Dom

Dom

poniedziałek, 30 czerwca 2014

32. Szkatułka, izolacje poziome i ściany parteru rozpoczęte


2013-08-?

Wczoraj panowie zaczęli budować ściany. Na początku powstały cztery narożniki, potem przestrzenie między nimi powoli się zapełniały, aż do utworzenia ścian. Nie muszę oczywiście pisać, że kąty proste naprawdę są proste a ściany rozpoczynane z dwóch odległych od siebie narożników zeszły się ze sobą idealnie. Jakoś to wszystko panu Jarkowi z pomiarów wynika.


Dziś, czyli drugiego dnia procesu budowania ścian, mamy już mury do wysokości połowy okien. Idzie to bardzo szybko. Coraz łatwiej jest nam sobie wyobrazić, jaki naprawdę będzie nasz dom. Zaczynamy widzieć salon, pokoje, łazienkę, choć na razie mamy jedynie zarys ścian zewnętrznych.


Pan Jarek cały czas pilnuje, aby przy wznoszeniu ścian zachować poziom. Przy narożnikach rysuje na pustakach kreski wyznaczane przy pomocy przezroczystego węża z wodą. Oczywiście do tych czynności potrzebny mu pomocnik. Jeden chłopak trzyma wąż w jednym rogu, pan Jarek w drugim i korygują kreski nawzajem:
- Dobra, ja mam, daj centymetr w dół, ok, jeszcze centymetr, poczekaj, nie trochę w górę, minimalnie, ok. Mam! – i kreska ołówkiem zrobiona. Kreski te wyznaczały punkty, w których wbijane były gwoździe, a do gwoździ przywiązywane były sznurki wyznaczające poziome linie na całej długości ściany. Proces ten powtarzany był przy każdym kolejnym rzędzie pustaków. Każda warstwa muru budowana była pod sznurek. Nic na oko.



Pan Jarek wmurował naszą szkatułkę pomyślności.
- To gdzie mam wmurować te zabobony? – zapytał z uśmiechem – Bo mówiła pani, że to nie wszystko jedno, to dlatego pytam. Ja mogę wmurować gdziekolwiek.
- Panie Jarku, jak się stoi przodem do wejścia, to poproszę, żeby to było w lewym tylnym rogu, o tam – wskazałam placem.
- A ha. Dobra. A czemu akurat tam?
- No bo tam jest pole pomyślności panie Jarku. Wszystko posprawdzałam. Przestudiowałam kilka książek o feng shui, wiem, gdzie są pola bagua odpowiedzialne za poszczególne sfery życia i pole pomyślności wychodzi tam - mówiłam prawie poważnie, choć brzmiało to komicznie.
- Pole czego?
- Pomyślności.
- He he. No dobra. Niech będzie tam.

 



Zdaję sobie sprawę, że feng shui może wydawać się śmieszne. Sama na początku traktowałam to jako ciekwastkę. Ale po kupieniu i przeczytaniu jednej książki nabyłam kolejne. To było zwyczajnie ciekawe. Wgłębiałam się w temat coraz mocniej i stwierdziłam, że stosowanie się do reguł feng shui naprawdę pomaga osiągnąć harmonię. Możliwe, że to dzięki uporządkowaniu przestrzeni wokół siebie. Feng shui zmusza bowiem do przemeblowania mieszkania, do posprzątania nieruszanych od lat zakamarków, do zrewidowania pudeł i szuflad. A już sam porządek daje oczyszczenie i rozjaśnia umysł. Jak się to tego dołoży wiarę w sukces dzięki tym prostym czynnościom, to już samo placebo pozwala się poczuć lepiej i pewniej. Jak wierzysz, że będzie dobrze, to będzie dobrze. Proste. Wszechmocna jest nasza podświadomość.

