Dom

Dom

środa, 11 czerwca 2014

25. Ławy fundamentowe nie służą do siedzenia

2013-08-02 piątek

Od rana mieliśmy niezły galop. Podjechaliśmy na działkę około dziesiątej. Ekipa pracowała pełną parą, zaczęli o siódmej, gdy ja przekręcałam się w łóżeczku na drugi boczek. No, ale tak to jest, jeden śpi i w tym czasie z konta mu ubywa, a drugi kopie i na koncie mu przybywa. Nam ubywało.

Panowie kopali ręcznie, łopatami. W wielkim płaskim dole zrobili prościutkie, jak pod sznureczek, korytarze pod ławy fundamentowe o szerokości mniej więcej 50 cm. Rura od wody, biegnąca poziomo pod ziemią, przecinała jeden z dołków w połowie jego głębokości. Dalej rura szła w ziemi i wychodziła pionowo na środku „domu”. Najpierw nie uszkodziła jej koparka – bo za głęboko, teraz nie uszkodziły jej łopaty – bo uważali. A więc niepotrzebnie się martwiłam. Poradzili sobie znakomicie.

Byłam pod wrażeniem, jak można wykopać takie równe, prostokątne dołki! Teraz poruszanie się po budowie było mocno utrudnione. Po bokach leżały zbrojenia i nie było miejsca, a dół był przeorany rowami pod ławy. Gdzieniegdzie przez te rowy przerzucone były zbite ze sobą deski – jako kładki. Ale generalnie aby dotrzeć z ulicy do garażu, trzeba było przeskakiwać przez rowy.

No ładnie. Już się bałam, jak ja dotrę do budowlańców siedzących przy garażu, w moich sandałkach i długiej spódnicy. Faceci siedzą, mają przerwę, jedzą kanapki i piją herbatę. A my idziemy do nich. Przez rowy. Marek przemknął moment, krok, sus i jest. A ja? Przy pierwszym kroku prawie się udało. Prawie, bo wylądowałam na krawędzi drugiego „brzegu”, który lekko się obsypał, ale wyratowałam się. Obciach jak cholera, ale idę dalej. Panowie przerwali jedzenie kanapek. Teraz się gapią, co będzie dalej. Mają ubaw, uśmiechają się pod nosem i coś tam sobie komentują na mój temat. Marek się obejrzał, popatrzył na mnie zdziwiony, że zostałam w tyle i zapytał:
- Pomóc ci?
- Nie nie, dam sobie radę - odpowiedziałam na pewniaka, ale wcale nie byłam o tym przekonana.
Do drugiego dołu wpadłam centralnie, po pas. Tym razem już przy wybiciu noga nie znalazła oparcia w miękkim piachu i zarwałam kolejny dół. A tamci w śmiech. Ale siara! Jeden z chłopaków zagadał:
- No zapraszamy zapraszamy, jeszcze do zarwania są dwa dołki – żartował.
- Aaaa, bo się krzywo patrzycie! – sama zaczęłam się w końcu śmiać.
Wygramoliłam się wreszcie, cała w piachu, w brudnych sandałkach, dotarłam do ubawionej ekipy.
No. Zapoznanie mamy za sobą. Na wesoło, na dobry początek.


Na ziemi, wokół dołu, leżały powiązane zbrojenia, które czekały na ich przełożenie do rowków. Zbrojenia ław fundamentowych to takie „rusztowanie” utworzone z prętów, w kształcie prostopadłościanów, długich jak każda ze ścian, o przekroju kwadratu o wymiarach ok. 30 na 30 cm. Czyli cztery długie pręty żebrowane na narożnikach, oplecione w odstępach co kilkadziesiąt centymetrów cieńszym prętem gładkim uformowanym w kwadrat okalający. Wszystkie te elementy połączone były ze sobą na rogach drutem wiązałkowym. Dosyć trudno to opisać, ale zdjęcia rozwieją wątpliwości.




