwane miejsce nową folią.

Przygotowanie do tynkowania potrwało calutki dzień i stanowiło następujące czynności:
  • Przyklejenie wokół okien i drzwi miękkich gumowych listew. Pełnią one rolę dylatacji, ładnego wykończenia wnęk na granicy tynku i ram, a także zawierają zabezpieczony żółtą taśmą pasek kleju. 

  • Przyklejenie do taśm dylatacyjnych cienkiej folii zabezpieczającej okna, drzwi i futrynę drzwi wejściowych. Po zerwaniu żółtego paska z taśm dylatacyjnych, w światło okien łatwo można wkleić folię zabezpieczającą szyby i ramy przed zabrudzeniem tynkiem. A więc wyjaśniło się, czemu panom tak sprawienie poszło zafoliowanie wszystkich okien. Gdyby robić to po prostu folią i taśmą z rolki, nie byłoby to takie proste. A z tymi listwami z warstwą kleju - ciach ciach, wystarczy przyłożyć folię i ona sama się przykleja. Można kleić jednoosobowo. Podobnie montuje się moskitiery w okna, gdzie trudność stanowi przyklejenie taśm samoprzylepnych dwustronnych, a samą siatkę przymocowuje się już prosto.

  • Zabezpieczenie taśmą malarską papierową, taką żółtą, wszystkich wyprowadzeń do wody, czyli tych wystających ze ścian czerwonych i niebieskich korków zaślepiających ujęcia wodne. 

  • Zabezpieczenie folią obydwu rozdzielni centralnego ogrzewania. 

  • Przymocowanie listew narożnikowych. Wokół okien i na wszystkich narożnikach wypukłych panowie zamocowali listwy używając do tego dość kładzionej punktowo gęstej zaprawy (rozrobionej w wiadrze) i szpachelki. Tu do prawidłowego wyznaczenia położenia listew szedł w ruch sznurek, czyli według tynkarzy „najlepszy uniwersalny laser”, mocowany na wbite w spoiny „śrubokręty” – ale o szczegółach potem. 


  • Ukręcanie drutów wiązałkowych wystających ze ścian - druty to pozostałość po montażu nadproży – po zdjęciu stempli podtrzymujących nadproża, druty wmurowane w spoiny pozostały w murach i wystawały z nich  jak wąsy – do ucięcia, a w zasadzie do ukręcenia. 
  • Opróżnianie domu – absolutnie wszystko ze środka (stolik, krzesła, inne duperele) musieliśmy wynieść na zewnątrz, usunąć, posprzątać, bo za chwilę miał tam się lać tynkowy deszcz i wszystko by zniszczył. 
  • Wycinanie nadmiaru pianki, która wydobyła się spomiędzy murów i ram podczas montowaniu okien – te odstające bąble zastygniętej piany zostały teraz wyrównane, ścięte nożykami na płasko. Panowie usunęli też spod ram okiennych plastikowe kliny, które przy montażu okien stanowiły podpory, ale to chyba nie był dobry pomysł, Podobno kliny się przycina i zostawia, żeby okno jednak się na nich wspierało – tak powiedzieli późniejsi fachowcy od parapetów. Niby okno i tak się trzyma, bo jest przykręcone kotwami i zapianowane, ale klin to klin. Po wybiciu klinów w niektórych miejscach pod oknami pojawiły się niewielkie prześwity na wylot (w miejscu klinów nie było piany). 
  • Odcinanie fragmentów taśm dylatacyjnych i folii przy posadzce, których nadmiar wystawał ponad wylewki – do tynkowania wszelkie farfocle wystające wzdłuż ścian przy podłodze nie są potrzebne, wręcz przeszkadzają. 
No to chyba wszystko. Sporo tych przygotowań. Dom zrobił się po nich brzydki i ponury. Mamy zaklejone folią okna i świat wygląda szaro, jakby spowiła go straszna mgła. Dziwne wrażenie. 


Zagadnęłam panów tynkarzy, czy jest możliwość wytynkowania schodów, które są strasznie kostropate i mają nierówne powierzchnie betonu z zatopionym żwirem. Powiedzieli, że owszem, pionowe czoła schodów (lica) jak najbardziej, mogą otynkować, natomiast poziome, te po których się stąpa, czyli stawia na nich stopy, nie. Orzekli zgodnie, że tynk naścienny nie nadaje się do tynkowania schodów, bo zwyczajnie popęka, nie wytrzyma. Powiedzieli też, że jeśli zamierzamy okładać schody płytkami, to tynkowanie lic w ogóle mija się z celem. 



Nie mamy jeszcze pomysłu na schody, ale na pewno nie chcemy obłożyć ich terakotą. Raczej będą drewniane, nie wiem tylko, czy i stopnie i lica, czy same nakładki na stopnie.
- Jeśli chcecie tylko drewniane nakładki, to wtedy tak, tynkuje się lica pionowe, a przed położeniem nakładek stopnie od góry wyrównuje się klejem do terakoty. Ale my tego nie robimy, bo to nie wchodzi w zakres tynkowania. To już wam zrobi specjalista od schodów, albo sami sobie zrobicie, bo to żadna filozofia. Zwłaszcza, że stopień i tak będzie nakryty deską, więc drobne niedoskonałości nie przeszkadzają.
Nie wiem, kiedy będziemy robić schody ale chciałabym, aby do czasu nałożenia drewnianych nakładek schody były wyrównane, wyczyszczone. Teraz są dość parchate, mają sporo purchli betonowych, nierówności, ciężko się je sprząta i wcale mi się nie podobają.
Wiem, że nasze schody są mocne, dobrze wymierzone, mają połapane poziomy i piony, ale ich powierzchnie dopieszczone nie są. Gdy widziałam wylane schody na budowie u znajomych, wyglądały znacznie lepiej, były gładkie. Tylko że u nich schody były proste, nie skręcały, nie były zabiegowe, a składały się z jednego biegu. I nie były wciśnięte między dwie ściany boczne – z jednej strony, tam gdzie będzie poręcz, były otwarte. Tam łatwo było postawić szalunki z desek i zepchnąć ze stopni nadmiar zaprawy, przejeżdżając pacą po rancie.