Może to przypadek, ale przed laty na własnej skórze przekonaliśmy się, po przearanżowaniu wynajmowanego mieszkania, nasze życie się odmieniło. Pamiętam, że w tamtym mieszkaniu w polu pomyślności stała ciężka, stara, trzydrzwiowa szafa. Kloc nie do ruszenia. Na tej szafie z kolei leżały stare tekturowe pudła, zapakowane jakimiś ciuchami i starymi książkami należącymi do wynajmującego. Wielkie przytłoczenie i bałagan. Stosując się do zaleceń feng shui postanowiliśmy posprzątać to miejsce. Pudła zniknęły z pola widzenia, a na szafie stanęła lekka, żywa roślinka w doniczce. Był to zielony, młody kwiatek o owalnych liściach (ostre, spiczaste liście wysyłają siłę tnącą i nie są zalecane he he). Kwiatek miał stanowić przeciwwagę do ciężkiej szafy. Może to przypadek, może nasza wiara, że jak to zrobimy to nasze życie się zmieni. Ale przysięgam, że w ciągu miesiąca udało nam się kupić własne mieszkanie, czego wcześniej nawet nie planowaliśmy!

Gdy się przyjrzeć galeriom hadlowym, bankom i innym bogatym instytucjom (nie licząc ZUS-u), to wszędzie widać feng shui. Są w nich fontanny na wprost wejść, schody ruchome umieszczone tak, aby z wejścia energię wozić w górę, nigdy w dół i wiele wiele innych elementów wyjętych żywcem z feng shui.. Jak się to wszystko poczyta, przeanalizuje, to feng shui wodać jak na dłoni. Przypadek? Nie sądzę.
Jeśli ktoś chce się zainteresować tym tematem, polecam na początek książkę „Feng Shui. Tajniki harmonijnej aranżacji przestrzeni”. Jej autorem jest William Spear. Mnie facet zaraził tematem.


W naszym domu połączyłam zabobon od pana Jarka (zamurowanie szkatułki z obrazkiem świętym i pieniążkiem) z zabobonem od feng shui (znalazłam dla szkatułki pole bagua odpowiedzialne za pomyślność). Jeszcze się z tego nie spowiadałam, ale czuję się z tym dobrze.


Wczoraj pan Jarek przywiózł swoją przyczepką na budowę metalowe „barierki”. Okazało się, że są to rusztowania, a w zasadzie będą z nich rusztowania po ich zmontowaniu i uzupełnieniu blatami zbitymi z kupionych przez nas desek. Bez rusztowania ani rusz, bo nasze ściany zaczynają być naprawdę wysokie.


Wczoraj odstawiliśmy do naprawy samochód, więc po południu pojechaliśmy na działkę rowerami. Po pierwsze, żeby zobaczyć jak idą prace, a po drugie aby zmierzyć czas dojazdu właśnie rowerami, bowiem dziś na godzinę - uwaga - siódmą rano! - umówiona była dostawa desek z tartaku. Później nie chcieli przyjechać, bo mieli umówione inne transporty. A poza tym – jak wyjaśniał pan w słuchawce – „W Łódź to my wolimy nie wjeżdżać w godzinach szczytu, bo za dużo czasu tracimy w korkach”.

Musieliśmy wstać o 6 rano, żeby na 7 być na działce. Wprawdzie dojechałam nieco zdyszana, bo to 10 kilometrów w jedną stronę pod górkę, a czas mieliśmy wyliczony na styk, ale wszystko się udało mimo braku samochodu. Za metr sześcienny desek zapłaciłam 550 zł i umówiliśmy się z panem z tartaku, żeby szykowali dla nas powoli drewno na dach. Szczegółowe zamówienie dowieziemy jutro. Pan Jarek obiecał zrobić rozpiskę więźby dachowej.




Zamówiliśmy też nadproża, które nagle okazały się pilne. Pan Jarek zapomniał nam o nich powiedzieć wcześniej. Błędnie sądził, że kupiliśmy je wraz z pustakami. Na szczęście nie było z tym problemu. Nadproża są dostępne w sprzedaży ciągłej, bez konieczności wcześniejszego zamawiania.

Nadproża miały dojechać najpóźniej jutro, a jak się uda to dziś – zapewniał przez telefon sprzedawca. Nie wiem jeszcze, co to są nadproża, ale się dowiem. Słowo to przy zamawianiu w składach budowlanych jest powszechnie znane. Każdy sprzedawca wie o co chodzi. Trzeba tylko podać ich długości – a "rozpiskę" na tę okoliczność zrobił nam pan Jarek. Jak się dowiem to opiszę.

Najpierw w składzie budowlanym powiedzieli, że dziś nie zdążą przywieźć nadproży, więc się ucieszyłam, bo dziś nie mamy samochodu i musielibyśmy jechać na działkę po raz drugi rowerami. Ale ledwo wróciliśmy z rowerowej „wycieczki”, czyli z budowy, do domu, zadzwonili, że nadproża właśnie do nas jadą. Pan był z siebie bardzo zadowolony, że udało się „załatwić” transport dziś.

