Dom

Dom

piątek, 20 czerwca 2014

29. Fundamenty gładsze niż moje ściany w mieszkaniu


2013-08-08 czwartek

Dziś od rana ekipa zajmuje się izolowaniem ścian fundamentowych. Ściany te, zbudowane z betonowych bloczków, pomalowane zostały wczoraj, dwukrotnie, dysperbitem, który ma je zabezpieczać przed przyjmowaniem wody. Murki fundamentów po pomalowaniu są czarne.


Teraz kolej na ocieplenie, a więc na przyklejenie do ścian fundamentowych, z zewnątrz, styropianu. Na białą, styropianową płytę jeden pan nakładał kielnią dość gęsto rozmieszczone kleksy z kleju, czyli z takiej specjalnej zaprawy murarskiej. Te kleksy budowlańcy nazywają plackami, mówią, że "kleją na placki".
Styropian z plackami trafiał następnie do rąk pana Jarka, a ten przyklejał go na zewnątrz ścian fundamentowych.




Potem panowie pokrywali przyklejony styropian cienką warstwą zaprawy do zatapiania siatki. Na świeżą zaprawę rozciągali plastikową siatkę rozwijaną z rolki i całość raz jeszcze powlekali zaprawą. Wszytko wyrównywali szerokimi pacami wykonanymi chyba ze szkła, albo z jakiejś pleksi. W mig spod długiej pacy wychodziła idealnie gładka i równa powierzchnia. Byłam pod wrażeniem tego zatapiania siatki i równania zaprawy. Nawet w domu nie mam tak gładkich ścian, jak na tych fundamentach! Potem, gdy ten uzbrojony siatką tynk zaschnie, przesmarują go raz jeszcze dysperbitem i dopiero wtedy fundamenty zostaną obsypane z zewnątrz żółtym piachem.






Styropianu do ocieplania fundamentów na razie jest za mało, tylko 6 paczek. Reszta miała dojechać do południa, ale coś transport się spóźnia. Pan Jarek się niepokoił. Mówił, że jeśli reszta paczek nie dotrze zaraz, to na dziś muszą skończyć prace. Nie był tym pomysłem zachwycony.
Poprosił, żebyśmy podjechali do tej nieszczęsnej, jedynej w okolicy hurtowni dysponującej styropianem i spróbowali wybadać, czy jest szansa na szybką dostawę - czyli w ciągu maksymalnie półtorej godziny.

Dodatkowo mieliśmy zamówić 35 szt. bloczków fundamentowych, bo minimalnie zabrakło na opaskę wieńczącą ściany fundamentowe. Zamówiliśmy. Bloczki mają być dołączone do poniedziałkowego transportu porothermu.

Bloczki dziś są droższe niż były kwietniu, ale hurtownia policzyła nam po starej cenie, z pierwotnego zamówienia. Zapłaciłam za nie 98 zł. To kolejny już, nieprzewidziany wydatek. Zawsze coś! Przynajmniej miło było się przekonać, że zakup samych tylko bloczków fundamentowych w kwietniu a nie teraz, pozwolił nam zaoszczędzić ponad 300 zł. Ciekawe, o ile zdrożał porotherm. Boję się sprawdzić, bo jakby się okazało że przypadkiem staniał, to mogłabym się rozchorować.

Styropian dowieźli idealnie na czas, ale nie obyło się bez naszej interwencji w składzie. Obyśmy nie musieli niczego więcej tam kupować! Pani z okienka nie grzeszy uprzejmością. Wiedziała, że bardzo zależy nam na czasie, i chociaż obiecała, że dostawa dotrze przed południem, dopiero po osobistej naszej wizycie wysłała magazyniera, żeby zapakował styropian na samochód. Materiał stał u nich na placu od samego rana i czekał nie wiem na co! Ale najważniejsze, że się udało, bez przestojów. Między wyrobieniem pierwszej partii styropianu o transportem kolejnej dostawy budowlańcy zdążyli wypalić po pół papierosa - to znaczy Marek i jeden z robotników, bo pan Jarek nie pali.

