Na liście zakupów od pana Jarka widnieje tajemnicza pozycja
"króciaki". Jest ona zakreślona kółkiem, a więc do kupienia w pierwszym
rzucie, przed rozpoczęciem budowy. No dobra. Musimy kupić te króciaki, gdybyśmy
tylko wiedzieli, co to w ogóle jest?
Pytamy pana Jarka, a on na to, bez zbędnych wyjaśnień:
- No deski. Zwykłe krótkie. Króciaki.
A ha. Co to deska - wiem. I wszystko stało się prostsze.
Pan Jarek zażyczył sobie, aby króciaki miały grubość 1 cala, czyli o
ile dobrze pamiętam 2,54 cm. To podobno standardowa grubość przeciętnej deski.
Deski miały mieć długość od 1,5 do 2,5 m.
W komplecie do króciaków mieliśmy też kupić paczkę gwoździ 3-calowych.
Paczka waży 5 kilo, ale jest zaskakująco mała, jak połowa pudełka od butów. Gwoździe
dostaliśmy w prezencie od kolegi, który kiedyś handlował takimi rzeczami i stare
zapasy zalegają mu w garażu. Tak więc zostało nam w kieszeni kolejne 30 zł. Fajnie
mieć kolegów :)
Nie miałam pojęcia, do czego króciaki będą wykorzystywane. Snułam
domysły, że może do zbicia z nich szalunków do wylania fundamentów? Pamiętam z
dzieciństwa, że tak właśnie robił fundament mój tato, gdy budował altankę na
działce. Pozbijał rynienki z desek, nasypał do nich gruzu i zalał betonem. Ale
coś mi się nie zgadzała ilość. Pan Jarek polecił kupić tylko 0,3 m3, więc na
szalunki do fundamentów pod cały dom to o wiele za mało. Nie, niemożliwe.
Zaczęłam szukać miejsc, w których można kupić króciaki. Dzwoniłam do składów
budowlanych, ale te najczęściej odpowiadały, że drewnem nie handlują. Kazali
szukać w tartakach.
Ceny desek określa się w złotych za m3. Drewna nie sprzedaje się na
tony ani na kilogramy, bo po deszczu ciężar ma się nijak do tego sprzed
deszczu.
Jak zmierzyć metry sześcienne desek? Gdy wszystkie deski mają
jednakową długość, to łatwe. Układa się z nich stos w kształcie
prostopadłościanu, mierzy się jego szerokość, wysokość i długość i wynik
gotowy. Ale gdy deski mają różne długości, ich objętość liczy się "na
oko", w przybliżeniu, przyjmując mniej więcej średnią długość deski w prawie prostopadłościennym stosie.
Najlepszą cenę desek znalazłam w tartaku pod Łodzią, jednak pan w
telefonie uprzedził mnie, że takie deski jak potrzebujemy, będziemy musieli
sami sobie wyszukiwać i wybierać w stosie, bo to w zasadzie bardziej odrzuty i
ścinki niż pełnowartościowe drewno.
- To sobie przyjedźcie, tu leży za budynkiem cała sterta takich
krótkich, to coś tam wybierzecie - powiedział zwyczajnie, jakby to było normą,
że każdy klient tego tartaku przyjeżdża, zakasuje rękawy i przerzuca sobie
deski. Ale ok, cena jest dobra, możemy to rozważyć.
Zapytałam, ile będzie kosztował transport. Gdy pan usłyszał, że chodzi
zaledwie o 0,3 m3 desek, czyli jak oceniał o jakieś 70 sztuk, to się roześmiał.
Oznajmił, że nie będzie wysyłał samochodu z taką ilością, bo zapłacimy za niego
wielokrotnie więcej, niż kosztują same deski. Wypytał, jaki mamy samochód i
stwierdził, że spokojnie taki mały ładunek przewieziemy sami na dachu.
Podjechaliśmy więc naszą skodą octawią combi, z przypiętymi do
relingów belkami bagażnika, do tartaku. Po drodze kupiliśmy w Ikei sznurek i
sizalowe mocne torby, żeby jakoś te deski powiązać, przymocować, zabezpieczyć
torbami.
Marek – jako magister fizyki – natychmiast wyliczył, że hamowanie z
ładunkiem desek na dachu może być zabójcze i że przy uderzeniu w nieruchomą
przeszkodę działające na ładunek siły są potworne oraz potencjalnie
zabójcze! Martwił się, że to głupi pomysł, by wozić deski na dachu.