U nas pan Jarek nie pieścił się z równaniem kręconych schodów wciśniętych między ściany klatki schodowej. Wystarczyło mu, że chrzanił się z przygotowaniem konstrukcji do wylania schodów betonem. Tylko że on wiedział, że schody i tak wymagają procesyjnej obróbki, a ja w swej naiwności myślałam, że uda się to załatwić tynkiem.

Panowie tynkarze obiecali, że na wszystkie stopnie zamontują listwy narożnikowe, pilnując oczywiście, by miały poziom, i że wytynkują mi te lica. 


Po czasie powiem, że obróbka schodów tynkiem nie miała żadnego sensu i była to moja kolejna głupia fanaberia. Owszem, panowie wyrównali trochę powierzchnie, ale przy użytkowaniu schodów tynk odpadał, kruszył się od samego chodzenia po nim.
Ostatecznie całość – i stopnie i lica – pokryliśmy drewnem, i każdy stopień należało osobno wymierzyć, wypoziomować, ustalić jego wysokość (każdy był inny – były to różnice kilku milimetrów, ale zawsze). Fachowcowi od schodów (czyli szanownemu Teściowi) to tynkowanie w niczym nie pomogło, ani też nie przeszkodziło. Panowie tynkarze niepotrzebnie zmarnowali czas na schody, a jedyny pożytek to taki, że do czasu ich wykończenia drewnem miałam nieco ułatwione zamiatanie, bo stopnie miały równiejsze powierzchnie. Bez sensu była ta robota.

Wśród prac przygotowawczych panowie musieli też odbić deski szalunkowe, jakie zostały po wylewaniu stropu. Większość szalunków Marek zdjął sam, szarpiąc się z materią, ale jedna, ostatnia deska bardzo mocno trzymała i bez specjalistycznych zakrzywionych łomów nie dało się jej oderwać. 



Panowie tynkarze stwierdzili, że w naszym domu jest zbyt czysto. Niepotrzebnie się trudziłam ze sprzątaniem, bo dokładne zamiatanie podłóg przed tynkowaniem nie jest wskazane. Na wylewce powinna leżeć warstwa kurzu i piasku, wtedy spady tynku ze ścian i sufitu nie przyklejają się tak łatwo do posadzki i łatwiej się je sprząta, czyli zeskrobuje. No cóż, nie wiedziałam i pieczołowicie wymiotłam piach i kurz z każdego kąta. I przez chwilę miałam czysto, ładnie i po mojemu. Przepraszać nie będę. 

 
Po skończeniu przygotowań do tynkowania panowie posprzątali to, co naśmiecili. Mieli ze sobą szeroką szczotkę na kiju i pozamiatali grubsze śmieci, czyli: resztki kabli, które Marek rzucał na podłogę robiąc instalację, odcięte z okien fragmenty pianki, skrawki folii i taśmy dylatacyjnej odciętej z posadzki, plastikowe kliny wyszarpnięte spod okien, resztki listew narożnikowych, i inne. Śmieci upchnęli z worku po zaprawie. No, prawie czysto. Od jutra można tynkować :)

7 komentarzy:

  1. Fajny wpis. Ciekawe, jaka będzie relacja z tynkowania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za dobre słowo :) Szczerze powiem, że też jestem ciekawa "co dalej", bo kompletnie nie pamiętam, co ja tam nabazgrałam w tych notatkach. Odkrywam wszystko na nowo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Klara, bardzo ciekawy blog. Mam pytanie do dużo wcześniejszego etapu budowania - zasypywania fundamentów. Czy mogę Ci je tutaj zadać? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytać można zawsze, ale uzyskać odpowiedź to całkiem inna sprawa. Jak wiesz nie jestem fachowcem i nie czuję się na siłach udzielać rad z zakresu budownictwa. A już z pewnością nie wezmę odpowiedzialności za skutki ewentualnych rad. No to o co chciałeś/chciałaś zapytać Unknown? Jeśli nie ja, to może ktoś inny odpowie, sporo nas już na tym blogu się spotyka :)

      Usuń
  4. fajna oryginalna relacja z budowy...z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję, zwłaszcza za słowo "oryginalna" :) w obecnym świecie co druga osoba bloguje i o oryginalność wcale nie jest łatwo.

    OdpowiedzUsuń
  6. Schody drewniane https://www.schodygazdzicki.pl/ w moim domu to nie tylko funkcjonalny element architektoniczny. Ich naturalna uroda i trwałość tworzą atmosferę ciepła i tradycji, wprowadzając wyjątkowy charakter do każdego kroku.

    OdpowiedzUsuń