Musieliśmy jeszcze podjechać do bankomatu, żeby zostawić panu Jarkowi kolejne 450 zł na wywrotkę piachu, którego ciągle jest za mało - na dokończenie wypełniania środka i na obsypanie fundamentów z zewnątrz. Piach ma dotrzeć jutro na 8 rano.

Jutro mamy otrzymać kolejną karteczkę z zamówieniem. Tym razem będą potrzebne deski. Pan Jarek dokładnie policzy ile:
- Nie tak wiele, może z metr, a może półtora? Jutro powiem.
Deski są potrzebne – jak wyjaśniał pan Jarek – do rusztowań. Metalowe stelaże pan Jarek przywiezie swoją przyczepką, ale po gołej konstrukcji stelaży chodzić się nie da. Trzeba na nie rzucić kilka desek, i to pozbijanych ze sobą w tzw. blaty, żeby platformy do chodzenia były szerokie, bezpieczne i żeby deski się nie rozjeżdżały. Potem deski te będą wykorzystywane przy robieniu stropu:
- Deski się nie zmarnują, pani się nie boi. Teraz do łażenia, potem do zalewania wieńca. Wszystko pójdzie – objaśniał pan Jarek. Nic nie zrozumiałam ale przekonam się z czasem.
Deski będą kosztować na oko jakieś 600 zł, czyli mamy nowy wydatek, którego nie uwzględniałam w moich szacunkowych obliczeniach. Oj, robi mi się gorąco, bo nie mam pojęcia, do jakiej kwoty ostatecznie dobijemy.

Na piątek umówiony jest pan hydraulik o śpiewnym nazwisku Kukułka. Przed zalaniem posadzek ma on zrobić wyprowadzenie kanalizacji. To wcale nie taka mała robota, polega na rozprowadzeniu rur kanalizacyjnych pod wszystkie podejścia kanalizacyjne w domu. Ujście do kanalizacji będzie więc w kuchni, w łazience i w kotłowni. Orientacyjny koszt to 1 100 zł, w tym 400 zł robocizna plus 700 zł materiał. Chyba niedrogo, ale to podobno cena specjalna dla pana Jarka, który współpracuje z tym hydraulikiem od lat.

Pan Kukułka materiały kupi sam, w hurtowni, a potem przedłoży nam fakturę. Mam nadzieję, że tą hurtownią nie będzie Castorama, ale jakiś przyjazny cenowo skład specjalistyczny z materiałami o jakości ponadmarketowej. Oczywiście pan hydraulik zaznaczył, że jeśli chcemy sami robić zakupy, to oczywiście możemy:
- Mnie jest obojętne. Może pani sama kupować, tylko że musiałbym wszystko pani wytłumaczyć, co kupić. No i trzeba wiedzieć co jest dobre, żeby nie kupić jakiejś tandety. Bo wie pani, to się układa, zalewa betonem i to powinno być pewne, dobrej jakości. Bo jak się taka rura pod wylewką posypie, to szkoda gadać, jakie to koszty. Myślę, że jednak wygodniej będzie, i dla pani i dla mnie, gdy ja sam pokupuję. Ja po prostu znam te materiały, znam producentów. A fakturę potem dam, to pani sobie wszystko sprawdzi – wyjaśniał pan Kukułka.
Oczywiście facet ma rację. Przez telefon robi dobre wrażenie, nie wyglądał na krętacza. No i ma wypracowany z hurtownią układ, że materiały niewykorzystane bez problemu zwraca i oddają mu kasę.

To dobra propozycja. Nie mam siły uczyć się jeszcze terminów hydraulicznych. Nic nie wiem o rurkach, o kolankach, o ich średnicach i o materiałach, z jakich są wykonywane. Nie mam też pojęcia, czy rury mają być pomarańczowe czy siwe czy jeszcze jakieś inne, ani jakich producentów lepiej omijać szerokim łukiem. Nie wiem też, gdzie są sklepy hydrauliczne. Wystarczająco mocno angażuje nas w zakupy pan Jarek, więc hydraulikę sobie darujemy. Zaufamy panu Kukułce.

