Dom

Dom

piątek, 9 maja 2014

8. Szukamy wykonawcy


Firm budowlanych jest mnóstwo, ale informacji o tym, jacy to budowlańcy są trudni, jak niesłowni, nieterminowi, i jacy z nich partacze – jeszcze więcej. Było oczywiste, że nie możemy sobie pozwolić na ryzyko zawarcia umowy z kimś, o kim nic nie wiemy. To musiała być firma sprawdzona, z dobrą opinią i z polecenia.

Pierwszą firmę polecił nam nasz architekt. Sam uprzedził, że nie jest to może firma najtańsza, raczej cenowo średnia, ale na pewno solidna i sprawdzona i z czystym sumieniem można powierzyć jej wybudowanie domu. 
Na podstawie projektu firma ta wyceniła koszty robocizny (wybudowania tzw. stanu surowego otwartego) na 54 tys zł. Wycena składała się z dwustronicowej, długiej tabeli, w której wyszczególnione były etapy prac, ich ilości i ceny. Po raz pierwszy zobaczyliśmy  spis cczynności, jakie trzeba wykonać, żeby wybudować dom. Połowy nazw i określeń z tej listy wtedy jeszcze nie rozumiałam. Wiem, wiem, aż głupio się przyznać, że będąc kompletnym laikiem wzięłam się za budowę domu. Ale nie ja pierwsza i nie ostatnia. Tajemnicze i wymagające rozszyfrowania były dla mnie na przykład takie pozycje:

  • Zdjęcie humusu - co to humus dowiedziałam się od pana geologa, z jego opracowania. Dziś już wiem, że jest to wierzchnia warstwa gleby, u nas czarnej ziemi, którą trzeba wybrać koparką aby rozpocząć budowę na czystym piachu. O humusie napiszę osobny post, bo zabawy koparką są fascynujące.
  • Wykopy pod ławy i stopy - co to ławy i co to stopy? Wiele razy słyszałam o tych ławach, ale tak naprawdę nie wiedziałam jak one wygladają. Kołatało mi w głowie jak przez mgłę, że ławy muszą mieć coś wspólnego z fundamentami. Może to takie betonowe belki są? - próbowałam się domyślać. Pamiętam, jak przed laty na działce pracowniczej moich rodziców powstawała mała altanka. Zrobienie fundamentów polegało wtedy na wykopaniu rowka, obłożeniu jego ścianek deskami, nasypaniu do środka gruzu i kamieni oraz zalaniu tego bałaganu cementem. Czy to są właśnie te ławy - gdybałam sobie? Co to są stopy nawet nie próbowałam zgadywać. Z niczym mi się to nie kojarzyło. Cóż, wszystko się okaże we właściwym czasie. 
  • Chudy beton - skoto beton może być chudy, to czy jest i gruby? Dalej na liście grubego nie znalazłam. Myślałam, że chudy znaczy cienki, czyli położony cienką warstwą, ale myliłam się. 
  • Zasypki piaskowe?
  • Podciągi i słupy - przynam, że do dziś nie rozszyfrowałam co to są te podciągi, które pewnie w naszym domu zbudowano. Widocznie pan Jarek używał jakichś innych nazw. 
  • Wieniec swobodny z rdzeniami?
  • Konstrukcja więźby dachowej - więźba więźba, głupie słowo, jak ugrzęzła. 
Resztę pozycji z listy mniej więcej rozumiałam. Co to są ściany konstrukcyjne piętra i schody wiem. 