Aż zajęczałam z bólu na myśl, że znów mam wsiadać na rower i jechać kolejne 20 kilometrów. Pan w słuchawce wyczuł, że jest jakiś kłopot, więc mu wyjaśniłam, że samochód w naprawie, że poruszam się rowerem a to 10 km w jedną stronę, więc mogę dotrzeć na działkę, żeby się rozliczyć, dopiero za około godzinę. Na co on, że jeśli na budowie jest majster, to oni zawiozą te nadproża, wyładują, a zapłata to może być jutro.
- Niech pani nie przesadza, jak klient ma kłopot, to trzeba zrobić wszystko, żeby go rozwiązać. Kiedy pani będzie miała samochód?
- Dziś po południu, właśnie dzwonili z warsztatu, że jest do odbioru. Zaraz wsiadamy z mężem w tramwaj i jadziemy po niego.
- No to nie mamy problemu. Zostawimy towar majstrowi na budowie a pani po prostu jutro przyjedzie do nas i się rozliczy. Może tak być?
- No pewnie! Bardzo panu dziękuję za taką możliwość. Podjadę jutro z samego rana! - Uff, co za ulga. Po południu nadproża były już na działce.

Gdy jechaliśmy z Markiem tramwajem po odbiór samochodu, zadzwonił do mnie zdenerwowany pan kierowca z hurtowni, w której kupiliśmy pustaki:
- Wie pani co, już mnie ten wasz majster z budowy poirytował okropnie!
- Co się stało?
- No dzwonił do mnie, żeby mu dziś koniecznie dowieź pustaki. Mówiłem mu, że dziś nie dam rady, bo mam inne kursy, ale ten prosił. To poprzekładałem sobie trasy, załadowali mi towar na pakę, przyjechałem, a tu zamknięte na łańcuch!
- O kurcze, no, nic mi o tym nie wiadomo, pan Jarek umawiał się poza mną ... – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- No wiem, wiem. Tylko że teraz to ja to muszę wyładować. Nikt nie będzie towaru zdejmował z samochodu dziś, żeby jutro ładować go od nowa. A tam kolejka czeka. Dziś mam jeszcze dwa kursy zaplanowane.
- Wie pan co, a może pan poczekać na nas jakieś 20 minut? Bo my właśnie jedziemy tramwajem po odbiór samochodu z naprawy, już w zasadzie jesteśmy prawie na miejscu. Odbierzemy auto i natychmiast podjedziemy na działkę. A to blisko. Może nam zejść do 20 minut?
- No dobra, to ja czekam, nie mam innego wyjścia - wyraźnie mu ulżyło.

Odebraliśmy samochód i w ciągu 22 minut od rozmowy telefonicznej byliśmy na miejscu. Otworzyliśmy bramę, którą następnie Marek i pan kierowca musieli zdemontować, aby poszerzyć wjazd. Czyli zdjęli jedno skrzydło z zawiasów, wyciągnęli z ziemi słupek i odstawili go na bok zawijając siatkę.

Zadzwoniłam do pana Jarka zapytać, gdzie chce, aby rozładować porotherm, żeby było mu wygodnie budować. Nie da się ukryć, że jest ciasno. Czy palety mają stanąć w środku domu, na wylanej płycie chudziaka, czy też gdzieś obok, na ziemi? Zapytałam też, czy chudziak jest już gotowy na przyjęcie obciążeń typu paleta z pustakami, czyli czy beton zdążył już dobrze związać i czy tafla nie popęka. Pan Jarek zapewnił, że spokojnie można pustaki stawiać na wylanym betonie.

Pan Jarek był zdziwiony, że ten transport jest dziś. Niby się umawiali, że ma być jak najszybciej, ale stanęło na tym, że kierowca ma zadzwonić i potwierdzić. Oddałam słuchawkę kierowcy, niech sobie panowie sami uzgodnią, gdzie te palety mają stać.
Ostatecznie pan kierowca okazał się bardzo spokojnym, miłym facetem. Wyładował część palet do środka domu, a część piętrowo obok toj-toja. Na koniec pomógł zmontować Markowi bramę i odjechał.