To zbrojenie panowie wiązali na wygodnej wysokości, bowiem zbili sobie z desek-króciaków i gwoździ podpórki. Kilka podwójnych „t” w odstępach co dwa metry pozwoliło ułożyć pręty na wygodnej wysokości i wiązać je bez wielogodzinnego schylania się ku ziemi. A pewnie to wiązanie zajęło im z pół dnia, bo ilość węzełków pokaźna.
- Panie Jarku, a jak wy zaginacie te pręty w takie równe, ładne kwadraty? Macie jakąć maszynę do tego? - spytałam.
- To tajemnica - odpowiedział i uciekł. Pewnie ma mnie za wariatkę, że tak o wszystko pytam. Nie dowiedziałam się. No jakoś zaginali.

Deski króciaki wykorzystane były też do wytyczenia poziomu zero domu. Pan geodeta wskazał ten poziom w jednym miejscu, wyrysowując kreskę na cembrowinie studni. Był to punkt odniesienia, który został przeniesiony na wszystkie narożniki, gdzie zbite zostały podwójne T z poprzeczką poziomą wskazującą poziom zero. Pan Jarek wyznaczył to przy pomocy plastikowej, przezroczystej rurki wypełnionej wodą. Owa rurka to prymitywna ale dobrze działająca i w dodatku niemal dowolnie długa poziomica. W jej działaniu wykorzystuje się prawo fizyki, że poziom wody w naczyniach połączonych wyrównuje się, a więc poziom wody przy obydwu końcach rurki, po ustabilizowaniu się, jest taki sam. Pamiętam, że tak samo robił kiedyś mój tato, gdy kładł płytki w łazience – przy pomocy elastycznej rurki z wodą wyznaczył dwa punkty na końcu ściany wyznaczające poziom, potem przytknął to tych końców sznurek zmoczony w farbie i strzelił na ścianę, rysując idealnie poziomą linię. Jak się nie ma wskaźnika laserowego, to trzeba sobie radzić inaczej. Da się.

Nie wiem, jak pan Jarek wyznaczył poziom zero posadzki, bo nie byłam przy tym, ale gdy spytałam go o to, wskazał na wąż z rurką. Nie chciało mu się opowiadać, uciekł mi wołając przez ramię „Mnie za gadanie nie płacą”.

W każdym rogu wbite były dwa prostopadłe względem siebie podwójne T wyznaczające poziom zero, a do nich przywiązane były sznurki wyznaczające granice dołków pod ławy, które należało wykopać. Kopali pod sznureczek – jak w przysłowiu.

Niestety studnia nieco koliduje ze ścianą domu. Cembrowina jest w zasadzie styczną do ściany. Nie będzie jak w tym miejscu zrobić ocieplenia muru. Pan Jarek zaproponował, żeby zlikwidować jedną cembrowinę studni wystającą ponad ziemią, a w celu zachowania studni (przyda się do podlewania ogródka) zrobić do niej właz z poziomu gruntu. Właz ma o wiele mniejszą średnicę niż cembrowina, więc będzie można odsunąć się od ściany i nie będzie kolizji. Ochoczo przystaliśmy na ten pomysł.


Dostaliśmy od pana Jarka kolejną kartkę z rozpiską, co należy kupić. Pojechaliśmy więc do pobliskich składów budowlanych zamawiać towar, który ma być dostarczony na poniedziałek. Kupiliśmy trzy wiadra dysperbitu do smarowania fundamentów (154 zł). Dysperbit to takie czarne mazidło izolujące fundament od wody. Do tego kupiliśmy dwa pędzle tzw. ławkowce (bo szerokie). Zamówiliśmy też cement II, wapno w płynie i wąż ogrodowy do podlewania betonu. Bo beton, aby dobrze związał, należy podlewać.
Dowiedziałam się w hurtowni, że klasa II cementu oznacza cement turbo, czyli mocny. Za cement, wapno w płynie (czyli plastyfikator - płynny dodatek powodujący elastyczność betonu) i pędzle zapłaciliśmy 730 zł. Cement został przywieziony w workach, na jednej palecie, przez hurtownię.