Ale wracamy do fundamentów, których budowa cały czas trwa. Na ocieplonych styropianem ścianach fundamentowych rozwinięta zostanie poziomo druga warstwa folii izolacyjnej fundamentowej. Na tej folii wymurowana będzie wysoka na jeden bloczek opaska - stąd należało dokupić 35 sztuk. I dopiero na tym wianuszku zbudowanym na folii panowie zaczną stawiać ściany właściwe z pustaków ceramicznych. Pan Jarek bloczki ma wyliczone co do sztuki. Szacunek. Niczego jeszcze nie zostało, niczego nie kupiliśmy niepotrzebnie. Lubię pana Jarka!

Upał jest niemiłosierny, termometry pokazują 40 stopni, telewizja trąbi o ofiarach śmiertelnych. Nie mam pojęcia, jak robotnicy to wytrzymują. Ludzie snują się po ulicach jak śnięci, wszyscy zmęczeni upałem. A pan Jarek i jego ekipa pracują non stop, i to w zabójczym tempie.
Pan Jarek nakłada na kark i uszy grubą warstwę białego kremu z filtrem, naciąga czapkę z daszkiem na głowę, pod nią zakłada arafatkę chroniącą kark, jak u Beduina na pustyni, i zasuwa w pełnym słońcu od 7 rano do 16 po południu. My ledwie zipiemy z upału, nie pracując fizycznie w pełnym słońcu, a oni nie odpuszczają. Nam się aż tak nie spieszy, mogliby robić przerwy, przynajmniej około południa, ale nie robili. To stawało się aż niebezpieczne dla ich zdrowia. No cóż, ich sprawa. My tylko dowoziliśmy zgrzewki wody mineralnej. Na szczęście od jutra ma się trochę ochłodzić. Oby.
Kolega Jarosław mówi, że mamy fuksa z tą pogodą, bo jakby padało przy wykopach fundamentowych, to byłoby słabo. Pan Jarek też stwierdził, że woli ten upał niż gdyby miał padać deszcz:
- Na poprzedniej budowie każdy dzień zaczynaliśmy od wypompowania wody z dołów. Do dupy taka robota, w wodzie po kolana. I wszystko się zapada i nic nie widać. To już wolę upał – mówił pan Jarek. Znów mamy szczęście ;)

Dziś na budowie był nasz architekt. Sprawdzał głębokość fundamentów pod domem sąsiadów. Pan Jarek trochę się podśmiewał z pana Piotra:
- Jaki był zadowolony z pracy, dumny z projektu, i zagadał od sasa do lasa, że "Dzięki panowie!", z uściskiem dłoni - relacjonował pan Jarek ironicznym tonem.
No tak, dla pana Jarka architekt to laluś, zwykły gryzipiórek, co narysował kilka kresek, porobił kilkadziesiąt stron nikomu niepotrzebnych opisów i teraz sądzi, że bez niego nic by nie było.
- A mnie tam wystarczy zwykły szkic, parę wymiarów. Ja wiem jak budować, bez tych ich biurokratycznych bzdur. Chore te przepisy są i tyle – pan Jarek krótko i zwięźle podsumował biurokrację. Trochę racji w tym jest. Wymagany prawem zakres projektu to gruba przesada. Z drugiej strony jakiś porządek musi być. Projekt porządkuje wszystko.

Wczoraj wypisałam tablicę informacyjną, która musi wisieć na placu budowy. Nie wiem czy zrobiłam to dobrze, bo podałam tylko imiona, nazwiska oraz numery telefonów. Nie wpisałam natomiast adresów (ani naszego, ani kierownika budowy, ani architekta), chociaż w rozporządzeniu na temat tablic (bo takowe istnieje i nawet je przeczytałam) każą te adresy pisać.
Podobno nikt się tego rozporządzenia ściśle nie trzyma. Zresztą na samej tablicy nie było miejsca na adresy. Ważne, że są nazwiska i telefony.