Wyładowywanie palet z pustakami wygląda na dobrą zabawę. Pan stoi na takim specjalnym podwyższonym stanowisku na tyle przyczepy, ma sterownik z guziczkami i steruje dźwigiem. Umieszcza bujające się, ciężkie palety bardzo precyzyjnie i bardzo powoli dokładnie tam, gdzie chce. A wystarczy jeden fałszywy ruch i może dojść do tragedii, obalenia ściany nad którą właśnie jedzie paleta albo do połamania toj-toja. Skupienie na jego twarzy było duże. I nie ma tu drugiego ani trzeciego "życia", jak w grze komputerowej.




Oglądaliśmy sobie potem nasz dom. Ze ścian w niektórych miejscach wystawały wmurowane w spoiny druty. Szybko skojarzyliśmy, że to miejsca wyznaczające ścianki działowe.


Na działce było posprzątane. To oczywiście pedantyzm pana Jarka. Ale też konieczność. Gdyby nie trzymać porządku budowanie byłoby po prostu niemożliwe z powodu ciasnoty. Zwyczajnie nie ma miejsca na bałagan.

Poza ułożeniem palet na równej stercie, desek i króciaków pod płotem, również na paletach, zauważyliśmy, że zostały przycięte krzaki zasłaniające wjazd i że została podcięta wiśnia. Ona i tak jest do wywalenia, ale na razie pan Jarek ją tylko lekko okiełznał, żeby nie blokowała przejścia. Na wjeździe, wzdłuż całego domu ziemia przy fundamencie została wyrównana. Bez krzaków i bez dołu wjazd przestał robić wrażenie zbyt wąskiego.


Dziś już rusztowania zostały zmontowane, wypełnione deskami. Jutro można murować na wysokości. Nadproża, które będą potrzebne do budowania poddasza, zostały ułożone w stosik obok toj-toja, a te na parter stoją gotowe do wmurowania w środku domu, każde przy „swoim” oknie.

Odrzuty z cegieł i pustaków, czyli stłuczki, zostały wysypane w jednym miejscu, ale nie przypadkowym, tylko dokładnie na tarasie. Tam i tak będzie potrzebny gruz przed zalewaniem – wyjaśniał pan Jarek - więc jego część już jest. Pewnie do końca budowy będzie tego całkiem sporo.

Zanim panowie zaczęli budować ściany z porothermu, na fundamencie ułożona została warstwa folii fundamentowej, która przykryła wierzch ścianek fundamentowych i przyklejony do nich styropian. Na folii tej, która wcale nie przypomina folii, bo jest miękką czarną, sprasowaną gumą rozwijaną z rolki, wymurowana jest jedna warstwa z bloczka fundamentowego, czyli tzw. opaska. Na opaskę znów rozciągnięta jest folia fundamentowa, tym razem nieco węższa, i dopiero na niej stawiana jest ściana z porothermu. Nie ma szans, aby wilgoć z fundamentów przedostała się do ścian, nawet, gdyby fundamenty były całkiem przemoczone. To się nazywa izolacja pozioma fundamentów.


 Robota idzie z gazem. Muszę jutro podpytać, jak oni te druty w ściany wmurowali i po co one są.

A ha, zapomniałam napisać, że chudziak wymagał pielęgnacji. Pielęgnowaliśmy go przez trzy dni, polewając  wodą z węża trzy razy dziennie. Olewanie jest fajne, tylko te dojazdy "w te i wefte" nieco nam zbrzydły. Jednak chudziak wypielęgnowany jest pięknie. Nic nie pękło, nic się nie rozeschło, beton jest twardy i mocny. Pielęgniarki z nas świetne!


9 komentarzy:

  1. Bardzo fajnie panowie zabezpieczyli przed wilgocią dom. Później, jeśli nie zrobi się tego od razu, są ogromne problemy. No i w domu jest nie przyjemnie, bo niemiły zapach unosi się stale w powietrzy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinniście też zerknąć sobie na ofertę strony https://serwisbudowy.pl/kategoria-produktu/szalunki/ która pomoże Was zaopatrzyć we wszystkie potrzebne produkty na etapie budowy Waszego domu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajna i wartościowa relacja. Super wpis.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten wpis jest bardzo ciekawy

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowicie wartościowy wpis. Super

    OdpowiedzUsuń