Zostawiłam też panu Jarkowi 400 zł na piach, który ma dojechać w poniedziałek. Pan Jarek dzwonił w tej sprawie przy nas i od razu zamówił transport. Koszt 12 ton piachu razem z transportem to 380 zł.

Cement, piach i wapno będą mieszane ze sobą i z wodą w betoniarce, którą dziś pan Jarek przywiózł na budowę, na swojej odkrytej przyczepce dopiętej do samochodu osobowego. Po zmieszaniu składników powstanie zaprawa do murowania ścian fundamentów z bloczków fundamentowych. No i tu też przydaje się wąż ogrodowy, aby chłopaki nie nosili do betoniarki wody wiadrami, a lali ją z węża.

Trzeba jeszcze zamówić folię fundamentową do izolacji poziomej. Poziomej – bo rozkładanej poziomo. Nie wiem jeszcze jak i na czym, ale wiem, że folia ma być gruba, kupuje się ją w rolkach i bardziej przypomina rozwijaną gumę niż folię. Folia fundamentowa do naszego domu w hurtowni kosztuje 530 zł, nam udało się kupić za 400 zł, dzięki uprzejmości kolegi Artura, który ma skład budowlany w likwidacji nie doliczył nam marży. Dzięki Artur!

Hurtownia dowiozła – zgodnie z ustaleniami - bloczki fundamentowe. Na razie 10 palet, czyli 700 sztuk. Wszystkich kupionych i potrzebnych bloczków jest 1 100 szt, resztę dowiozą niebawem. Nikt dostawy nie kwitował, niczego nie podpisywał. Miałam więc dobry powód, żeby się trochę pomartwić. A jak nas oszukają, powiedzą potem, że przywieźli 13 palet a nie 10? Jak to udowodnić, skoro nie ma papierka? Zrobiłam na wszelki wypadek zdjęcia, ile tych palet zrzucili, żeby nie było wątpliwości. Obmyśliłam też, że w razie czego mam trzech świadków – budowlańców.


Rano na działce był Krzysiek - kierownik budowy. Nas jeszcze wtedy tam nie zastał. Uzgadniał z panem Jarkiem, jak robić fundamenty. Mieli różne zdania na temat suchego betonu. Zdaniem pana Jarka to zbędny wydatek i niepotrzebna robota:
- Przecież na suchy beton B10 będzie lany kilkakrotnie mocniejszy beton B25, więc nic to nie wnosi, bo i tak to popęka, przygniecie go – tłumaczył pan Jarek.

Zdaniem Krzyśka natomiast warstwa suchego betonu jest konieczna, musi być rozsypana na samym spodzie dołków wykopanych pod ławy. Gdy go spytałam czemu ma to służyć odpowiedział, że suchy beton to taki higroskopijny izolator, żeby zbrojenie nie rdzewiało, by fundament właściwy nie ciągnął wody od dołu i że dzięki temu fundament będzie mocny.

Potem pan, który przywiózł ów na pozór słaby, ale jak się okazało ważny suchy beton B10, potwierdził, że jest on konieczny:
- Bo jak się kładzie zbrojenie w błocie, to się po pewnym czasie rozsypuje. A tak, beton chudy zwiąże się z tym betonem właściwym, przy czym chudy będzie ściągał wodę i zbrojenie będzie zdrowe.

No i wszystko jasne. Tym razem ufam projektantowi, kierownikowi budowy i sprzedawcy betonu, nie panu Jarkowi. To dowodzi, że wszystkie sprawy należy konsultować z kilkoma osobami, bo opinia jednej osoby może być błędna. Na chudym betonie nie wolno oszczędzać. Jest ważny dla fundamentów i kosztuje niecałe 300 zł.

Fundament jest ważny. Krzysiek powiedział:
– Zasypiesz i nie wracaj do tego. A jak tu schrzanisz, będzie bardzo trudno i drogo to naprawić. Chodzi o nieco ponad 200 zł, więc nie ma co kruszyć kopii.

Suchy beton został zrzucony z samochodu na jedną, niewielką kupkę. Budowlańcy rozwozili go taczkami i rozsypali 10 cm warstwą na dnie rowków pod ławy, wyrównując dno łopatami. Suchy beton B10 wyglądał jak gruby piach pomieszany z drobnym żwirem.