- Przestań, przecież my nie będziemy się zderzać z nieruchomą
przeszkodą! Powoli dotelepiemy się na działkę - przekonywałam go - Poza tym nasz
samochód to przecież "ciężarówka", tak jest wbite w dowód
rejestracyjny. To chyba kilka desek na dachu go nie zarwie, co nie? - argumentowałam dalej.
No to się zgodził.
Pan z tartaku kazał wjechać na plac, jak najbliżej niewielkiej sterty
zwalonych na kupę desek. Następnie kazał wybrać sobie odpowiednie sztuki,
układając je na dachu warstwami. A jak ich będzie około 70 sztuk, to żeby go
zawołać – to on zmierzy i się rozliczymy.
Założyliśmy rękawiczki robocze i do roboty. Wybieraliśmy deska po
desce, odrzucając te zbyt krótkie albo za długie, na oko oczywiście, używając
za punkt odniesienia własnego wzrostu. Trochę się martwiłam, że deski nie są
zbyt szerokie, na regały książkowe na przykład za wąskie.
Spytałam więc pana z tartaku, czy aby te deski będą odpowiednie. Miałam nadzieję, że on wie, do czego mają służyć króciaki.
Pan zapewnił, że tak, bo skoro zaczynamy fundament to deski będą potrzebne tylko do oznaczenia narożników. Kompletnie nie umiałam sobie
tego wyobrazić. Jego wyjaśnienie niczego mi nie wyjaśniło. Ale
dobra. Jak dobre to dobre. Ładujemy dalej.
Po chwili podjechał samochodem inny pan, które też zaczął wybierać deski ze sterty. Tylko że on potrzebował takich długich, ponad 3 metrowych. A
więc dalej przerzucaliśmy deski we troje:
- O, tu jest taka długa, to dla pana będzie dobra.
- No, fajna, biorę, a tam z boku odłożyłem dla was z pięć takich
szerszych.
- Dzięki!
Zawsze myślałam, że praca w tartaku jest bardzo ciężka. Ale jak widać
wszystko zależy od stanowiska i organizacji pracy. Pracownik tartaku siedział
sobie w cieniu, w kanciapce i odbierał telefony, a klienci w pełnym słońcu, upoceni, przerzucali i pakowali drewno na bagażniki.
Ale nie narzekam, nie nie. Przecież zaczynamy budować nasz dom :)
Ładowaliśmy te deski na dach, w pełnym słońcu, i z każdym kwadransem
wdawało nam się, że upał przybiera na sile. Mieliśmy już serdecznie dosyć,
chociaż humory nas nie opuszczały. Przecież budujemy nasz dom, i to własnymi
rękami!
Wreszcie zawołałam pana z kanciapy, w przeświadczeniu, że załadowaliśmy
tych desek o wiele za dużo, na pewno więcej niż 0,3 m3. Tak nam się
wydawało.
- Niech pan zmierzy, bo jak będzie za dużo to my nie mamy już siły
tego rozładowywać. A tam na pewno już jest ponad pół metra.
Pan wyjrzał ze swojej budki, zerknął z daleka i stwierdził:
- Mało jest. Na oko jakieś 0,2 m3.
- Niemożliwe, dużo jest. Jak pan to mierzy, na oko?
- Na oko, ale ja mam dobre oko. Założymy się?
Uparłam się, żeby jednak zmierzył. Podszedł do auta, przystawił miarkę
tak, żeby oszacować średnią długość deski i wysokość sterty na dachu, i z
satysfakcją na twarzy rzekł:
- No mówiłem, 0,2. Jeszcze 20 sztuk.
Skubany!
No więc ładowaliśmy dalej. Wreszcie przyszedł, zmierzył i zapewnił, że
teraz wystarczy. Przyniósł taką białą mocną taśmę z plastiku, z klamerką
zaciskową, i umiejętnie ściągnął deski, przewiązując taśmę pod belką bagażnika.
Związał ładunek na sztywno, chyba nawet uderzenie w nieruchomą przeszkodę
by ich nie ruszyło. Nasz sznurek okazał się zbędny.
No i pojechaliśmy powolutku na działkę, zasiadając w wygodnych
samochodowych fotelach z wielką ulgą. Jak to dobrze w ten upał, po robocie, mieć
klimę w samochodzie!
Po drodze nieco odpoczęliśmy, ale na miejscu należało jeszcze zdjąć
ładunek z dachu i schować deski do garażu. Napracowaliśmy się wtedy nieźle.
Marek podszedł to sprawy ambicjonalnie i jako silny facet przenosił po kilka
desek na raz. Wprawdzie robota poszła przez to szybciej, ale mój ambitny mąż od
tego popisywania się naciągnął sobie nadgarstek. Wariat przez dwa dni nie mógł
grać na gitarze!