Kolejną firmę polecił nam pan Krzysiek, znajomy inspektor nadzoru, który będzie kierownikiem naszej budowy. Polecił on ekipę, która kilka lat temu budowała jego własny dom. Podobno panowie znają się na fachu i robią solidnie, ale co do cen to pan Krzysiek  nie chciał się wypowiadać, bo nie wie, czy po kilku latach działania na rynku nadal są tani czy już drodzy. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Skontaktowaliśmy się z tą firmą. Jej właściciel bardzo się starał pozyskać nasze zlecenie i jego starania oraz nadmierna uprzejmość stały się wkrótce bardzo namolne. Najpierw zaprosił nas na budowę, którą aktualnie kończył, żebyśmy obejrzeli jego pracę w terenie. No fajnie. Dom stoi, wokół niego jeszcze spory bałagan. Pod nogami wala się polamany styropian, deski, pustaki - ale tak pewnie jest na każdej budowie, totalny chaos - pomyślałam. Szef-gadatliwy gadał non stop! Przechwalał się straszliwie, że takich ekip jak jego to ze świecą szukać, że w swojej karierze nie miał tak, żeby klient był niezadowolony. "Prawda, panie Marcinie?" - szybko wymusił komplement od pana Marcina, który zjawił się na swojej budowie z paczką gwoździ, bo właśnie ich brakło. Pan Marcin pokiwał głową "Tak tak, ale ja przepraszam, uciekam bo nie mam czasu. Zostawiam gwoździe". Więc hymnu pochwalnego na cześć ekipy nie było, pan Marcin szybko się zmył.
Po kilku minutach przebywania w towarzystwie pana-gaduły głowy nam pękały od natłoku słów. Oj, chyba wwspółpraca z tym człowiekiem jest ponad nasze siły. Gadał i gadał, że on wszystko może załatwić taniej, bo ma najlepsze dojścia, towar bierze wprost od producentów, a więc sporo na lewo, bez faktur i bez VAT, co już – jego zdaniem – daje mu ogromną przewagę nad konkurencją. Drzewo to on ma absolutnie najlepsze i najtańsze. I jeszcze wiele innych rzeczy ma najlepszych i najtańszych.
Ale gdy wypożyczył od nas projekt i wycenił swoją pracę – czyli robociznę, bez kosztu materiałów - to wyszło mu 74 tys zł, i to bez dachu!
Cóż, nie skorzystaliśmy z tej oferty. Ale przynajmniej mieliśmy orientację, jak różnie mogą kształtować się ceny tych samych robót budowlanych.

Wreszcie dotarliśmy do pana Jarka, polecanego przez naszych znajomych, którzy budowę mają już szczęśliwie za sobą. Ich dom zbudował właśnie pan Jarek i byli z niego bardzo zadowoleni. Oboje zachwalali, że jest solidny, uczciwy, mega pracowity, bardzo szybki w robocie i przy tym dokładny, wręcz pedantyczny.
- Nie da się z nim za bardzo pogadać, bo taki mrukowaty jest. Ale na robocie się zna. Ja tam jestem z niego zadowolony - relacjonował nasz znajomy. - Tynkarz, co potem murował też chwalił, że równo jest. No i facet jest spod Aleksandrowa a nie z Łodzi, to jest stosunkowo tani.
Wzięliśmy więc numer telefonu do owego pana Jarka i umówiliśmy się z nim na wstępną rozmowę. Pojechaliśmy do niego do domu, na wieś. Jego dom i podwórko były jak spod igły. Wszędzie wysprzątane, wszystko dokończone. Zero prowizorek i niedoróbek.
Zawieźliśmy projekt, chwilę porozmawialiśmy i poprosiliśmy pana Jarka o wycenę jego prac.
Pan Jarek to niezbyt rozmowny mężczyzna. Szczupły, niewysoki, trochę jakby wycofany. Nie zwracał się do nas bezpośrednio ale bezosobowo. 

Na wycenę czekaliśmy zaledwie trzy dni. Po weekendzie pan Jarek zadzwonił z informacją, że wyszło mu 36 400 zł. I to wraz z wykonaniem dachu i pokryciem go papą! 
Bardzo nam się spodobała ta wycena. Było jasne, że chcemy pana Jarka.
Niestety, nie miał wolnych terminów na bieżący sezon. Pan Jarek zagadnął do nas bezosobowo:
- No to już jak tam chcecie. Jak się nie spieszy, to można przeczekać ten sezon, a na sierpień przyszłego roku, jak pokończę to co mam, to zaczęlibyśmy u was. Ale w tym roku to nie da rady.

Ok. Nie spieszyło nam się. Zdecydowaliśmy się poczekać. Ostatecznie 40 tys. zł piechotą nie chodzi. A skoro można tyle zaoszczędzić jedynie czekając - to czekamy.
Podpisaliśmy z panem Jarkiem umowę, zapłaciliśmy mu zaliczkę w wysokości tysiąca złotych i umówiliśmy się na telefon w styczniu albo w lutym. Wtedy pan Jarek ma nam powiedzieć, ile czego mamy kupić przed sezonem. "Bo potem ceny pójdą w górę" - ostrzegł fachowo.
Douczył nas, że towar warto kupić wcześniej, przed sezonem, jeszcze zimą. Hurtownie przetrzymają zamówiony i zapłacony towar bezpłatnie do czasu, gdy będzie potrzebny na budowie. Czyli kupujesz w styczniu po cenach styczniowych, a towar dowożą w sierpniu.
Pan Jarek obiecał że pomoże przy zakupach, że podpowie, gdzie warto kupić dany materiał, wskaże kilka adresów i namiarów na składy budowlane - jeśli oczywiście będziemy tego potrzebować. Zastrzegł natomiast, że sam niczego kupował dla nas nie będzie. Musimy sobie sami porównywać ceny i kupować tam, gdzie nam pasuje. Bo on po pierwsze nie ma na to czasu, a po drugie nie chce być posądzany o to, że ma jakieś układy w hurtowniach i że zarabia na materiałach.