Po usypaniu warstwy suchego betonu panowie ułożyli w dołkach powiązane zbrojenia. Nie położyli ich bezpośrednio na suchym betonie, ale na podłożonych gdzieniegdzie pod pręty połówkach cegieł – aby po zalaniu tego wszystkiego właściwym, mocnym betonem B25, zbrojenie było w samym środku ław, a nie na dnie.
Najpierw pan Jarek kazał kupić 30 cegieł, na wsparcie zbrojenia, ale gdy zobaczył, że ze starych niepotrzebnych cegieł ułożona jest podłoga w garażu, stwierdził, że nie ma sensu kupować i wykorzystają te, które są. I jak tu go nie lubić, skoro dba o naszą kieszeń?
Cegły z odzysku osobiście wykopałam z ziemi, w czasie rozbiórki szklarni. Najpierw ułożyłam z nich ławkę, żeby było na czym siedzieć przy ognisku, czyli powstał murek z położoną deską do siedzenia. Potem z odzyskanych cegieł powstała podłoga w garażu. A teraz cegły służą jako podkładki dla zbrojenia. Wniosek z tego taki, że jak planuje się budowę, żadnych cegieł, choćby wydawały się bezużyteczne i zlasowane, nie należy wyrzucać. Przydadzą się. Podobnie jak deski.


Gdy zbrojenia zostały ułożone w dołkach, przyjechała tzw. grucha, czyli ogromna betoniarka. Zbiornik cały czas się kręcił, w drodze przez miasto też, żeby beton nie zastygł. Nad obracającym się wokół własnej osi zbiornikiem było złożone ramię czyli długi wysięgnik i pompa.


Kierowca wysiadł z samochodu z wielkim, bezprzewodowym joystickiem w dłoniach. No i zaczęła się zabawa, niczym gra komputerowa. Przy pomocy sterownika – joysticka długi wysięgnik zaczął się rozkładać, coraz wyżej i dalej wysuwało się ramię, a gdy jego ostatni segment znalazł się nad najdalszym rogiem wykopanych dołków, operator zaczął pompować beton. Spływał on z cysterny przez gumowy, szeroki wąż, wprost do dołków. Końcówką tego węża kierował jeden z pracowników, idąc okrakiem wzdłuż wykopów kierował strumieniem. Pozostali panowie rozgarniali i równali łopatami półpłynny beton, który wypełniał dołki, zakrywał stalowe rusztowanie. I ten właśnie proces nazywa się zalewaniem ław fundamentowych. Ot, cała tajemnica. Proste – jak się wie.


 

Zauważyłam, że co kilkadziesiąt centymetrów, po obydwu bokach dołków, wbite były w ich dno pionowe małe deseczki. Przy zalewaniu ław przekonałam się, że ich górne krawędzie wyznaczały poziom, do którego należało lać beton. A więc – jak sądzę, deseczki te wbijane były przy użyciu poziomicy, by każda górna krawędź deski była na tym samym poziomie. Nie dałoby się tego zrobić prosto „na oko”.

Po pół godzinie wylewania ław podjechała druga grucha. Przestraszyliśmy się, że pewnie źle coś wyliczone i będziemy dopłacać, ale nic takiego. Wszystko było perfekcyjnie zaplanowane przez pana Jarka. Panowie dokończyli wylewanie betonu i pan operator pompy wyraził głośno pochwałę dla ekipy, że ilość zamówionego betonu wyliczona jest co do 1 metra sześciennego, co się rzadko zdarza. A więc brawo dla ekipy!
- Często bywa, że zostaje np. pół gruchy betonu, który już do niczego się nie przyda, bo ktoś źle policzył. A beton zamówiony to beton sprzedany. Trzeba go wyrzucić z betoniary gdziekolwiek, bo jak się go zostawi to betoniarka do wyrzucenia. A klient płaci za całość – opowiadał kierowca.
Zapłaciłam więc za beton 4 000 zł utwierdzona w przekonaniu, że nie przepłacam. Wprawdzie na fakturze zarówno moje imię jak i nazwisko zostały przekręcone, ale wspaniałomyślnie wybaczam.