Wreszcie deski zostały zdjęte z dachu samochodu i schowane w garażu.
W czasie budowy deski okazały się potrzebne do wiązania zbrojeń ze stalowych prętów.
Panowie zbili sobie z nich podpórki, przez które przewieszali pręty. W ten
sposób zbrojenia mogli wiązać w wygodnej pozycji stojącej, zamiast schylać się
godzinami nad ziemią i niszczyć kręgosłupy. A przecież tych węzełków
związywanych przy pomocy drutu wiązałkowego były tysiące. Wiązanie zbrojeń
zajęło im sporo godzin. Sprytnie sobie ułatwili pracę, przy pomocy kilku desek
i gwoździ.
Poza tym z desek panowie pozbijali takie jakby koziołki, w kształcie podwójnego krzyża. Elementy poziome wyznaczały poziom zero przyszłej posadzki domu. Kozołki były
wbite w ziemię we wszystkich narożnikach wykopu. Oczywiście wszystko to było
odmierzane przy pomocy poziomicy, szczegółowo ustalane były wysokości w każdym narożniku. Wszystko zgodnie z projektem.
Deski króciaki, pocięte na mniejsze paliki, wykorzystane były też przy
zalewaniu ław fundamentowych. Powbijane
precyzyjnie pionowo z ziemię, w wykopach, wyznaczały wysokość, do której
należało lać beton.
A więc nie chodziło o żadne szalunki, bo beton z tzw. "gruchy" wylewany był wprost do
podłużnych, idealnie prosto wykopanych dołków. Ale o ławach fundamentowych
opowiem kiedy indziej.
Deski króciaki zawsze się do czegoś przydawały, w ciągu całej budowy.
Miały wiele zastosowań. Najpierw panowie zbili z nich zastępczy słupek ogrodzeniowy.
Okazało się bowiem, że brama wjazdowa jest zbyt wąska, aby "gruszka"
mogła swobodnie wjechać na działkę i zalać ławy. Należało zdjąć skrzydło bramy
z zawiasów, zdemontować na chwilę metalowy słupek i poszerzyć wjazd. Drewniany
słupek z króciaków, jako słupek zastępczy, przytrzymał siatkę.
A więc króciaki to takie deski pomocnicze, jakby
gospodarcze. Pan Jarek powiedział, że prawdziwe, solidne, szerokie i grube deski będziemy musieli
kupić na etapie zalewaniu stropu. Ale do tego dojdziemy.
Szukając desek dowiedziałam się, że w zależności od rodzaju, wielkości
i kształtu drewno nosi różne nazwy. Drewno fachowo nazywa się tarcicą. Wstyd się
przyznać, ale dotąd mgliste miałam pojęcie, co to jest tarcica. A teraz już wiem.
"Tarcica jest to asortyment drzewny powstały
w wyniku przetarcia drewna okrągłego przy użyciu pił. Ze
względu na stopień obróbki tarcice dzielą się na:
- tarcicę nieobrzynaną – o obrobionych dwóch powierzchniach równoległych, krawędzie boczne są obłe (bez obróbki, pokryte korą)
- tarcicę obrzynaną – o obrobionych czterech płaszczyznach i krawędziach czoła". Ha! Nawet umiem sobie to wyobrazić.
Wyczytałam także, że "w wyniku procesu przeróbki drewna okrągłego
w tartaku powstają produkty przetarcia głównego – krawędziaki, łaty oraz tzw.
tarcica boczna, popularnie zwana deskami".
Są więc deski, króciaki, są krawędziaki, są łaty, jest tarcica
obrzynana i jest tarcica nieobrzynana i wiele wiele innych. Będę pewnie zgłębiać
temat dalej przy zakupie drewna na więźbę dachową.
Póki co znam kilka nowych haseł do krzyżówek, mogą się przydać. A i w niezorientowanym
na drewno towarzystwie można zabłysnąć, jaki to człowiek mądry, bo nawet na tarcicy
się zna :)
Za króciaki zapłaciliśmy 97 zł. W tym miejscu warto wspomnieć, że
gdybyśmy kupili takie deski w popularnym miejskim markecie z materiałami
budowlanymi, to zapłacilibyśmy około 400 zł. Czyli przyjmuję, że zarobiliśmy z Markiem
po 150 zł na twarz. Gdyby nie nadciągnięta ręka, to by się opłacało, a tak to nie wiem. Na szczęście kontuzja nie była groźna i szybko o niej zapomnieliśmy.