Przyznam, że nie kleją mi się te wszystkie polskie przepisy. 
Z jednej strony sejm uchwala ustawę o ochronie danych osobowych, która czyni z imion, nazwisk i adresów tajemną świętość. Ustawa ta rodzi wielkie rzesze urzędników czuwających nad ochroną owych danych, żeby nikt niepowołany się o nich nie dowiedział. 
Wypełniając byle ankietę albo składając CV trzeba się posłużyć formułką o wyrażeniu zgody na wykorzystanie swoich danych osobowych. 
Ustawa nakłada ogromne obowiązki biurokratyczne, sprawozdania ze zbiorów danych osobowych, jakimi się administruje i inne pierdoły. Nakłada też obowiązki faktyczne, bo trzeba te dane osobowe należycie chronić, zabezpieczać, posiadać systemy informatyczne odporne na włamania, ustawiać biurka w urzędach tak, aby treść wyświetlana na monitorach nie była widoczna dla petentów i plombować oraz ochraniać lokale, aby dane nie wyciekły. Dane osobowe w świetle ustawy to pilnie strzeżona tajemnica.

Na placu budowy natomiast każe się wieszać tablice informacyjne z podaniem do publicznej wiadomości, każdemu przypadkowemu przechodniowi na tacy, wszelkich danych osobowych – imion, nazwisk, adresów i telefonów! Osobiście uważam, że podanie mojego adresu zamieszkania na takiej tablicy stanowi dla mnie potencjalne zagrożenie. Ja nawet na domofonie nie pozwoliłam napisać mojego nazwiska, więc teraz miałabym wypisywać wszystko na żółtej tablicy powieszonej na płocie? Nie nie. Wystarczy, że podałam nazwisko i telefon. W razie – tfu tfu – konieczności skontaktowania się z inwestorem (czyli ze mną i Markiem) albo z kierownikiem budowy (czyli z Krzyśkiem) telefony muszą wystarczyć.
Jeśli tablicę wypełniłam źle, trudno. Niech się martwi Krzysiek, bo to kierownik za nią odpowiada i to on powinien ją wypisać.

Wypełnienie tablicy to niby prosta sprawa, chociaż co do niektórych kwestii miałam wątpliwości. Po przestudiowaniu rozporządzenia i przeczytaniu kilku forów budowlanych wypełniłam ją tak:
  • W polu "Wykonawca" wpisałam "System gospodarczy" i podałam własny numer telefonu. Pan Jarek potwierdził, że tak właśnie należało zrobić, bo wykonawców będzie kilku.
  • W polu "Budowa" wpisałam "Dom mieszkalny jednorodzinny, ulica, numer, Łódź".
I to chyba tyle kłopotliwych pól, nad którymi musiałam się chwilkę zastanowić. Reszta łatwa.
Niektóre pola pozostawiłam puste, bo nie powołuję inspektora nadzoru ani innych fachowców poza obowiązkowym kierownikiem Krzysztofem.

Pan Jarek obiecał zamontować tablicę gdzieś przy siatce. Planował zbić stojak z króciaków, które już spełniły swoją rolę przy fundamentach i leżą sobie teraz na stosiku, w idealnym porządeczku zresztą. Ostatecznie przymocował tablicę drutem do siatki ogrodzeniowej.