Wieczorem musimy podjechać na działkę i podlać zastygający beton wodą – tak nam kazał Krzysiek, a pan od betonu potwierdził, że to prawidłowe działanie – bo ja oczywiście zapytałam o opinię wszystkich panów, każdego z osobna. Pewnie Krzysiek by się obraził, że go sprawdzam, ale się nie dowie. Beton należy podlewać przez trzy dni, jeszcze jutro, i w niedzielę, aby w poniedziałek można było stawiać na nim fundamenty z bloczków betonowych.

Do podlewania się przyłożyliśmy. Laliśmy go kilka razy dziennie, na zmianę z sąsiadem Wojtkiem, który zaoferował pomoc, żebyśmy nie musieli przyjeżdżać na działkę zbyt często. Pan Jarek zalecił, aby na świeży beton lać wodę lekką bryzą (poeta się znalazł he he), żeby nie mocnym strumieniem, bo się wymyje, porobią się dziury i rowki. Najlepiej kupić zraszacz, specjalną ogrodową końcówkę do węża. Tak też zrobiliśmy. 
Lanie wody to czysta przyjemność, wszyscy biliśmy się o swoją kolejkę. Każdy chciał polewać. Nawet Marek, który błagał 9-letniego syna:
- Eeejjjj, ty już długo lejesz. Daj mi trochę, teraz moja kolejka.
Oczywiście wracaliśmy z takiej operacji trochę mokrzy i bardzo brudni, bo wąż tarzał się w piachu i błocie, a potem ocierał się o nasze ubrania, przy przekładaniu i zwijaniu. Ale jak budowa to budowa.





Mimo podlewania betonu zgodnie z zaleceniami Krzyśka, drobne, włosowate spękania wzdłuż zbrojeń pojawiły się. Marek mówi, że to nie przeszkadza i że beton zawsze lekko pęknie, nie ma na to siły. Pan Jarek to nawet nie widział potrzeby, żeby polewać ten beton wodą. Gdy spytałam go o zdanie powiedział:
- Lanie nie zaszkodzi, ale i nie pomoże. Beton jest półpłynny i sobie zastygnie sam. Jest mocny więc i tak dobrze zwiąże. Ale jak nie macie co robić to możecie sobie go podlewać. Tylko nie mocnym strumieniem, żeby nie wypłukać. Rosą, taką bryzą delikatną - zachęcał nasz poeta.

Krzysiek natomiast kazał lać, zwłaszcza, że jest upał. Więc laliśmy. Nie mamy sobie nic do zarzucenia, że lekko popękało. To nie przez nas.

Pan z betoniarni wraz z fakturą przekazał mi certyfikat klasy betonu. Takie potwierdzenie, że to na pewno B25. Pochwalił, że kupiliśmy dobry, mocny beton, który będzie nie do ruszenia.
- Wie pani, jak niektórzy leją B15 żeby przyoszczędzić, to potem płaczą, że mury pękają – mówił.
Certyfikat ma być potrzebny przy odbiorze budowy (chyba), ale napiszę o tym, gdy się dowiem czegoś bliżej. Na razie wpięłam go w teczkę.

Na ławach fundamentowych ustawia się najpierw fundamenty, a potem na fundamentach wszystkie ściany nośne domu - a więc w naszym przypadku prostokąt dookoła i jedna poprzeczna ława w środku. Pod ściankami działowymi ławy nie są potrzebne.

Dziękuję za uwagę :)

7 komentarzy:

  1. a uziemienie fundamentowe zrobiliście? większość o tym zapomina a jest to najtańsze uziemienie naturalne. Chcących zgłębić temat zapraszam do lektury.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najfajniej jest właśnie skorzystać z gotowego betonu w gruszce, wiele czasu się tym oszczędza. No i pracy całego zespołu

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się szczegółowość tej relacji.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten wpis jest bardzo ciekawy

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo interesujący wpis

    OdpowiedzUsuń