Fajnie, jasny układ. Mnie się podoba. Sytuacja jakże inna od tej, jaką proponował pan-gadatliwy, który wszystkie materiały zamierzał kupować sam, bez faktur - bo przecież ma dojścia.
W czasie budowy szybko się przekonaliśmy, że różnice w cenach materiałów budowlanych w różnych miejscach potrafią się od siebie różnić nawet o 30%. Warto więc poszukać, poświęcić temu więcej czasu, sprawdzić ceny w kilku miejscach. Można wiele oszczędzić.
Okazało się także, że nie ma tak po prostu tańszych i droższych składów budowlanych. Z każdym towarem było inaczej. Gdy coś jest tańsze w jednym miejscu, to nie znaczy, że warto kupować tam wszystko i że można przestać szukać i sprawdzać. Na przykład dysperbit okazał się najtańszy w miejscu, gdzie cegły były najdroższe.
Co to jest dysperbit? Ha, ja już wiem. Ale jeszcze nie powiem :)



Pan Jarek nasz projekt ocenił jako bardzo prosty. 
- Łatwy dom. Bez wydziwiania. Trochę tam ze schodami będzie dłubania. I ja bym inaczej dach zrobił. Coś ten architekt nie pomyślał, ale oni tak zawsze. Narysować to se można wszystko, tylko potem wyłażą babole. 
- To znaczy? Czy coś jest źle zaprojektowane? - zaniepokoiłam się. 
- Nie to, że źle, ale ja bym to zrobił inaczej, prościej. Bo tam gdzie nie trzeba to nawalił belek, i to przesadził z grubością. A tam gdzie potrzeba to zrobił za słabe podparcie, ja bym ze dwa słupy dostawił. Ale to będziemy myśleć na bieżąco. Zrobi się tak, żeby było dobrze. Żeby tylko z kierownikiem budowy się dało dogadać, to te słupy się dołoży najwyżej. 

Powiem szczerze, że pan Jarek mi zaiponował. Po przejrzeniu projektu wszystko o naszym domu wiedział. Oczami wyobraźni widział już każdą belkę, każdą ścianę i wiedział, w którym miejscu projekt bedzie kłopotliwy do realizacji w rzeczywistości. I choć pan Jarek nie umie posługiwać się komputerem, nie da się z nim porozumiewać mailowo i nie błyszczy elokwencją, to jest to mądry, myślący facet. 


Pan Jarek mało gada. Twierdzi, że za gadanie mu nikt nie płaci. Przyjeżdża ze swoją ekipą na plac budowy na godzinę 7 rano a z budowy zjeżdża o godzinie 16. I wprost nienawidzi przestojów!
Prawie codziennie przynosi ręcznie zapisaną karteczkę z "rozpiską" materiałów, które mają być dostarczone na budowę na jutro, na pojutrze albo na za 3 dni. Na karteczkach podaje często telefony i kontakty do sprzedawców, których jego zdaniem warto sprawdzić. Jak dotąd jego wskazania faktycznie okazywały się najtańsze. Ale ceny zawsze sprawdzamy i porównujemy w kilku miejscach.


Pan Jarek to chart na robotę. Jest strasznie szybki. Pracuje wyłącznie "na trzeźwo" (nie widziałam go ani raz choćby z małym piwkiem) i jest mistrzem logistyki. Na placu budowy panuje mego porządek. Nawet łopaty w garażu ustawione są w jednym rogu, równiutko w rządku, jak pod sznureczek. Bardzo mi się to podoba, zwłaszcza, że nasza działka jest mała i porządek jest wręcz niezbędny, aby się ze wszystkim pomieścić.
Mam nadzieję, że na koniec budowy też będę mogła napisać o panu Jarku, że jest świetny.

3 komentarze:

  1. Przypadkiem trafiłam na tego bloga, ale niecierpliwie czekam na kolejne wpisy :) No i na koniec budowy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Marto, kolejne wpisy mogę Ci obiecać szybko, ale na zakończenie budowy to trochę przyjdzie poczekać. Terminu finału nie zna nikt :)
    Dziękuję, że mi kibicujesz i zapraszam do czytania kolejnych postów.

    OdpowiedzUsuń