Dziś dotarło do nas, że zarówno ganek jak i taras nie będą ukończone na tym etapie budowy. Gdy o nie zagadnęłam pana Jarka, oświecił mnie, że to nie wchodzi w zakres naszej umowy. Owszem, pan Jarek zrobi daszki - jako elementy dachu. Podłóg natomiast ani schodków niestety nie. Robi się je jako niezależne od domu elementy. Powstaną pewnie przy okazji przebudowy wjazdu na działkę i układaniu chodników.
Pan Jarek powiedział, że takie roboty wykonuje jego szwagier, więc jeśli chcemy namiary to nie ma problemu. 
Oczywiście chcemy namiary, bo jeśli szwagier jest choć w połowie tak sumienny i dobry jak pan Jarek, to nawet nie będę próbowała szukać innego wykonawcy. No i skoro pan Jarek go poleca, to musi być dobry. Na razie sprawę odkładamy na daleki czas. Najpierw niech powstanie dom. Na początek zapewne ułożymy sobie prowizoryczny ganek i taras z palet, których na budowie leży coraz więcej, zostają po wykorzystanych bloczkach, pustakach i cemencie.

Dużo jeszcze przed nami. Jeszcze nie są skończone nawet fundamenty, a ja nie mogę się doczekać murów. Może wtedy będzie mi łatwiej wyobrazić sobie wielkość pokoi.

Marek dziś przez pół dnia studiował projekt, a konkretnie rzuty z rozmieszczeniem ścian. Tak naprawdę dopiero teraz zaczyna do niego docierać, że to się dzieje. Wcześniej Marek uzgadniał jedynie górę, nie ingerował w rozkłady pomieszczeń w części mieszkalnej. Nie wiedział nawet, w którym miejscu zaplanowany jest pokój, a w którym kuchnia. To ja ustalałam wszystko z panem Piotrem architektem. Ja wymyślałam, gdzie trzeba przesunąć okno, i gdzie zrobić wejście na taras. Teraz dopiero, gdy niczego już nie można zmieniać, Marek wreszcie się z tym zapoznał. Chodził po domu z centymetrem krawieckim, rozstawiał pufy i taborety w wirtualnych narożnikach i wizualizował sobie nasz dom. Obmyślał, gdzie będzie wieszak, a gdzie szafa. Stawialiśmy fotele na wyimaginowanym tarasie, czyli na środku dużego pokoju z zaznaczoymi narożnikami i cieszyliśmy się, że duży będzie. I tu muszę się pochwalić. Marek nie miał żadnych uwag do rozkładu! Niczego nie chciałby zmieniać. Pochwalił nawet, że fajnie to zaplanowałam.

Ja też póki co jestem zadowolona z rozkładu pomieszczeń. Wszyscy znajomi nas straszą, że na papierze to całkiem co innego niż w realu i że zawsze jakieś błędy wychodzą „w praniu”. Że gdyby mogli zaprojektować swoje domy jeszcze raz, to wiele by pozmieniali. Ale ja na razie tak nie mam. Wierzę, że u nas wszystko jest idealnie, dokładnie tak, jak ma być!
Nie daję się straszyć i nie słucham mądrości ludzi. Najpierw mnie straszyli:\
- Zobaczysz, jak wyjdziesz za mąż, to wszystko się skończy!
A ja jakoś nie zauważyłam zmiany, poza innym nazwiskiem w dowodzie wszystko jest po staremu.
Potem słyszałam:
- Jak przyjdą dzieci, to dopiero się zacznie!
No i zaczęło się, nowi ludzie się zaczęli. I jest super.
Teraz słyszę:
- Jak się wprowadzisz, to będziesz chciała wszystko pozmieniać! Dopiero się okaże, że ta ściana jest za daleko, a tamta za blisko.
I co? I na razie nie wiem, bo z samych fundamentów niczego nie umiem wywnioskować. Mam nadzieję, że ludzie znów się pomylą.

3 komentarze:

  1. Co sądzisz o umieszczeniu okna dachowego jak np. to:https://portalokienny.pl/pol_m_Okna-dachowe_Okna-dachowe-Fakro-2217.html u siebie w domu? Ostatnio stały się one bardzo popularne i wyglądają świetnie w domu z poddaszem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten wpis jest bardzo ciekawy

    OdpowiedzUsuń